Niziurski Edmund - Osobliwe przypadki Cymeona Maksymalnego.pdf

(593 KB) Pobierz
431974552 UNPDF
Uuk Quality Books
Edmund Niziurski
Osobliwe przypadki Cymeona
Maksymalnego
431974552.001.png
1. Koń
To mi się zdarzyło od razu w nowej budzie. Od trzech dni, to jest od początku roku
szkolnego, chodzę do nowej budy, czyli do szkoły nr 3, z racji tego, że mieszkam na Zabuczu.
Prawie wszyscy z Zabucza zostali umieszczeni w tej okropnej budzie.
Szedłem właśnie do gabinetu lekarskiego po zwolnienie, kiedy ujrzałem naszego fizyka,
pana Rogera, zwanego Rogerem Fizycznym w odróżnieniu od jego brata, znanego psychiatry w
naszym mieście. Otóż Roger Fizyczny zbliżał się z przeciwnej strony niosąc na ramieniu szklaną
rurę od pompy próżniowej. Chciałem zejść mu z drogi, ale on od razu mnie zatrzymał.
— No i cóż, spotykamy się znowu, Ogromski!
— Tak jest, proszę pana.
— Nie masz zbyt zachwyconej miny — zauważył.
— Chory jestem — jęknąłem, skurczyłem się i zgarbiłem, jak mogłem najżałośniej.
— Uprzedzam cię, Ogromski — Roger potrząsnął groźnie rurą od pompy próżniowej —
nie myśl sobie przypadkiem, że będziesz tu znów dryfował, korzystając z faktu, że nikt cię tu
jeszcze nie zna! Ja cię znam, Ogromski, to ci powinno wystarczyć.
— Wystarcza mi, proszę pana — zgodziłem się pokornie.
— Ech, gdybyś był mądry, Ogromski — westchnął Roger — to byś wykorzystał okazję.
— Jaką okazję? — nadstawiłem chciwie ucha.
— Masz szansę zacząć na nowo, to jest zupełnie nowa szkoła. Jesteś przesadzony na
nowy grunt. W nowej szkole każdy jest jakby narodzony na nowo. Najważniejsze, żebyś się
poczuł nowo narodzony, Ogromski, bez żadnych starych obciążeń.
— To jest myśl, proszę pana! — przytaknąłem żywo. — Niczego więcej nie pragnę, jak
narodzić się na nowo. Tylko... czy to jest możliwe, opinia pójdzie za mną — jęknąłem
dramatycznie i pociągnąłem nosem, żeby wzruszyć Rogera.
Roger Fizyczny poprawił rurę na ramieniu i chrząknął:
— Nie pójdzie.
— Pan nic nie powie?
— Nie. Zresztą będziesz miał nowego wychowawcę.
— Kogo?
— Pana magistra Szykonia. Będzie zarazem was uczył polskiego...
— Więc nie pan dyrektor Biegunowicz?
— Nie. Pan magister Szykoń. Ściągnięto go specjalnie z Urzędowa. Jest pełen zapału i
energii. Pamiętaj, Ogromski, to twoja wielka szansa. Zapamiętaj!
— Zapamiętam, proszę pana!
Roger Fizyczny odszedł, a ja stałem przez chwilę oszołomiony. Szykoń z Urzędowa! Coś
takiego! A potem przypomniałem sobie, że ten nowy okularnik z B, co ograł mnie w szachy, ten
grubas, którego nazywają Zezowaty Dodo, podobno też jest z Urzędowa. Pobiegłem więc do
Doda zasięgnąć bliższych informacji.
Dodo pokiwał głową.
— Jasne, że znam faceta. Będzie was uczyć Koń.
— Koń?!
— Dokładnie magister Szykoń, ale wszyscy nazywają go Koniem.
— Znasz go dobrze?
— Jasne. Uczył nas w Urzędowie.
— Co to za typ?
— Niesamowity.
— Okropny? Drętwy? Nerwowy? Złośliwy? — dopytywałem.
— On? Coś ty?! — żachnął się Dodo.
— No więc, jaki jest? — zdenerwowałem się.
— Koń? O, bracie, uważaj na Konia! On magluje...
— Magluje? W jakim sensie?
— Przewraca na drugą stronę, nicuje, on jest niebezpieczny. To znaczy, niebezpiecznie
logiczny, zabójczo prosty i zdradziecko rzeczowy, a raczej chciałem powiedzieć na odwrót, to
znaczy zdradziecko prosty i zabójczo rzeczowy, rozumiesz?
Skinąłem głową, ale szczerze mówiąc, miałem mętlik w głowie.
— Muszę mieć jeszcze dokładny opis postaci, cechy charakteru, skłonności, ewentualnie
ułomności... — powiedziałem.
— Po co ci to?
— Koń jest moją szansą — odparłem — dlatego chcę dokładnie poznać Konia.
Dodo stropił się.
— Nie wiem, co ci powiedzieć... to jest skomplikowane... Musiałbym się zastanowić.
— Zastanowisz się później — powiedziałem — a teraz pokaż mi, jak on wygląda...
— Nie widzę go tutaj... Musiałbym go poszukać...
— Jak go znajdziesz, to mnie zawołaj, będę w poczekalni u lekarza szkolnego...
— Jesteś chory? — Dodo spojrzał na mnie zaskoczony, ale ja oddaliłem się szybko i
zniknąłem w drzwiach gabinetu.
W poczekalni siedziało dwu pacjentów: blady jak nać piwniczna, ciemnowłosy, szczupły
i nieco niższy ode mnie chłopczyna, zupełnie mi nie znany, oraz znany mi z widzenia niejaki
Hipek z czwartej, jeden z licznych Tubkowskich zaludniających naszą szkołę. Biedak był
gnębiony czkawką, dlatego wolałem zająć miejsce przy tym obcym chłopcu.
Z gabinetu wyszła Biała Niemiłosierna.
— Co ci jest? — zapytała.
— Mam mdłości i dreszcze — odpowiedziałem — prócz tego mam gniecenie, pieczenie i
wiercenie... i jeszcze mi się troi w oczach...
— Naprawdę ci się troi? — zapytała Biała Niemiłosierna.
— No, nie wiem, może nawet mi się czworzy albo pięciorzy. Faktem jest, że widzę pięciu
bliźniaków, jeden za drugim na krzesłach i wszyscy mają czkawkę.
— Zmierzysz sobie gorączkę — powiedziała Biała Niemiłosierna. Wsadziła mi pod pachę
termometr i wróciła do gabinetu.
Natychmiast rozpocząłem intensywne mierzenie, mając na uwadze prawo fizyczne, które
głosi, że przy tarciu wytwarza się ciepło.
Siedzący obok mnie koleś przyglądał się tym zabiegom z ciekawością i uśmiechnął się do
mnie przyjaźnie, jak mi się zdawało. Postanowiłem więc zagaić, żeby skrócić nudę oczekiwań...
— Ty — odezwałem się — nie znam cię. Jesteś chyba nowy.
— Pierwszy dzień w waszej szkole — powiedział.
— I od razu gorączka? — mrugnąłem okiem.
— Gorzej — powiedział — uczulenie. Jestem na różne rzeczy uczulony. Dostałem
właśnie zastrzyk próbny i czekam na wynik próby...
— Znam to — mruknąłem — mój ojciec też jest uczulony. To się nazywa alergia. Jak się
nazywasz?
— Jacek — odparł. — A ty?
— Ja mam imię i nazwisko maksymalne — powiedziałem. — Nazywam się Maksymilian
Ogromski, ale tu wszyscy mówią na mnie Cymek.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin