Nowa rebelia - Rusch Kristine K..pdf

(2525 KB) Pobierz
Nowa rebelia - Rusch Kristine K.
NOWA REBELIA
PrzekĀad
ANDRZEJ SYRZYCKI
114090930.001.png 114090930.002.png 114090930.003.png
ROZDZIAŁ 1
Pod palcami czuł chłód metalowej obudowy zdalnego sterownika. Nie chciał wrę-
czać go Kuellerowi, dopóki cały eksperyment nie dobiegnie końca. Dopiero przed kil-
koma chwilami uświadomił sobie, Ŝe męŜczyzna będzie czekał na wyniki tu, na Alma-
nii - miejscu triumfu jego nieprzyjaciół, ale takŜe ich późniejszej śmierci.
Brakiss nienawidził wieŜ. Miał wraŜenie, Ŝe wciąŜ jeszcze coś grzechocze w ich
kamiennych murach. Pewnego razu, kiedy odwiedził znajdujące się pod nimi katakum-
by, ujrzał ogromnego białego ducha.
Tego dnia wspiął się na wysokość dwudziestego piętra, ale dopiero kiedy prze-
biegł kilka pierwszych, przeskakując po kilka schodów naraz, uzmysłowił sobie, Ŝe
niektóre kamienne stopnie mogą nie utrzymać cięŜaru jego ciała. Kueller, co prawda,
nie wzywał go, ale Brakiss się tym nie przejmował. Pomyślał, Ŝe im szybciej opuści Al-
manię, tym będzie się czuł szczęśliwszy.
Schody zakręciły i w końcu młody męŜczyzna znalazł się na dachu. .. a raczej na
czymś, co kiedyś pełniło funkcję dachu. Zmurszałe stopnie schodów osłonięta przed
oddziaływaniem wiatru i wody, stawiając wokół nich coś w rodzaju kamiennej chaty.
Nie wyposaŜono jej jednak w Ŝadne otwory okienne ani drzwiowe. Brakiss ujrzał jedy-
nie inkrustowane Ŝwirem kamienne ściany, ponad którymi widniało usiane gwiazdami
niebo. Część kamiennych bloków tworzących mury chaty wykruszyła się i roztrzaskała
o dach wieŜy. Ślady po trafieniach bomb i blasterowych błyskawic tworzyły niewielkie
wgłębienia w powierzchni, która musiała być kiedyś idealnie gładka. Kueller nie zadał
sobie trudu, Ŝeby naprawić wieŜę albo inne budynki rządowe, wzniesione za czasów
panowania Je'harów. Zapewne juŜ tego nie uczyni.
Kueller nigdy nie wybaczał nikomu, kto ośmielał się krzyŜować jego plany.
Brakiss się wzdrygnął, po czym chwycił połę cienkiej peleryny i zarzucił na ra-
miona. Jego zgrabiałe z zimna palce prawie nie poczuły, kiedy zetknęły się z tkaniną
szaty.
- Powiedziałem ci, Ŝebyś zaczekał na dole! - usłyszał niesiony z wiatrem, głęboki
głos Kuellera.
Przełknął ślinę. Nawet nie wiedział, w którym miejscu znajduje się męŜczyzna.
Dach wieŜy był oświetlony blaskiem tysięcy gwiazd, rozjaśniających mroczne
niebo poświatą, którą uwaŜał za dziwaczną. Pokonał kilka ostatnich stopni, po czym
przeszedł przez wyrwę w kamiennym murze chaty. Podmuch wichru natychmiast ode-
pchnął go pod ścianę. Brakiss musiał wyciągnąć prawą rękę, by nie upaść, wskutek
czego wypuścił rąbek peleryny. Zapinka wpiła mu się w szyję, a wiatr załopotał fałdami
materiału za jego plecami.
- Musiałem się dowiedzieć, czy zadziała - odparł.
- Dowiesz się, kiedy zadziała.
Głos Kuellera przypominał coś Ŝyjącego własnym Ŝyciem. Otaczał Brakissa i roz-
brzmiewał echem w jego uszach, sprawiając, Ŝe młody męŜczyzna czuł się osaczony.
Brakiss skupił myśli, ale nie na głosie, a na samym Kuellerze.
Dopiero wówczas go dostrzegł, stojącego na krawędzi dachu i spoglądającego na
miasto, widoczne pod jego stopami. Oglądana z tej wysokości Stonia, stolica Almanii,
wydawała się małą i nic nie znaczącą gromadą domów. Kueller patrzył jednak na nią
Stał w najwyŜej połoŜonym miejscu planety Almania - na dachu wieŜy, wzniesio-
nej kiedyś przez potęŜnych Je'harów. WieŜa była teraz zrujnowana, kamienie schodów
kruszyły się, kiedy stawiał na nich stopy, a na dachu leŜało pełno śmieci, pozostałych
po bitwach, stoczonych przed wielu laty. Z tego miejsca mógł jednak spoglądać na
swoje miasto i podziwiać tysiące widocznych jak okiem sięgnąć świateł, mimo iŜ po
opustoszałych ulicach przemykały się tylko automaty, a takŜe wszechobecne androidy-
straŜnicy.
Nie zamierzał jednak patrzeć długo w dół, na miasto. Pragnął wpatrywać się w
gwiazdy.
Lodowaty wicher załopotał fałdami jego czarnego płaszcza. MęŜczyzna złączył za
plecami dłonie, ukryte w czarnych rękawicach. Pośmiertna maska, którą nosił od chwili
unicestwienia Je'harów, wisiała teraz na srebrnym łańcuszku otaczającym jego szyję.
Gwiazdy nad głową mrugały i migotały. Nie do wiary, Ŝe gdzieś w górze istniały
inne światy. Planety, którymi będzie kiedyś władał.
JuŜ niedługo.
Mógł był czekać cierpliwie na swoim stanowisku dowodzenia; stać w obserwato-
rium wzniesionym specjalnie dla niego, ale tym razem nie chciał przebywać wśród
ochronnych murów. Pragnął się napawać, a nie tylko odbierać wraŜenia za pomocą
wzroku.
Siła spojrzenia była przecieŜ niczym w porównaniu z potęgą Mocy.
Odchylił głowę i zamknął oczy. Tym razem nie dojdzie do Ŝadnej eksplozji, nie
będzie Ŝadnego oślepiającego błysku światła. Skywalker powiedział mu, Ŝe właśnie tak
wyglądały przestworza, kiedy został unicestwiony Alderaan.
„Poczułem silne zakłócenie Mocy" - oznajmił wówczas starzec. A przynajmniej
takich słów uŜył Skywalker, kiedy przytaczał jego słowa.
To zakłócenie nie będzie moŜe równie silne, ale mistrz Jedi je poczuje. Z pewno-
ścią odbiorą je takŜe wszyscy młodzi Jedi, a wówczas zrozumieją, Ŝe układ sił w galak-
tyce uległ radykalnej zmianie.
Nie będą wiedzieli tylko tego, Ŝe zmienił się na jego korzyść. Jego, Kuellera,
władcy Almanii, a niedługo lorda wszystkich poŜałowania godnych światów, na któ-
rych przebywali.
Kamienne mury były wilgotne i zimne, kiedy Brakiss dotykał ich nie osłoniętymi
niczym palcami. Jego połyskujące czarne buty ślizgały się na wykruszonych kamie-
niach schodów i młody męŜczyzna musiał nieraz wyciągać ręce na boki, by utrzymać
równowagę. Srebrzysta szata, w którą był odziany, odpowiednia na krótką przechadzkę
ulicami miasta, nie chroniła ciała przed podmuchami zimnego wichru. JeŜeli ten ekspe-
ryment zakończy się sukcesem, Brakiss powróci na Telti, gdzie przynajmniej panowały
znacznie wyŜsze temperatury.
jak potęŜny drapieŜnik na zdobycz. Jego peleryna powiewała na wietrze, a szerokie
barki sugerowały, iŜ męŜczyzna jest obdarzony niezwykłą fizyczną siłą.
Brakiss postąpił krok do przodu, kiedy nagle wicher ucichł. Powietrze zamarło,
podobnie jak on... gdyŜ w tej samej sekundzie usłyszał-poczuł-zobaczył-milion głosów
istot krzyczących z przeraŜenia.
Zalała go fala trwogi. Ponownie przypomniał sobie chwilą, kiedy mistrz Skywal-
ker kazał mu wyprawić się w głąb własnego serca. Zobaczył, co się w nim kryje, ale
omal nie postradał zmysłów...
W gardle Brakissa wezbrał okrzyk...
I w tej samej sekundzie zamarł, kiedy wokół niego eksplodowały inne okrzyki,
napełniając go, rozgrzewając i topiąc niesione podmuchami wiatru kryształki lodu.
Młody męŜczyzna miał wraŜenie, Ŝe staje się silniejszy, większy i potęŜniejszy niŜ kie-
dykolwiek przedtem. Zamiast przeraŜenia czuł teraz dziwaczną, pokrętną radość.
Uniósł głowę i spojrzał na Kuellera. MęŜczyzna uniósł ręce ku rozgwieŜdŜonemu
niebu i odchylił głowę. Dokonała siew nim jakaś przemiana. Został napełniony nową
wiedzą, której Brakiss prawdopodobnie nawet nie pragnąłby poznać.
A mimo to...
Mimo to Kueller promieniował, jakby ból kryjący siew głosach milionów osób
podsycił coś w jego duszy i sprawił, Ŝe urósł jeszcze bardziej niŜ kiedykolwiek.
Wicher zaczął znów wiać, a jego lodowaty podmuch odepchnął Brakissa pod ka-
mienną ścianę. Młody męŜczyzna zaczekał, aŜ Kueller opuści ręce swobodnie wzdłuŜ
ciała, i dopiero wówczas powiedział:
- Działa.
Kueller nasunął maskę na twarz.
- Całkiem dobrze - przyznał.
ZwaŜywszy na doniosłość chwili, takie stwierdzenie było oczywistym niedomó-
wieniem. Kueller powinien pamiętać o tym, Ŝe Brakiss takŜe umiał władać Mocą.
MęŜczyzna się odwrócił, aŜ zaszeleściły fałdy szaty za jego plecami. Sprawiał
wraŜenie, Ŝe za chwilę pofrunie. Podobna do czaszki pośmiertna maska, ściśle przyle-
gająca do jego twarzy, lśniła, jakby promieniowała wewnętrznym blaskiem.
- Domyślam się, Ŝe chciałbyś powrócić teraz do swojego nikczemnego zajęcia -
odezwał się Kueller.
- Na Telti jest o wiele cieplej.
- Tu teŜ moŜe być ciepło.
Brakiss niemal odruchowo pokręcił głową. Nienawidził Almanii.
- Twój problem polega na tym, Ŝe nie doceniasz potęgi nienawiści - rzekł łagodnie
Kueller.
- Wydawało mi się, Ŝe mój problem polega na tym, iŜ słuŜę równocześnie dwóm
panom - odparł Brakiss.
Kueller się uśmiechnął, a wąskie wargi maski poruszyły się razem z jego wargami.
- Czy tylko dwóm?
Słowa wisiały przez chwilę w powietrzu między męŜczyznami niczym Ŝywe isto-
ty. Brakiss miał wraŜenie, Ŝe całe jego ciało zamienia się z wolna w bryłę lodu.
- Działa - powtórzył po chwili.
- Domyślam się, Ŝe oczekujesz nagrody.
- Zgodnie z tym, co pan obiecywał.
- Nigdy niczego nie obiecuję - odparł Kueller. - Co najwyŜej daję do zrozumienia.
Brakiss zaplótł ręce na torsie. Nie okazał gniewu, mimo iŜ Kueller pragnął, Ŝeby
się rozgniewał.
- Dał pan do zrozumienia, Ŝe obdarzy mnie wielkimi skarbami.
- To prawda - przyznał Kueller. - Tylko czy zasługujesz na to, Ŝebym obdarzył cię
wielkimi skarbami?
Młody męŜczyzna nie odpowiedział. WciąŜ pamiętał o tym, Ŝe to właśnie Kueller
pomógł mu przyjść do siebie po przeŜytym wstrząsie. Kiedy Brakiss przebywał na
Yavinie Cztery, wyruszył na katastrofalną wyprawę w głąb własnego serca, w trakcie
której omal nie oszalał. JuŜ dawno jednak spłacił ten dług wdzięczności. Został, ponie-
waŜ nie miał dokąd się udać.
Odepchnął się od kamiennej ściany. Odwrócił się i postanowił zejść z wieŜy.
- Wracam na Telti - powiedział, czując wzbierającą falę buntu.
- To dobrze - odezwał się Kueller. - Ale najpierw dasz mi ten zdalny sterownik.
Brakiss stanął i obejrzał się przez ramię. Odnosił wraŜenie, Ŝe w ciągu ostatniej
godziny Kueller zdecydowanie urósł. Urósł i zmęŜniał, wydoroślał.
A moŜe tylko było to złudzenie, wywołane panującymi ciemnościami.
Gdyby Brakiss miał do czynienia z jakimkolwiek innym śmiertelnikiem, zapewne
zapytałby go, jakim cudem mógł dowiedzieć się o urządzeniu. Kueller nie był wszakŜe
pierwszym lepszym śmiertelnikiem.
Młody męŜczyzna wyciągnął rękę, w której trzymał niewielki przedmiot.
- Nie działa tak szybko, jak inne sterowniki, które dla pana skonstruowałem.
- Doskonale.
- Musi pan wprowadzić najpierw kody zabezpieczające. Trzeba poinformować
urządzenie, na jaką sekwencję cyfr powinno reagować.
- Jestem pewien, Ŝe sobie z tym poradzę.
- Musi pan sprząc je ze sobą.
- Brakissie, potrafię posługiwać się zdalnymi sterownikami.
- To dobrze - odparł młody męŜczyzna.
Zebrał siły i przeszedł przez wyrwę w murze kamiennej chaty. Przekonał się, Ŝe w
środku, dokąd nie docierały podmuchy wiatru, jest o wiele cieplej.
Nie wierzył jednak, aby Kueller pozwolił mu tak po prostu odejść.
- Czego pan oczekuje ode mnie, kiedy wrócę na Telti? - zapytał.
- Skywalkera - odparł Kueller. W jego chrapliwym głosie zadźwięczała nuta nie-
nawiści. - Wielkiego mistrza Jedi, Luke'a niezwycięŜonego Skywalkera.
Młody męŜczyzna poczuł, Ŝe kryształki lodu przeniknęły do głębi jego serca.
- Co zamierza pan z nim uczynić?
- Unicestwię go - odrzekł Kueller. - Tak samo, jak on usiłował nas unicestwić.
ROZDZIAŁ 2
Nagle poczuł falę emocji, która uderzyła go niczym pięść: zimna, twarda, potęŜna
i przeraŜająca. Ból był bardziej dotkliwy niŜ cokolwiek, co odczuwał do tej pory. Gor-
szy niŜ ten, którego doznał, kiedy omal nie stracił nogi, starając się unieszkodliwić
„Oko Palpatine'a". Silniejszy niŜ ból, jaki sprawiło mu wyładowanie energii ciemnej
Mocy, którym uraczył go Imperator, gdy przebywał na pokładzie Gwiazdy Śmierci.
Gorszy nawet niŜ ten, jaki przeniknął go na Hoth, kiedy doznawał rany twarzy. Fali
przeraŜenia i bólu towarzyszył wstrząs, jaki wywołuje uświadomienie sobie czyjejś
zdrady - wstrząs zwielokrotniony przez miliony umysłów istot, które go przeŜyły.
Stojący na jednej ręce Luke zachwiał się. Usiłował zachować równowagę i utrzy-
mać w powietrzu kamienie i pień drzewa, Ŝeby nie spadły na głowy niczego nie podej-
rzewających uczniów. Artoo rozpaczliwie zapiszczał, szybując w przeciwległy kraniec
polany, ale dźwięk ten zmieszał się z okrzykami, jakie rozbrzmiewały w głowie Sky-
walkera. Mały robot, wydając metaliczny grzechot, wylądował na murawie. Uczniowie
Luke'a w popłochu rozbiegli się po polanie, a mistrz Jedi stracił resztki koncentracji.
Poczuł, jak mięśnie ręki pod cięŜarem jego ciała wiotczeją i odmawiają posłuszeń-
stwa. Wylądował na ziemi i na chwilę stracił zdolność oddychania. LeŜał na plecach,
czując wilgoć ściółki, i wsłuchiwał się w pełne przeraŜenia okrzyki, wciąŜ jeszcze roz-
brzmiewające niczym echo w jego mózgu.
Nagle głosy umilkły równie szybko, jak się pojawiły.
- Czy dobrze się czujesz, mistrzu? - odezwał się jeden z uczniów. Luke miał wra-
Ŝenie, Ŝe na ten dźwięk nakłada się jego własny głos, przepełniony tym samym drŜą-
cym przeraŜeniem, jakie odczuwał przed siedemnastu laty. - Co się stało?
Mistrz Jedi dotknął twarzy palcami lewej dłoni i przekonał się, Ŝe cały drŜy.
- Miało miejsce silne zakłócenie Mocy - powiedział. Zastanawiał się, jakim cudem
nie poczuli tego jego uczniowie; jak on sam nie poczuł czegoś nawet jeszcze silniejsze-
go, co wydarzyło się przed tyloma laty.
„Jakby miliony głosów nagle krzyknęło z przeraŜenia i równie niespodziewanie
zostało uciszonych".
- Benie - szepnął do siebie. - CzyŜby jeszcze jedna Gwiazda Śmierci?
Nie oczekiwał Ŝadnej odpowiedzi. Dodający otuchy głos Bena zamilkł na długo
przed zorganizowaniem akademii Jedi, a nawet przed czasami wielkiego admirała
Thrawna.
Luke zamknął oczy i starał się umiejscowić źródło zakłócenia. Tam, gdzie jeszcze
przed chwilą tętniło Ŝycie, natrafił na ogromną pustkę. Pozostał w niej tylko ślad wiel-
kiego bólu, osad bezbrzeŜnego zdumienia i resztki wstrząsu związanego z czyjąś zdra-
dą... echa krzyku wydobywającego się niczym z czeluści rozpadliny.
- Mistrzu Skywalkerze? - Głos naleŜał do jednaj z najbardziej obiecujących uczen-
nic, Eelysy, młodej dziewczyny pochodzącej z Coruscant. - Mistrzu Skywalkerze?
Luke pomachał do niej prawą ręką. Czuł, Ŝe plecy bolą go od uderzenia o ziemię, a
płuca z powodu chwilowego braku tlenu. Wydawało mu się, Ŝe serce mu pęknie, prze-
pełnione bezgranicznym bólem. Od strony skraju polany doleciał Ŝałosny pisk Artoo.
Musiał usiąść, by udowodnić swoim uczniom, Ŝe wszystko jest w porządku, choć
nie było to prawdą.
Luke Skywalker utrzymywał cięŜar ciała, stojąc tylko na jednej ręce. Zagłębiwszy
palce w wilgotny grunt dŜungli, starał się utrzymywać równowagę. Po jego obnaŜonej
szyi i twarzy spływały krople potu, które później ściekały z brody i nosa. Mistrz Jedi
nie miał na stopach butów, a jego nogi odziane były w obcisłe spodnie, ściśle przylega-
jące do wilgotnej skóry. W powietrzu nad nim unosił się Artoo razem z kilkoma więk-
szymi i mniejszymi kamieniami, a takŜe na wpół spróchniałym pniem jakiegoś drzewa.
Ćwiczeniom Luke'a przyglądało się kilkoro słuchaczy akademii; najzdolniejszych i
najmłodszych uczniów jego najlepszej klasy.
Skywalker wykonywał to ćwiczenie od chwili, kiedy nad horyzontem czwartego
księŜyca wzeszła ogromna pomarańczowa kula gazowego giganta, Yavina. Wielka
miedziana tarcza planety wisiała teraz dokładnie nad jego głową, ale mimo iŜ Luke ob-
ficie się pocił, nie odczuwał zmęczenia ani pragnienia. Odnosił wraŜenie, Ŝe Moc prze-
pływa przez jego ciało niczym chłodna woda, pozwalając mu utrzymywać w powietrzu
Artoo, kamienie i pień drzewa.
Uczniowie zapewne zastanawiali się, jak długo jeszcze będą musieli przyglądać
się mistrzowi. Luke pomyślał, Ŝe moŜe powinien po kolei unosić ich nad miękką mu-
rawę polany, a potem pozostawiać samym sobie i pozwalać, by spadali na ziemię - po-
woli albo szybko, w zaleŜności od indywidualnych umiejętności władania Mocą.
Stłumił uśmiech. Bardzo lubił nauczać, ale nieczęsto to okazywał. Rzadko się
śmiał, gdyŜ czasami kandydaci na rycerzy Jedi sądzili, Ŝe bawi się ich kosztem - co nie
wpływało korzystnie na wzajemne stosunki między uczniami a nauczycielem. Mimo to
zdarzały się momenty takie jak ten, które sprawiały mu duŜo radości. Artoo zapewne
nie doceniał tego aspektu procesu nauczania, ale to właśnie dzięki takim chwilom Sky-
walker mógł się znów czuć jak niesforny chłopak.
Zamiast unieść w powietrze któregoś ucznia, oderwał od ziemi jeszcze jeden spory
kamień. ZbliŜył go do pozostałych, czując, jak kołysze się niepewnie, zanim znajdzie
się w wyznaczonym miejscu. Uczniowie Luke'a patrzyli w milczeniu. Mistrz przyglądał
się ich stopom, obserwując, czy któryś uczeń, bardziej zirytowany niŜ pozostali, nie po-
ruszy się niespokojnie. Zamierzał unieść pierwszego, który będzie sprawiał wraŜenie,
Ŝe się niecierpliwi.
Opracował tę metodę szkolenia przed kilkoma laty jako ćwiczenie mające nauczyć
kandydatów cierpliwości, a takŜe jako sposób ukazania im potęgi Mocy. Podobnie jak
większość metod, jakie stosował w swojej akademii, na jednych słuchaczach wywierała
większe wraŜenie, a na innych mniejsze. Czasami, obserwując reakcje uczniów na róŜ-
ne aspekty kształcenia, wiedział, co dzieje się w ich umysłach. Ci kandydaci, którzy
przyglądali mu się w tej chwili, przebywali w akademii na tyle krótko, Ŝe naśladowali
reakcje pozostałych. Mistrz Jedi miał nadzieję, Ŝe pozbędą się tego nawyku, zanim po-
marańczowa tarcza planety skryje się za przeciwległym horyzontem.
- Mistrzu Skywalkerze?
Głos Eelysy zmieszał się i stopił z echami innych głosów rozbrzmiewających w
jego głowie. Otworzył oczy. W cieniu drŜącej ręki ujrzał twarz Leii, poparzoną i za-
krwawioną. Wyciągnął ku niej rękę, ale wizja zniknęła.
„To przyszłość widzisz".
A zatem katastrofa nie wydarzyła się na Coruscant. Wiedziałby, gdyby Leia zginę-
ła. Albo Han. Albo ich dzieci.
Wiedziałby to.
Artoo zapiszczał ponownie. Tym razem zabrzmiało to, jakby się niecierpliwił.
- Odnajdźcie Artoo - powiedział, zwracając się do uczniów. Jego głos drŜał;
brzmiał niespokojnie i ponuro, podobnie jak głos Bena po zniszczeniu Alderaanu.
Usłyszał trzask łamanych gałązek. Trzej stojący najbliŜej uczniowie oddalili się,
by odszukać małego robota.
A moŜe tylko opuścili nauczyciela, nie umiejąc wytłumaczyć sobie jego niespo-
dziewanej, zdumiewającej utraty panowania nad sobą.
- Co się stało, mistrzu Skywalkerze?
Eelysa kucnęła obok niego, obracając szczupłe, wiotkie ciało w stronę, skąd mógł
się ukazać niewidoczny nieprzyjaciel. Odkrycie, Ŝe dziewczyna wykazuje talent Jedi,
wprawiło w zdumienie nawet Luke'a. Pochodziła z Coruscant, ale urodziła się juŜ po
śmierci Imperatora, wskutek czego jej umiejętność władania Mocą nie została skaŜona
przez Ŝadne trucizny. Była młoda. Bardzo, bardzo młoda.
- Przed chwilą zginęło milion niewinnych istot ludzkich - w męczarniach i bólu, w
jednej chwili - odparł Luke.
Z trudem oparł część cięŜaru ciała na łokciach. Wiedział jednak, Ŝe do galaktyki
ponownie zawitało bezkresne zło.
Zło, które zagraŜało Leii.
To teŜ wiedział.
Czas nauki naleŜał do przeszłości. Luke nie wątpił, Ŝe musi zabrać Artoo i lecieć
na Coruscant.
rym stały teraz Leia i Mon Mothma. Mimo iŜ w krótkich włosach Mon Mothmy wid-
niały pasemka siwizny, była przywódczyni Nowej Republiki wyglądała pod wieloma
względami jak starsza, stateczniejsza siostra Leii. Skóra Mon Mothmy pokryła się deli-
katną siecią zmarszczek, które pozostały z czasów wyniszczającej jej organizm choro-
by, o jaką przyprawił ją przed sześcioma laty ambasador Caridy, Furgan.
- O co ci chodzi? - zapytała Mon Mothma.
Leia pokręciła głową i wytarła wilgotne dłonie w fałdy sukni. Prawie niczym nie
róŜniła się od młodej dziewczyny, księŜniczki Leii Organy z Alderaanu, pełnej nadziei i
idealistycznych pomysłów najmłodszej pani senator, która po raz pierwszy wkroczyła
do sali obrad imperialnego Senatu, naiwnie wierząc, Ŝe jej siła przekonywania i rozsą-
dek pomogą ocalić Starą Republikę. Tę samą osobę, która pozbyła się wszelkich złu-
dzeń w tej samej chwili, kiedy spojrzała w zniszczoną twarz senatora Palpatine'a.
- Są teraz pełnoprawnymi członkami Nowej Republiki, Leio - rzekła Mon Moth-
ma. - Zostali wyłonieni w trakcie uczciwych wyborów.
- Ale to nie w porządku. Właśnie tak to wszystko wówczas się zaczęło.
Od chwili ogłoszenia wyników wyborów Leia ciągle rozmawiała na ten temat tak-
Ŝe z Hanem. Kilka planet poprosiło Senat o wyraŜenie zgody na to, Ŝeby ich politycz-
nymi przedstawicielami mogli zostać byli funkcjonariusze Imperium. W uzasadnieniu
petycji podano, Ŝe niektórzy najlepsi urzędnicy zapobiegli zagładzie ludów własnych
światów tylko dzięki temu, Ŝe słuŜyli jako imperialni urzędnicy. Byli niewiele znaczą-
cymi biurokratami, ale ocalili Ŝycie setkom Rebeliantów, poniewaŜ nie zwracali uwagi
na niezwykle ruchy oddziałów wojsk czy pojawianie się obcych twarzy w tłumie. Leia
sprzeciwiała się temu pomysłowi od pierwszej chwili, kiedy o nim usłyszała, z pobieŜ-
nego szkolenia, jakie przeszła, aby umieć władać Mocą, wysłała wici myśli i odnalazła
dzieci w komnatach, czyli tam, gdzie przebywać powinny.
- Luke'u - szepnęła.
Uwolniła się z objęć Mon Mothmy i podeszła do starej konsolety łączności mię-
dzygwiezdnej. Połączyła się z Yavinem Cztery, gdzie dowiedziała się, Ŝe jej brat wła-
śnie odleciał swoim X--skrzydłowcem.
- Leio, co się stało? - zapytała Mon Mothma.
Młodsza kobieta nie odpowiedziała. Czekała chwilę, próbując połączyć się z my-
śliwcem typu X, pilotowanym przez jej brata, i po chwili jego głos zabrzmiał w nie-
wielkiej komnacie.
- Leio? - zapytał Luke, jakby takŜe się martwił, czy siostrze nie przydarzyło się
coś złego.
- Nic mi nie jest, Luke'u - odparła, czując niewymowną ulgę.
- Lecę do ciebie. Czekaj na mnie.
Leia nie mogła jednak czekać. Musiała wiedzieć to juŜ teraz.
- Ty równieŜ to poczułeś, prawda? — zapytała. - Co się stało?
- Alderaan - szepnął Luke i to było wszystko, czego Leia pragnęła się dowiedzieć.
Poczuła, Ŝe w jej umyśle tworzy się wizerunek Alderaanu... Alderaanu widzianego
po raz ostatni z pokładu Gwiazdy Śmierci, uroczego i pogodnego - na kilka sekund
przedtem, zanim został rozerwany na kawałki.
Leia Organa Solo, przywódczyni Nowej Republiki, poprawiła pas zdobiący długą
białą suknię. Nabrała duŜy haust powietrza. Kiedy poczuła, Ŝe Mon Mothma kładzie
dłoń na jej ramieniu, obdarzyła ją rozbrajającym uśmiechem, podobnym trochę do tego,
jakim obdarzała Palpatine'a i jego zwolenników zasiadających w imperialnym Senacie.
Powoli wypuściła powietrze. Czuła się w tej chwili dokładnie tak, jak w czasach,
kiedy była kilkunastoletnią dziewczyną. Miała wraŜenie, Ŝe coś utraciła; Ŝe odniosła
poraŜkę, a Ŝycie zmieniło bieg bez jej wiedzy czy zgody.
Mon Mothma zamknęła złociste rzeźbione drzwi, a później zablokowała zamek.
Obie kobiety znajdowały się w małej garderobie, którą urządzono w czasach panowania
Imperatora Palpatine'a. Niewielki pokój, przylegający bezpośrednio do sali obrad Sena-
tu, pełnił w tamtych czasach funkcję tajnego ośrodka łączności, chociaŜ z wyglądu
przypominał właśnie garderobę. Jego ściany ozdobiono delikatnymi złotymi listkami.
Część jednej zajmowało ciągnące się od podłogi do sufitu olbrzymie lustro, przed któ-
Zgłoś jeśli naruszono regulamin