Hannay Barbara - Muzyka duszy.pdf

(693 KB) Pobierz
286392005 UNPDF
Barbara Hannay
Muzyka duszy
 
ROZDZIAŁ PIERWSZY
– Hej, Jonno, jakaś pani do ciebie.
Jonathan Rivers odwrócił się gwałtownie i szybkim spojrzeniem zlustrował błotnistą alejkę
między rzędami zagród.
Na jej końcu, w miejscu, gdzie kończył się chodnik, stała młoda, ubrana po miejsku kobieta.
Elegancki kostium, wysokie obcasy. Strój w sam raz na aukcję bydła.
Zmełł pod nosem przekleństwo.
– Następna, której zachciewa się małżeństwa?
– Chyba tak. – Andy Bowen, agent handlowy Jonathana, wzruszył ramionami. – Ale jest o
niebo lepsza od pozostałych. Ma klasę. Sam się przekonasz.
Jonno prychnął ze złością.
– Już myślałem, że wreszcie dadzą mi spokój.
– Nie łam się, stary. Ta jest naprawdę niezła – zachichotał Andy. – I chyba równie uparta jak
ty. Rasowa kobitka. To może być twój szczęśliwy dzień.
– Skoro tak cię bierze, to może sam z nią pogadasz. Andy. puścił do niego oko.
– Już z nią rozmawiałem. Więc wiem, czego jej potrzeba do szczęścia. – Podniósł głos, by
przekrzyczeć odbywającą się tuż obok licytację. – Ona chce ciebie!
Jonno uległ pokusie i jeszcze raz zerknął na stojącą w oddali kobietę. Wyróżniała się na tle
otaczającego ją thimu. Elegancki ubiór, masa ciemnych włosów, ciemne oczy, podkreślone
ciemną szminką usta kontrastujące z jasną karnacją. Szczupła, wyprostowana, z uniesioną głową,
robiła wrażenie osoby silnej i zdecydowanej.
„Chce ciebie zabrzmiały mu w uszach słowa Andy’ego.
– Ale ja nie jestem do wzięcia! – mruknął gniewnie.
– Bzdura, oczywiście, że jesteś – zaoponował Andy. – Sprzedałeś już prawie wszystko.
Został ten ostatni kojec. Wiem, za ile go puścisz, więc zdaj się na mnie. Ą sam zmykaj. Chyba
nie pozwolisz, by taka lady ubrudziła sobie buciki!
– Kiedy one wreszcie przestaną zawracać mi głowę! Przez ostatnie kilka miesięcy przeżywał
prawdziwe piekło. Odkąd w piśmie dla kobiet pojawił się ten kretyński artykuł, zjeżdżały tu całe
tabuny spragnionych miłości i małżeństwa panienek. Brunetki, blondynki, rudowłose, starsze i
młodsze, całkiem zwyczajne i wyjątkowo urodziwe, delikatne i śmiałe, miłe i niegrzeczne...
Dawno stracił rachubę, ile ich się przewinęło.
Wszystkie odesłał tam, skąd przyjechały.
Z ociąganiem ruszył przed siebie. Nogi grzęzły mu w błocie, bo po ostatnich deszczach
ziemia całkiem rozmiękła, a setki zwierzęcych kopyt zamieniły ją w gliniastą mai.
Popatrzył na dziewczynę. Stała nieruchomo, czekając. Kostiumik z beżowej wełny, jasne
286392005.002.png
rajstopy i beżowe pantofle na wysokich obcasach. Jak przybysz z innej planety.
Podchodząc, mimowolnie zwolnił, by nie ochlapać jej błotem. Ale na tym jego uprzejmość
się kończyła. Popatrzył na dziewczynę bez uśmiechu.
– Pani mnie szukała?
– Tak. – Uśmiechnęła się lekko, wyciągnęła rękę. Nad górną wargą miała niewielki pieprzyk.
Pieprzyk, który irytująco go rozpraszał. – Witam, panie Rivers. Nazywam się Camille
Devereaux.
Lśniące, czekoladowe włosy układające się w naturalne loki, ciemnobrązowe, niemal czarne
oczy i rzęsy, wyraziste rysy złagodzone wyczuwalną, choć trudną do zdefiniowania elegancją.
Camille Devereaux. To francuskie imię i nazwisko idealnie do niej pasują, ni stąd, ni zowąd
przemknęło mu przez myśl.
Z ociąganiem wyciągnął rękę. Dziewczyna nie spuszczała z niego oczu. Nie była speszona
ani onieśmielona.
Nieoczekiwanie poczuł intrygujący zapach jej perfum. Trwało to ledwie mgnienie, bo niemal
zaraz tę lekką woń zagłuszył zapach błota i stłoczonych w boksach zwierząt.
Dłoń dziewczyny była delikatna i chłodna. Pośpiesznie cofnął rękę, wsunął ją do tylnej
kieszeni dżinsów. Starał się nie dopuszczać do siebie myśli, że tym razem Andy rzeczywiście się
nie pomylił.
Miała w sobie coś tajemniczego, egzotycznego. Bardzo śródziemnomorska. I szalenie
seksowna.
Niepotrzebnie popatrzył jej w oczy. To był błąd.
Jeszcze nigdy nie doznał czegoś podobnego. Nieoczekiwana pewność, że oboje, on i ta
nieznajoma, poczuli dokładnie to samo. Coś, co ich poruszyło do głębi, wbrew ich woli, wbrew
wszelkim racjom.
– Chwileczkę – powiedział szybko. Zbyt szybko. Wprawdzie nieznajoma jeszcze nie zdążyła
wyjaśnić, czego od niego chce, ale wcale go to nie interesowało. – Wyjaśnijmy to sobie od razu.
Przykro mi, ale w żaden sposób nie mogę pani pomóc. Co do tego artykułu, zaszło
nieporozumienie. Nie szukam dziewczyny ani kandydatki na żonę. – Odwrócił się na pięcie. –
Przepraszam, że panią rozczarowałem.
– Proszę, niech pan zaczeka! – . zawołała za nim. Nawet nie zwolnił. Zdecydowanym
krokiem szedł przed siebie. Historia znowu się powtarza. I choć to już kolejny raz, zawsze w
takiej sytuacji czuł się fatalnie.
– Nie zamierzam się z panem umawiać czy ciągnąć pana do ołtarza! – zawołała. Na cały
głos.
Stojący przy sąsiedniej zagrodzie hodowcy nie odrywali do nich oczu. Gęby śmiały im się od
ucha do ucha.
– Hej, Jonno! – zawołał jeden z nich. – Znowu dopadła cię panienka? Która to z kolei?
Nie odpowiedział, tylko zacisnął zęby. Nie odwracając się, zamaszyście parł do przodu.
286392005.003.png
– Jonno! – usłyszał za sobą donośne wołanie dziewczyny. – Panie Rivers! Proszę zaczekać!
Musimy porozmawiać!
Jej głos dźwięczał mu w uszach. Nie zatrzymując się, dalej szedł przed siebie. Powiedział
wszystko, co miał do powiedzenia. Piękna nieznajoma nic więcej od niego nie usłyszy. Całe
miasteczko i tak znowu weźmie go na języki.
Powinna napić się kawy.
Po raz pierwszy w życiu była aż tak wytrącona z równowagi. Zawsze uważała się za
profesjonalistkę. I zawsze potrafiła kontrolować emocje.
Musi wziąć się w garść. Uganiała się za tym facetem przez parę tygodni, naprawdę
kosztowało ją to wiele zachodu. Kiedy w końcu stanęła z nim twarzą w twarz, po prostu
zgłupiała. Nie mogła się pozbierać, nie zdołała znaleźć odpowiednich słów. To wszystko wina
zmęczenia i braku kofeiny.
Gdyby nie to paskudne błoto, pobiegłaby za nim. I zmusiła, by jej wysłuchał.
Zagryzła usta. Jaka z niej dziennikarka, skoro pozwoliła mu odejść? Bezradnie patrzyła, jak
jego sylwetka staje się coraz mniejsza. Nawet nie dał jej szansy, by coś powiedziała, wyjaśniła,
dlaczego tak jej zależy na rozmowie. Mało tego, nawet nie zdążyła go o nic zapytać! Cóż, może
powinna zrewidować opinię na swój temat, może nie jest aż tak zdeterminowana i zawzięta, jak
jej się wydawało.
Stała, a on odchodził, nie obejrzawszy się za siebie...
To wszystko było takie nierzeczywiste, nierealne. Sposób, w jaki na nią patrzył, jak...
Potrząsnęła głową, wzruszyła ramionami. Sytuacja wymknęła się jej spod kontroli. Z jakichś
nieokreślonych powodów spotkanie z tym człowiekiem wytrąciło ją z równowagi. Co jest tym
bardziej zdumiewające, że przecież widziała jego zdjęcie. Spodziewała się, iż zobaczy urzekające
spojrzenie, wyraziste rysy, niebezpiecznie pociągające usta.
I ten czarujący, zwodniczy półuśmiech, który urzekł . rzesze wielbicielek.
Pewnie dlatego koleżanki z redakcji z miejsca uznały, że nie ma sensu wysyłać zawodowego
fotografa. „Australijski kawaler do wzięcia – tak zatytułowano cykl, nad którym pracowały.
Jonno spadł im jak z nieba.
Gdyby wysłały fotografa, prawdopodobnie wcale nie musiałaby tutaj przyjeżdżać.
Cóż, jednak to właśnie jej powierzono prowadzenie tego tematu, toteż wywiady z
najtrudniejszymi rozmówcami wzięła na siebie, a za takich uznała ustosunkowanego prawnika z
Perth, właściciela kompanii budowlanej z Sydney i bogatego biznesmena z Melbourne.
Z resztą miały poradzić sobie młodsze, mniej doświadczone koleżanki. Dla nich został
organizator imprez turystycznych z Tasmanii, łowca krokodyli z Terytorium Północnego,
hodowca bydła z Queensland...
I dopiero całkiem niedawno okazało się, ze ten hodowca ani myśli włączyć się do zabawy.
Dlatego musiała tłuc się z Sydney do Queensland. Żeby dowiedzieć się, co naprawdę jest
286392005.004.png
grane. I kiedy po wielu staraniach wreszcie go znalazła, nie zamieniła z nim nawet dwóch słów.
Cóż, jeśli pan Jonno Rivers sądzi, że się poddała, czeka go przykra niespodzianka. Nie
jedyna.
Miała mu do przekazania kilka rzeczy. Niestety, nie mógł się wycofać na tym etapie. Trudno,
by przez niego cały projekt wziął w łeb. Za dużo w to zainwestowano.
Nie odpowiadał na listy, faksy i emaile. Nie odbierał telefonu. Bramę do swojej posiadłości
zamknął na trzy spusty.
Ale jej to nie zniechęciło.
Nie tracąc ducha, odszukała Gabe’a, brata Jonathana. Niestety, okazał się nieugięty i głuchy
na jej argumenty. Nie zabrał jej helikopterem do Edenvale, majątku Jonathana..
Włożyła mnóstwo wysiłku, by w końcu namierzyć tego tajemniczego Jonno. A kiedy już
stanęła z nim oko w oko, on po prostu ją zignorował. Miałaby tak łatwo zrezygnować?
Wykluczone. Na szczęście zapobiegliwie zabrała kalosze i impregnowaną kurtkę.
Ruszyła na parking. Między wielkimi samochodami z przyczepami wyładowanymi bydłem
kręcili się mężczyźni na koniach. Czuła się tu obco, jak przybysz z innego świata. Podobne
wrażenie nie opuszczało jej od przyjazdu do Mullinjim.
Dlaczego? Aż do tej pory uważała się za Australijkę z krwi i kości, ale też nigdy nie ruszała
się poza Sydney. To był jej pierwszy wyjazd na daleką prowincję i czuła się tu obco.
Włożyła kalosze i kurtkę i ponownie ruszyła na plac. Nogi zapadały się w grząskim błocie.
Rozglądając się za Jonno, przemierzała alejki ciągnące się między rzędami boksów.
Lustrowała uważnym spojrzeniem grupki mężczyzn stojących przy zagrodach. Wszyscy
podobni do siebie jak dwie krople wody: dżinsy, kurtki, kapelusze osłaniające twarz.
Naraz tuż za nią rozległy się niepokojące odgłosy. Odwróciła się i wszystko w niej zamarło.
Ogromne stado krów zmierzało prosto na nią. Za nimi dostrzegła sylwetkę jeźdźca. Skamieniała
z przerażenia. Te bestie zaraz zgniotą ją na miazgę!
Widziała wcześniej krowy, ale zawsze były za płotem. Teraz całe stado szło prosto na nią! Te
rogate bestie zaraz ją stratują!
W odruchu rozpaczy przywarła do drewnianego ogrodzenia. Z przerażeniem patrzyła na
zbliżającą się ogromną czarną krowę. Utkwione w nią oczy bestii były tuż-tuż. Och nie...
Rozpłaszczyła się jeszcze bardziej, wstrzymała dech. Wciągnęła brzuch, by zyskać choć parę
milimetrów.
Serce waliło jej jak szalone. Gdyby teraz widziały ją koleżanki z redakcji!
Wyobrażała sobie wytłuszczone nagłówki w gazetach:
„Dziennikarka z Sydney rozgnieciona przez stado bydła. Camille Devereaux, pracująca w
piśmie Girl Talk, została wczoraj stratowana na śmierć przez stado krów na aukcji bydła w
Mullinjim.
Była tak pochłonięta tym, co przeżywa, że dopiero po dobrej chwili uprzytomniła sobie, iż
stado krów już przeszło. Jadący za nimi mężczyzna, mijając ją, lekko skinął głową.
286392005.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin