Roger Zelazny, Robert Sheckley - Przynieście Mi Głowę Księcia.rtf

(575 KB) Pobierz
SCAN-dal.prv.pl

Roger Zelazny & Robert Sheckley

 

 

 

Przynieście mi głowę Księcia

 

Tłumaczył: Mirosław P. Jabłoński

 

 

SCAN-dal


JUTRZNIA

 

ROZDZIAŁ l

Te bękarty znowu się obijały, natomiast Azziemu było wygodnie; znalazł sobie miejsce dokładnie pomiędzy gorejącą dziurą ziejącą pośrodku Otchłani, a otaczającą ją, pokrytą szronem, żelazną ścianą. Przegrody były utrzymywane w temperaturze bliskiej absolutnego zera przez własny, diabelski system klimatyzacji; w centralnej Otchłani było wystarczająco gorąco, by obłuskać atomy z ich elektronów, a powtarzające się sporadycznie wybuchy mogły stopić protony.

Rzecz nie polegała na tym, że potrzeba było dużo ciepła lub zimna - wszystkiego tego było dokuczliwie zbyt wiele, bowiem człowiek ciśnięty po śmierci w głąb Otchłani zachowywał nadal swoje wąskie (w kosmicznym tego słowa znaczeniu) pasmo odporności na warunki zewnętrzne. Raz przekroczywszy granicę strefy komfortu termicznego, istnienia ludzkie traciły możność odróżnienia warunków złych od jeszcze gorszych. Po cóż zatem było poddawać nieszczęśnika działaniu milionów stopni Celsjusza, jeżeli odczuwał je tak samo, jak nędznych pięćset? Te ekstremalne warunki miały na celu dręczenie demonów oraz innych nadprzyrodzonych stworzeń, zajmujących się dozorowaniem przeklętych. Potwory miały daleko szersze widmo zmysłów od ludzi; czasem ku swej niewygodzie, a niekiedy dla nadzwyczajnej przyjemności. Nie wydaje się jednak właściwym mówić o rozkoszach w takim miejscu, jakim jest Otchłań.

Piekło ma oczywiście więcej Otchłani niż tylko jedną. Zmarłych są miliony milionów, a każdego dnia przybywają następni. Większość z nich spędza w końcu jakiś czas w Otchłani. Oczywistym jest, że warunki przestrzenne pozwalają na przyjęcie ich wszystkich. Otchłań, w której służył Azzie, nazywała się Północną Dolegliwością nr 405 i oddano ją do użytku w czasach babilońskich, kiedy to ludzie naprawdę potrafili grzeszyć; należała tym samym do jednych z najstarszych. Do dziś dnia nosiła na ścianach zardzewiałe płaskorzeźby skrzydlatych lwów i znajdowała się na liście Piekielnego Rejestru Miejsc o Historycznym Znaczeniu. Na Azziem nie robiło wrażenia, że służy tak słynnej Otchłani; wszystko, czego pragnął, to wydostać się stamtąd.

Jak i inne Otchłanie, Północna Dolegliwość nr 405 składała się z żelaznej ściany otaczającej olbrzymi dół na odpadki; w jego centrum znajdował się otwór, a w nim buzował nadzwyczaj gorący ogień. Bryzgała stamtąd płonąca lawa i gorący żużel oraz bił nieustający blask, a tylko w pełni wykwalifikowane demony, jak Azzie, mogły używać okularów przeciwsłonecznych.

Tortury, jakim poddawano potępionych, wzmocnione były przez akompaniujący wszystkiemu hałas, pragnący uchodzić za muzykę. Podręczne diabełki wygrabiły do czysta półkole w samym środku spleśniałego, gnijącego rumowiska ubitego z tłucznia rudy miedziowo-niklowej. Orkiestra, usadowiona amfiteatralnie na pomarańczowych pakach udających podium, składała się z nieudaczników, którym zmarło się w trakcie dawania koncertu. W Piekle zmuszeni byli grać utwory najgorszych kompozytorów, jakich tylko znali, których imion nikt już na Ziemi nie pamiętał; lecz tu, gdzie ich dzieła wykonywano bez najmniejszej chwili przerwy, a nawet transmitowano w sieci składającej się z buczących tub i membran, byli naprawdę sławni.

Diabełki pracowały zawzięcie, obracając i poprawiając ułożenie pokutujących na rusztach. Biesy, niczym wampiry, lubiły, by ich ludzie byli dobrze nadpsuci i serwowani w marynacie z domieszką octu, czosnku, sardeli i zrobaczywiałej kiełbasy.

Coś wyrwało Azziego ze stanu błogiego odpoczynku; w sektorze znajdującym się bezpośrednio nad jego głową zmarli ułożeni byli jeden na drugim w pryzmach liczących zaledwie osiem do dziesięciu warstw. Niechętnie opuścił swoje względnie wygodne legowisko i poprzez gnijące skorupki jajek, gąbczaste wnętrzności i głowy kurczaków wygramolił się na równy grunt, gdzie mógł łatwo stąpać po zwłokach.

- Kiedy mówiłem: układajcie potępieńców wysoko - powiedział do diabełków - miałem na myśli: o całą furę wyżej!

- Ale oni spadają, gdy próbujemy układać wyższe sterty! - zaprotestował naczelny diablik.

- W takim razie powiążcie ich lub postarajcie się o jakieś klamry, aby to towarzystwo porządnie przytrzymać. Chcę, by te stosy były wysokie co najmniej na dwadzieścia ciał w górę!

- To będzie trudne, proszę pana.

Azzie wytrzeszczył oczy. Diablik miał czelność mu odszczekiwać?

- Rób, co mówię, albo znajdziesz się na ich miejscu! - powiedział.

- Rozkaz, panie. Już się robi! - Diabełek odbiegł rączo, wykrzykując polecenia do swoich pracowników.

Wszystko zaczęło się jak w każdy typowy dzień w jednej z Otchłani Piekła, ale już w następnej chwili miało wziąć zgoła dramatyczny i nieoczekiwany obrót. Tak to właśnie jest ze zmianą! Chodzimy utartymi ścieżkami ze spuszczoną głową oraz miną winowajcy, zmęczeni naszą nieustanną rutyną i pewni, że tak, jak jest teraz, będzie już zawsze. Dlaczegóż zresztą miałoby się cokolwiek odmienić, skoro na horyzoncie nie rysują się zapowiedzi ekscytujących wypadków, nie oczekujemy na żaden list, nie wyglądamy przesyłki poleconej ani paczki, nie nadsłuchujemy nawet dzwonka telefonu zapowiadającego jakieś ważkie wydarzenie? Tak więc rozpaczamy, nie zdając sobie sprawy z tego, iż goniec został już wysłany i że nadzieje niekiedy się spełniają - nawet w Piekle. Niektórzy powiedzieliby - i słusznie - że zwłaszcza w Piekle, ponieważ już sama nadzieja uważana jest za jedną z szatańskich udręk. Trąci to jednak przesadą uprawianą przez osoby w duchownych sukienkach, bazgrzące niezliczone tomy o podobnych sprawach.

Azzie obserwował swoich podwładnych i widział, że diabełki zaczęły pracować zadowalająco. Na swojej zmianie musiał odpracować jeszcze tylko dwieście godzin (w Otchłani dni są bardzo długie), zanim będzie mógł się wyspać przez trzy godziny, by potem znów zacząć szychtę. Właśnie miał zamiar powrócić do tego wygodnego - względnie wygodnego - miejsca, które dopiero co opuścił, kiedy nadbiegł zdyszany posłaniec.

- Czy ty jesteś szefem tej Otchłani?

Pytającym był efret o fioletowo upierzonych skrzydłach, jeden spośród starej bagdackiej paczki, która teraz trudniła się głównie pracą kurierską, ponieważ Złym Mocom Rady Wyższej podobały się ich różnobarwne turbany.

- Jestem Azzie Elbub - odparł demon. - Wszystko się zgadza: stoję na czele tej Otchłani.

- W takim razie jesteś tym, którego szukam.

Efret wręczył Azziemu azbestowy dokument zapisany ognistymi literami i demon włożył rękawiczki, zanim wziął go do ręki. Pism urzędowych tego rodzaju używano wyłącznie w Radzie Wyższej Sądu Piekielnego.

Wiedzcie wszystkie demony - czytał Azzie - że popełniono Niesprawiedliwość; pewien człowiek, mianowicie, został sprowadzony do Otchłani przed swoim czasem. Siły Światłości już złożyły protest w jego sprawie, gdyby bowiem żył tak długo, jak mu było przeznaczone, miałby jeszcze czas na skruchę. Jakkolwiek rzeczywiste prawdopodobieństwo, iż człek ten istotnie będzie pokutował, jest zupełnie znikome i ma się jak 1 do 2000, to jednak szansa owa - choć wyłącznie teoretycznie - istnieje. Prosimy cię więc i rozkazujemy, abyś zabrał tego człowieka z Otchłani, wymazał z jego pamięci nas i przywrócił go żonie oraz rodzinie na Ziemi; i abyś tam z nim został dopóty, dopóki nie będzie w stanie zarobić na życie; w przeciwnym zasię wypadku to my będziemy odpowiedzialni za jego utrzymanie. Potem będziesz wolny, aby sprawować normalne obowiązki demona na Ziemi. Z pozdrowieniami - Asmodeusz, Dyrektor Północnej Dzielnicy Otchłani Piekła.

PS. Człowiek nazywa się Thomas Scrivener.

Azzie tak był uradowany wiadomością, że uściskał efreta, który cofnął się pośpiesznie i poprawił swój turban, mówiąc:

- Nie przejmuj się, koleś.

- Jestem po prostu niezmiernie podekscytowany - wyjaśnił Azzie. - Nareszcie wyrwę się z tego miejsca! Wracam na Ziemię!

- Zwodnicze miejsce - zauważył efret. - Inne dla każdego.

Azzie ruszył galopem na poszukiwanie Thomasa Scrivenera.

 

W końcu zlokalizował go w rzędzie 1002WW. Istnieje dokładny, wzorowy plan Piekła, którego Otchłanie zbudowane są na kształt amfiteatrów, zatem do każdego miejsca można łacno trafić - lecz w praktyce wygląda to zgoła inaczej. Diabełki niedbale rzucają ludzi na stosy, sterty te obalają się na inne sagi i w końcu tylko w przybliżeniu wiadomo, gdzie kogo szukać.

- Czy jest tutaj Thomas Scrivener? - zapytał Azzie.

Ci spośród grzeszników w rzędzie 1002WW, których twarze zwrócone były w odpowiednim kierunku, przerwali swoje rozmowy i popatrzyli na niego. Zamiast solidnie oddawać się pokucie i żałować za grzechy, uważali czas spędzany w Otchłani za okazję do prowadzenia życia towarzyskiego: do poznawania sąsiadów, wymiany poglądów i myśli, do śmiechu wreszcie. Tym sposobem umarli nadal się oszukują; zupełnie jak za życia.

- Scrivener, Scrivener? - stropił się stary człowiek w środku rzędu.

Z trudem odwrócił głowę, by zajrzeć pod swoją pachę.

- Z pewnością gdzieś tu jest. Nie wiecie, chłopaki, gdzie jest Scrivener?

Pytanie wędrowało w górę i w dół wielkiej sterty pokutujących. Ludzie przestali rozmawiać o sporcie (w Piekle jest całe mnóstwo dyscyplin, ale twoja drużyna zawsze przegrywa, chyba że akurat założyłeś się, że właśnie przegra!), aby zapytać:

- Scrivener, Scrivener? Ten wysoki, chudy, zbzikowany facet, z zezem w jednym oku?

- Nie mam pojęcia, jak on wygląda - przyznał się Azzie. - Miałem nadzieję, że odezwie się, gdy wywołam go po nazwisku.

Sterta ludzi mamrotała, pokaszliwała i roztrząsała to na głosy między sobą, jak to zwykle robią ludzie w tłumie - żywi lub umarli - i gdyby Azzie nie miał nadprzyrodzonego słuchu właściwego demonom, nie usłyszałby słabego pisku dochodzącego skądś z głębi stosu.

- Hej, tam! Tutaj jestem! Czy ktoś o mnie pytał?

Azzie polecił diablikom wyciągnąć Scrivenera ze sterty, napominając swych pomagierów, by uczynili to delikatnie, bez odrywania mu jakichś istotnych członków. Można by je, oczywiście, przywrócić na miejsce, ale bolesny ten proceder mógłby w efekcie spowodować powstanie u Scrivenera jakiegoś urazu psychicznego. Azzie wiedział, iż powinien sprowadzić tego człowieka z powrotem na Ziemię w stanie nienaruszonym, by nie przysporzył kłopotu Siłom Ciemności za to, że przedwcześnie zabrały go ze świata.

Wkrótce Scrivener wygramolił się ze sterty, czochrając się zawzięcie. Był to mały, łysiejący, żwawy człowieczek.

- Jestem Scrivener! - wykrzyknął. - Spostrzegliście się w końcu, że to była pomyłka, co? Mówiłem im od razu, jak tylko mnie tutaj sprowadzili, że nie jestem umarły. Ale ten wasz Nieubłagany Żniwiarz nie bardzo słucha, nieprawdaż? Nie przestaje szczerzyć zębów w tym swoim idiotycznym grymasie. Po prostu mnie porwał. Mam zamiar poskarżyć się komuś tam, wyżej.

- Posłuchaj - odparł Azzie. - Masz cholerne szczęście, że w ogóle zauważono tę omyłkę. Jeżeli zaczniesz się procesować, zamkną cię do izolatki, gdzie będziesz oczekiwał na swoją sprawę. To może potrwać z wiek lub dwa. A wiesz ty, jakie są nasze izolatki?

Z szeroko otwartymi oczami Scrivener potrząsnął głową.

- Są tak złe - wyjaśnił Azzie - że nawet sprzeczne z prawem piekielnym!

Zdawało się, że zrobiło to odpowiednie wrażenie na Scrivenerze.

- Sądzę, iż mam szczęście, że w ogóle stąd wychodzę. Dzięki za radę. Czy jesteś prawnikiem?

- Nie z wykształcenia - rzekł Azzie. - Ale my wszyscy, tu, na dole, mamy w sobie coś z kauzyperdów. No, ruszajmy, trzeba cię zaprowadzić z powrotem do domu.

- Coś mi się zdaje, że mam tam kilka problemów - wyznał Scrivener z wahaniem.

- Na tym polega życie - zauważył filozoficznie Azzie. - Problemy. Ciesz się, że będziesz miał czym się martwić. Cokolwiek ci się dzieje - przeminie, a potem zacznie się od nowa.

- Nie wrócę tu więcej - rzekł Scrivener.

Azzie chciał go zapytać, czy nie miałby ochoty założyć się o to, ale uznał, iż nie byłoby to stosowne w obecnych okolicznościach.

- Będziemy musieli wymazać z twojej pamięci wszystko, czego tu doznałeś - powiedział zamiast tego. - Rozumiesz, nie możemy pozwolić na to, aby różni faceci wracali na Ziemię i opowiadali niestworzone historie.

- Jeśli o mnie chodzi, to w porządku - zgodził się Scrivener. - Niczego stąd nie pragnę pamiętać, chociaż wcześniej, w Czyśćcu, spotkałem sukkuba, taką blond szatanicę...

- Daj temu spokój - warknął Azzie, chwytając Scrivenera za ramie i kierując go do furty w murze prowadzącej do innych części Piekła oraz - ewentualnie - wszędzie indziej.

I vice versa.


ROZDZIAŁ 2

Azzie i Scrivener przeszli przez metalową furtę w żelaznym murze i wspinali się pod górę spiralną drogą prowadzącą przez peryferie Czyśćca - teren składający się z zawiłych przepaści i zawrotnych wysokości; dokładnie tak, jak narysował to Fuseli. Posuwali się naprzód, demon i człowiek, a droga była łatwa, bo łatwe są drogi Piekła, ale była też nudna, bo w Piekle nie ma rozrywek. Po chwili Scrivener zapytał:

- Czy to jeszcze daleko?

- Nie mam pojęcia - wyznał Azzie. - Pierwszy raz jestem w tym sektorze. Prawdę mówiąc, w ogóle nie powinienem tu być.

- Tak samo jak ja - powiedział Scrivener. - Od czasu do czasu zapadam w śpiączkę i wyglądam jak nieboszczyk, ale to jeszcze nie powód, aby wasz Nieubłagany Żniwiarz porywał mnie bez dokładnego sprawdzenia co i jak. To było niedbalstwo z jego strony, mówię ci. A czemu i ty nic powinieneś się tu znajdować?

- Byłem przeznaczony do lepszych spraw - odparł Azzie. - Miałem dobre stopnie w Liceum Cudotwórstwa i ukończyłem je jako jeden z trzech najlepszych w klasie.

Nie powiedział Scrivenerowi, że reszta jego grupy zginęła, gdy nagła inwazja Dobra nadeszła z południowej, kapryśnej, metafizycznej flanki i zabiła wszystkich z wyjątkiem Azziego i dwóch innych, którzy mieli widocznie naturalnie podwyższoną odporność na jego podmuchy. A poza tym, była jeszcze gra w pokera.

- Dlaczego zatem tu jesteś?

- Odrabiam dług karciany - przyznał się Azzie. - Nie mogłem go spłacić, więc muszę go odsiedzieć.

Zawahał się, a potem dodał:

- Lubię hazard.

- Ja też - powiedział Scrivener z odcieniem skruchy w głosie.

Przez chwilę szli w milczeniu. Potem człowiek zapytał:

- Co się ze mną stanie?

- Włożymy cię z powrotem do twego ciała.

- Czy będę normalny? Słyszałem, że niektórzy zmartwychwstali ludzie bywają dosyć dziwni.

- Będę w pobliżu, by wszystkiego dopilnować. Zostanę tak długo, póki nie upewnię się, że jesteś w porządku.

- Miło słyszeć - ucieszył się Scrivener.

Przez jakiś czas szedł w milczeniu, a później powiedział:

- Kiedy się obudzę, nie będę naturalnie wiedział, że jesteś obok mnie?

- To chyba jasne.

- W takim razie nie będę czuł się pewnie.

- Kiedy jesteś żywy, nic nie może sprawić, byś poczuł się bezpiecznie - odparł rozdrażniony Azzie. - Tę mądrość także możesz docenić wyłącznie teraz, gdy jesteś martwy.

Szli dalej. Kiedy już szmat drogi mieli za sobą, Scrivener odezwał się ponownie.

- Wiesz, ja niczego nie pamiętam ze swego życia na Ziemi.

- Nie martw się, wszystko sobie przypomnisz.

- Zdaje mi się, że byłem żonaty.

- Świetnie.

- Ale nie jestem tego całkiem pewien.

- Wszystkie twoje wspomnienia powrócą, kiedy tylko ponownie znajdziesz się w swoim ciele.

- A jeżeli nie? Może zostanę dotknięty amnezją?

- Wszystko będzie cacy - pocieszył go Azzie.

- Czy możesz przysiąc na swój honor demona?

- Oczywiście - skłamał z łatwością Azzie.

Miał ukończony specjalny kurs krzywoprzysięstwa i okazał się nad wyraz biegły w tej sztuce.

- Nie okłamałbyś mnie, prawda?

- Zaufaj mi - powiedział Azzie, używając tej mistrzowskiej mantry, będącej w stanie ułagodzić nawet najbardziej podejrzliwie i wojowniczo nastawionych osobników.

- Rozumiesz chyba, że w obecnej sytuacji mogę być nieco zdenerwowany - powiedział Scrivener. - Mam na myśli moje powtórne narodziny.

- Nie masz się czego wstydzić - pocieszył go Azzie. - No, jesteśmy na miejscu.

“Dzięki Szatanowi!” - dodał pod nosem. Długie rozmowy z ludźmi zawsze wprowadzały go w stan rozdrażnienia przez sposób, w jaki w nieskończoność potrafili drążyć jeden temat. Ojcowie Demoni zorganizowali kurs poglądowy Ludzkich Wykrętów na Uniwersytecie Demonologii, ale był on nadobowiązkowy i Azziemu nie chciało się brać w nim udziału. Zajęcia z Fałszywej Dialektyki wydawały mu się wówczas dużo bardziej interesujące.

Dostrzegł przed sobą dobrze znane, szkarłatne pasy ambulansu należącego do Północnej Otchłani. Pojazd zatrzymał się w odległości kilku jardów i wysiadł z niego medykus. Był to facet z oczami jak dwa obeliski i nosem niczym świński ryj; różnił się znacznie od Azziego, który miał lisią twarz, rude włosy, spiczaste uszy i przeraźliwie błękitne oczęta. Ci, co gustują w demonach, uważali go za bardzo przystojnego.

- To ten gość? - zapytał konował.

- Tak - potwierdził Azzie.

- Zanim cokolwiek zrobisz - odezwał się Scrivener - chciałbym wiedzieć...

Demon o świńskim ryju wyciągnął rękę i dotknął nią czoła Scrivenera. Ten przestał mówić, a jego oczy stały się szkliste i martwe.

- Co zrobiłeś? - zapytał Azzie.

- Wyłączyłem go - odparł tamten. - Teraz czas go załadować.

Azzie mógł mieć tylko nadzieję, że ze Scrivenerem wszystko będzie w porządku; to nic dobrego, gdy demon majstruje przy czyjejś głowie.

- Skąd wiesz, dokąd go posłać? - zapytał.

Demon medyczny rozpiął koszulę Scrivenera i oczom Azziego ukazało się jego nazwisko i adres wytatuowane na piersi czerwonym tuszem.

- To diabelski identyfikator - powiedział medykus.

- Usuniesz to, zanim odeślesz go na Ziemię?

- Nie martw się, on tego nie widzi; ten napis służy jedynie nam. Będziesz mu towarzyszył w drodze?

- Dostanę się tam na własną rękę - odparł Azzie. - Pokaż mi tylko jeszcze raz ten adres. W porządku, zapamiętałem.

- Do zobaczenia, Tom - powiedział do człowieka o szklistych oczach pozbawionych wyrazu.


ROZDZIAŁ 3

I tak Thomas Scrivener wrócił do swojego domu. Na szczęście dla wszystkich zainteresowanych demonowi medycznemu udało się dostarczyć go, zanim jego ciało doznało nieodwracalnych uszkodzeń. Ziemski lekarz, który je kupił, miał właśnie zrobić nacięcie na szyi, aby pokazać swoim studentom, jak wygląda sieć naczyń krwionośnych, gdy Scrivener otworzył szeroko oczy i powiedział:

- Dzień dobry, panie doktorze!

Po czym zemdlał. Doktor Moreau ogłosił Scrivenera żywym i zażądał od wdowy po nim zwrotu pieniędzy, co ta uczyniła niezbyt chętnie - jej pożycie ze zmarłym nie należało do zbyt udanych.

Azzie przybył na Ziemię własnym sposobem, nie mając ochoty podróżować wraz ze Scrivenerem Wehikułem Umarlaków, w którym panował zapach zgnilizny trudny do zniesienia nawet dla istot nadprzyrodzonych. Pojawił się tuż po zmartwychwstaniu swego podopiecznego, ale za sprawą noszonego przezeń Amuletu Niewidzialności żadne ludzkie oczy nie mogły go dostrzec.

Niewidoczny dla wszystkich z wyjątkiem jasnowidzów, Azzie posuwał się za pochodem konwojującym Scrivenera do jego domu. Poczciwcy z wioski uznali całe zdarzenie za cud, ale jego żona, Milaud, nie przestawała mruczeć:

- Wiedziałam, że ten łajdak udawał!

Pod osłoną Amuletu Azzie krążył dookoła ich domu, gdzie miał przebywać tak długo, póki na Scrivenera nie wygaśnie gwarancja. Prawdopodobnie stanowiło to kwestię kilku dni. Dom był wcale duży, miał kilka pokoi na każdym piętrze i wilgotną suterenę. Właśnie w niej usadowił się Azzie; było to miejsce w sam raz jak na potrzeby demona. Azzie przyniósł ze sobą kilka zwojów do czytania i worek zgniłych kocich łbów na przekąskę. Cieszył się na tę chwilę spokoju, ale gdy tylko na dobre się zainstalował, zaczęły się kłopoty.

Najpierw była to żona Scrivenera, wysoka dziewucha z nastroszonymi kasztanowymi włosami, szerokimi ramionami i wielkim zadem, która przyszła do piwnicy po jakieś zapasy. Potem najstarszy syn Scrivenerów, Hans, wychudzony prostak wyglądający dokładnie jak jego ojciec, szukał garnka na miód. Jeszcze później Lotta, służąca, wybrała nieco ziemniaków z przeszłorocznego zbioru. Z takich to - i innych - powodów Azzie zaznał niewiele wypoczynku. Rano rzucił okiem na Scrivenera - wyglądało na to, że wskrzeszony człowiek przychodzi do siebie bez pooperacyjnych komplikacji. Siedział przy stole, pijąc herbatę ziołową, sprzeczając się z żoną i strofując dzieci.

Jeszcze jeden dzień, skonstatował Azzie, by przekonać się, że facet jest w całkowitym porządku, i czas będzie wyruszyć do bardziej interesujących spraw.

Dwa psy należące do rodziny wyczuwały jego obecność i przemykały chyłkiem, gdy obok nich przechodził; to było do przewidzenia. Jednak to, co stało się potem, nie mieściło się w jego planach.

Tego wieczoru zasnął w zatęchłej części piwnicy, gdzie znajdowało się nieco zgniłej rzepy i gdzie uwił sobie mile cuchnące gniazdko. Nagle obudziło go światło. W blasku świecy stało dziecko, przyglądając mu się uważnie. Jakież to upokarzające! Azzie chciał się zerwać na równe nogi, ale momentalnie upadł z powrotem. Był przywiązany kawałkiem sznurka oplecionym dookoła jego kostki! Naturalna reakcja kazała mu się podnieść. Dziecko, dziewczynka z okrągłą buzią i płowymi włosami w wieku mniej więcej siedmiu lat w jakiś sposób musiała go widzieć i złapała go w pułapkę.

Azzie wyprostował się na całą swą wysokość, uważając, że lepiej od razu zrobić na niej odpowiednie wrażenie. Próbował przyjąć groźną postawę, ale ten dziwnie jarzący się sznurek, którego drugi koniec przymocowany był do belki, powstrzymywał go uparcie - i Azzie ponownie upadł. Dziewczynka roześmiała się, a demona przeszły ciarki. Nic tak nie wyprowadza z równowagi istoty piekielnej, jak młody, niewinny śmiech.

- Cześć, skarbie - powiedział. - Czy ty mnie widzisz?

- Tak - odpowiedziało dziecko. - Wyglądasz jak stary, wstrętny lis!

Azzie spojrzał na maleńką tarczę wstawioną w Amulet Niewidzialności; tak jak się tego obawiał, wskazywała spadek mocy niemal do zera. Ci głupcy z Zaopatrzenia! Co prawda, powinien był sam sprawdzić poziom jego naładowania. Wyglądało na to, iż z powodu cudzego oraz własnego niedbalstwa znalazł się w potrzasku; jednak nie takim, z którego nie mógłby się wydostać przy zastosowaniu odrobiny dyplomacji.

- Raczej miły lis, zadarty nosku, prawda? - spytał Azzie, używając pieszczotliwego określenia stosowanego zwykle przez rodziców-demonów. - Fajnie, że cię poznałem. Proszę, odwiąż ten sznurek, a dam ci całą torbę słodyczy!

- Nie lubię cię - powiedziało dziecko. - Jesteś zły. Zostawię cię przywiązanego i sprowadzę księdza.

Dziewczynka patrzyła na niego oskarżycielsko; Azzie wiedział, że musi użyć jakiegoś wybiegu, aby uniknąć tej przykrej ewentualności.

- Powiedz mi, kochanie, skąd wzięłaś ten kawałek powroza?

- Znalazłam go w jednym z pomieszczeń magazynowych kościoła - odparła mała. - Leżał na stole pośród kawałków starych kości.

No tak, relikwie świętych! Znaczyło to, że ten niepozorny postronek był łapką na duchy. Trudno będzie się z tego wykaraskać!

- Posłuchaj, jestem tutaj, by opiekować się twoim tatą. Ostatnio nie czuł się dobrze; wiesz, ta cała historia z umieraniem i powrotem do życia... A teraz bądź tak dobra i odwiąż mnie. Bądź miłą, grzeczną panienką.

- Nie - stwierdziło dziecko z nieugiętością właściwą małym dziewczynkom; i dużym też.

- Psiakrew, niech to licho porwie! - powiedział Azzie.

Szamotał się chwilę, ale nie potrafił uwolnić stopy z pętli odznaczającej się tą niemiłą cechą, iż zaciskała się tym mocniej, im bardziej demon pragnął ją rozluźnić.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin