Alan Gordon - Gildia blaznow 03 - Smierc w dzielnicy weneckiej.pdf

(1290 KB) Pobierz
228995248 UNPDF
W cyklu „Gildia błaznów" ukazały się
Trzynasta noc Błazen wkracza na scenę
Śmierć w dzielnicy weneckiej
Mojemu synowi, Robertowi Louisowi Gordonowi —
z miłością od współpracownika,
współspiskowca i okazjonalnie trenera
Ujawniony został uczynek, którego żadne słowo nie wytłumaczy;
ujawniona została zbrodnia, której żaden mim nie odtworzy, żaden błazen
nie odegra, żaden komediopisarz nie opisze.
Święty Hieronim, Do Sabiniusza, Ust CXLVII
228995248.003.png 228995248.004.png
Rozdział I
Błazen: Dobra madonno, pozwól mi,
Żebym ci dowiódł, zę ty moje zajęłaś miejsce.
William Szekspir, Wieczór Trzech Króli, akt I, scena 5.
Obwiniam papieża.
Innocenty III mógł im pogrozić pastorałem. Kiedy już było po
228995248.005.png
wszystkim, mówiono, że się starał, że wysłał list, no, ale za późno, czy też
epistoła dotarła za późno, czy też wodzowie wyprawy krzyżowej
zignorowali, a może schowali pod sukno. List. Jakby kawałek pergaminu
mógł coś zmienić. Potrzebny był wysłannik, ktoś, w kim zwykli żołnierze
ujrzeliby moc i mitrę papieża, kto dałby im do zrozumienia, że stoją na
prostej drodze do ekskomuniki i ognia piekielnego. Ale jego było stać
tylko na wysłanie listu, i do tego poniewczasie.
I obwiniam tamtego kaznodzieję, frankońskiego szaleńca, jak mu tam
było...? Fulko? W Ziemi Świętej obowiązywał rozejm, coś, co przetrwało
nawet po tym, jak Saladyn i Ryszard Lwie Serce stanęli twarzą twarz z
Tym, który ostatecznie niweczy ludzkie plany. Ale ten kaznodzieja od
siedmiu boleści nie potrafił zostawić spraw samych sobie, musiał
rozdrapywać stare rany, nawoływał, żeby się ludzie przeisto-czyli w
nieświęte niewiniątka i jeszcze raz rzucili na pogan.
11
I na dodatek wyzionął ducha, zanim cokolwiek zaczęło się dziać, tchórz
jeden. Co tylko wprawiło krzyżowców w tym większe zacietrzewienie.
Poza tym był jeszcze ten chłopiec, Aleksy. Wciąż nie pojmuję, dlaczego
chciał zostać cesarzem, mimo że widział, co spotkało jego ojca. Można by
pomyśleć, że po tym, jak jeden bliski członek twojej rodziny oślepia i
detronizuje kogoś jeszcze ci bliższego, wszelkie polityczne ambicje
powinny ci wywietrzeć z głowy. Tymczasem synalek ślepca unika losu
tatusia, ale w te pędy wraca jako marionetka na usługach armii
najeźdźców. Oczywiście, jego pragnieniu stało się zadość. Został Aleksym
IV. Jak długo siedział na tronie? Pół roku? Coś w tym rodzaju. Potem
Murzuflos kazał go udusić cięciwą. Niedorostek powinien trochę
228995248.006.png
poślęczeć nad kronikami historycznymi. Ci, którzy traktują per nogam
zakurzone annały, zwykle budzą się z ręką w nocniku. Bez dwóch zdań.
Ale po kolei.
Bardzo obwiniam dożę. Nie do końca wiadomo, jakim cudem
krzyżowcy dali się wrobić w rolę chłopców na posyłki (a raczej zbirów)
wenecjan, ale widzi mi się, że sprężyną całej akcji był kochany stary
Dandolo. Legenda głosi, że patrzałki stracił w Konstantynopolu i nie mógł
się pozbyć z serca urazy, ale ja nie wierzę w te bajki. To była chciwość,
zwyczajnie i po prostu, jeśli chciwość może być zwyczajna i prosta. Wy-
koncypował sobie, że jednym śmiałym uderzeniem rozłoży na łopatki
największego handlowego rywala Wenecji, po czym będzie rządził całym
basenem Morza Śródziemnego jak własnym dworem.
A najbardziej ze wszystkich obwiniam księcia. Bonifacego
12
z Montferratu, naczelnego wodza czwartej krucjaty. Człowiek mniejszego
formatu nie pozwoliłby, aby jego ambicje przeważyły nad honorem. Nie
Montferratczyk. Mądrzejszy wódz nie pozwoliłby, aby ślepy
dziewięćdziesięcioletni doża wymanewrował go, zanim w ogóle postawił
stopę na pokładzie. Nie Montferratczyk. Dorzućcie do tego miarkę
chciwości równej tej, którą ma każdy wielki wenecki ród, a wynikiem
tego równania będzie zagłada tysięcy ludzi i zniszczenie całego cesarstwa.
No cóż, bez względu na to, kto był odpowiedzialny, to nie zmieniało
mojej sytuacji. Znalazłem się w pułapce wysokich murów i wież
Konstantynopola. Pod nadmorskimi murami kołysało się dwieście
weneckich okrętów wiozących wojska czwartej wyprawy krzyżowej i
pierwszej mającej uderzyć nie na pogan, ale na chrześcijan. Za murami
228995248.001.png
czterysta tysięcy ludzi głowiło się, co się właściwie dzieje - czy to atak,
czy oblężenie, czy tylko parada okrętów wyprawy krzyżowej i nadarzająca
się okazja do sprzedania podgniłej rzepy i śmierdzącego mięsa za cenę
nieproporcjonalną do jakości. Grecy* na pozór pokładali wiarę w Bogu, a
naprawdę w swoich murach. Waregowie i inni najemnicy ostrzyli topory i
szykowali się umrzeć za obecnego cesarza, czego zaniedbali za rządów
jego poprzednika, gdy szedł w odstawkę, by stracić oczy na rozkaz
następcy. Kupcy zakopywali złoto, a wszyscy gromadzili zapasy, ot, na
wszelki wypadek. Oczywiście poza Żydami. Ich żadne mury nie mogły
ochronić. Mieszkali po drugiej stronie Złotego Rogu, w cieniu wieży
Galata. Zero szans na
* Tak nazywano obywateli cesarstwa wschodniorzymskiego. (Przypisy
tłumacza).
13
ukrycie. Więc tylko czekali i liczyli na to, że nadchodząca burza ich
ominie. Czasem mieli ten fart, czasem nie.
A ja? Zrobiłem numer, jaki zrobiłby każdy szanujący się błazen, kiedy
świat wokół ma szlag trafić.
Wydałem bankiet!
To było tajne zgromadzenie pięciorga, członków cechu błaznów
przebywających w Konstantynopolu. Był tam Riko, karzeł, który potrafił
żonglować wyzwiskami i obelgami równie sprawnie jak maczugami i
nożami, faworyt obecnego cesarza, Aleksego III. Był Plossus, świeżo
upieczony adept domu cechowego, którego częściej spotykało się
chodzącego na szczudłach lub rękach niż na nogach; Alfons, boloński
228995248.002.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin