Lee Miranda - Gdzie ja miałam oczy.doc

(491 KB) Pobierz

 

 

 

 

MIRANDA LEE

 

Gdzie ja miałam oczy?


ROZDZIAŁ PIERWSZY

- Adam... - zaczęła Bianka tym przymilnym tonem, który znał aż za dobrze. - Widzisz, mam taki mały problem, no i... No i chyba potrzebuję twojej pomocy.

Spojrzał na nią ze zgrozą. Miał za sobą wyjątkowo ciężki dzień i marzył o tym, by wreszcie odpocząć. Ledwo jednak przestąpił próg, Bianka już zawracała mu głowę jednym z tych swoich „małych problemów". Co wymyśliła tym razem?

Ta dziewczyna miała wyjątkowy talent do pakowania się w tarapaty, z których Adam wiecznie ją ratował. A to wydała co do grosza pieniądze przeznaczone na spłatę comiesięcznych rachunków, a to pobiła faceta, który nieopatrznie zaczął się do niej nachalnie przystawiać, albo też przyprowadziła do domu jakiegoś zbłąkanego psa czy kota.

To ostatnie czyniła regularnie, choć doskonale wiedziała, że w ich domu trzymanie zwierząt było zabronione. W rezultacie Adam musiał za każdym razem odwozić te zabiedzone kupki nieszczęścia do schroniska, po czym Bianka całymi dniami patrzyła na niego z takim wyrzutem, jakby popełnił straszliwe przestępstwo.

Jednak tym razem musiało chodzić o coś innego, gdyż jego współlokatorka zdradzała niezwykłe jak na nią zdenerwowanie. Chyba musiała wyjątkowo nabroić. Co to mogło być, pomyślał w nagłym popłochu. Miał tylko nadzieję, że nie zaszła w ciążę z tym umięśnionym pustogłowym byczkiem, jej ostatnim chłopakiem. Wszystko, tylko nie to!

- W coś ty się znowu wpakowała? - Z rozpaczą w oczach spojrzał na tę nieznośną dziewczynę, w której kochał się na zabój od dwudziestu trzech lat.

Spotkał ją jako pięciolatek, gdy posłano go do zerówki. Ciężko przestraszony pierwszym dniem w szkole schował się w kącie i chlipał bezradnie, gdy zadziwiająco rezolutna czterolatka z czarnym kucykiem otoczyła go kruchymi ramionkami i powiedziała, żeby się nic nie martwił, bo ona jest córką nauczycielki, zna całą szkołę na wylot, wszystko mu pokaże i w ogóle będzie się nim opiekować. Od tej pory uwielbiał ją bezgranicznie.

Skąd mógł wiedzieć, że ten rzekomy anioł stróż był w rzeczywistości przebranym małym czartem? Jej ogromne niebieskie oczy nadal potrafiły przybierać wyraz absolutnej niewinności, który z łatwością zwiódłby każdego. Adam potrzebował wielu lat, by zrozumieć, co z niej za ziółko.

Jako wyjątkowo energiczna i uparta dziewczynka nie pozwalała się chłopcom w niczym prześcignąć. Biegała szybciej niż oni, wdrapywała się na wyższe drzewa, lepiej strzelała gole. Jednak w szkole średniej wszystko się zmieniło, gdy przestała rosnąć, jej koledzy zaś nagle stali się silniejsi i sprawniejsi niż ona. Sto sześćdziesiąt centymetrów wzrostu i wyjątkowo drobna budowa ciała doprowadzały ją do rozpaczy, więc z tym większą pasją oddawała się uprawianiu najróżniejszych sportów, by udowodnić, że nadal może dorównać chłopcom.

Właściwie nic dziwnego, że gdy dorosła, interesował ją tylko jeden typ mężczyzn - wielkich, zwalistych osiłków o przerośniętych bicepsach. Nie obchodziło jej, co mieli w głowie i co sobą reprezentowali, za co nieraz przyszło jej słono zapłacić. Wciąż jednak tego nie rozumiała i w kółko popełniała ten sam błąd.

Adam, jakkolwiek wysoki i lepiej zbudowany, niż Biance się wydawało, wiedział, że jest u niej bez szans. Sama mu to zresztą powiedziała, gdy w dniu jej dwudziestych pierwszych urodzin podjął ostatnią próbę zdobycia jej. Stawił się przed jej drzwiami z dwoma tuzinami purpurowych róż i wyznał, że za nią szaleje. W odpowiedzi usłyszał, że Bianka kocha go nad życie, ale wyłącznie platonicznie, niczym starszego brata i że bardzo jej przykro, lecz na nic więcej Adam nie może liczyć, ponieważ nie pociąga jej fizycznie.

Właściwie powinien był wtedy dla własnego dobra zniknąć z jej życia, ale nie potrafił. Dlatego przez te wszystkie lata pozostawał jej najlepszym przyjacielem, na którego mogła zawsze liczyć. Nie wychodził na tym najlepiej, gdyż nieraz potrafiła narobić mu masę kłopotów, ale za nic w świecie nie wyrzekłby się swojej roli. Przynajmniej tyle mu pozostało.

Podszedł do barku i nalał sobie kieliszek czegoś mocniejszego. Tak na wszelki wypadek.

- No, wyduś wreszcie z siebie, co znowu zbroiłaś. Sam przecież nie zgadnę, po tobie można się spodziewać wszystkiego.

Nadąsana, wydęła usta, przez co oczywiście wyglądała jeszcze piękniej.

- Mówisz tak, jakbym była...

- ...kompletnie zwariowana i nieodpowiedzialna? - podsunął usłużnie. To, że była przy tym cudowna, czarująca i absolutnie jedyna w swoim rodzaju, zachował dla siebie.

Pociągnął spory tyk alkoholu, obserwując przy tym Biankę, która mierzyła go obrażonym spojrzeniem. Z tymi zmrużonymi oczami i upiętymi na czubku głowy kruczoczarnymi włosami wyglądała jak orientalna piękność. Adam specjalnie podarował jej na ostatnią Gwiazdkę czerwone kimono, a po nocach śnił nieraz, że jest jego prywatną gejszą... Gejsze jednak cechowała uległość, a tą cechą Bianka nie dysponowała nawet w minimalnych ilościach!

- Och, bo ty jesteś taki zasadniczy. W ogóle nie umiesz się bawić - odparowała.

Adam żachnął się, przeszedł przez pokój i opadł na swój ulubiony skórzany fotel.

- Tobie zaś wydaje się, że potrafisz i że robisz to przez całe życie - zauważył. - Nie jestem jednak do końca przekonany, czy się tak świetnie bawiłaś, gdy przed rokiem pojawiłaś się tu bez grosza przy duszy; bez dachu nad głową i bez jakichkolwiek perspektyw. Albo wtedy, gdy parę miesięcy temu szlochałaś mi w kamizelkę, kiedy rzucił cię ten twój ostatni umięśniony bezmózgowiec. - Na szczęście udało mu się powiedzieć to dość obojętnym tonem, podczas gdy w rzeczywistości wszystko się w nim gotowało na myśl o tym, że jakiś facet miał prawo do jego Bianki. - Rzeczywiście, znakomita zabawa, kiedy inni muszą cię za uszy wyciągać z kłopotów - skomentował zjadliwie.

- Nikt nie ma takiego przymusu - wycedziła, mocno naburmuszona. - I zapamiętaj sobie, że zazwyczaj to ja rzucam, a nie mnie rzucają. To, że raz mnie ktoś zostawił, jeszcze o niczym nie świadczy.

- Zdaje mi się, że odbiegliśmy od tematu - przypomniał chłodno. - Powiedz wprost, o co ci chodzi. Nie mam dziś nastroju na te twoje różne kobiece gierki i podchody.

- Ale ty jesteś! Przecież tylko chciałam jakoś przygotować grunt, żeby było ci łatwiej zrozumieć sytuację. Widzisz, ja wcale nie miałam pojęcia, że to tak wyjdzie i że trzeba będzie prosić cię o pomoc. Naprawdę nie zamierzałam zawracać ci głowy, to samo jakoś tak wyszło. - Usiadła na stojącej przy fotelu kanapie i pochyliła się w stronę Adama z tak błagalnym wyrazem twarzy, że kamień by się wzruszył.

W jednej sekundzie serce stopniało mu jak wosk, jednakże po raz pierwszy rozsądek okazał się silniejszy niż uczucia. Widać było jak na dłoni, że to przewrotne stworzenie znów zamierza go wykorzystać i to bez najmniejszych skrupułów. Należało wreszcie położyć temu kres.

- Dość tego - przykazał ostro. - Mów, o co chodzi i nie próbuj mnie urabiać słodkimi minkami. Sam zdecyduję, czy ci pomóc, czy nie.

W jej oczach odbiło się niekłamane zdumienie, ponieważ do tej pory ratował ją z każdej opresji bez słowa sprzeciwu. Adam obserwował, jak Bianka prostuje się z oburzeniem i w charakterystyczny sposób unosi dumnie brodę. Zawsze tak robiła, gdy zamierzała się obrazić i w ten sposób ukarać go. Teraz jednak chyba nie mogła sobie na to pozwolić. Domyślał się, że wplątała się w coś poważnego i że zrobi wszystko, by go w to wciągnąć.

- Nie musisz mówić do mnie takim tonem - oznajmiła z urazą.

- Pozwól, że to ja będę decydował, jak mam do ciebie mówić - uciął twardo. - No, gadaj wreszcie.

- Proszę bardzo. Chodzi o mamę.

May Peterson, Szkotka, wróciła przed paroma laty do ojczyzny, gdzie miała kilkoro rodzeństwa. W Australii czuła się bardzo samotna po śmierci męża, gdyż jedyna córka wiecznie udawała się na jakieś niebezpieczne wyprawy po całym świecie, wracając do domu tylko na parę miesięcy, by zarobić na kolejny wyjazd w nieznane.

Przed kilkoma miesiącami u matki Bianki wykryto raka piersi.

- Czy jej stan się pogorszył? - spytał z niepokojem. - Potrzebujesz pieniędzy, żeby znów do niej jechać?

- Nie, nic z tych rzeczy. Zresztą, i tak jeszcze nie zwróciłam ci wszystkiego za bilet do Edynburga.

Adam zgadywał, że tylko to trzymało ją tak długo w jednym miejscu. Wiedział, że gdy tylko Bianka zarobi wystarczającą ilość pieniędzy, żeby spłacić dług i odłożyć na kolejną wyprawę, to natychmiast wyjedzie wędrować po Himalajach albo szusować po alpejskich stokach.

- W czym więc problem?

- W przyszłą sobotę mama przyjeżdża z wizytą. Na dwa tygodnie.

- Powinnaś się chyba cieszyć, nie? Ach, rozumiem. Chcesz, żeby zamieszkała tutaj? Nie ma sprawy, ja ostatnio rzadko bywam w domu, a u ciebie stoi dodatkowe łóżko, więc nie widzę problemu.

- Ale ja widzę. Nie mogę spać z nią w jednym pokoju. Adam zmarszczył brwi.

- Kompletnie nic z tego nie rozumiem. Odpowiedziało mu ciężkie westchnienie.

- Mama myśli, że jesteśmy małżeństwem. Powinnam więc dzielić z tobą pokój, a ty powinieneś więcej przebywać w domu. Swoją drogą ciekawe, gdzie ty się właściwie podziewasz. Doprawdy, gdybym cię nie znała, podejrzewałabym, że mnie unikasz - paplała Bianka.

- Chwileczkę - przerwał jej. - Ona myśli, że jesteśmy małżeństwem? - powtórzył wolno, dobitnie akcentując każde słowo.

- Och, nie patrz tak na mnie. Po prostu nie widziałam innego wyjścia. Jak byłam u niej w maju, wyglądało na to, że mama umrze! Chciałam więc jakoś osłodzić jej te ostatnie chwile, a ponieważ wiedziałam, że ona cię uwielbia, to powiedziałam, że się zaręczyliśmy. Po powrocie musiałam nadal udawać, bo mama wciąż leżała w szpitalu. Wysłałam jej więc niektóre zdjęcia z wesela Michelle i napisałam, że to przyjęcie po naszym ślubie.

Adam z niedowierzaniem pokręcił głową.

- Uwierzyła? Przecież miałaś jakąś kolorową sukienkę!

- Bladoróżową i bardzo elegancką, więc mogła z łatwością ujść za ślubną, zwłaszcza że jako druhna miałam kwiaty i stroik we włosach. Ty, będąc drużbą, też wyglądałeś niezgorzej. Do tego zrobiono nam masę zdjęć razem, a na wielu pojawiały się jakiejś osoby z waszej rodziny. Miałam szczęście, że akurat trafiło się wesele twojej siostry. Mama niczego nie podejrzewała. Pamiętasz tę pościel, którą przysłała i którą ci dałam? To był... No, to był nasz prezent ślubny.

Adam gniewnie zacisnął dłoń na prawie pustej szklance. Bianka dla swoich celów beztrosko uczyniła z niego swego męża, nawet nie pytając go o zdanie! Jak zwykle wpakowała go w kłopoty, a on miał ratować jej skórę. Dałby głowę, że ani przez moment nie zastanowiła się nad konsekwencjami swojego postępowania. Nigdy tego nie robiła...

Najlepszym dowodem było to, że w wieku siedemnastu lat zażądała, żeby... pozbawił ją dziewictwa. I bynajmniej nie dlatego, że jej się podobał! Po pierwsze, paliła ją ciekawość, a po drugie, miała dość uszczypliwych uwag koleżanek, które już miały to za sobą i natrząsały się, że Bianka zachowała cnotę wyłącznie z braku chętnych.

Przyszła do niego, ponieważ on jeden szalał za nią i wcale tego nie ukrywał. Inni chłopcy nie zalecali się do niej, gdyż przywykli widzieć w niej kumpla i partnera, a nie obiekt westchnień i pragnień. Zachowywała się tak, że umknęło ich uwagi, iż wyrosła na atrakcyjną dziewczynę...

Niejako automatycznie wybór Bianki padł na Adama. Nie wiedziała jednak, że on również nie miał pod tym względem żadnego doświadczenia - z tego prostego powodu, że czekał na nią. W efekcie był tak bardzo spięty, tak się starał i tak bał się ją zranić, że wszystko zepsuł. Gdy to stresujące doświadczenie dobiegło wreszcie końca, Adam czuł wyłącznie wstyd i upokorzenie. Bianka nie odezwała się ani słowem i rozstała się z nim z wyraźną ulgą. Miało to tylko tę dobrą stronę, że na kilka lat zniechęciła się do bliższych kontaktów z mężczyznami, co stanowiło dla niego pewną pociechę.

Niestety, po jakimś czasie pewien instruktor wschodnich sztuk walki odebrał rezerwę Bianki jako wyzwanie i wreszcie dopiął swego. Od tej pory podświadomie uważała za stuprocentowych mężczyzn jedynie kulturystów, atletów i tym podobnych. Adam nie miał złudzeń co do tego, że w jej opinii pozostał niezdarnym, chuderlawym chłopaczkiem i że Bianka nigdy nie da mu drugiej szansy na to, by udowodnił swoją przewagę nad rywalami.

To dlatego tak spokojnie proponowała mu teraz udawanie małżeństwa! Przez cały pobyt matki zamierzała sypiać w jego łóżku, oczywiście zażądawszy od niego uprzednio, by nawet nie śmiał jej tknąć. Mógł się założyć, że nawet przez ułamek sekundy nie brała pod uwagę jego uczuć.

Z determinacją odstawił szklaneczkę na podręczny stolik i podniósł się z fotela. Nigdy więcej nie pozwoli Biance tak go dręczyć. Koniec.

- Odmawiam - oznajmił twardo i wyszedł z pokoju.


ROZDZIAŁ DRUGI

- Jak to odmawiasz?! - zawołała za nim z desperacją.

- Po prostu nie zgadzam się. Zrobiłaś z nas małżeństwo, to teraz nas rozwiedź - rzucił przez ramię.

No tak. Miała przeczucie, że tym razem nie pójdzie jej tak łatwo. Intuicja jednak podpowiadała, że nie wszystko stracone. Nie bez kozery Michelle często powtarzała, że Bianka może sobie owinąć Adama wokół małego palca. Czasami sumienie wyrzucało jej, że wykorzystuje jego słabość do niej, ale uspokajała się tym, że przecież ostrzegła go uczciwie, że nie ma na co liczyć.

Zresztą, coraz więcej wskazywało na to, że on już się chyba wyleczył ze swego zauroczenia. Mieszkała tu od roku i przez ten czas widziała całkiem sporo różnych panienek odwiedzających jej przyjaciela. Były to bez wyjątku długonogie blondynki o takich kształtach, że skazaną na niemal chłopięcą figurę Biankę aż skręcało z zazdrości. Jeżeli Adam wciąż się w niej podkochiwał, to krył się z tym wyjątkowo dobrze...

A może już mu przeszło? Nigdy przedtem o tym nie pomyślała i teraz nagle niemal wpadła w panikę. Przekonanie, że cokolwiek by się stało, Adam wciąż będzie ją kochał, stanowiło dla niej jedyną podporę w wielu trudnych chwilach. Tą myśl pomagała jej odbudowywać wiarę w siebie po tym, jak kolejni mężczyźni traktowali ją jak towar.

Nie, absolutnie nie życzyła sobie, żeby Adamowi przestało na niej zależeć. Przecież ona zginie bez niego! Nikt inny jej tak dobrze nie zrozumie, nie wybaczy wszystkiego, nie zaoferuje pomocy. Nie, to niemożliwe, żeby się od niej odwrócił. W jakiś szczególny sposób byli ze sobą związani - chyba na zawsze.

Polubiła go od pierwszej chwili. Był taki słodki i taki wzruszająco bezradny. Nie to, co ona, która musiała wszędzie wejść i wszystko wiedzieć. Czuła się za niego w dziwny sposób odpowiedzialna i opiekowała się nim niczym kochająca siostra. W szkole średniej, nie zauważona przez nikogo, stała się świadkiem nieprzyjemnej sceny, kiedy to koledzy w obrzydliwy sposób drwili z Adama, znanego ze swojej nieśmiałości względem dziewcząt. Biance zrobiło się wtedy tak przykro, że postanowiła poświęcić się dla dobra swojego; najlepszego przyjaciela.

Do tej pory, gdy wracało do niej wspomnienie tamtej nocy, ogarniały ją mieszane uczucia. Wyszło beznadziejnie, to fakt. Bolało ją potwornie. Ale przecież... Przecież było coś niewymownie wzruszającego w tym zdenerwowaniu Adama, który tak bardzo się starał... dla niej, Coś, co odebrało jej mowę i sprawiło, że omal się nie rozpłakała.

Właśnie, teraz też mógłby się postarać, pomyślała, gwałtownie wracając do rzeczywistości. Poderwała się z kanapy i pobiegła w ślad za nim. Niech się nie wygłupia i przestanie się dąsać, przecież to dla dobra jej matki, którą zresztą bardzo lubił. O co mu więc chodziło?

Wpadła do jego pokoju tylko po to, by ujrzeć zatrzaskujące się przed jej nosem drzwi łazienki. Następnie usłyszała szczęk zamka i szum wody. Nie miała więc innego wyjścia, tylko cierpliwie czekać. Naraz zauważyła porozrzucaną na podłodze garderobę i z niedowierzaniem pokręciła głową. Bałagan nie pasował do jej przyjaciela w równym stopniu jak ten jego dzisiejszy wybuch gniewu.

Adam wyrósł z cokolwiek niezdarnego i niepewnego siebie chłopca na spokojnego i opanowanego mężczyznę, w którego życiu wszystko było poukładane niczym w pudełeczku. Został pracownikiem naukowym, wykładał matematykę na uniwersytecie w Sydney i nawet w jego hobby - grywaniu na wyścigach konnych - nie dałoby się dopatrzeć odrobiny spontaniczności, gdyż służyło mu to głównie do testowania różnych skomplikowanych układów matematycznych dotyczących prawdopodobieństwa.

Bianka w zamyśleniu zaczęła podnosić porozrzucane ubranie i układać je równo na krześle. Waśnie kończyła, gdy drzwi łazienki otworzyły się i Adam wrócił do pokoju. Na jej widok szczelniej otulił się swym ulubionym pąsowym szlafrokiem.

- Nie weźmiesz mnie na to - zakomunikował zimno.

- Nie rozumiem...

- Oczywiście, że rozumiesz. Sprzątanie po mnie nic nie da, tak samo, jak umizgiwanie się i branie mnie na lep słodkich słówek. Tym razem przebrałaś miarkę. Nawet palcem nie kiwnę, żeby ratować twoją skórę. Pani Peterson, mam nadzieję, pożyje jeszcze wiele lat, ale ja nie zamierzam przez ten cały czas robić za idiotę.

Aż się zachłysnęła z oburzenia.

- Za idiotę? - powtórzyła.

- Tylko ktoś ciężko poszkodowany na umyśle mógłby mieć ochotę zostać twoim mężem. No, ewentualnie masochista - dodał z drwiną, a w jego szarych oczach pojawił się błysk okrutnego rozbawienia.

Nie wierzyła własnym uszom. Jak to możliwe, by jej ukochany, słodki Adam mówił do niej w ten sposób?

- Wyglądasz na zaskoczoną - skwitował, nonszalanckim ruchem przeczesując palcami mokre włosy. - Nie wmawiaj

mi tylko, że wierzyłaś w te wszystkie bajeczki mojej siostry, która opowiadała ci, jakobym ciągle się w tobie podkochiwał.

Bianka bezwiednie aż otworzyła usta że zdumienia.

- Michelle jest niepoprawną romantyczką - kontynuował. - Owszem, kiedyś durzyłem się w tobie, ale sama mnie z tego skutecznie wyleczyłaś w dniu twoich dwudziestych pierwszych urodzin. Wylałaś mi na łeb taki kubeł zimnej wody, że otrzeźwiałem natychmiast. Jeszcze tego samego wieczora pocieszyłem się w ramionach takiej, która miała o mnie lepsze zdanie niż ty.

Tymi bezlitosnymi słowami dopiekł jej do żywego. Ale jeszcze większy ból zadawały obrazy, które pojawiły się nagle przed jej oczami.

- No wiesz! - wybuchnęła z goryczą. - To ja wyrzucałam sobie przez całą noc, że musiałam złamać ci serce, podczas gdy ty w rzeczywistości zabawiałeś się z jakąś... Która to była? - syknęła nienawistnie.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin