Iwaszkiewicz Jarosław - ZMOWA MĘŻCZYZN.rtf

(1683 KB) Pobierz

JAROSŁAW IWASZKIEWICZ

ZMOWA MĘŻCZYZN

 

Hotel Krakowski pana Kopczyńskiego, w Sandomierzu przy Opa­towskiej bramie, napełnił się gwarem. Było to 30 czerwca, po południu, w dzień ślubu Władka Sawickiego z Alinką Kamiń- ską. Pomiędzy hotelem, w którym ubierali się chłopcy, a ogrom­nym mieszkaniem w pobliżu pałacu biskupiego, wynajętym na czas wesela przez panią Reginę, macochę i opiekunkę panny młodej, krążyli liczni posłańcy w postaci pokojówek, chłopców do posług, wreszcie samej panny Dyzi, eks-wychowawczyni mło­dych Szmitów. Panna Dyzia, już zupełnie ubrana w śliczną białą suknię w niebieski rzucik, wciąż chodziła źle wybrukowanymi ulicami, z przestrachem spostrzegając, że jej się kurzą nowe bu­ciki (płócieęine). Zmierzch letni ani się zaczynał i w świetle pełnego słońca suknie, fraki i białe koszule porozrzucane po pokojach zajazdu nabierały właściwego koloru.

Pani Regina chciała, aby ślub Alisi odbył się podług wszyst­kich starodawnych prawideł. Zacierała tym swoją osławioną mię- dzynarodowość! Slub nie mógł się odbyć w Majkowej, bp ksiądz biskup bał się utrudniającej podróży końmi czy samochodem. Majkową dzieliło od Sandomierza kilometrów dwadzieścia pięć, jak to opiewały nowo zafundowane przez sejmik powiatowy słu­py. A przecież Alisi, córce nieboszczyka szambelana Kamińskie- go, nie mógł kto inny dawać ślubu prócz księdza biskupa. Zde­cydowano się więc na Sandomierz.

Najlepiej wyszedł na tym pan Kopczyński, właściciel hotelu. Co prawda miał harmider w domu. Panowie zajęli cały dół. Na prawo w tym dużym z zielonymi tapetami mieszkali młodzi Szmi­towie. Tadzio przyjechał na ślub przyjaciela specjalnie z Wiednia i roztaczał przed oczami młodszych braci, Stasia i Adasia, osza­łamiające splendory wiedeńskiej bielizny. Obok w małym zamiesz­kał stary Szmit, w tym naprzeciwko sapał pan Sawicki, ojciec

Władka. Chodził po pokoju tam i z powrotem i czmychał no­sem. Wreszcie w narożnym ubierał się Władek. Tam się skiero­wała cała uwaga pana Kopczyńskiego. Donośny głos wzywał go stamtąd co chwila. Nie był to głos Władka. To Henio Kurek, dzisiaj pierwszy drużba na ślubie przyjaciela, szastał się i prze­wracał hotel do góry nogami.

Władek nie ubierał się. W rogu ceratowej kanapki siedział, jeszcze nawet nie ogolony, w migdałowym, codziennym ubraniu i bezmyślnie patrzył na wielki bukiet białych róż, leżący na stole. Szofer przywiózł to tylko co z Kielc od urzędników biura „Szmit i Sawicki” w prezencie dla panny młodej. Przestraszona, nie ucze­sana służąca wpadła była przed chwilą z całym kubłem gorącej wody „do golenia”, ale to nie przyspieszyło jego czynności.

Nadchodzący moment przerażał trochę Władka. Sam nie wie­dział, jak przebył ten dystans.

Prędki przelot dni, które przedzieliły go od decydującej roz­mowy z Reginą, na Boże Narodzenie, olśniewał go. Poddał się prądowi tak zwyczajnie, na ćo dzień. A teraz trzeba będzie wziąć na siebie pewien ciężar niejasnych jeszcze obowiązków. Przedsta­wiały się one jako niepewny konglomerat dużej wagi, lecz niezba­danych kształtów.

Slub Alinki z Władkiem, jak mówią, od dawna już ukartowa- no. Pan Sawicki od dzieciństwa był poufałym nieboszczyka szam- belana Kamińskiego. Dzieci ich razem rosły. Władek z Manią, starszą siostrą Alinki, co poszła za Podgórskiego, w jednym rodzili się roku. Ale Władek z małymi rzadko się bawił. Zresztą pan Sa­wicki wkrótce sprzedał wieś, przeniósł się do Kielc i tu założył świetnie prosperującą spółkę budowlaną „Szmit i Sawicki”. Z Kielc do Majkowej było daleko, w Majkowej miejsce dawnej szambela- nowej zajęła nowa, światowej sławy Regina Kamińska-Krasińska, wreszcie szambelan umarł, stosunki między domami się rozluźniły. Kiedy Władek wyjeżdżał na politechnikę do Warszawy, dostał list polecający do pani Reginy, która tam mieszkała zimą dla kształce­nia pasierbic. Znajomość się odnowiła. Władek przez sześć lat stu­diów politechnicznych często bywał, przesiadywał nawet u pani

Reginy. Stał się powiernikiem je) i Mani w czasie bardzo smutnej historii miłości tej ostatniej do Tadzia Szmita. Pani Kamińska** -Krasińska uważała ewentualne małżeństwo między nimi za nie- możliwe. Wszystko skończyło się wyjazdem Tadzia po skończeniu konserwatorium do Wiednia i wkrótce potem ślubem Mani z bo­gatym i bardzo poczciwym Podgórskim, „hrabią” Podgórskim z Galicji Wschodniej.

Władek ze swoim giętkim i chętnie przyjmującym wrażenia umysłem z wielką przyjemnością słuchał cudzych zwierzeń. Wkra­dał się z łatwością w zaufanie najrozmaitszych ludzi. Miał mnó­stwo przyjaciół wśród kobiet i mężczyzn. Pani Regina dopuszcza­ła go do wszystkich tajemnic, znał całe żyde Podgórskiej, na wy­lot umiał życie Tadzia Szmita, Henia Kurka, wychowanego od dziecka przez starego Sawickiego. Natomiast sam był dosyć skry­ty. Na przykład Henio Kurek, wydymając teraz policzki i głasz­cząc je brzytwą, spod oka rzucał spojrzenia na siedzącego w rogu sofki przyjacielźH^Czuł z niepokojem, że we Władku coś się dzie­je, ale do głowy mu nie przychodziło, że za tym łatwym i „szczęś­liwym” ślubem kryją się jakieś chmurne przeżycia. Chłopskim swym i prostym wyczuwaniem nie mógł określić mętnych niepo­kojów Władka.

5»? Wyglądasz, jakbyś robił rachunek sumienia... |— powie­dział Kurek. — A przecież byłeś już u spowiedzi?

Władek uśmiechnął się.

-^h~n Widać spowiedź mi nie wystarczyła. Muszę coś niecoś jeszcze rozważyć.

              Rozumiem cię coraz mniej — westchnął Kurek.

' - =0 Nigdy mną się specjalnie nie zajmowałeś.

              No, nie byłeś problematem.

              A ty się zajmowałeś tylko problematami?

. -i- Miałem skakać koło ciebie jak koło skorupki ?

              Po prostu nie zwracałeś na mnie uwagi. Wolałeś swoje „problematy” społeczne. Ile chłopu potrzeba ziemi...

              Pewnie. Ciekawsze to niż przelotne chmury na twoim „jasnym czółku”.

              Na moim „jaśniepańskim czółku” — chcesz powiedzieć — poprawił go Władek.

              No, z jaśniepaństwa toście już dawno zjechali na bruk.

Wszedł Sawicki.

              Dlaczego się nie ubierasz? — zapytał Władka.

              Jeszcze mam czas — odrzucił niechętne słowa jak wypa­lonego papierosa.

              Slub wyznaczony już za pół godziny. Biskup nie będzie czekał.

              Alinka na pewno jeszcze nie gotowa.

              Nie tyle Alinka, co pani Regina -¿7. zaśmiał się Henryk.

              Alinka już gotowa. Mówiła mi tylko co panna Dyzia.

              Musi prześlicznie wyglądać — westchnął Henio.

              Beczy pewnie — burknął Władek.

              Chodź no do mego pokoju, Władku, na parę słów ^ powiedział pan Sawicki.

Władek podniósł się niechętnie, wynalazł papierosa, zapalił go. ]Pan Sawicki cierpliwie stał w drzwiach. Gdy Władek wszedł i rozwalił się znowu na jakiejś otomance, uważnie zamknął klamkę.

              Słuchaj no — powiedział surowo — co to za jakieś bab­skie kaprysy. Dlaczego się nie ubierasz do ślubu?

Władek nie odpowiadał.

Pan Sawicki przeszedł się parę razy po pokoju. Milczenie de­nerwowało go.

              Wyrażasz się o Alince, jak...

              Jak co? — spytał Władek nie podnosząc oczu.

              Czy ja wiem... Jakby o kimś ci niemiłym. Co to wszyst­ko ma znaczyć?!

Jeszcze parę razy przeszedł po pokoju tam i z powrotem. Wła­dek siedział na kanapie z pochyloną głową. Stary położył mu rękę na karku, pogładził go parę razy po włosach.

—■ No? — powiedział pieszczotliwie.

Z przestrachem spostrzegł, że wargi Władka poczynają drgać.

Syn wziął rękę ojca i podniósł ją do ust, ale nie pocałował, tylko przyłożył do policzka.

: No? — powtórzył niespokojnie stary Sawicki.

Władek podniósł w górę wzrok ku twarzy ojcowskiej. Stary zobaczył, że niebieskie oczy chłopca pełne były łez.

              Słuchaj, co ty wyrabiasz? — zaniepokoił się nie na żar­ty. — Posuń no się! — i' siadł obok syna, obejmując go wpół. — No, o co ci chodzi?

Władek przytulił się do ojcowskiej białej kamizelki i czując na twarzy wypukłości pikowanych wzorków wybuchnął serdecz­nym płaczem. Stary oniemiał i patrzał przed siebie. Gładził lek­kim muśnięciem głowę Władka.

r- Tatuś tylko mi jeden zostaje — wydusił Władek wśród szlochów, i— Tatusiu,, tatusiu, niech się tatuś nie gniewa na mnie. Niech się tatuś nie gniewa.

              Pleciesz głupstwa, za co mam się gniewać?

              Tatusiu — zanosił się w dalszym ciągu Władek — ja nie mogę, ja nie mogę... ja się nie ożenię z Alinką...

—- Oszalałeś,..

              Naprawdę, tatusiu, ja nie mogę, ja nie chcę, ja nie chcę...

              Jesteś stara baba...

              Histeryczka — uśmiechnął się przez łzy Władek — ja wiem, histeryczka, ale ja naprawdę nie mogę, nie mogę. Rób­cie, co chcecie, zabijcie mnie, odwołajcie ślub, powiedzcie, że je­stem chory. Niech się z nią żeni Henio czy Tadzio, czy ja wiem kto. Ja nie mogę.

Jesteś skończony idiota — sapnął Sawicki. — Zawsze by­łeś babą.

Władek szlochał bez słowa na ojcowskiej piersi.

; : ^ Będę musiał zmienić kamizelkę — gderał stary, — Nie ko­chasz jej?

Władek przecząco potarł głową o ubranie ojcowskie.

              Po coś się porwał na tę żeniaczkę?

              Ona mi wytłumaczyła...

              Kto ona?

**— Ona... Regina...

              A! Regina —- stary poruszył się. — Słuchaj no Sf zapy­tał po chwili Sawicki Jw byłeś kochankiem Reginy?

              Tak — odezwało się cichutko z mokrych warg Władka.

              Długo?

              Tak, długo — jeszcze ciszej powiedział Władek — do wczoraj.

              Oho! — syknął stary, -fgfi Ładna historia.

              Ja ją kocham — powiedział już mocniej Władek.

Reginę?

              Tak, Reginę.

              To trzeba d się było żenić z Reginą! Psiakrew! — Sa­wicki wstał z miejsca. fcU* Przepraszam cię, mój Władku, ale mnie jednak złość bierze. Jesteś zwyczajny osioł.

              Tak, ja wiem o tym. — Władek się usunął z piersi ojcow­skiej w kąt kanapy. — Ale niech mi ojciec coś poradzi.

Stary Sawicki znowu przeszedł się po małym pokoiku, wymija­jąc nędzne meble. Stanął i popatrzył na kolorowy „landszaft”, przedstawiający scenę balkonową z „Romea i Julii”.

              Ładna zabawa. Dom się pali, a ty mu radź, jakie tapety. To ładna baba z tej Reginy.

              Tatusiu, niech tatuś tak nie mówi.

              Nie mówię, nie, do cholery; przepraszam cię, ale naprawdę nie wiem, jak wyrazić swoją pasję. Ta Alinka, taka śliczna, Boże drogi. Czy ona wie?

              Kto?

Alinka.

g| Nie.

              Nie wie. No, to i to dobrze. Kocha cię?

—• Bardzo. Zdaje się — poprawił się po chwili.

              No to jazda. Wkładaj frak i do kościoła.

Władek popatrzył na ojca beznadziejnym wzrokiem. Stary Sa­wicki udał, że nie spostrzega jego oczu.

              Sameś nawarzył sobie tej kaszy! — mruknął pod nosem.

Władek wstał.-Stary znowu podszedł do syna i pocałował go w głowę.

              No, Władeczku powiedział — teraz zaczyna się dla cie­bie prawdziwe życie. Ciężkie życie. Ale to tak jest u ludzi. Po ludzku, zwyczajnie. Powszednie dnie. Daj czoło. Co tam — niech cię przeżegnam, jak mnie żegnali w tym dniu. Wytrzyj sobie po­wieki wodą kolońską, bo będą czerwone.

—? To piecze — szepnął Władek, trzymając już rękę na klam­ce. Tatusiu, czy nie ma innej rady? — zatrzymał się przez chwilę*

              No, idź, idź — uśmiechnął się Sawicki. — Zawsze jesteś jak dziecko.

'jÉw r^° Prawda — odpowiedział uśmiechem Władek — ale to bardzo ciężko żyć na świecie dziecku.

—• No, nie jesteś już takim dzieckiem, za jakie się masz. Je­steś stary chłop. Władek — zatrzymał go jeszcze na chwilę — czy

o              tym nikt nie wie?

              Nikt.

              Żaden z twoich przyjaciół?

              Mam wrażenie, że Tadzio się domyśla.

              Nie mówiłeś z nim o tym?

—. Nie, nigdy.

jjgj» No, to dobrze. Ja będę milczał jak grób. A do grobu praw­dziwego mi niedaleko.

              Do widzenia, tatusiu — powiedział Władek, aby wymie­nić jakiś czuły wyraz.

              Do widzenia, synku — à tout à l’heure.

              Tak. Już się ubieram.

I Władek wyszedł z pokoju. Stary znowu zaczął obijać się

o              meble.

Henryk wyświeżony wyglądał bardzo zabawnie. Ale Władek te­go nie uważał.

              No, jak na chłopa, to mi nieźle w tym fraku — kręcił się przed zielonym lustrem. — Bary trochę za ciężkie, na polski manier.

Stary Benedykt stal w kącie nad koszulą i frakiem Władka. Władek bez słowa zrzucił z siebie ubranie. Benedykt podał mu biały pancerz koszuli jak orężną tarczę. Głowa mu długo nie chciała trafić w wycięcie. Gdy się wynurzyła, miała już na sobie maskę codziennej uprzejmości wobec zdarzeń życia.

Gdy Władek wszedł do obcego salonu, w mieszkaniu wynaję­tym przez Reginę, Alinka stała przed lustrem. Wszyscy się rozbie­gli, Dyzia poszła pilnować Szmitów, Mania stroiła się w zamknię­ciu, drużki ubierały zamiast panny młodej panią Reginę. Alinka ubrała się sama w miękki biały jedwab, jak ubierała się tyle razy w skromne pensjonarskie sukienki. Niezwyczajny materiał sukni sprawiał jej tylko przykrość, jak i wielkie spiętrzenie białego tiulu na głowie. Patrzyła na siebie: odbijała się w mętnej tafli jakaś in­na, nowa osoba. „Pani Alina Sawicka” -^powtarzała przyszłe na­zwisko. Nie poznawała siebie. Od owego niezapomnianego momentu, kiedy Władek, po raz pierwszy siedząc przy niej, wziął ją za rękę bez żadnej zewnętrznej przyczyny i pocałował, znajdo­wała się w jakimś nieprzytomnym stanie. Myśl jedyna tylko owija­ła się bez przerwy naokoło tamtej postaci, chłopaka w jasnym ubraniu. Pamięta każdy rys tego pierwszego pocałunku ręki. Było to zaraz po Bożym Narodzeniu, siedzieli w salonie, w Warszawie. Pani Regina śpiewała tego wieczoru „Toscę”. Alinka nigdy nie. chodziła na występy macochy, nie widziała jej prawię na scenie. Tym razem Władek też nie szedł do teatru. Pani Regina, wycho­dząc do swego pokoju, tak jakoś znacząco powiedziała: „Zosta­wiam więc was samych”. Widać się tak musiało złożyć, skoro się miało stać to, co dziś si...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin