Pająk Jan - Notka autobiograficzna.doc

(790 KB) Pobierz

Dr inż. Jan Pająk - notka autobiograficzna

 

 

Tak się jakoś składa, że kiedykolwiek natykamy się na czyjś dorobek twórczy który albo nam imponuje, albo też nas obrusza, zwykle chcemy także poznać i życie autora tego dorobku. Ponieważ dzięki internetowi sporo ludzi ma okazję poznania mojego dorobku twórczego, poczuwam się do obowiązku aby pozwolić im także poznać co ważniejsze szczegóły z mojego życia. Niniejsza strona prezentuje właśnie owe szczegóły.


Część #A: Informacje wprowadzające tej strony:

      


#A1. Jakie są cele tej strony:

       Jakiekolwiek by nie były powody dla których czytelniku zabłądziłeś na niniejszą stronę, jednym z nich zapewne jest chęć poznania mojego życia. Dlatego głównym celem jaki sobie postawiłem formułując tą stronę, jest zaprezentowanie możliwie największej ilości informacji na temat mojego życia, w możliwie jak najmniejszej objętości.
       Kiedykolwiek zestawi się ze sobą dowolne informacje, zawsze nieświadomie przekazuje się wraz z nimi jakieś uczucia, poglądy, idee, itp. W niektórych też przypadkach, zupełnie bez naszego zamiaru, owe nieświadome przekazy mogą u czytelnika zadominować nad informacją którą dany tekst zawiera. Dzieje się tak zresztą relatywnie często. Często bowiem my sami przyłapujemy się podczas czytania czyjegoś tekstu, że wzbudza on w nas uczucia które są drastycznie odmiennego rodzaju niż informacja w tekście tym zawarta. Oczywiście, każdy taki przypadek niezamierzonego indukowania u czytającego jakichś przekornych uczuć, poglądów, czy idei, niweluje obiektywizm w asymilacji przeczytanych informacji. Dlatego dodatkowym (trudniejszym) celem jaki ja też nałożyłem na treść tej strony, jest takie zestawienie informacji na temat mojego życia, aby owe nieświadome przekazy nie zagłuszały sobą informacji które staram się przekazać treścią pisaną. Znaczy, aby albo całkowicie te przekazy wyeliminować, lub chociaż znacząco je zminimalizować.


#A2. Historia tej strony - tj. jest to już trzecia wersja niniejszej notki biograficznej:

Motto: "Najrudniej jest pisać o sobie samym."

       Wszystkie tzw. totaliztyczne strony internetowe, włączając w to niniejszą stronę, są produktem moich hobbystycznych badań naukowych. (Odnotuj, że nazwa totaliztyczne strony internetowe wynika z faktu że strony te albo propagują wysoce moralną, pokojową, postępową, inspirującą, budującą i udoskonalającą filozofię codziennego życia zwaną totalizmem moralnym, albo też prezentują tematy których zarekomendowanie uwadze czytelnika jest postulowane właśnie przez ową filozofię totalizmu.) Jak też zostało to udokumentowane na niniejszej stronie, owe totaliztyczne strony internetowe nie mają niemal nic wspólnego z moją działalnością zawodową ani z moimi miejscami pracy. Jako takie, strony te pisane były przez długi okres czasu, niektóre z nich datując się jeszcze z 1999 roku. Pisane też były w różnych miejscach świata. Z czasem powstało też ich dosyś sporo. Na samym początku, do każdej z takich nowo napisanych totaliztycznych stron włączałem niewielką informację "o autorze". Informację taką ciągle jeszcze można znaleźć w punkcie #H2 strony totalizm_pl.htm - o filozofii totalizmu. Z czasem jednak, kiedy stron tych przybywało, doszedłem do wniosku, że zamiast za każdym razem dodawać punkt "o autorze", raczej stworzę jedną odrębną stronę autobiograficzną z opisami mojego życia, potem zaś z owych totaliztycznych stron jedynie odeślę do niej zainteresowanych czytelników. W taki oto sposób w 2004 roku powstało pierwsze sformułowanie niniejszej strony. (W owym 2004 roku istniało już ponad 100 odrębnych stron totaliztycznych prezentujących około 50 odrębnych tematów. Stron tych było dużo, ponieważ każdy z tematów które one prezentowały był tłumaczony na co najmniej 2 języki, tj. polski i angielski, niektóre zaś tematy były tłumaczone aż na 6 odmiennych języków. Do dzisiaj opracowanych już zostało ponad 200 takich totaliztycznych stron prezentujących około 90 tematów.)
       Gdyby owej pierwszej wersji mojej autobiograficznej strony "o autorze" z 2004 roku usiłować nadać jakiś reprezentujący ją tytuł, wówczas możnaby ją zatytułować za każdym dorobkiem i ideą stoi zwykły człowiek. Strona owa streszczała bowiem moje życie. Odpowiadała ona mniej więcej treści części #B z niniejszej strony. Jednak w 2005 roku zaszły dosyć przykre dla mnie zmiany w moim życiu. Mianowicie, ponownie straciłem wówczas pracę. Z kolei sytuacja w kraju w którym mieszkałem zapowiadała że minie dużo czasu zanim znajdę następną. Na dodatek okazało się że zgodnie z prawami owego kraju nie kwalifikuję się na zasiłek dla bezrobotnych. Nie tylko więc zapowiadało się że długo nie będę miał pracy, ale na dodatek wyglądało na to że będę musiał żyć ze swoich oszczędności. Taka właśnie sytuacja braku zatrudnienia i braku źrodła dochodu w mojej nowej ojczyźnie powracała do mnie jak zepsuty szeląg. Gdybym nie zdecydował się szukać chleba poza jej granicami, w mojej nowej ojczyźnie byłbym niemal tyle samo czasu bezrobotnym co byłem tam zatrudnionym. Dlatego w 2005 roku postanowiłem przeredagować niniejszą stronę. Owej drugiej, przeredagowanej jej wersji możnaby nadać tytuł jeśli jakiś rodzaj negatywnych zdarzeń powtarzalnie wraca do nas w życiu jak przysłowiowy "zepsuty szeląg", wówczas przestaje on być przypadkiem, a staje się czyjąś ukrytą ingerencją w nasze życie z której to ingerencji należy zacząć zdawać sobie sprawę i powyciągać z niej właściwe wnioski. W owej drugiej przeredagowanej formie, z taką właśnie myślą przewodnią, strona ta dostępna była w internecie aż do czasu upowszechnienia zaprezentowanego tutaj jej trzeciego przeredagowywania, które dokonane zostało w marcu 2008 roku.
       Jak wszystko co moralne, pokojowe i postępowe, także filozofia totalizmu oraz związane z nią idee upowszechniane przez totaliztyczne strony, mają wielu wrogów. Podczas licznych dyskusji internetowych które prowadziłem z tymi wrogami w 2007 i na początku 2008 roku, zorientowałem się że jednym z istotniejszych źródeł amunicji którą owi wrogowie totalizmu i idei z totalizmem związanych używali dla obrzydzania tych idei u innych ludzi, było właśnie sformułowanie niniejszej strony z 2005 roku. Dlatego w marcu 2008 roku postanowiłem ponownie, po raz już trzeci, przeredagować niniejszą stronę. Owo najnowsze jej przeredagowanie, zaprezentowane tutaj, możnaby zatytułować każde zdarzenie w naszym życiu posiada przyczyny które są odpowiedzialne za jego spowodowanie, oraz skutki które ono samo spowoduje.
       W trakcie trzeciego przeredagowywania niniejszej strony w marcu 2008 roku, starałem się też przeredagować ujęcie opisów tej strony. Mianowicie, poprzednie dwie wersje tej strony pisane były w sposób jaki w środowisku akademickim typowo jest używany do formułowania autobiografii - tj. pisane jakby z punktu widzenia trzeciej osoby która analizuje nasze życie. Tymczasem obecna, trzecia wersja tej strony pisana jest z mojego własnego punktu widzenia - tj. prezentowana tak jak ja subiektywnie widzę swoimi oczami, odczuwam, wierzę i rozumiem poruszane tu sprawy.
       Za każdym razem kiedy zmiana mojej sytuacji życiowej domagała się zmiany lub uaktualizowania niniejszej strony autobiograficznej, zawsze uświadamiałem też sobie że przeredagowanie tej strony przychodzi mi z ogromną trudnością. Wiele lat temu przypadkowo słyszałem jak ktoś prominentny twierdził coś w rodzaju, że "mówienie o sobie samym przychodzi mu łatwo stąd jest w stanie mówić o sobie samym całymi godzinami". W moim jednak przypadku jest zupełnie odwrotnie - mianowicie pisanie o sobie samym przychodzi mi z największą trudnością. Stąd w miarę kompletne opisanie mojego życia kosztuje mnie wiele wysiłku i zajmuje bardzo dużo czasu. Uważam jednak, że winny jestem czytelnikowi jakąś rzetelną i autoryzowaną przez siebie informację na swój własny temat. Stąd chociaż z wielkimi oporami i trudem, ciągle starałem się opracować tą stronę tak sumiennie jak tylko zdołałem.


Część #B: Ogólny przebieg mojego życia:

      


#B1. Przebieg mojego życia:

       Życie każdego człowieka podobno daje się streścić jednym słowem. W moim przypadku słowem tym zapewne byłaby "walka" albo "zmaganie się". Zmaganie mojego życia zaczęło się jeszcze na długo zanim miałem się urodzić. Jakaś "mroczna moc" najwyraźniej nie chciała abym pojawił się na tym świecie. Stąd życie obojga moich rodziców często ratowane musiało być cudem. Przykładowo, na króko przed wojną jakiś bandzior strzelał w głowę mego ojca z odległości zaledwie około dwóch metrów - i ciągle chybił. Natomiast podczas wojny mój ociec wzięty został do niewoli i umieszczony w obozie pracy w Peenemunde - wyspie słynnej potem z jej pocisków V2 oraz ich wyrzutni. Oczywiście kiedy alianci zbombardowali Peenemunde, wcale nie rozgraniczali pomiędzy wyrzutniami, fabryką pocisków, a obozem więźniów. Ojciec potem opowiadał że nawet woda wówczas tam się paliła, zaś w całym Peenemunde nie dało się potem zobaczyć nawet jednej całej cegły. Jakimś jednak cudem mój ojciec wyszedł bez szwanku. Ponieważ niemal wszyscy zostali wtedy tam zabici zaś płoty obozu zniszczone, on sam opuścił obóz i wybrał się piechotą do domu. Niestety, nie doszedł daleko, bo zatrzymali go na moście przez Odrę. Na szczęście, zamiast z miejsca go rozstrzelać - jak to mieli w zwyczaju czynić z uciekinierami z obozów, zdecydowali się wybadać jakie powiązania ma on z aliantami skoro ci pozostawili go żywym podczas gdy wszyscy inni zostali wybici do nogi. Potem ojciec się skarżył że podczas tego śledztwa nie tylko dwóch w czarnych mundurach tak się zmęczyło okładaniem go pałkami, że aż musieli bić go na zmiany, ale że również nakazywali mu aby liczył w ichnim języku każde uderzenie jakie mu zaserwowali. Ponieważ jednak NIE doszukali się żadnej "konspiracji" w jego wyjściu z obozu, pozostawili go żywym i tylko odesłali ponownie na roboty. Z kolei moja matka na krótko po wojnie zanim zaszła w ciążę, skaleczyła obie swoje nogi na ściernisku i dostała w nich zakażenia czymś czego wówczas lekarze nie potrafili ani nazwać ani wyleczyć. Obecnie prawdopodobnie nazwano by to "flesh eating bacteria" (tj. "bakteria zjadająca ciało ludzkie"). Typowo ludzie od tego bardzo szybko umierają. Gdyby więc i moja matka wówczas umarła, ja nigdy bym nie otrzymał szansy aby się urodzić. Matka jednak jakoś przeżyła - chociaż owa bakteria zjadała stopniowo jej nogi praktycznie aż do końca jej życia. W ten sposób owa "mroczna moc" nie dopięła jednak swego i dane mi było się urodzić.
       Urodziłem się w 1946 roku w maleńkiej wioseczce która przez najdłuższy okres czasu nazywała się Wszewilki. (Wioska ta często bowiem zmieniała swoją nazwę.) Na temat owej wioseczki napisałem nieco więcej w następnym punkcie tej strony. Po urodzeniu mieszkałem we Wszewilkach aż do 18 roku swojego życia, tj. od 1946 roku aż do 1964 roku, czyli aż do czasu kiedy wybrałem się na studia do pobliskiego miasta Wrocławia.
       Mój ojciec był mechanikiem o tzw. "złotych rękach". Znaczy naprawiał on wszystko co się popsuło w promieniu dziesiątków kilometrów od naszego domu, zaczynając od zegarków i zegarów, poprzez rowery i różne maszyny, a skończywszy na ogromnych silnikach gazowych jakie napędzały pompy w miejscowych starych wodociągach. Faktycznie to był on nawet zatrudniony przez gazownię w pobliskim miasteczku Miliczu aby utrzymywał owe stare wodociągi miejskie w stanie działającym. Obecnie się zastanawiam, jak on właściwie mógł mnie tolerować, jako że cokolwiek zreperował jednego wieczora, natychmiast ja rozmontowywałem to następnego dnia kiedy on był w pracy, aby zobaczyć jak to działa. Oczywiście, nie zawsze też zdołałem potem to poskładać z powrotem tak aby działało jak powinno. (Szczególnie trudnymi do poskładania, tak aby potem działały, okazywały się małe zegarki. Po tym więc jak doświadczyłem kilkakrotnie jak mój ojciec reaguje na widok rozmontowanych zegarków które on naprawił jedynie noc wcześniej, zwolna nauczyłem się powstrzymywać swoją ciekawość dowiedzenia się co właściwie powoduje że owe zegarki tykają.) Owo praktyczne podejście do wszystkiego od strony zasady działania i budowy wewnetrznej pozostało mi z dzieciństwa na całą resztę życia. Na wszystko też później patrzyłem własnie z tego punktu widzenia - znaczy jak to jest skonstruowane, jak to działa, jak to daje się zbudować, itp. W swoich badaniach naukowych zawsze też byłem praktykiem, który fizycznie eksperymentuje, mierzy, buduje, wykonuje, docieka, itp., a nie który jedynie opowiada czy rysuje. Niestety, po wyemigrowaniu z Polski NIE było mi dane kontynuować tej praktycznej tradycji, bowiem się okazało że w innych krajach ludzie z mojego środowiska niczego sami NIE budują praktycznie, a jedynie o tym mówią czysto teoretycznie.
       Moja matka była gospodynią domową - skromny geniusz matematyczny. Była ona w stanie liczyć w pamięci niemal tak samo szybko jak to czynią dzisiejsze komputery. Jej zdolności obliczeniowe zawsze szokowały sprzedawców w sklepach, dostarczając wiele uciechy mi i mojej siostrze z którą często towarzyszyliśmy mamie w wyprawach na zakupy.
       Pierwsze lata mego życia dominowane były przez "zmaganie się", oraz przez niebezpieczeństwa. Moi rodzice byli bardzo biedni - tylko z trudnością jakoś przeżywali. Zaś na mnie jakby jakaś "mroczna moc" uparcie polowała. Tylko do czasu ukończenia szkoły podstawowej zapamiętałem siedem zdarzeń kiedy omal nie straciłem życia - włączając w to "przypadkowe" przestrzelenie mojej czapki na głowie z dubeltówki (ocalałem tylko dzięki koledze który przejął swoim ciałem niemal cały ładunek). Z kolei do chwili obecnej naliczyłem się już niemal trzydziestu takich przypadków. Najbardziej szokujący z nich miał miejsce 13 listopada 1990 roku, kiedy to pojechałem na spotkanie z moim przyjacielem, Gary Holden, mieszkającym w Aramoana. Na szczęście coś zmusiło mnie abym zawrócił w swej drodze - w przeciwnym wypadku z całą pewnością bym zginął w masakrze która zaczęła się właśnie w domu Gary'ego.
       Moja edukacja podążała typowym kursem komunistycznej Polski. Najpierw (w 1953 roku) zacząłem uczęszczać do szkoły podstawowej w pobliskim miasteczku Miliczu (w owym czasie mającym około 6000 mieszkańców). Ukończyłem ową podstawówkę w 1960 roku. Potem zacząłem uczęszczać do szkoły średniej (od 1960 do 1964), którą było Liceum Ogólnokształcące w Miliczu. Maturę zdałem w 1964 roku. Świadectwo maturalne upoważniało mnie do wstępu na wyższe uczelnie. Wybrałem studia na Politechnice Wrocławskiej, która w owym czasie była jedną z najbardziej renomowanych uczelni w Polsce. (Na bazie swojej obecnej znajmości poziomu nauczania w innych uniwersytetach świata, ja osobiście wierzę, że w owym czasie była ona nie tylko najlepszą uczelnią w Polsce, ale jednocześnie i jedną z najlepszych uczelni na świecie.) Przypadało wówczas około 12 kandydatów na każde wolne miejsce z owej Politechniki, stąd jedynie zdanie egzaminów wstępnych okazało się ogromnym sukcesem. Studiowałem tam od 1964 roku do 1970 roku. Przez ostatni rok studiów otrzymywałem specjalne "stypendium naukowe" zarezerwowane tylko dla kilku najlepszych studentów. Stypendium to upoważniało do zostania zatrudnionym na uczelni po zakończeniu studiów.
       Swoje dorosłe życie w socjalistycznej Polsce rozpocząłem w 1970 roku po otrzymaniu dyplomu politechniki wrocławskiej. Zostałem wówczas zatrudniony przez tą politechnikę najpierw jako assystent stażysta, potem jako asystent, dalej jako starszy asystent, zaś po obronie pracy doktorskiej w 1974 roku - jako adiunkt ("adiunkt" w Polsce jest odpowiednikiem dla tzw. "Reader" z angielskich uniwersytetów). Gdyby spróbować jakoś nazwać tamten okres w moim życiu, możnaby go tytułować "sukcesy zawodowe nie poparte poczuciem spełnienia". Szybko wspinałem się w hierarchii akademickiej. Studenci uwielbiali moje dobrze przygotowane i nowoczesne wykłady - w 1981 roku wybierając mnie nawet "wykładowcą roku". Z kolei przełożeni doceniali moją biegłość w najnowszej technice i wielodoscyplinarną ekspertyzę. W kraju szybko wyrobiłem sobie opinię jednego z najlepszych ekspertów w zakresie sterowania numerycznego, oprogramowania inżynierskiego, oraz komputeryzacji. Byłem autorem jedynego wówczas w całym kraju komputerowego języka do programowania obrabiarek sterowanych numerycznie. Moja wysoka ekspertyza w aż dwóch dyscyplinach (tj. w inżynierii mechanicznej i w informatyce) spowodowała że stałem się poszukiwanym specjalistą i wiele zakładów pracy ubiegało się o moje usługi. W sumie pracowałem więc na uczelni na pełnym etacie i równocześnie w przemyśle na pół etatu. Materialnie powodziło mi się też relatywnie dobrze jak na ówczesne warunki. Był to jedyny okres w moim życiu kiedy posiadałem duże, wygodne i nowoczesne mieszkanie z ładnym umeblowaniem, oraz z własnym gabinetem do pracy. Miałem też samochód Fiata 126p. Każde wakacje spędzałem na przyjemnych wczasach. Żyłem też w systemie politycznym który nie na darmo nazywany był "socjalizmem". W miarę swoich możliwości państwo zaspokajało w nim bowiem najważniejsze potrzeby narodu. Przykładowo, każdy miał gwarancję pracy i źródła utrzymania. Cała edukacja i służba zdrowia były za darmo otwarte dla każdego. Ich jakość ciągle była wówczas relatywnie wysoka. Państwo przyjmowało też na siebie odpowiedzialność za dostarczenie każdemu mieszkania, transportu publicznego, opieki nad dziećmi, oraz wypoczynku wakacyjnego. W rezultacie tego wszystkiego nie wiedziałem wówczas co to poczucie bycia niechcianym, własnej bezwartości i bezsilności, perspektywa bezrobocia w nieskończoność, czy braku pieniędzy na podstawowe potrzeby. Ani też mi, ani innym rodakom, nie były wówczas znane narkotyki, bezdomność, desperacka przestępczość, itp. Jednak system polityczny w którym żyłem stwarzał niepokoje innego rodzaju. Wynikały one głównie z dyktatorstwa i "rządów pięści", które ówczesny rząd praktykował wobec rządzonego przez siebie narodu. Przykładowo z okna mojej sypialni widać było brzegi ogromnego poligonu na którym stacjonowały wyrzutnie SSki z głowicami atomowymi. (W dzisiejszych czasach też stoją tam nuklearne wyrzutnie, tyle że poustawiane dla odmiany przez państwo w które tamte SSki były wycelowane.) Wszystkim w okolicy było więc wiadomym, że mieszkamy "na nuklearnej tarczy". Wszakże w przypadku jakiegokolwiek konfliktu, te wyrzutnie będą najpierw niszczone bombami atomowymi strony porzeciwnej. Mogło więc się zdarzyć że po czyimś "zaswędzeniu palca" nasz dom zwyczajnie by został odparowany. Inne czynniki które też psuły ówczesne poczucie spełnienia życiowego, była tzw. "propaganda sukcesu", brak sprawiedliwości (szczególnie ustawianie rządzących "ponad prawem"), brak wolności prasy i wolności wypowiedzi, głuchota rządzących na petycje narodu oraz wynikająca z tej głuchoty postępująca demoralizacja polityczna. Najtrudniejsze do przełknięcia były jednak pogłębiające się pustki w sklepach. Z braku doświadczenia życiowego i z nieznajomości innych ustrojów, w tamtych czasach wszyscy wierzyliśmy, że te problemy i napięcia wynikają z wad samego ustroju. Nie wiedzieliśmy wówczas jeszcze, że dokładnie takie same problemy mogą dawać się ludziom we znaki w praktycznie każdym ustroju - tyle tylko że wyzwalane tam będą nieco odmiennymi mechanizmami. Ponieważ każda akcja wyzwala odpowiedającą jej reakcję, w rezultacie owych "rządów pięści" i usterek ustroju jaki nas otaczał, w prawie całym narodzie którego byłem cząstką zaczęło narastać życzenie transformacji z socjalizmu do innego, lepszego ustroju. Jednym zaś innym ustrojem który wówczas istniał, był kapitalizm.
       W 1980 roku tornado zmian politycznych zaczęło zmiatać Polskę. Najpierw powstała "Solidarność". Potem niemal każdy patriotyczny Polak stał się jej członkiem. Ja byłem jednym z pierwszych jej członków. Potem nastał "stan wojenny" i wyniszczanie Solidarności. W owym czasie wszystkich dziwiło że po każdym spotkaniu z Lechem Wałęsa, wszyscy aktywiści Solidarności uczestniczący w owym spotkaniu zawsze zostawali aresztowani. Sprawa wyjaśniła się dopiero w 2008 roku, kiedy to dwaj polscy badacze historii, S. Cenckiewicz i P. Gontarczyk, opublikowali książkę "The Secret Police and Lech Wałęsa", 780 stron, w której ujawnili dokumentację iż przywódca Solidarności zaś późniejszy Prezydent Polski i laureat Nagrody Nobla faktycznie był kolaborantem tajnej policji i że to właśnie owa tajna komunistyczna policja awansowała go do wszystkich tych honorów. (Książka ta i jej konsekwencje omawiane były m.in. w artykule "Walesa fingered as a communist spy", tj. "Wałęsa wytknięty jako szpig komunistów", ze strony A20 gazety The New Zealand Herald, wydanie z czwartku (Thursday), June 26, 2008.) Nic dziwnego że owa oryginalna Solidarność szybko została utopiona w zdradzie i intrygach. Kiedy zaś Solidarność została utopiona, ja utonąłem wraz z nią. "Polowanie na czarownice" zostało rozpoczęte w Polsce. Jak to było z każdym byłym działaczem Solidarności, moje życie znalazło się wówczas w niebezpieczeństwie. Któregoś dnia byłem nawet ścigany i niemal postrzelony przez policję. Z pomocą dobrych przyjaciół zdołałem opuścić Polskę i wyemigrować do Nowej Zelandii - zanim reżymowi udało się mnie na czymś złapać i wysłać na Syberię. Wylądowałem w Nowej Zelandii w 1982 roku. W rok później byłem już jej tzw. "permanent resident", czyli osoba uprawniona tam do pracy zarobkowej. W 1985 roku zostałem obywatelem Nowej Zelandii.
       Życie na emigracji w epoce dobrobytu oczywiście było nieporównanie łatwiejsze i przyjemniejsze niż w komunistycznej Polsce. W czasach mojego wyemigrowania z Polski, Nowa Zelandia była rządzona przez doskonałego przywódcę. Nazywał się on Sir Robert Muldoon (1921-1992) i był on Prime-Ministrem Nowej Zelandii od 1975 do 1984 roku. Nowa Zelandia przechodziła wówczas przez okres jednej z najlepszych sytuacji ekonomicznych i socjalnych w całej swojej historii. Początkowo więc bez trudu znajdowałem tam pracę. Przez pierwszy rok (tj. 1982) pobytu na emigracji zatrudniony byłem na Canterbury University ze słonecznego i pięknego miasta Christchurch. Miałem spore szczęście aby tam pracować, bowiem Christchurch moim zdaniem jest najpiękniejszym, klimatycznie najprzyjemniejszym, oraz najlepiej zlokalizowanym miastem w całej Nowej Zelandii. Z kolei przez następne cztery lata (tj. 1983 do 1987) pracowałem na Southland Polytechnic w Invercargill - tj. w najbardziej na południe wysuniętym dużym mieście świata. W owym czasie Nowa Zelandia była niemal rajem na Ziemi. Doskonałe rządy jej przywódcy powodowały, że praca była praktycznie dla każdego, w kraju rozwijał się przemysł, oraz istniało tam duże zapotrzebowanie na wysokich specjalistów z moim poziomem eksperyzy. Rząd Muldoon'a budował tak dużo nowych fabryk, elektrowni, dróg, budynków publicznych, itp. - że później nawet po ćwierć wieku rozsprzedawania, zamykania, zaniedbywania, biurokratyzowania, oraz zaduszania przez następne rządy, ciągle nie wszystkie z nich dały się zniszczyć, zbankrutować, lub wygonić z kraju. Ulice pełne były tam roześmianych, zadowolonych z życia, oraz szczęśliwych ludzi. Do Nowej Zelandii emigrowali ludzie z Europy, USA, Australii i z innych bogatych krajów świata, zaś emigracja odpływowa niemal tam nie istniała (przykładowo, Sir Robert Muldoon cytowany był w wielu publikacjach za swoje słynne wówczas powiedzenie, że "Nowozelandczycy którzy emigrują do Australii podnoszą poziom IQ w obu tych krajach"). Nowozelandzki dolar był wtedy równy dolarowi USA. Sklepy były pełne wszelkich nowoczesnych dóbr, większość których była wytwarzana na miejscu, zaś ludzie mieli pieniądze aby je kupować. Przestępczość niemal tam nie istniała - np. większość Nowozelandczyków wyjeżdżających na miasto zostawiała drzwi domów zapraszająco otwarte. Edukacja i opieka zdrowotna była za darmo dla każdego. Praktykowana też tam była prawdziwa wolność prasy oraz szczera, rzeczowa, bezbłędna i pozbawiona propagandy informacja rządowa.
       W czasach kiedy jako uczestnik Solidarności narażałem swoje życie dla urzeczywistnienia systemu społecznego który byłby "lepszy" od socjalizmu, miałem dosyć klarowne wyobrażenie jak taki lepszy system powinien wyglądać. Po przybyciu do Nowej Zelandii z miłym dla siebie zaskoczeniem odkryłem, że rządy Sir Robert'a Muldoon faktycznie urzeczywistniały taki "idealny" moim własnym zdaniem system. Dlatego ja osobiście należę do niewielkiej liczebnie grupy tych co admirują wielkość i genialność owego wspaniałego męża stanu. Moim zdaniem, gdyby zamiast niewielką Nową Zelandią ten ogromnie zdolny przywódca rządził np. Stanami Zjednoczonymi lub Rosją, swoimi osiągnięciami przyćmiłby tam wszystkich największych przywódców świata, włączając w to Kennedy'ego i Piotra Wielkiego. Zupełnie też nie może pomieścić mi się w głowie, dlaczego przywódca za którego rządów Nowa Zelandia była szczytem dobrobytu i rajem na Ziemi ma tak niską opinię w oczach swoich własnych ziomków. (Widać stare powiedzenie "najtrudniej zostać prorokiem wśród swoich" obowiązuje również i dla polityków.) Cokolwiek jednak sami Nowozelandczycy by nie twierdzili o moim zdaniem najlepszym przywódcy jakiego kiedykolwiek mieli, ja osobiście dziękuje Bogu że chociaż tylko przez okres 2 lat, ciągle dana mi jednak była szansa aby doświadczyć życia w kraju pod jego rządami.
       Niestety, w 1984 roku partia owego doskonałego przewódcy Nowej Zelandii została pokonana w wyborach. Jego opozycja dorwała się do władzy. Na kraj ten nadeszła więc era upadku ekonomicznego i bezrobocia. Z kolei życie w kraju który właśnie upada ekonomicznie przestaje być uciechą. W lutym 1988 roku, czyli w początkowym okresie władzy nowych rządzących, kiedy sytuacja w kraju nie stała się jeszcze krytyczna, zmieniłem pracę i przeniosłem się na Otago University. Uniwersytet ten był zlokalizowany w niewielkim, chronicznie zimnym, zachmurzonym i deszczowym Dunedin. Tuż przed tym kiedy pierwsze oznaki depresji ekonomicznej uderzyły Nową Zelandię, w 1990 roku straciłem jednak tą nową pracę. Przez następne 2 lata byłem bezrobotnym. Okazały się to być najbardziej przygnębiające i przepełnione niepewnością jutra dwa lata w całym moim dotychczasowym życiu. Proszę sobie wyobrazić jak ja wówczas się czułem. Żyłem wtedy samotnie w ciągle jeszcze dosyć obcym mi kraju. Miasto Dunedin okazało się być wiecznie zimną, zachmurzoną i deszczową mieściną którą Anglicy opisują zwrotem "one horse city" (tj. "miasto o jednym koniu"), w której nie ma żadnych rozrywek pod dachem zaś pogoda jest zbyt przygnębiająca aby czynić cokolwiek na wolnym powietrzu. Nie miałem tam ani pracy ani źródła dochodu. Przez niemal dwa lata nie otrzymywałem zasiłku dla bezrobotnych. W owym czasie praktycznie wszystko stało się też tam "user paid" (tj. "opłacane przez użytkownika") - znaczy nawet wizyta u lekarza czy w szpitalu wymagała znaczących funduszy. Moje oszczędności szybko topniały. Najbliższe życzliwe mi dusze które mogły by mi pomóc gdybym wpadł w jakieś kłopoty znajdowały się na odwrotnej półkuli, czyli w Polsce. A na domiar złego wokoło siebie obserwowałem zawzięte rozmontowywanie systemu społecznego dla którego zupełnie niedawno narażałem swe życie jako aktywista Solidarniości. Nowa Zelandia przechodziła bowiem wówczas bardzo brutalną zamianę panującej tam poprzednio dbałości o człowieka, na istniejącą tam obecnie dbałość o dochód i o kapitał. Zaczęło się od sprzedaży asetów, czyli sprzedaży wszystkiego co poprzednio należało do rządu. Rozprzedane więc zostały fabryki, budynki, koleje państwowe, itp. Z tego co nie dało się sprzedać, np. elektrowni, sieci elektrycznej, czy telefonów, formowano przedsiębiorstwa na własnym rozrachunku. Za wszystko też zaczęto domagać sie opłat, włączając w to nawet sprawy które stanowią tradycyjną odpowiedzialność rządu, takie jak opieka zdrowotna czy edukacja. Oczywiście, bez opieki państwa, większość fabryk zbankrutowała. Te zaś co przetrwały, z upływem czasu tak były trapione podatkami, biurokracją i tzw. "red tape" (tj. nieprzyjaznymi prawami), że zaczęły przenosić się za granicę. Zaczęło się więc galopujące bezrobocie. Brak pieniędzy u ludzi spowodował że opustoszały i poupadały sklepy. Upadek sklepów w połączeniu z brakiem pieniędzy u ludzi spowodował upadek drobnego rzemiosła, wytwórczości, oraz usług. To z kolei zabiło wszelką kompetycję i współzawodnictwo. Niemal wszystko stało się czyimś monopolem. Z kolei monopole mają ten brzydki zwyczaj że podnoszą one ceny bezzasadnie. Z kolei nieuzasadniony wzrost cen spowodował galopującą inflację. Wartość dolara nowozelandzkiego spadła do około 40 centów USA. Desperacja zakradła się wśród ludzi. Zaczął się lawinowy wzrost przestępczości. Ulice miast opustoszały. W wielu miejscach gdzie zaledwie kilka lat wcześniej wieczorami chodniki były przepełnione światłami, stolikami kawiarni, oraz spacerującymi, szczęśliwymi i zadowolonymi z życia ludźmi, straszyć wówczas zaczynały ciemne oczodoły zabitych deskami okien wystawowych. Wobec beznadziejności sytuacji wielu zaczęło szukać ucieczki w alkoholu i narkotykach. Aby nadal móc chwalić się sukcesem, wolność publikatorów została zerodowana zaś rzetelna informacja została zastąpiona "propagandą sukcesu" w stylu który znałem tak dobrze z czasów komunizmu. Przykładowo, zamiast za liczbę bezrobotnych podawać ilość ludzi którzy chcą pracować jednak brak dla nich pracy, propaganda ta zaczęła podawać ilość ludzi którym przyznano zasiłek dla bezrobotnych. Z kolei dostęp do owego zasiłku dla bezrobotnych dawał się już manipulować na papierze bez zmniejszenia liczby faktycznych bezrobotnych. Zaczęła też się masowa ucieczka (emigracja) ludności z Nowej Zelandii np. do Australii.
       Wzmiankowania tutaj jest też warty tzw. szok kulturalny. Wszakże ów szok kulturalny jest jak "jet-leg" - tyl...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin