Góra Objawień świadectwo J.Popławskiej.doc

(119 KB) Pobierz
Góra Objawień

Góra Objawień

Było tych parę dni, które zupełnie zmieniły moje życie... Choć właściwie jedna chwila zaważyła, jedna sekunda na Górze Objawień w Medżugorje...
Dotarłam tam jako osoba niewierząca, sceptyczna bardzo wobec spraw religii, nie lubiąca księży, nie chodząca właściwie do Kościoła. Traktująca Matkę Bożą jako atrakcję turystyczną, którą tam miałam zobaczyć, mimo że w sumie nie wierzyłam, że to wszystko jest prawdą...
Moja cała rodzina to, "katolicy niepraktykujący". Bywaliśmy w kościele jedynie z powodu pogrzebów i ślubów. Małżeństwo zawarłam w kościele tylko właściwie na życzenie mamy. Ono bardzo się szybko rozpadło, właściwie nie miało żadnych szans przeżycia. Ja nie zamierzałam ani trwałości tego związku, ani że będę miała dzieci... Właściwie dziecko było jakimś tam przypadkiem w ostatnim okresie tego związku. Żyjąca jeszcze wtedy babcia namówiła mnie, żebym zostawiła dziecko, nie usunęła ciąży... bo nie uważałam aborcji za problem...
Później poznałam kogoś następnego, człowieka, z którym byłam przez wiele, wiele lat, który pomógł mi wychować dziecko. Bardzo dobrego człowieka, ale również żyjącego w taki sam, sposób, jak ja.
Powodziło mi się bardzo dobrze, wyjeżdżałam za granicę, chodziłam na wystawy, byłam przez otoczenie uważana za osobę, której się w życiu powiodło. Byłam zawsze bardzo atrakcyjna, dbałam o linię, o to, żeby być na czasie, na topie. Ale w tym całym powodzeniu ciągle miałam wrażenie, że coś ma się jeszcze zdarzyć, jakoś ciągle brakowało mi sensu.
I właściwie miałam jeden taki moment w życiu... kiedy nie mogłam już znieść ani tego związku, ani samej siebie... około 12 lat byliśmy razem... I wtedy właśnie wyjechałam na jedną z wycieczek turystycznych do Medżugorje.
Trochę wcześniej moja córka zapisała nas na pielgrzymkę do Częstochowy - mnie i siebie. I ja zdecydowałam, że pójdę dla figury... bardzo dobrze mi to zrobi, jak się troszeczkę przebiegnę...
Początek był dla mnie straszny, po trzech dniach dostałam szału... Nie mogłam znieść tych ludzi, którzy się bez przerwy modlą, nie mogłam znieść tych warunków, nie mogłam znieść, że kremy ze mnie spływają, nie mogłam znieść kurzu... Jak zobaczyłam się w lusterku, to myślałam, że umrę. I powiedziałam do Matki Bożej, żeby coś wymyśliła - pierwszy raz się wtedy osobowo zwróciłam do Matki Bożej - żeby mi pomogła, bo ja tak dłużej nie wytrzymam. No i Matka Boża zareagowała natychmiast. Obok mnie szła pani, która poszła na pielgrzymkę dlatego, że jej mąż popijał za dużo alkoholu, która miała trójkę dzieci... Po dwóch dniach pootwierały jej się rany na nogach i płakała, że nie może... że nie dojdzie. Ja nagle zobaczyłam siebie na jej tle, no i poczułam się trochę nieswojo. Zorganizowałam jej wózek inwalidzki, władowałam na ten wózek i zaczęłam ją pchać. A ważyłam wtedy 50 kilogramów, a ona osiemdziesiąt parę. I to był chyba ten przełom właśnie pierwszy, kiedy ja w ogóle zobaczyłam drugiego człowieka.
Powoli się tam zaczęłam zaprzyjaźniać z tymi ludźmi... no, zaprzyjaźniać to może za dużo powiedziane, zaczęłam słuchać. Ale w pewnym momencie tak się na nich popatrzyłam, jak oni ciągle o tym Bogu. Tak idą i ciągle mówią: - Och, boli mnie serce, i Panie Boże daj mi serce zdrowe. Za chwilę: Syn mi umarł., no to ja słucham tej kobiety i dowiaduję się, że 13 lat temu... Ciągle jakieś jęki i myślę: ten Bóg to jakiś sadysta, a oni to masochiści. Wyrwałam w końcu komuś ten mikrofon i mówię: - Wiesz co, Panie Boże, ja to Ci dziękuję za to, że żyję, że mam udane dziecko, że mam rodziców, że mogłam sobie pojeździć po świecie, i za to nawet, że mam dwa psy... W Częstochowie już na Mszę nie poszłam, bo to już było dla mnie za dużo, nie czułam takiej potrzeby. I wróciłam do domu.
Za kilka dni miałam wyruszyć na pielgrzymkę do Medżugorje. Zapisałam się na nią tylko dlatego, że dowiedziałam się, że jest luksusowy autobus i że pensjonaty są bardzo dobrze wyposażone... To może się dziś wydawać dziwne, ale ja wtedy naprawdę potraktowałam to jako stuprocentowy wyjazd turystyczny. A tu jak tylko wsiadłam do tego autobusu, po kilku chwilach ksiądz mówi: - No to teraz wyciągamy różańce... Myślałam, że dostanę po raz kolejny szału. Miałam różańce, ale zapakowane gdzieś głęboko w torbie...
W Medżugorie pani, z którą akurat w pensjonacie miałam pokój, jak tylko zdążyłam się rozebrać, mówi, żebyśmy poszły na Mszę... No, nie powiem, zareagowałam dość gwałtownie... W końcu jednak przemogłam się i poszłam na ten plac, ale tak za bardzo mnie nie interesowało, że tam ma się coś dziać z tym słońcem. No i kiedy było to objawienie, za dwadzieścia siódma, moje dziecko się obraca i mówi: - Mamo, zobacz, z tego słońca wypływa krzyż. Ja w ogóle nie odwróciłam się, nawet nie spojrzałam. - Dziecko, mówię, tu jest jeden co lepszy wariat, latające słońca, wirujące księżyce, dziecko, ja cię bardzo proszę, pilnuj tego różańca, żeby ci nie gwizdnęli!
Następnego dnia poszliśmy na Górę Objawień, ja sobie usiadłam z boku. I tak patrzę, krzyż jak krzyż, krzaki jak krzaki. Ale jedna z pań widzi, że ja ani się nie modlę, ani nic nie robię, tylko sobie podziwiam - więc wyciągnęłam modlitwę, to była Koronka do Miłosierdzia Bożego, przeczytałam tę Koronkę, nie odmówiłam tylko przeczytałam i odwróciłam ją na drugą stronę i patrzę: jest obrazek, jest Pan Jezus, jest napis "Jezu ufam Tobie". I tak patrzę, i mówię: ufam, ufam, dufam-ufam, ale w co ufam? W co ufam, o co tu w ogóle chodzi? Bez sensu... Twarz Pana Jezusa i napis "Jezu ufam Tobie", ale w czym? I w tym momencie usłyszałam głos. To nie był głos we mnie, tylko gdzieś tak jakby obok, trudno mi to opowiedzieć, wszystko się działo bardzo szybko, - No i co, przyszłaś? No więc, ja zawsze byłam taka bardzo pewna siebie, powiedziałam: - No przyszłam. - A po co przyszłaś? - A bo chciałam!
No, ale w tym momencie pomyślałam: zaraz, zaraz. Co? Ja sama ze sobą rozmawiam, coś jest ze mną... Jakoś tak się poczułam dziwnie. Wtedy ten głos mówi: - A powiedzieć ci twoje największe grzechy? A nie był zbyt sympatyczny ten głos. Ja mówię: - No powiedz. I ten głos powiedział mi te dwa grzechy, no i to właśnie było złamanie sakramentu małżeństwa i aborcja. I w tym momencie zrozumiałam, że ten głos nie jest dobry.
Dla kogoś, kto jest niewierzący, to było straszne w ogóle... Nie wierzący, że istnieje diabeł, tylko tam jakieś zło... siły ciemności, o, tak sobie to wyobrażałam... I słyszę: - To ja, szatan... To było tak piorunujące wrażenie, że natychmiast zgniotłam całą tę karteczkę, złapałam dziecko i zaczęłam uciekać. Dobiegłam, nie wiem, jak sobie nóg nie połamałam, do połowy góry i w tym momencie zatrzymałam się i mówię: - Zaraz, zaraz, chwileczkę, diabeł do mnie mówi... Nie, no skociałam, no skociałam zupełnie! Od tych fanatyków religijnych pochrzaniło mi się w głowie po prostu. I mówię: - Koniec, dosyć tej religii, tych wyjazdów, bo ja całkiem zgłupieję...
Wracając szliśmy w stronę Niebieskiego Krzyża, wtedy jeszcze nie wiedziałam, że tam są uzdrowienia... Znowu wszyscy rzucili się pod ten Niebieski Krzyż, ale ja już byłam ostrożna, już do nich w ogóle nie dochodziłam, a krzyże to już omijałam z daleka. Poszłam sobie na polankę, usiadłam, to wszystko ze mnie opadło...
Nagle czuję zapach... - Nieee, no - mówię. - Coś ze mną jest nie tak", Tak piękny ten zapach, niektórzy mówią, że jest to zapach lilii czy róż, ja nie umiałam tego powiedzieć... był bardzo piękny. Ale pytam, już bardzo ostrożnie: - Dziecko, czujesz ten zapach? - Jaki zapach, mamo? - No, nie czujesz tego zapachu??!! - Nie, mamo, nie czuję... Więc ostrożnie do takiej pani obok: - Ale pani ładnie pachnie... - Ja ładnie pachnę? Mówi patrząc na mnie cokolwiek dziwnie, ponieważ zeszła z Góry Objawień i była spocona, więc nie wiedziała, czy to jest jakaś złośliwość...
W tym momencie rzuciłam się do tego Niebieskiego Krzyża, już nie wybierałam ławeczki, żeby było wygodnie, tylko buchnęłam tam na kolana, na te kamienie i mówię: - Matko Boża, Ty chcesz żebym zwariowała? O to Ci chodzi? Ja mam dwunastoletnie dziecko, ja ją muszę wychować... Zobacz, ci ludzie się modlą, coś czują... Ja nie czuję nic, nie czuję tej Mszy świętej, tej modlitwy... Jestem pusta jak bęben... Jeżeli ten Bóg jest w niebie i tak nas strasznie kocha, daj mi raz w życiu poczuć tę miłość!
I w jednej sekundzie, nie umiem powiedzieć, bo to jest bardzo dziwne... Ciałem byłam tu, ale widziałam swą duszę po drugiej stronie... Nie wiem... jakby po drugiej stronie życia... Widziałam swoją duszę czarną od grzechów, widziałam ją jako taką, taką... kulkę, wiedziałam, że to jestem ja i że idę do piekła. To było straszne. Nie widziałam piekła, czułam je za sobą, ale było tak straszne... nigdy w życiu nie zdawałam sobie sprawy, że ono może być tak straszne...
I w tym momencie poczułam przed sobą Ocean Miłości i Miłosierdzia, On był bez granic i bez końca. Przyciągał mnie z tak niesamowitą miłością i z taką siłą, że po prostu wiedziałam, że całym moim celem w życiu jest przejść przez życie i na koniec zatonąć w Bogu, zostać tam. Że to jest jedynym celem mojego życia... I tak zapragnęłam do tego Boga wrócić!
Ale zdawałam sobie sprawę, że życie, które dotąd prowadziłam, nie daje mi w Bogu zatonąć. To było okropne, bo wtedy moja dusza zaczęła konać z miłości... nie wiem, jak to powiedzieć... na jedną sekundę ona konała kilka razy, sto razy, trudno mi powiedzieć... Podrywała się do lotu w takim oszalałym bólu i upadała z powrotem, i znowu... Nie wiem, chyba ludzie potępieni tak cierpią... Straszne cierpienie... Wybuchłam wtedy takim płaczem... właściwie wypłakałam całe swoje życie, wszystkie swoje grzechy i cały ten ból istnienia...
Wydawało mi się, wtedy tak mi się wydawało, tak sobie myślałam, że przyjmuję jakąś energię... może Ducha Świętego... jakby ta pusta dusza się napełniala i napełniała bez końca... Miłością... trudno mi powiedzieć... To wrażenie się skończyło, mnie się wydawało, że trwało długo, ale to byla sekunda. Wszyscy wokół byli zdziwieni: byłam spokojna i nagle wybuchłam płaczem... a dla mnie trwało to jakiś tam czas. I nagle rozejrzałam się i zobaczyłam świat oczami Boga. Był tak piękny, nigdy nie myślałam, że świat jest taki piękny... te trawy jak szumiały, te ptaki kwiliły i to wszystko śpiewało hymn pochwalny na cześć Boga... Ja nie umiem tego powiedzieć...
Po prostu myślałam, że umrę ze szczęścia. Chciałam chodzić do tych ludzi, całować ich po rękach, powiedzieć, że jak chcą, to mogę oddać życie za nich... Miałam tak rozanieloną buzię, że wszyscy myśleli, że jestem stuknięta, ale było to najwspanialsze uczucie, jakie w życiu kiedykolwiek miałam. I właściwie ta radość życia została we mnie. I właściwie nic nie jest w stanie... mogę jęczeć, uskarżać się, bo taki mam po prostu charakter, taka jestem po prostu słaba, ale gdyby ktoś mi teraz powiedział: - Weź kostur w rękę i rusz do nieba - to bym wszystko zostawiła, w jednej chwili, w ogóle bym się nie zastanawiała. Jak teraz ktoś mi mówi, że chce się dorabiać tego czy tego, to ja na niego patrzę i mówię: - Człowieku, ale ten bagaż w niebie ci w ogóle nie będzie potrzebny, ten balast cię tylko zatrzymuje.
I tak trzeci rok jestem na tej drodze i nie zamierzam z niej zejść. Czasem jest trudno, czasem jest lżej, ale wiem, że to jest droga właściwa.
Kiedy wróciłam do domu, natychmiast przestaliśmy ze sobą sypiać. Po kilku miesiącach powiedziałam, że musi się wyprowadzić, że może sobie mieszkać u siebie. Miał też drugie mieszkanie, swoje. W pierwszej chwili myśla, że zwariowałam, że mi się całkowicie w głowie przewróciło. Mówił, że wszystko może zrozumieć, moje codzienne Msze święte, zgadza się na te modlitwy trzygodzinne, zgadza się nawet na to, że od niego uciekam i że śpię osobno, ale mówi: - Kobieto, ja cię nie będę dotykał, tylko dlaczego ja się muszę wyprowadzić? - Bo Pan Jezus jest na pierwszym miejscu i tak musi być. Nie była to na pewno dla niego łatwa sprawa. Było mu na pewno o wiele ciężej niż mnie. Ale nie miał żadnego wyjścia. Pamiętam jedną z takich rozmów: - Słuchaj, przecież ty nie pracujesz... - zezłościł się... - Jakbym cię teraz zostawił, to jesteś sama z dzieckiem, może nie dostaniesz pracy, nie boisz się? - Co ty, ja jestem już po drugiej stronie tej zasłony... jak nie dostanę pracy, to sprzedam meble, potem sprzedam wszystko, co się da, a potem się położę i umrę z głodu... - Ty jesteś stuknięta, - Nie, ja jestem szczęśliwa...
Nie wyspowiadałam się nawet w Medżugorje, jak wróciłam do Polski, poszłam na Mszę świętą. I na początku było fajnie, nawet nie wiedziałam, że nie przyjmuję Komunii świętej. Tylko dopiero po jakimś czasie tak patrzę, patrzę i myślę: coś jest ze mną nie tak, bo oni tam gdzieś chodzą, a ja nie. Aha, to ja się jeszcze muszę wyspowiadać. Kiedy już przebrnęłam przez spowiedź, byłam bardzo ucieszona. Pierwszy raz przyjęłam, Pana Jezusa, no i szłam do domu bardzo dumna. Szłam w taki bardzo dziwny sposób, chciałabym nawet teraz czasami iść w taki sposób. Po prostu czułam Pana Jezusa tutaj, w klatce piersiowej, w sercu, czułam, że go niosę. To było niesamowite uczucie, szłam bardzo ostrożnie, żeby nawet się nie zabujać. Żeby Panu Jezusowi było tak wygodnie, jak to tylko jest możliwe.

JOLANTA POPŁAWSKA WYSŁUCHAŁ: O. MIROSŁAW PILŚNIAK OP

 

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin