Elizabeth Peters
Jak grom z nieba
Wtedy Re - Harakhte rzekł:
Ja zabiorę Seta, niech mieszka ze mną
niech zostanie przy mnie jako mój syn -
niechaj grzmi w niebiosach i niech będzie postrachem.
Papirus Chester Beatty Sąd Horusa i Seta
(T. Andrzejewski Opowiadania Egipskie PWN 1958)
Podziękowania
George’owi W. Johnsonowi, który łaskawie dostarczył mi trudnych do zdobycia informacji o uzbrojeniu, mundurach i innych militariach z czasów I wojny światowej. Jeśli włożyłam niewłaściwą kulę do niewłaściwej broni, to wyłącznie moja wina.
I jak zawsze dziękuję Kristen, mojej nieocenionej asystentce, która, oprócz posiadania niezliczonych innych darów, zawsze cierpliwie wysłuchuje moich narzekań i dodaje mi odwagi, abym wytrwała.
Przedmowa
Wydawca z radością przedstawia efekt wielomiesięcznych żmudnych starań. Przetrząśnięcie zbieraniny, jaką stanowią dokumenty Emersonów, nie było łatwym zadaniem. Podobnie jak wcześniej, współczesne pamiętniki pani Emerson posłużyły za podstawę narracji, wraz z wstawionymi w odpowiednie miejsca listami i fragmentami manuskryptu H (usunięciu ustępów, które nie wnosiły żadnych nowych informacji) oraz osobistymi spostrzeżeniami pani Emerson. Było to niełatwe przedsięwzięcie i Wydawca, bardzo utrudzony i emocjonalnie wyczerpany, ufa, że zostanie ono właściwie docenione.
Informacje dotyczące działań wojennych na Środkowym Wschodzie w okresie I wojny światowej sprzed Galipoli są skąpe. Historycy wojskowości skupili się przede wszystkim, co jest zupełnie zrozumiałe, na krwawych kampaniach na froncie zachodnim. Znając doskonale uprzedzenia i wybiórczą pamięć pani Emerson, Wydawca ze zdumieniem odkrył, że jej relacja zgadza się we wszystkich ważnych szczegółach ze znanymi faktami. Natomiast fakty do tej pory nieznane dodają - taką ma przynajmniej nadzieję Wydawca - nowy i zadziwiający rozdział do historii Wielkiej Wojny. Nie ma powodu, by je trzymać w ukryciu, skoro wyjaśniają między innymi powody, dla których Emersonowie przerwali w tych latach prace archeologiczne. Mieli inne sprawy na głowie, jak wkrótce Czytelnik sam się przekona.
Prolog
Wiatr miotnął śniegiem w okna powozu, na których utworzyła się lodowa zasłona. Oddech chłopca tworzył blade obłoczki w ciemnym wnętrzu. Nie dostał żadnego ocieplacza na stopy ani pledu a jego wytarty, zbyt mały płaszcz nie chronił dostatecznie przed zimnem. Było mu żal koni, które ślizgając się, brnęły przez zaspy. Żałowałby także woźnicy, skulonego na koźle, gdyby ten nie był taką wredną świnią. To był jeden z jej paskudnych służących, podobny do innych, równie bezwzględny i samolubny jak ich pani. Mroźna noc nie była zimniejsza niż przyjęcie, którego się spodziewał. Gdyby jego ojciec nie umarł... Wiele rzeczy zmieniło się przez ostatnie pół roku.
Powóz zatrzymał się z szarpnięciem. Chłopiec otworzył okno i wyjrzał. Przez wirujący śnieg zobaczył oświetlone okna stróżówki. Stary Jenkins najwyraźniej nie spieszył się z otwarciem bramy, nie powinien jednak zwlekać zbyt długo, bo jego pani z pewnością by się o tym dowiedziała. Gdy w końcu drzwi stróżówki otwarto i ukazała się w nich jakaś postać, chłopiec stwierdził, że to wcale nie Jenkins. Musiała go odprawić, czym często już wcześniej groziła. Obaj mężczyźni wymienili obelgi, kiedy dozorca odryglowywał bramę i rozsuwał ją na oścież, walcząc z oporem śniegu. Woźnica strzelił z bata i zmęczone konie ruszyły.
Chłopiec już miał zamknąć okno, gdy zobaczył w ciemnościach jakieś cienie, które stopniowo przybrały ludzkie kształty. Jednym z nich była kobieta, z twarzą ukrytą pod czepkiem, plącząca się w obszernych spódnicach. Opierała się ciężko na swoim towarzyszu. Nie był od niej dużo wyższy, ale stąpał pewnym, męskim krokiem, wspierając jej wiotką postać. Gdy powóz podjechał, nie zwalniając ani nie zbaczając z toru, sprowadził ją z drogi. Lampy powozu oświetliły mu twarz. Trudno było określić jego wiek, śnieg zamazał blade rysy, wykrzywione w grymasie gniewu. Kiedy jego wzrok napotkał wzrok pasażera powozu, ściągnął usta i splunął.
- Zaczekaj! - zawołał chłopiec, wystawiając głowę przez okno i strząsając mruganiem płatki śniegu z rzęs. - Niech to diabli, Thomas, stój! Hej, ty tam, wracaj!
Pojazd szarpnął, rzucając go na podłogę. Chłopiec podniósł się na nogi i z wściekłością walnął w zamkniętą przegrodę. Ale Thomas albo go nie usłyszał, albo - co bardziej prawdopodobne - zignorował jego krzyki. Kilka minut później pojazd zatrzymał się przed domem. Chłopiec wyskoczył i wbiegł po schodach niemal bez tchu. Drzwi były zamknięte. Musiał uderzyć kilka razy ciężką kołatką, zanim je otwarto. Twarz kamerdynera była obca. Musiała też wyrzucić biednego starego Williama, pomyślał. Staruszek był w rodzinie od pięćdziesięciu lat...
Hol wejściowy był półokrągły, w klasycznym stylu - marmurowe kolumny i marmurowa posadzka, w łukowatych ścianach nisze rzeźbione w muszle. Za życia ojca chłopca o tej porze roku alabastrowe wazy w niszach wypełniały gałęzie sosny i ostrokrzewu. Teraz były puste; czyste białe ściany i jednolita podłoga. W drzwiach salonu czekała jego matka.
Dobrze wyglądała we wdowim welonie. Czerń pasowała do jej pięknych włosów i lodowato niebieskich oczu. Delikatny ciemny materiał opadał w zgrabnych fałdach na stopy. Stojąc bez ruchu, z dłońmi kurczowo zaciśniętymi na wysokości talii, patrzyła na niego z nieskrywanym wstrętem.
- Zdejmij natychmiast te mokre rzeczy - powiedziała ostro. - Jesteś cały w śniegu. Jak się dostałeś...
Tym razem ośmielił się jej przerwać.
- Powiedz Thomasowi, że ma mnie słuchać! Nie zatrzymał się, kiedy chciałem porozmawiać z tą kobietą i z chłopcem... - Znowu zabrakło mu tchu. Wyraz jej twarzy zmienił się lekko, on jednak, jak wszystkie ścigane młode zwierzęta, nauczył się rozpoznawać język ciała wroga. - Oni tu byli, prawda? Widziałaś ich.
Skinęła głową.
- I odesłałaś ich... w taką noc? Ona była bardzo słaba, może chora...
- Zawsze miała skłonności do suchot.
Wbił w nią zdumione spojrzenie.
- Znasz ją?
- Była moją najbliższą przyjaciółką, bliską jak siostra. Dopóki nie została kochanką twojego ojca.
Te słowa były brutalne i rozmyślne jak cios. Krew odpłynęła z twarzy chłopca.
- Wolałabym oszczędzić ci tego wstydu - dodała, patrząc na niego.
- Wstydu? - wykrztusił, gdy odzyskał głos. - Mówisz mi o wstydzie, a sama wygnałaś ją w tę śnieżycę? Musiała być zdesperowana, inaczej by tu nie przyszła.
- Tak. - Cienki uśmiech wykrzywił jej usta. - On wysyłał im pieniądze. Oczywiście dopóki nie umarł. Nie wiem, skąd je brał.
- Ja też nie. - Próbował naśladować jej spokój, nie potrafił jednak. Miał zaledwie czternaście lat i ich temperamenty różniły się jak ogień i lód. - Ale ty przecież przez cały czas trzymałaś rękę na sznurkach sakiewki.
...
stare_pudlo