D289. Morgan Raye - Spełnione marzenia.pdf

(765 KB) Pobierz
RAYE MORGAN
RAYE MORGAN
Spełnione marzenia
ROZDZIAŁ PIERWSZY
— Proszę odłoŜyć dziecko tutaj.
Wielkimi ze zdumienia oczami Lisa Loring spoglądała to na kobietę w jaskrawo
róŜowym uniformie, to znów na taśmowy transporter, na którym w
plastikowych pojemnikach z duŜymi uchwytami do noszenia leŜały niemowlęta.
Było ich około pięć dziesięciu. Uśmiechały się i gaworzyły, mijając ją powoli.
— Dokąd one jadą? — usłyszała dobiegający z oddali swój własny głos.
— Pani dziecko zaraz do pani wróci — uśmiechnęła się łagodnie kobieta w
uniformie, — Proszę tylko przejść przez wykrywacz metalu. Dziecko będzie juŜ
czekać na panią w poczekalni. — Uśmiechnęła się ponownie. — Gdzie jest pani
dziecko? Musi je tu pani teraz zostawić,
Lisa odwróciła się, miętosząc nerwowo rąbek Ŝakietu. Trzy mała coś y ręce, lecz
nie wyglądało to na dziecko.
— Ja... nie wiem, gdzie jest moje dziecko wyszeptała.
— Moja droga — powiedziała kobieta w róŜowym uniformie.
— Obawiam się, Ŝe stanęła pani w niewłaściwej kolejce.
Lisa usłyszała za sobą niecierpliwy pomruk. Stojące za nią długim rzędem
kobiety, kaŜda z nosidełkiem dla dziecka w ręku, zaczęły powtarzać raz po raz:
SKAN anula
— Ona stanęła w niewłaściwej kolejce. Mój BoŜe, stanęła w niewłaściwej
kolejce.
— Bardzo mi przykro, proszę pani — odezwała się ze smutkiem w głosie
kobieta w róŜowym stroju. — Znalazła się pani w niewłaściwej kolejce. Musi
pani przejść do tamtej.
Lisa spojrzała we wskazanym kierunku. Dostrzegła tam inny ogonek, teŜ
złoŜony z samych kobiet. A kaŜda z nich ubrana była w elegancki wełniany
kostium, idealny do biura.
— Proszę postawić tutaj swoją teczkę — obsługująca kolejkę wskazała jej inny
transporter — Zostanie pani zwrócona w poczekalni.
Lisa powoli spuściła oczy. W dłoni o jaskrawo pomalowanych paznokciach
ściskała rączkę aktówki.
— Chyba muszę przejść do innej kolejki — oznajmiła smutnym głosem. —
Bardzo mi przykro.
Otaczające ją kobiety współczująco pokiwały głowami.
— To nam jest przykro — powiedziała kobieta w róŜowym stroju. — Proszę do
nas wrócić, jeśli zdecyduje pani zmienić kolejkę.
Lisa ruszyła w stronę drugiego ogonka. Lecz im szybciej szła, tym dłuŜszą
drogę miała przed sobą. Ruszyła biegiem. Aktówka stała się nagle tak cięŜka, Ŝe
upuściła ją. Biegła przed siebie. Coraz szybciej, coraz prędzej. Serce waliło jej
w piersi jak oszalałe... traciła oddech, usiłując dobiec za wszelką cenę. Lecz
kolejka zniknęła. Lisa odwróciła się. Rozglądała się przeraŜona. Wokół niej nie
było nikogo. Została zupełnie sama.
Nagle rozległo się dzwonienie. Zakryła rękami uszy, zacisnęła powieki...
dzwonienie nie ustawało. Wydawało się, Ŝe coś będzie tak dzwonić i dzwonić,
dopóki...
Niepewną ręką Lisa odnalazła wreszcie budzik i wyłączyła go. Ziewając
szeroko, przeciągała się leniwie. Niechętnie otworzyła oczy. Za oknem było
jeszcze ciemno, lecz purpurowy blask znaczył juŜ horyzont. ZbliŜał się wschód
słońca.
Wolno pozbierała myśli i zadrŜała. Znów miała sen o dziecku. To juŜ zaczynało
być irytujące.
CzemuŜ wreszcie nie zdecyduje się na to, czego naprawdę pragnie?!
Jutro są jej trzydzieste piąte urodziny. Wskazówki biologicznego zegara zbliŜają
się do punktu, którego nie wolno lekcewaŜyć. Zadała sobie pytanie, którego
unikała od ponad piętnastu lat, odkąd poświęciła się karierze zawodowej. Czy
zamierza mieć dziecko, czy nie?
Pytanie to było niezwykle trudne. Dlatego zapewne wahała się tak długo. Jeśli
odpowie „nie”, tysiące drzwi zatrzasną się przed nią z hukiem. Na samą myśl o
tym chciało się jej krzyczeć. Lecz jeśli odpowie „tak”... W pewnym sensie było
to jeszcze straszniejsze.
Wymacała nocną lampkę i włączyła ją. Była w tym samym pokoju, w którym
sypiała, będąc dzieckiem. Zmieniło się tu wiele. I wystrój, i meble. Pozostał
jednak ten sam nastrój. Miły i przytulny.
Wspaniale byłoby tak leŜeć, nie bacząc na otaczającą rzeczywistość.
Lecz Lisa nie „miała czasu do stracenia. Przeszłość nie miała znaczenia.
Pozostał jej tylko jeden wybór: teraz albo nigdy.
Jakby tego było mało, konieczność podjęcia decyzji nadeszła w najmniej
odpowiednim momencie. Oto znów znalazła się, przyciśnięta cięŜarem nowych
obowiązków, w swoim rodzinnym mieście, które porzuciła, mając lat
osiemnaście. Prowadzenie odziedziczonego po dziadku domu towarowego i
niedopuszczenie do jego bankructwa wymagało od niej niezwykłego wysiłku i
zmuszało do nieustannej walki ponad siły. Spalała się w tej szamotaninie. A tu...
Nie da się zaprzeczyć. Na przekór logice, wbrew rozumowi, zapragnęła mieć
dziecko.
LeŜała w ogromnym, metalowym łóŜku. Pod czyściutką, bielutką i pachnącą
pościelą. Było to wymarzone, cudowne łóŜko do spania. Lecz było ono puste.
Zrobione dla dwojga, uŜywane tylko przez jedną osobę.
Przyjemnie było leŜeć tak i roztkliwiać się na myśl o własnym dziecku. Lecz
przecieŜ brakowało jeszcze pewnego koniecznego elementu. Zanim będzie
mogła mieć dziecko, musi przedtem znaleźć męŜa.
— Zwyczajnego męŜa — mruknęła, spoglądając na Ŝółtą chryzantemę na
tapecie. — Nie potrzebuję bohatera. Nie musi być silny, potęŜny. Niechby był
po prostu dobry Czy chcę aŜ tak wiele?
Najwidoczniej tak. Przez te wszystkie lata nie trafił się Ŝaden stosowny
kandydat. Nie dlatego nawet, Ŝe brakowało chętnych; Lisa po prostu odtrącała
jednego po drugim. Z biegiem czasu, z rozwojem zawodowej kariery męŜczyźni
coraz rzadziej pojawiali się w jej Ŝyciu. AŜ w końcu uzmysłowiła sobie
pewnego dnia, Ŝe od jej ostatniej randki minął rok.
Bez randek nie będzie męŜa. a bez męŜa nie będzie dziecka.
Na dole w korytarzu zabytkowy zegar wybił godzinę.. Jego bicie niosło się po
wielkim, starym i pustym domu. Lisa prze ciągnęła się. Szkoda czasu na smutki.
Czekało na nią wiele pracy. Dom Towarowy Loringa rozpaczliwie potrzebował
zbawcy, ratunku przed ostateczną ruiną.
Lisa usiadła na łóŜku. Na krześle tuŜ obok stała skórzana aktówka. Czy w jej
śnie nie było przypadkiem czegoś o aktówce? Nie mogła sobie dokładnie
przypomnieć. My śląc o kolejnym pracowitym i męczącym dniu, weszła pod
prysznic.
— Ale.:. kto wie? — szepnęła do siebie. — MoŜe dziś właśnie spotkam
męŜczyznę moich marzeń?
Carson James usiadł na krawędzi basenu, by obeschnąć i złapać oddech.
Wiosenny ranek był chłodny, lecz on nie czuł zimna. Rozgrzał się, pływając.
Ale czy poprawiło mu to samopoczucie? Trudno powiedzieć. Ostatniej nocy
niemal wcale nie spał, a wcześniejsze dni wypełniła mu niezwykle cięŜka praca,
Siedząc tak na brzegu basenu miał wraŜenie, Ŝe ktoś wypchał mu głowę watą.
Przeciągnął się z grymasem na twarzy. Nie dość, Ŝe wrócił z przyjęcia bardzo
późno, to jeszcze przez całą noc musiał słuchać płaczu i krzyków dziecka
niemal tuŜ za ścianą. Był wściekły, a po głowie krąŜyły mu myśli o zemście.
— Łap!
Odwrócił gwałtownie głowę i chwycił lecący ku niemu gruby niebieski ręcznik.
— Dzięki— uśmiechnął się. Chyba to Sally, pomyślał, patrząc na ładną
dziewczynę. Mieszkała po sąsiedzku, wspólnie z kilko ma koleŜankami. Wstał
powoli i zaczął się wycierać.
— Nie ma za co.
Szła do pracy, lecz widać było, Ŝe zwlekała, jakby czekając na zaproszenie do
dłuŜszej pogawędki. Carson nie był jednak w nastroju do rozmów. Ona zaś
nawet nie próbowała ukryć, Ŝe z przyjemnością przyglądała się błyskom
promieni słonecznych na jego wilgotnych, muskularnych ramionach, silnych
udach i wąskich biodrach ciasno opiętych elastycznymi kąpielówkami.
Obserwowała go jeszcze przez moment i ruszyła w stronę osiedlowego garaŜu.
— Do zobaczenia — rzuciła głosem pełnym nadziei.
— Słucham? — spojrzał w jej stronę. — Co? A, tak. Do zobaczenia.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin