Libba Bray - Magiczny Krąg 01 - Mroczny Sekret.doc

(1505 KB) Pobierz

I część trylogii

Libba Bray

Mroczny

 

 

SEKRET

Przeła Magda Biał-Chalecka

Wydawnictwo Dolnośskie

LIBBA BRAY

Mroczny sekret

 

Dzień czy noc magii tka materię. Radość i kolor snuje wiernie. Klątwa jej każe trwać tam biernie Serce przebija, szepczą, cierniem. Gdy spojrzy choć na Camelot. Nie wie. w czym klątwy tkwi zła treść, Więc nić swąwno może pleść I życie bez trosk może wieść Pani z Shalott.

Tam rzeka snuje się wirami. Kmieć chodzi obok pól bruzdami. Wieśniaczek płaszcze z kapturami Czerwien wzgórza Camelot.

Przez cały rok w jej lustrze, na dnie. Co świat odbija, wszystko snadnie Cieniami się na taflę kladnie. Czasami wzrok na trakt ten padnie. Co wiedzie aż do Camelot.

Lecz swym arrasem wciąż się cieszy. Wplatać magiczne sceny spieszy. Bo w noc samotną nieraz słyszy: Z ognia, w żobie idą piesi Z muzyką hen. do Camelot.

Gdy księżyc świeci! nocąogą, Kochanków para szła tą drogą, „Tych cieni oczy znieść nie mogą", Westchnęła Pani z Shalott.

Patrzy wzdł brzegów rzeki Pani, Wzrok jej świat barwi nieszczęściami Jak jasnowidza spojrzeniami. Tak, z zasnutymi mgłą oczami, Patrzyła w stronę Cameloti

A gdy się wreszcie kończył dzień, Zepchnęła łó i legia weń. Szeroki strumień ponió hen Panią z Shalott.

lord Alfred Tennyson Pani z Shalott, przekł. Piotr W. Cholewa

('

 

ROZDZIAŁ.PIERWSZY

21 czerwca 1895 Bombaj, Indie

Proszę, tylko nie mów, że to ma być składnik mojej dzisiejszej kolacji urodzinowej!

Patrz ę prosto w pysk syczącej kobry. Zaskakująco różowy język wysuwa się z okrutnej paszczy, podczas gdy Hindus o błękitnych oczach ślepca pochyla się ku mojej mamie, zapewniając, że kobry są bardzo smaczne.

Mama głaszcze węża po grzbiecie palcem obciągniętym białąkawiczką.

-              Co ty na to, Gemmo? Skoro masz już szesnaście lat, to może zjesz kobrę na kolację?

lizgłe stworzenie budzi we mnie dreszcz obrzydzenia.

-              Raczej nie, dziękuję.

Stary, niewidomy Hindus ukazuje bezzębny uśmiech i podsuwa mi kobrę pod nos. Cofam się gwałtownie i wpadam na drewniany stojak pełen małych statuetek hinduskich bóstw, jeden z posążw kobieta z potwornie wykrzywioną twarzą, a poza tym złona niemal wyłącznie z ramion, spada na ziemię. Kali, niszczycielka. Niedawno mama zasugerowała, że powinnam ją uznać za swoją nieoficjalną świę patronkę. Ostatnio nie najlepiej się między nami układa. Mama twierdzi, że to dlatego, iż weszłam w trudny wiek. naciskiem mówię każdemu, kto słucha, że to dlatego, iż ona nie chce mnie wysiać do Londynu.

-              yszałam, że w Londynie nie trzeba swoim posiłkom usuwać

w jadowych - mówię. Zostawiamy mężczyznę z kobrą i wchodzimy w ludzką ciż, kłębią się na bombajskim targowisku. Mama nie odzywając się, machnięciem dłoni odprawia kataryniarza i jego małpkę. Panuje nieznośny upal. Pod bawełnianą suknią z krynoliną spływają ze mnie strużki potu. Muchy - najgorliwsze wielbicielki -śmigają wokół mojej twarzy. Próbuję pacnąć jedną z tych małych skrzydlatych bestii, ale ucieka, mogłabym przysiąc, śmiejąc się ze mnie szyderczo. Moje cierpienie sięga rozmiarów kataklizmu.

ste i ciemne chmury nad naszymi głowami niosą przypomnienie, że to pora monsunowa, podczas której dzika ulewa może się rozpętać dosłownie w ciągu kilku minut. Tymczasem na zakurzonym bazarze mężczyźni w turbanach zaczepiają nas, krzyczą i targu ją się, brązowymi, spieczonymi przez słce rękoma unosząc ku nam jaskrawe jedwabie. Wokół widaćzki zastawione koszami pełnymi wszelkiego rodzaju dóbr jadalnych i niejadalnych - delikatne miedziane wazony, drewniane puzderka rzeźbione w skomplikowane kwiatowe ornamenty i dojrzewające w upale owoce mango.

lak daleko jeszcze do nowego domu pani Talbot? Czy nie mogłybyśmy wziąć powozu? - pytam, starając się, by w moim głosie wyraźnie brzmiało rozdrażnienie.

To miły dzień na przechadzkę. I bę ci wdzięczna za uprzejmiejszy ton.

Moje rozdrażnienie zostało zauważone.

Sarita, nasza cierpliwa gospodyni, ujmuje w pomarszczone dłonie owoc granatu.

-              Memsahib, te są bardzo ładne. Może je weźmiemy dla ojca panienki?

Gdybym była dobrąrką, zaniosłabym granaty ojcu i patrzyła, jak jego niebieskie oczy błyszczą, gdy rozcina soczysty czerwony owoc i srebrną łeczką wyjada małe nasionka, jak przystało na brytyjskiego dżentelmena.

-              Poplami sobie biały garnitur - mamroczę. Mama chce coś powiedzieć, ale rezygnuje i wzdycha, jak zwykle. Kiedyś wszędzie chodziłmy razem - zwiedzać starożytne świątynie, poznawać miejscowe zwyczaje, oglądać hinduskie festiwale, późno w nocy podziwiać ulice rozkwitające światłami świec. Teraz rzadko kiedy zabiera mnie nawet na spotkania towarzyskie, jakbym była trędowatą bez własnej kolonii.

Na pewno poplami sobie biały garnitur. Zawsze to robi - mruczę obronnym tonem, choć nikt nie zwraca na mnie najmniejszej uwagi, poza kataryniarzem i jego małpką. Idą za mną krok w krok, mając nadzieję, że rozbawią mnie za pieniądze. Wysoki koronkowy kołnierz mojej sukni przesiąknięty jest potem. Tęsknię za chłodną, soczystą zielenią Anglii, o której miałam okazję jedynie czytać w listach od babki. W listach pełnych ploteczek na temat podwieczorków tanecznych i balów oraz tego, kto kogo zgorszył po drugiej stronie kuli ziemskiej, podczas gdy ja tkwię w nudnych, zakurzonych Indiach, patrząc, jak małpka kataryniarza wykonuje sztuczkę z żonglowaniem daktylami, tę samą od roku.

Spójrz na małpkę, memsahib. Jaka jest urocza! - zachwyca się Sarita, jakbym nadal miała trzy latka i trzymała się spódnicy jej sari. Wydaje się, że do nikogo nie dociera, iż kończę już szesnaście lat i chcę, nie, muszę pojechać do Londynu, gdzie bę zwiedzała muzea, chodziła na przyjęcia i poznawała mężczyzn mających wcej lat niż sześć, a mniej niż sześćdziesiąt.

Sarito, ta małpka to cwany złodziejaszek, który za chwilę wy ciągnie od ciebie całą pensję - odpowiadam z westchnieniem. Jak by na dany znak futrzasty urwis wdrapuje się po mnie i siada mi na ramieniu z wyciągnię łapką. - Chcesz skończyć jako urodzinowy gulasz? - pytam przez zaciśnięte zęby. Małpka syczy. Mama krzywi się, wstrząśnięta moimi fatalnymi manierami, i rzuca włcicielowi zwierzaka monetę do czapki. Małpka triumfalnie sięmiecha i na zakończenie wskakuje mi jeszcze na głowę.

Kolejny sprzedawca pokazuje rzeźbioną maskę z wyszczerzonymi zębami i słoniowymi uszami. Mama bez wahania wkłada ją na twarz.

-              Znajdź mnie, jeśli potrafisz - mówi.

To taka gra, w któ bawiła się ze mną, od kiedy nauczyłam się chodzić - taka zabawa w chowanego, która miała mnie rozśmieszyć. Dziecinna zabawa.

-              Widzę jedynie swoją matkę - odpowiadam ze znudzeniem. -

Te same zęby, te same uszy.

Matka oddaje maskę sprzedawcy. Ugodziłam w jej próżność, trafiłam w czuły punkt.

-              A ja widzę, że szesnaście lat niezbyt sły mojej córce - za

uważa.

-Owszem, mam szesnaście lat. Szesnaście. W tym wieku większość przyzwoitych dziewcząt wysyła się do szkól w Londynie. - Kładę szczególny nacisk na słowo „przyzwoitych", w nadziei, że zaapeluję do jakiegoś matczynego poczucia winy i odpowiedzialności.

Chyba są trochę zbyt zielone. - Mama ze skupieniem wpatruje się w mango. Inspekcja owoców pochłania ją całkowicie.

Nikt nie próbował trzymać Toma uwięzionego w Bombaju -odzywam się, używając imienia mojego brata jako ostatecznego argumentu. - Spędził w Londynie cale cztery lata! A teraz zaczyna studia na uniwersytecie.

Z mężczyznami jest inaczej....

Zgłoś jeśli naruszono regulamin