Bohumil Hrabal - Obsługiwałem angielskiego króla.pdf
(
823 KB
)
Pobierz
240315076 UNPDF
BOHUMIL HRABAL
OBSŁUGIWAŁEM ANGIELSKIEGO KRÓLA
PRZEŁOŻYŁ JAN STACHOWSKI
Tytuł oryginału
«Obsluhoval jsem anglickćho krale»
1
SZKLANKA ORANŻADY
Słuchajcie, co wam teraz powiem.
Kiedy zaczynałem w hotelu „Praga”, złapał mnie szef za lewe ucho, wytargał za nie i mówi: —Jesteś
tu za pikolaka i pamiętaj, niczego nie widziałeś, niczego nie słyszałeś. Powtórz. — Więc
powiedziałem, że niczego w lokalu nie widziałem i niczego nie słyszałem. A szef wytargał mnie za
prawe ucho i krzyczy: — Ale zapamiętaj też sobie, że wszystko musisz widzieć i wszystko słyszeć.
Powtórz. — No więc powtórzyłem zdziwiony, że wszystko będę widział i słyszał, i tak to się zaczęło.
Co rano o szóstej byliśmy na rewirze, taka niby parada — przychodził pan hotelarz, po jednej stronie
dywanu stał ober i kelnerzy, i na końcu ja, taki maleńki, jak na pikolaka przystało, a po drugiej stronie
kucharze i pokojówki, podkuchenne i bufetowa. Pan hotelarz przechodził koło nas i sprawdzał, czy
mamy czyste gorsy i kołnierze, czy nie powalane fraki i czy nie brakuje guzików, i czy buty są
wyczyszczone. I pochylał się, żeby wyniuchać, czyśmy myli nogi, a potem mówił: — Dzień dobry
panom, dzień dobry paniom... — I już nikomu nie wolno było rozmawiać. Kelnerzy uczyli mnie, jak
zawija się w serwetkę nóż i widelec, a ja czyściłem popielniczki i codziennie musiałem wyszorować
kubełek na gorące serdelki, bo roznosiłem na stacji gorące serdelki. Nauczył mnie tego ten pikolak, co
to już przestał być pikolakiem. Ach, jak on się napraszał, żeby dalej roznosić serdelki! Dziwiło mnie
to nawet, ale później zrozumiałem. Nie chciałem robić nic innego, tylko roznosić wzdłuż pociągu
gorące serdelki. Ileż to razy dziennie podawałem serdelek za koronę osiemdziesiąt plus rogalik, ale
podróżny miał tylko dwadzieścia koron, czasem pięćdziesiątkę, a ja nigdy nie miałem drobnych,
chociaż tak naprawdę to miałem, więc sprzedawałem dalej, aż wreszcie podróżny wskakiwał do
pociągu i przepychał się do okna, wyciągał rękę, a ja najpierw odkładałem gorące serdelki, potem
pobrzękiwałem w kieszeni drobnymi, podróżny krzyczał, że drobne mam sobie zostawić, żebym
wydał papierowe, wtedy powoli wymacywałem banknoty w kieszeni, zawiadowca już gwizdał na
odjazd, więc wyciągałem powoli banknoty, pociąg ruszał, a ja biegłem wzdłuż niego i kiedy pociąg się
rozpędził, podnosiłem rękę i banknoty już-już dotykały palców podróżnego, niektórzy to wychylali się
aż tak, że ktoś w przedziale musiał ich trzymać za nogi, jeden to nawet zawadził głową o kran, inny o
słup, ale zaraz palce prędko się oddalały, a ja, zasapany, stałem z wyciągniętą ręką, w której pozostały
te banknoty... To był mój numer; mało który podróżny wracał po forsę, no i zacząłem mieć swoje
pieniądze. Po miesiącu uskładało się tego parę setek, wreszcie dobiłem nawet do tysiąca. No, a rano o
szóstej i wieczorem przed snem szef chodził na kontrolę, czy umyłem nogi, i już o dwunastej
musiałem być w łóżku. Wreszcie zacząłem nie słyszeć nic, chociaż słyszałem wszystko, i zacząłem
nie widzieć i widzieć wszystko wokół siebie. Widziałem ten porządek i dyscyplinę, i radość szefa z
tego, że niby wszyscy patrzymy na niego krzywo; nie do pomyślenia było, żeby kasjerka poszła do
kina z kelnerem, z miejsca dostawało się za to wymówienie. No i poznałem gości w kuchni, ten stół
stałych bywalców; dzień w dzień musiałem czyścić kufle tych facetów, każdy miał swój numer i swój
znak, szklanice z jeleniem i z fiołkami, szklanice kanciaste i brzuchate, a nawet kamionkowy dzbanek
2
z marką HB z samego Monachium. Każdego wieczora przychodziło doborowe towarzystwo: pan
rejent, naczelnik stacji i prezes sądu, i weterynarz, i dyrektor szkoły muzycznej, i fabrykant Jina. A ja
wszystkich obskakiwałem podając i odbierając palta, a kiedy przyniosłem piwo, każda szklanica
musiała trafić we właściwe ręce. Nie mogłem się nadziwić, jak bogaci ludzie przez cały wieczór
potrafią rozprawiać na przykład o tym, że za miastem jest kładka, a przy tej kładce trzydzieści lat temu
stała topola. Od tego się zaczynało: jeden mówił, że nie kładka, ale że sama topola, drugi, że nie
topola i nie kładka, tylko deska z poręczą... I tak popijali piwo i sprzeczali się, i krzyczeli, i wymyślali
sobie, ale wszystko na niby, bo kiedy się tak przekrzykiwali przez stół, że tam była kładka, nie topola,
a druga strona, że właśnie topola, nie kładka, to i tak po chwili siadali znowu i wszystko było w
porządku, bo krzyczeli tylko po to, żeby im lepiej smakowało. Innym razem spierali się, jakie piwo w
Czechach jest najlepsze —jeden mówił, że protiwińskie, drugi, że wodniańskie, trzeci, że pilzneńskie,
czwarty, że nymburskie i kruszowickie. I znów krzyczeli na siebie, ale wszyscy się lubili i krzyczeli
tylko dlatego, żeby coś się działo, żeby jakoś zabić tę wieczorową porę... Kiedyś pan naczelnik, jak
mu podawałem piwo, pochylił się i szepnął, że pana weterynarza widziano u panienek „U Rajskich”,
że wziął tam do pokoju Jaruszkę, a pan dyrektor szkoły powszechnej szepnął, że owszem, weterynarz
tam był, ale nie w czwartek, tylko już w środę, i do tego z Włastą. No więc cały wieczór przegadali o
panienkach od „Rajskich” i o tym, kto tam był, a kto nie, a mnie — kiedy słyszałem te ich opowieści
— było zupełnie obojętne, czy za miastem była topola i kładka, czy tylko kładka bez topoli, czy też
sama topola, albo czy branickie piwo jest lepsze od protiwińskiego, nic nie chciałem widzieć ani
słyszeć, ale jednak pragnąłem widzieć i słyszeć, jak to tam wygląda „U Rajskich”. Przeliczyłem
pieniądze i ze sprzedaży gorących serdelków odłożyłem tyle, że mogłem się szarpnąć na „Rajskich”.
Nawet płakać na stacji umiałem, a ponieważ byłem taki maleńki, idealny pikolak, więc ludzie machali
na mnie ręką i zostawiali pieniądze, bo myśleli, że jestem sierotą. I tak oto dojrzewał we mnie plan, że
kiedyś po jedenastej, już po umyciu nóg, wyskoczę przez okno pokoiku i wpadnę do „Rajskich”.
Ten dzień w „Złotej Pradze” zaczął się zupełnie zwariowanie. Przed południem przyszła zgraja
Cyganów, elegancko ubranych i z pieniędzmi, bo to byli kotlarze. Siedzieli przy stole i zamawiali
wszystko, co najlepsze, a przy każdym nowym zamówieniu pokazywali wypchane portfele. Przy
oknie siedział dyrektor szkoły muzycznej, a ponieważ Cyganie krzyczeli, przesiadł się na środek sali i
dalej czytał książkę. Musiała być strasznie ciekawa, bo kiedy pan dyrektor wstał, żeby przejść trzy
stoły dalej, to wciąż czytał tę książkę, nawet kiedy potem siadał, wymacał rękami krzesło i czytał
dalej. Czyściłem szklanice dla bywalców i oglądałem je pod światło, było jeszcze przedpołudnie, kilku
gości zamówiło zupę albo gulaszyk, ale i tak wszyscy kelnerzy, nawet gdyby nie mieli nic do roboty,
to wciąż musieli coś robić: ja starannie czyściłem, ober — też na stojąco — wyrównywał w
pomocniku widelce, a kelner od nowa układał sztućce. I teraz pod oknem, gdy tak patrzyłem przez
szklanice ze złotą Pragą, zobaczyłem rozeźlonych Cyganów, którzy wpadli do naszej „Złotej Pragi” i
chyba już w holu wyciągnęli noże. No, i zaczęło się coś strasznego. Skoczyli do tych cygańskich
kotlarzy, a ci, jakby już na nich czekali, zerwali się łapiąc za stoły i zastawili się nimi, żeby tamci
3
Cyganie z nożami nie mogli ich dopaść, ale i tak dwóch leżało już na podłodze z nożami w plecach, a
tamci rżnęli i dźgali, gdzie popadło, po rękach też, tak że stoły zachlapane były krwią, lecz pan
dyrektor szkoły muzycznej, uśmiechnięty, wciąż czytał książkę, a ta cygańska kotłowanina
przetoczyła się nie obok, ale wprost przez niego; zakrwawili mu głowę i książkę, dwa razy dźgnęli w
jego stół, lecz pan dyrektor czytał dalej. Wylądowałem pod stołem i na czworakach poczołgałem się
do kuchni, a Cyganie wydzierali się, noże błyskały i te odbłyski niczym złote muchy przelatywały
przez „Złotą Pragę”, wreszcie Cyganie nie zapłaciwszy wycofali się z restauracji. Na wszystkich
stołach była krew, dwóch facetów leżało na podłodze, a na jednym stole walały się idealnie odcięte
dwa palce i jednym sztychem urżnięte ucho, i jeszcze kawał mięsa. Kiedy przyszedł pan doktor i
obejrzał zadźganych i te kawałki, to w ochłapie rozpoznał fragment mięśni ramienia, a osamotniony
pan dyrektor szkoły złożył teraz głowę w dłoniach, łokcie oparł o stół i dalej czytał tę swoją książkę.
Wszystkie pozostałe stoły, zsunięte przy wyjściu, utworzyły barykadę i osłoniły ucieczkę kotlarzy.
Szef nie wpadł na lepszy pomysł i włożywszy białą, cętkowaną kamizelkę stanął przed restauracją i
rozkładając ręce mówił do przychodzących gości: — Niestety, zdarzył się u nas incydent, otworzymy
dopiero jutro. — A ja miałem na głowie zakrwawione obrusy, tyle czerwonych śladów dłoni i palców,
i wszystko musiałem wynieść na podwórze, rozpalić w wielkim kotle w pralni, a bufetowa i
podkuchenna prały i gotowały, ja zaś miałem wieszać te obrusy, ale nie dostawałem do sznura, więc
robiła to podkuchenna, a ja podawałem jej mokre, wyżęte obrusy. Sięgałem jej do piersi, a ona
chichotała i wykorzystywała to, żeby mnie ośmieszyć, przyciskała mi piersi do twarzy, niby przez
przypadek: raz jedną piersią przytkniętą do oka, potem drugą zasłaniała mi świat. Wszystko to było
pachnące, a kiedy schylała się do kosza po obrus, w dole odsłaniał się widok na huśtające się cycki...
Prostowała się, a piersi lały się, z obwisłych robiły się sterczące, bufetowa zaś i podkuchenna ryczały
ze śmiechu i pytały mnie: — Ile masz lat, chłopczyku, skończyłeś już czternaście? Kiedy? — A
później zrobił się wieczór, wiał wiatr i te obrusy na podwórzu układały się w takie zasłony, jakie
ustawiamy, kiedy w restauracji jest wesele albo jakaś zamknięta impreza. Rewir miałem już
wyszykowany, znowu wszystko lśniło czystością; w sezonie przynosiło się cały kosz kwiatów i
wszędzie były goździki. Poszedłem spać, ale kiedy nastała cisza i tylko na podwórzu plaskały obrusy,
jakby ze sobą rozmawiały — podwórze pełne muślinowych rozmów — otworzyłem okno, zsunąłem
się i między obrusami, wzdłuż okienek przedostałem się do furtki, przeskoczyłem ją i poszedłem
uliczką od latarni do latarni. Wolałem przeczekać w ciemności, aż wyminą mnie nocni przechodnie, i
„wreszcie w oddali zobaczyłem zielony napis „U Rajskich”. Stanąłem i chwilę odczekałem. Z wnętrza
kamienicy rozlegały się dźwięki orkiestrionu, więc dodałem sobie odwagi i wszedłem do środka, a
tam na korytarzu zobaczyłem okienko, stanąłem przy nim, ale ono było tak wysoko, że musiałem
podciągnąć się na rękach, a tam siedziała pani Rajska i powiedziała: — Czego sobie życzysz,
młodzieńcze? — Odparłem, że chciałbym się zabawić, więc otworzyła i kiedy wszedłem, zobaczyłem
młoda, czarnowłosą panienkę. Miała elegancką fryzurę i paliła papierosa. Zapytała mnie, na co mam
ochotę. Ja na to, że mam ochotę na kolacyjkę, a ona: — Podać tu czy do lokalu? — Poczerwieniałem i
4
oświadczyłem: — Nie, ja chcę zjeść w chambre separee. — Przyjrzała mi się, gwizdnęła przeciągle i
spytała, chociaż z góry znała odpowiedź: — A z kim? — Ja zaś wskazałem na nią i powiedziałem: —
Z panią. — Pokręciła głową, podała mi rękę i poprowadziła ciemnym korytarzem z czerwonym
przytłumionym oświetleniem. Otworzyła drzwi, a tam była kozetka, stół i dwa obite pluszem fotele:
światło rozlewało się skądś zza zasłony zwisającej z karnisza i odbite od sufitu spadało w dół niczym
gałązki płaczącej wierzby. Usiadłem i kiedy wymacałem pieniądze, od razu wstąpiły we mnie siły,
więc pytam: — Zje pani ze mną? Czego się pani napije? — A ona, że szampana. Kiwnąłem głową,
ona zaklaskała i przyszedł kelner z butelką, otworzył ją, potem odstawił do wnęki i przyniósł
szklaneczki, rozlał, a ja piłem szampana, bąbelki wchodziły mi do nosa, kichałem, i panienka też piła
szklaneczkę za szklaneczką, a kiedy mi się przedstawiła, zrobiła się głodna. To ja powiedziałem: —
Niech pan przyniesie, co macie najlepszego! — A ona, że lubi ostrygi, że tu mają świeże, więc
jedliśmy ostrygi i znowu był szampan, a potem jeszcze, a ona zaczęła mnie głaskać po włosach i
spytała, skąd pochodzę, ja na to, że z tak małej wioski, że dopiero w zeszłym roku zobaczyłem
pierwszy raz w życiu węgiel. Śmiała się z tego i powiedziała, żebym był na luzie. Było mi gorąco,
więc zdjąłem marynarkę, a ona powiedziała, że jej też gorąco, więc czy mogłaby zdjąć sukienkę.
Chętnie jej pomogłem i ułożyłem suknię na krześle, a potem ona rozpięła mi rozporek i wtedy już
wiedziałem, że „U Rajskich” musi być nie tylko pięknie czy cudownie, ale wprost rozkosznie, rajsko...
Wzięła mnie za głowę i wtuliła ją między pachnące piersi, a ja zamknąłem oczy i zrobiłem się jakiś
senny, tak cudny był ten zapach i te kształty, i gładkość skóry, ona zaś przesuwała moją głowę coraz
niżej i niżej: wąchałem jej brzuch, oddychała głęboko i było to tak cholernie piękne, że nie marzyłem
już o niczym więcej, tylko o tym, że co tydzień na to właśnie uskładam z gorących serdelków osiem
setek, nawet więcej, bo mam piękny i wzniosły cel, jak mawiał mój tatko, właśnie żebym zawsze miał
cel, i wtedy będę uratowany, bo będę miał po co żyć. Ale teraz to był dopiero początek. Jaruszka w
milczeniu ściągnęła mi spodnie, potem spodenki i całowała mnie w pachwiny, a ja naraz poczułem się
taki roztrzęsiony i podniecony tym wszystkim, co tu się „U Rajskich” wyrabia, że zwinąłem się w
kłębek i mówię: — Jaruszko, co pani robi? — To ona się zmiarkowała, ale zaraz znów nie mogła się
powstrzymać i wzięła mnie do ust; ja ją najpierw odpychałem, lecz ona była jak opętana, trzymała
mnie w ustach i poruszała głową, coraz to szybciej, więc później już jej nie odtrącałem, nie
odpychałem, wyprężyłem się cały, trzymałem ją za uszka i naraz poczułem, że wypływam, i że to jest
całkiem inne niż wtedy, kiedy to robiłem sam; czułem, jak do ostatniej kropli wypija to ze mnie z
zamkniętymi oczami panienka o czarnych włosach, wypija ze mnie to, czym ze wstrętem strzykałem i
plamiłem węgiel w piwnicy albo chusteczkę, jeśli leżałem w łóżku... Kiedy podniosła się, rzekła
pełnym zmęczenia głosem: — A teraz z miłości... — Ale ja byłem taki rozklejony i o-klapnięty, że nic
z tego nie wyszło i mówię: — Głodny jestem, a pani nie? — Poza tym pić mi się zachciało, więc
wziąłem szklankę Jaruszki, a ona próbowała mi ją zabrać, ale jej się nie udało, i kiedy się napiłem,
odstawiłem szklankę zawiedziony, bo to nie był szampan, tylko żółta lemoniada; od początku piła
lemoniadę, za którą płaciłem jak za szampana, a ja dopiero teraz się o tym dowiedziałem.
5
Plik z chomika:
ares231
Inne pliki z tego folderu:
Small Bertrice - Friarsgate 04 - Ostatnia dziedziczka.pdf
(2443 KB)
Malinowski Bronisław - Życie seksualne dzikich.zip
(1275 KB)
Shillka&sshakes_-_Motel_na_uboczu.pdf
(200 KB)
Branuck Mel - Motyl we mgle(1).pdf
(17279 KB)
Mama koleżanki(1).doc
(280 KB)
Inne foldery tego chomika:
Adrienne Basso
Balgoth Mary
Barbara Boswell
Barclay James
Baxter Mary Lynn
Zgłoś jeśli
naruszono regulamin