TRĘDOWACI(1).doc

(30 KB) Pobierz

Wracali wczesnym popołudniem. Jakub i Symeon nie odstępowali Jezusa. Otaczali ich Apostołowie, którzy ciągle mieli jakieś pytania.

Za nimi szły kobiety. Otaczały Matkę Jezusa. Była tam Maria, matka Jakuba i Symeona, Joanna i Zuzanna z Sarą, a także Maria Magdalena.

Gdy dochodzili do niewielkiej wsi, zobaczyli grupę trędowatych w łachmanach, którzy szybko zbliżali się do nich. Strzępy ubrań zaled­wie okrywały ich ciała. Zniekształcone twarze, które układały się w ja­kieś dziwne grymasy, budziły grozę. Niektórzy nie mieli palców u rąk, inni nie mieli wcale stóp. Symeon już chciał wybiec przed wszystkich, aby odpędzić tych strasznych ludzi, którzy zamiast krzyczeć, że są nie­czyści, szli śmiało prosto na nich. Było ich dziesięciu.

Joanna już sięgała do ostatnich zapasów chleba, niesionych przez Zuzannę i Sarę, gdy obie grupy mężczyzn nagle zatrzymały się naprze­ciw siebie.

  Jezusie, Nauczycielu, odezwał się jeden z trędowatych, który wy­sunął się na czoło grupy, ulituj się nad nami! Krewni zabierają naszym żonom i dzieciom domy, a my nie możemy ich obronić, nawet uścisnąć naszych dzieci...

  Idźcie, pokażcie się kapłanom, przecież jesteście zdrowi! - powie­dział Jezus.

Tylko kapłani mieli prawo stwierdzić, że ktoś został uleczony z trądu i może powrócić do swoich. Trędowaci mężczyźni uwierzyli, że Jezus le­czy ich tymi słowami. Pobiegli więc, nie czekając nawet, czy ich chore ciało zacznie się przemieniać...

Po piętnastu minutach wrócił jeden z nich, głośno chwaląc Boga. Wykrzykiwał słowa Psalmu: „Dziękujcie Panu, bo jest dobry, bo miło­sierdzie Jego trwa na wieki!". Nie wahał się zbliżyć do Jezusa. Upadł Mu do stóp, objął Go za nogi i mówił:

              Dziękuję Ci, Nauczycielu, że przywróciłeś mnie do życia. Przy­
rzekam, że go nie zmarnuję!

Był to Samarytanin.

  To twoja wiara cię uzdrowiła. Idź w pokoju! - odpowiedział Jezus.

  Czy nie dziesięciu jednak doznało oczyszczenia z trądu? Gdzie jest więc dziewięciu? Nie wrócili, aby oddać chwałę Bogu, tylko ten cudzo­ziemiec się na to zdobył - zauważył Jezus, a zwracając się do swoich ku­zynów dodał:

  Ludzie tak łatwo przyzwyczajają się do Bożych darów, że ich na­wet nie zauważają. Tak samo jest z moją misją. Jednych wcale to nie ob­chodzi, po co przyszedłem, nawet wtedy, gdy doznają uzdrowienia, inni nie dostrzegają tego, co robię, ani nie słuchają tego, co mówię, bo widzą we Mnie tylko cieślę z Nazaretu, który nie chodził do szkoły. Jeszcze in­ni chcieliby Mi zamknąć usta na wieki... A prze­cież Ja nie przy­szedłem, aby zdo­być jakieś korzy­ści dla siebie. Przyszedłem, aby przypomnieć lu­dziom przykaza­nie miłości i otwo­rzyć im drogę do życia wiecznego.

Przecież i wy widzicie, że na­uka, którą głoszę nie jest moja, ale są to słowa Tego, który Mnie posłał na świat. I nie ro­bię tego, co Mi się podoba, ale to, co On każe Mi czy­nić. Wy także nie wierzycie jeszcze we Mnie, ale Wszechmocny już zaczyna was pociągać. Przyjdzie czas, że i wy za Mną pójdziecie. Nastąpi to dopiero wtedy, gdy poznacie, że jestem posłany...

Pamiętajcie jednak, byście nie przeoczyli tej chwili, gdy Najwyższy pociągnie was za Mną, byście nie zmarnowali daru wiary, gdy do was przyjdzie.

Posłuchajcie przypowieści. Pewien bogaty człowiek miał zarządcę, który marnował jego majątek. Pan zapowiedział mu, że wkrótce będzie musiał przekazać zarząd następcy. Zarządca zaniepokoił się. Nie wie­dział z czego będzie żył, nie nadawał się do ciężkiej pracy, a żebrać się wstydził. Wtedy jeszcze raz wykorzystał swoją władzę. Zawołał dłużni­ków swego pana i tak się z nimi umówił:

  Ile jesteś winien memu panu? - zapytał pierwszego.

  Sto beczek oliwy - odpowiedział.

  To weź swoje zobowiązanie i prędko napisz: pięćdziesiąt.

  A ty, co jesteś winien? - pyta drugiego.

  Sto korców pszenicy - odpowiedział.

  To weź swoje zobowiązanie i prędko wpisz: osiemdziesiąt. Liczył, że odpłacą mu za te obfite podarunki, o których jego pan nie

wiedział.

              Ludzie potrafią wykorzystać swoją sytuację, aby się zabezpieczyć,
moi drodzy bracia, ale powinni jeszcze bardziej wykorzystać swoje ży­cie, aby przygotować sobie życie wieczne. Kiedyś Najwyższy pociągnie
was, byście poszli za Mną. To będzie dla was okazja, do zdobycia życia
wiecznego i do tego, aby wasze imiona zostały na zawsze zapisane
w księdze życia. Nie zlekceważcie jej.

Jezus zatrzymał się i kończył to pouczenie już przy rozstaju dróg. Pożegnał się z krewnymi i z ich matką, uścisnął serdecznie swoją Matkę i poszedł z uczniami dalej w stronę jeziora.

Gdy zbliżyli się do Tyberiady, pożegnał także kobiety, obiecując Joannie, że wkrótce ją odwiedzi, a sam z uczniami wyruszył brzegiem jeziora na północ.

 

O. Paulin Sotowski

 

MRN 6-7 (2005) s. 10-12

Zgłoś jeśli naruszono regulamin