Lyons Mary - Srebrna Pani.pdf

(567 KB) Pobierz
Silver Lady
MARY LYONS
Srebrna
pani
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Blask księżyca wpadał przez otwarte okno sypialni,
zalewając jasną poświatą postać mężczyzny, który
wolno i bezszelestnie szedł. Był wysoki, ciemnowłosy,
oszałamiająco przystojny. W miarę jak zbliżał się,
coraz wyraźniej czuła emanującą z niego moc i siłę.
Patrzyła na górującą nad nią sylwetkę, niezdolna
do jakiegokolwiek ruchu, porażona zielonym błyskiem
spojrzenia, padającego spod ciężkich powiek. Był
nagi - nie licząc wąskiego białego ręcznika, spowija­
jącego biodra. Srebrne promienie księżycowego światła,
przecinające mroczne cienie pokoju, zdawały się czynić
jego sylwetkę jeszcze potężniejszą, a silne ramiona
szerszymi. Na opalonej skórze połyskiwały kropelki
wody z prysznica.
Zadrżała, gdy wyciągnął ręce ku jej nagim ramio­
nom, czując elektryzujący dotyk palców na rozpalonym
ciele.
- Francesca...
Nie była zdolna wykrztusić słowa, jak gdyby czas
i przestrzeń przestały nagle istnieć. Znalazła się
w zaklętym kręgu ogarniających ją pragnień, zaledwie
dosłyszeć mogła bicie własnego serca.
- Francesca...
- Och, tak, tak! - wyszeptała, zdoławszy wreszcie
odzyskać głos. Nieomal traciła zmysły w dzikim
przypływie namiętności i ekstazy, a gdy mężczyzna
6
SREBRNA PANI
skłonił ciemną głowę i jego usta znalazły się tuż przy
jej drżących wargach, uszy dziewczyny przeniknął
głęboki odgłos dzwonów.
- Francesca... - szepnął tkliwie.- Dlaczego nie
odbierałaś telefonów?
- Co...?!
Francesca Patterson nagle obudziła się. Otępiały
umysł desperacko próbował wrócić do rzeczywistości
sennego marzenia, ono jednak błyskawicznie traciło
kontury i rozwiewało się, niszczone przez kategoryczne
wezwanie, płynące ze stojącego przy łóżku aparatu.
Wyciągnęła rękę i przez chwilę macała nią na
ślepo, zanim palce trafiły na słuchawkę.
- Słucham... kto mówi?
- Dzień dobry. Pani zamawiała budzenie - oznajmił
pogodny głos. - Życzę miłego dnia.
Francesca z trudem zdołała usiąść i odłożyć słuchaw­
kę. Nieprzytomnie zerknęła na ręczny zegarek, a potem
zmęczonym ruchem odgarnęła z twarzy falę platyno­
wych włosów.
Wielu jej przyjaciołom najwyraźniej zdawało się, że
lot przez Atlantyk na weekend do Nowego Jorku nie
jest niczym szczególnym. Francesca jednak wyjątkowo
źle znosiła różnicę czasów. Po wczorajszym długim
przelocie na Karaiby, nie mówiąc już o wlokących
się, nudnych godzinach spędzonych na lotniskach,
chętnie oddałaby wszystko, co posiadała, za dodatkową
chwilę snu. Niestety, była już ósma i skoro postanowiła
znaleźć się w Prickly Bay o dziesiątej, nie miała
innego wyjścia, jak tylko szybko się ubierać.
Myśl o porannym spotkaniu wywołała głęboki
rumieniec na jej bladych policzkach. Szybkim ruchem
odrzuciła cienkie prześcieradło i spuściwszy nogi na
7
zimną marmurową podłogę podreptała ku wielkiej
łazience hotelowego apartamentu.
Po umyciu zębów i spryskaniu twarzy chłodną
wodą, Francesca uniosła wzrok znad ręcznika, by
rzucić smętne spojrzenie na swoje odbicie w lustrze.
Zwykle tak jasne i błyszczące, zielonkawobłękitne
oczy, były teraz zamglone i przepełnione poczuciem
winy. Przebijał z nich wyraz nerwowego napięcia.
Latami już prześladował ją ten erotyczny sen,
pojawiający się z dręczącą regularnością od okresu
dorastania. Teraz ma jednak dwadzieścia cztery lata
- stwierdziła pragnąc podnieść się na duchu. Jest
kobietą, która z powodzeniem zajmuje się interesami
i już dawno temu dała spokój swoim dziewczęcym
mrzonkom. Jak mogła być do tego stopnia szalona,
by ciągle tak marzyć o Mattcie?
Wróciła do sypialni zawstydzona i zażenowana.
Rozsunęła tandetne zasłony, otworzyła wysokie,
szklane drzwi i znalazła się na zacienionym patio,
z którego roztaczał się widok na plażę Grand Anse.
Kiedy spoglądała ponad lśniącymi złotem piaskami
ku błękitowi Morza Karaibskiego, trudno jej było
uwierzyć, że jeszcze wczoraj, kiedy wyjeżdżała z Lon­
dynu, sypał śnieg. Patrząc, jak wysoko ognista kula
słońca wzniosła się już nad horyzontem, z niechęcią
pomyślała, że w tym tropikalnym raju zapowiada się
kolejny upalny dzień.
Minęły trzy lata, odkąd po raz ostatni widziała
Matthew Sinclaira, swojego przyrodniego brata.
I z pewnością nie byłoby jej tutaj, gdyby sprawa ich
spotkania nie stanowiła tak niezwykle istotnej kwestii.
Bóg raczy wiedzieć, dlaczego Matt do tego stopnia
utrudniał kontakt z sobą. Trzeba było całych tygodni
SREBRNA PANI
8
SREBRNA PANI
nieustannego wydzwaniania do biura Sinclair Inter­
national, nim wreszcie niechętnie poinformowano ją,
że szef właśnie odpoczywa, żeglując na Karaibach.
Jeszcze trudniej było nakłonić jego zastępcę, by
zaaranżował spotkanie.
Komuś, kto nie znał Matta, mogło wydawać się
śmieszne, że Francesca do tego stopnia przeżywa
spotkanie z bratem. Ci jednak, którzy kiedykolwiek
otarli się o Wall Street, czy londyńskie City, mieliby
pewnie odmienne zdanie. „Sinclair kontratakuje"
- takie nagłówki pojawiały się często w prasie w ciągu
ostatnich lat - i wiele kompanii, a nawet dobrze
prosperujących korporacji, poddawało się bez jednego
strzału gdy Matt, ukryty za fasadą Sinclair Inter­
national, pojawiał się na finansowym horyzoncie.
Fundacja bankowa i firmy, odziedziczone po ojcu,
Johnie Sinclairze, zmarłym, kiedy syn miał dziesięć
lat, stały się podstawą jego imperium. Imperium,
które rozwijał błyskawicznie i bez skrupułów. Do
sławy i bezustannie zwiększającej się fortuny szedł po
trupach tych, którzy nie zdawali sobie sprawy z jego
obsesyjnej wręcz potrzeby wygrywania za wszelką
cenę.
Matt Sinclair, człowiek nieprzejednany i bezwzględ­
ny, prowadził swoje życie tak samo jak interesy
- z twardą, bezduszną kompetencją. I jasne jest - co
Francesca przyznała z gorzkim westchnieniem - że to
właśnie było prawdziwym powodem nawracania
dręczącego snu. Nie trzeba odznaczać się zbyt wysokim
ilorazem inteligencji, by zrozumieć, że przyczyną był
głęboko utajony lęk i podświadoma obawa przed
spotkaniem z mężczyzną, który tak zatruł jej młodość.
Znów ciężko wzdychając, zawróciła do pokoju.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin