lykaina-całość.pdf

(431 KB) Pobierz
Lykaina
Pernix
Lykaina
bety: AngelsDream & thingrodiel
340452122.001.png
Spis treści
Od Autora............................................................................................................3
Utrata tożsamości................................................................................................4
Senne mary..........................................................................................................7
Historia Veroniki................................................................................................11
Niespodziewane spotkanie..................................................................................16
Edward...............................................................................................................20
Lykaina..............................................................................................................26
Willkommen in Deutschland..............................................................................32
Na tropie............................................................................................................38
Ostatnie zadanie................................................................................................45
Amor vincit omnia..............................................................................................52
Od Autora
To już pełna wersja mojego opowiadania. Chciałam zwrócić uwagę, że było ono pisane
przez ponad rok. Wiele się w tym czasie zmieniło – przede wszystkim ja się rozpisałam.
Gdybym pisała je od nowa, na pewno byłoby inne, lepsze, ale nie chcę wymazywać tych
moich początków pisania, zabawy „piórem”. Lykaina na pewno zostanie w moich myślach
tym pierwszym literackim dzieckiem, mimo iż nie jest wolna od błędów, niedoskonałości,
mimo iż jest tylko opowiadaniem fanfiction, za które nie mogę wziąć pełnej chwały. ;)
Bella, Jacob, Edward, Alice, Jasper, Charlie, Renee, Esme, Rosalie, Emmett – należą do
Stephanie Meyer.
Lykaina – Julienne Dominique, Lykaina – Inge, Steffen, Bruno, Veronika i jej mąż Harry,
Samir, Noel, rebelianci, zwierzaki – to już moje. :)
Chciałam Wam powiedzieć na koniec, że zamierzam znacznie rozszerzyć tę historię i
sprawić, że będzie moją autorską. Nie od razu, bo to zajmuje czas i musi dojrzeć, ale na
pewno Was o tym poinformuję. :)
Pragnę podziękować betom: AngelsDream i thingrodiel za trwanie przy mnie, dobre rady,
komentarze do tekstu i wspieranie w trudnych momentach.
Wszystkim czytelnikom za to, że ze mną byli. Dziękuję, kochani i zapraszam Was na moją
nową opowieść, pod tytułem Esencja .
Do miłego!
Utrata tożsamości
O tworzyłam oczy. Poprzez gęsto rozmieszczone świerki, wznoszące się w górę
tak, że niemal całkowicie przysłaniały nieboskłon, przedzierały się szare, cienkie niczym
pajęcza nić, promienie słońca. Drzewa potęgowały bladość świtu. Las nocą mroczny, nad
ranem wcale nie ukazywał łagodniejszego oblicza.
Próbowałam wstać, ale przemarznięte nogi nie chciały mnie prowadzić. Udało mi się
zrobić kilka chwiejnych kroków, po czym, przy akompaniamencie trzasku gałęzi,
upadłam na wilgotne poszycie lasu.
Dźwignęłam się na kolana i z czworaków zamierzałam podjąć jeszcze jedną próbę
powstania.
Dopiero teraz spostrzegłam plamę zaschniętej krwi na rozszarpanym rękawie koszuli.
Szybko podwinęłam rękaw. Podczas tego nierozważnego zabiegu poczułam
przeszywające pieczenie.
To nie była zwykła rana po ugryzieniu zwierzęcia. Na przedramieniu widać było cztery,
równo rozmieszczone, głębokie szramy po kłach. Ślady po ostrych zębach były tak
precyzyjnie zadane, jakbym wcale nie broniła się przed atakiem.
Wpadłam w panikę, bo tyle się mówi o dzikich zwierzętach. Ostatnio lokalna gazeta
donosiła, że w okolicach grasuje wściekły lis. Znaki na mojej skórze były jednak zbyt
szeroko rozstawione i za duże, by mogła to być sprawka lisa.
Co jednak, jeśli wścieklizna rozprzestrzeniła się już w całym lesie? Zaraz się rozpłaczę,
zwariuję. Gdzie ja jestem, jak się tu znalazłam , myślałam.
Jak mam znaleźć ratunek w takiej głuszy? Machinalnie sięgnęłam po telefon, rozdygotane
palce wystukały na klawiaturze 911.
Brak sygnału! No tak, jak mogłam sądzić, że w środku dzikiego lasu będę miała zasięg.
Muszę jakoś sama stąd się wydostać. Krzyki też będą na nic, bo szanse, że mnie ktoś
usłyszy są marne, a co najwyżej ściągnę na siebie uwagę mieszkańców lasu. Nie daj Boże,
wygłodniałego drapieżnika!
Zanim obiorę jakąś drogę, powinnam oczyścić ranę, pomyślałam. Szukanie zbiornika
wody odpadało, za bardzo bałam się oddalić od miejsca „x”. W amoku mogłam zajść
gdzieś, skąd odnalezienie wyjścia byłoby jeszcze trudniejsze.
Całkiem niedawno padał deszcz, więc instynktownie podbiegłam do pobliskiego krzaka i
zebrałam w dłonie wodę z jego liści. Obmyłam ślady ugryzienia z największego brudu, a
później polizałam ranę. Zwierzęta tak robią, więc czemu nie.
Szczypało, a ból coraz bardziej promieniował na całe ciało. Oderwałam od koszuli
najbardziej czysty fragment i obwiązałam rękę. Teraz jak najszybciej do domu, do lekarza,
bo może być ze mną źle. Myśl, kobieto, w którą stronę pójść . Żałowałam, że nie uważałam na
lekcjach geografii, orientacja w terenie nie była moją mocną stroną.
Ociężałym krokiem, zrezygnowana ruszyłam po prostu przed siebie, kierując się
światłem, przebijającym się przez konary drzew.
Błądziłam tak dwie godziny, obolałe nogi cały czas dawały się we znaki, w brzuchu
burczało mi z głodu. Zjadłabym teraz obojętnie co - nawet trującego grzyba - byle tylko
ukoić nieznośne ssanie.
Przeszłam jeszcze kawałek, zrezygnowana nie starałam się już nawet, by zmierzać do celu.
Nagle w oddali ujrzałam coraz szersze rozwidlenie między drzewami i powiększającą się
łunę światła. Z nadzieją wykrzesałam z siebie trochę sił, by co prędzej dotrzeć do otwartej
przestrzeni. Gdy wreszcie osiągnęłam cel, padłam wyczerpana na mokrą, od wczorajszego
deszczu, trawę.
Widok jasnobłękitnego nieba i smagające twarz ciepłe promienie słońca sprawiły, że
mimowolnie uśmiech zagościł na mojej twarzy. Wydostanie się z leśnej pułapki dało mi
poczucie wolności, rozlewającej się po członkach ciała, niczym kojący balsam.
Nie wiem, co działo się potem. Obudziłam się w ciemnym pomieszczeniu. Obok, na
prowizorycznym stoliku, a w rzeczywistości odwróconej do góry nogami skrzynce ze
zbitych desek, stała tląca się słabym płomieniem lampa naftowa.
Usłyszałam warkot jakiegoś urządzenia, odgłos dobiegał z sąsiedniej izby. Stłumiony
dźwięk odbił się w mojej głowie kilka razy, uderzyłam nią w ukośną ścianę, przy której
leżałam.
Chwyciłam się za czoło, będzie siniak jak nic.
Urządzenie przestało pracować, słychać było szuranie odsuwanego krzesła, a potem
przytłumione, powolne kroki:
- Obudziłaś się, to dobrze - powiedziała stara, przygarbiona kobieta.
- Gdzie ja jestem, kim pani jest? - Na pewno wyczuła obawę w moim głosie, bo
uspokajająco odrzekła:
- Nie bój się, dziecko. Nic ci nie zrobię. Wypij to, potem dostaniesz trochę gulaszu, ale
najpierw oczyść swój organizm. - Podała mi kubek z parującym napojem.
- Co to jest?- spytałam niepewnie.
- Nawet nie pytaj - zaśmiała się staruszka. - Mieszanka ziół, pomoże ci wydobrzeć.
Gdybym chciała cię zabić, nie obudziłabyś się teraz- dodała złowieszczo.
To fakt, nie miałam nic do stracenia. Ciepły napar, obojętnie czy trujący, czy leczniczy
uśmierzy mój ból brzucha, chociaż na chwilę.
Staruszka poszła do sąsiedniej izby, najprawdopodobniej odgrzać mi porcję obiecanego
gulaszu.
Domyśliłam się po typowo kuchennych odgłosach: brzęczących talerzy, metalicznym
łoskocie garnka, stawianego na palnik, kakofonii dźwięków o niemożliwym do
wytrzymania rejestrze.
Pociągnęłam łyk ciepłego płynu, po czym natychmiast wyplułam gorzkawo - słoną ciecz
na podłogę.
- Pij, mała, inaczej będzie z tobą źle - krzyknęła stara.
Zmusiłam się do drugiej próby, tym razem połknęłam łyk i zaraz poczułam, że wszystko
unosi mi się do samego przełyku. Przestraszona ostrzeżeniem babki, pokonałam chęć
wyplucia obrzydlistwa.
Wzięłam jeszcze kilka łyków, a resztę zdrowotnej cieczy dopiłam jednym haustem tak,
aby jak najmniej poczuć smak. O dziwo, już po chwili poczułam się lepiej. Staruszka
przyniosła mi miskę gulaszu wraz z solidną pajdą własnoręcznie wypiekanego chleba.
Jadłam łapczywie, przegryzając dużymi kawałkami smakowitego pieczywa. Najadłszy się
do syta, jeszcze raz zapytałam.
- Przepraszam, kim pani jest i jak ja się tutaj dostałam?
- Znalazłam cię na polanie niedaleko mojego domu. Leżałaś nieprzytomna, a twój wygląd
świadczył o tym, że wiele przeszłaś w ostatnim czasie.
- Tak.- Spojrzałam na ranę, była opatrzona wyjałowioną gazą, przymocowaną plastrami. -
Pamiętam tylko wszystko, co działo się od momentu przebudzenia, szukałam wyjścia z
Zgłoś jeśli naruszono regulamin