'Syrena' A Czechow.pdf

(99 KB) Pobierz
383835448 UNPDF
Wejd na stronê http://wolnelektury.pl/ i zobacz, jak wiele mo¿liwoci daje interaktywna wersja szkolnej biblioteki
internetowej Wolne Lektury.
Ten utwór nie jest chroniony prawem autorskim i znajduje siê w domenie publicznej, co oznacza, ¿e mo¿esz go
swobodnie wykorzystywaæ, publikowaæ i rozpowszechniaæ.
Hans Christian Andersen
Syrena
Hen, daleko od brzegów, a¿ na rodku morza, gdzie nic nie widaæ, tylko b³êkit nad falami,
gdzie woda przezroczysta, jak kryszta³ najczystszy, a ciemnoszafirowa, jak b³awatek, jest g³êbia
niezmierzona, otch³añ tak g³êboka, i¿ ¿aden okrêt tutaj przystan¹æ nie mo¿e, bo kotwica dna nie
dosiêgnie.
W tej niezg³êbionej otch³ani mieszka³y piêkne Syreny.
Dno piaszczyste i równe pokrywa³y lasy dziwacznych drzew i rolin, wysmuk³ych a giêtkich,
dr¿¹cych za najl¿ejszym poruszeniem wody, jak ¿yj¹ce istoty. Poród drzew przemyka³y siê
ryby figlarne, wielkie i ma³e, zatrzymuj¹c siê niekiedy na ga³¹zkach, niby ptaki na drzewach.
A na najg³êbszym miejscu sta³ pa³ac królewski.
Wspania³y to by³ pa³ac w³adcy morza: mury z koralu, okna bursztynowe, a dach z muszli
per³owych, które siê otwiera³y albo zamyka³y, a¿eby wpuszczaæ lub wypuszczaæ wodê.
W ka¿dej za muszli jania³y per³y kosztowne, tak wielkie, jakich ¿aden z monarchów na ziemi
nie posiada w swym skarbcu.
W tym pa³acu mieszka³ król morza z rodzin¹. Przed wielu laty owdowia³ i odt¹d matka jego
wychowywa³a mu córki. By³a to pani bardzo powa¿na i m¹dra, lecz tak dumna ze swego rodu,
¿e nosi³a dwanacie ostryg na ogonie, kiedy najdostojniejszym w królestwie osobom tylko szeæ
takich ozdób wolno by³o sobie przypinaæ. Zreszt¹ zas³ugiwa³a na wielkie uznanie, szczególniej
za troskliwoæ, z jak¹ siê zajê³a wychowywaniem powierzonych sobie wnuczek.
Ksiê¿niczek by³o szeæ, a wszystkie piêkne, lecz najm³odsza ze wszystkich najpiêkniejsza.
Przecudne z³ote w³osy okala³y twarzyczkê delikatn¹ niby p³atek ró¿y, oczy b³êkitne jak
najg³êbsza woda, a zamiast nóg, mieni¹cy siê srebrem i z³otem, ³usk¹ pokryty ogon.
Przez ca³y dzieñ syreny igra³y weso³o w koralowych salach ojcowskiego zamku, których
ciany okrywa³y ¿ywe kwiaty. Otwierano wtedy bursztynowe okna, i rybki, jak jaskó³ki,
wp³ywa³y do rodka, jad³y z r¹k ksiê¿niczek i pieci³y siê z nimi.
Doko³a zamku by³ ogród wspania³y, pe³en ognistych i b³êkitnych kwiatów; licie na drzewach
by³y jak p³omienie, owoce, niby z³oto, b³yszcz¹ce, zmienne, w ci¹g³ym ruchu, niby ¿ywe. Grunt
stanowi³ piasek bardzo drobny, b³êkitnawy jak p³omieñ siarki: wnêtrze za wód nape³nia³ jaki
blask ³agodny, lekko b³êkitny, a taki przejrzysty, i¿ zdawaæ by siê mog³o, ¿e to g³êbia nieba, nie
otch³añ morska. W dni pogodne widaæ by³o w górze s³oñce, niby kwiat purpurowy, z którego
kielicha p³yn¹ promienie wiat³a.
Szkolna biblioteka internetowa Wolne Lektury tworzona jest dziêki pracy Wolontariuszy oraz wsparciu Ministerstwa
Kultury i Dziedzictwa Narodowego, Fundacji Rozwoju Spo³eczeñstwa Informacyjnego i Fundacji Kronenberga przy Citi
Handlowy. Reprodukcja cyfrowa wykonana przez Bibliotekê Narodow¹ z egzemplarza pochodz¹cego ze zbiorów BN.
Sk³ad automatyczny tekstu zrealizowa³ Marek Ryæko przy u¿yciu systemu X E T E X i fontu Antykwa Pó³tawskiego.
Hans Christian Andersen, Syrena
1
383835448.002.png 383835448.003.png 383835448.004.png 383835448.005.png 383835448.001.png
Ka¿da z ksiê¿niczek mia³a w tym ogrodzie w³asne grz¹dki, które uprawia³a sama, pod³ug
swojego gustu. Wiêc jedna swoim klombom da³a kszta³ty wieloryba, druga syreny, a najm³odsza
s³oñca i zasadzi³a na nich kwiaty purpurowe, promienicie rozstrzelaj¹ce siê ze rodka.
Dziwne to by³o dziecko ta ma³a królewna zawsze ciche, zamylone. Gdy inne siostry
dzieli³y siê chciwie skarbami z rozbitego o ska³y okrêtu, ona wybra³a sobie tylko marmurowy,
przeliczny pos¹g ch³opca. Umieci³a go nastêpnie w ogrodzie na swojej grz¹dce, pod p³acz¹c¹
wierzb¹ o purpurowych liciach i z³otych ga³¹zkach. Wierzba rozros³a siê z czasem cudownie,
jej delikatne i giêtkie warkocze sp³ywa³y a¿ do ziemi, na piasek b³êkitny, a poruszaj¹c
siê tworzy³y na nim ruchome plamy ciemnego fioletu; wygl¹da³o to, jakby ga³¹zki igra³y
z nieruchomymi korzeniami drzewa i chcia³y siê z nimi ca³owaæ.
Nie by³o dla niej wiêkszej przyjemnoci, jak s³uchaæ opowiadania o ludziach. Babka po tysi¹c
razy musia³a powtarzaæ wszystko, co sama wiedzia³a o wiecie, o okrêtach, miastach, ludziach
i zwierzêtach. Najbardziej zachwyca³o j¹ to, ¿e na ziemi kwiaty wydaj¹ zapach, lasy s¹ zielone,
a rybki, które w nich ¿yj¹, piewaj¹. Jak tam musi byæ licznie i rozkosznie!
£atwo domyleæ siê mo¿na, ¿e rybkami matka królewska nazywa³a nasze ptaki, gdy¿ inaczej
nie mog³a nazwaæ zrozumiale stworzeñ, których nie ma w morzu.
Ka¿da z was to zobaczy mówi³a im zwykle gdy skoñczy lat piêtnacie. Wtedy bêdziecie
mog³y wyp³ywaæ nocami na powierzchnie morza i przy blasku ksiê¿yca patrzeæ na okrêty,
odleg³e miasta, lasy. W³asnymi oczyma ujrzycie wtedy ludzi, poznacie wiat inny.
Najstarsza siostra koñczy³a w³anie rok piêtnasty, ale ka¿da nastêpna o rok m³odsza by³a od
swojej poprzedniczki, a tym sposobem najm³odsza Syrena jeszcze piêæ lat musia³a oczekiwaæ
chwili wyp³yniêcia z g³êbin na powierzchniê. Lecz siostry przyrzek³y sobie opowiadaæ wszystko,
co zobacz¹ na górze, co im siê dnia pierwszego najlepiej podoba, co im siê zdarzy.
Powieci babki im nie wystarcza³y; zawsze te same, nie zaspokaja³y wcale ich ciekawoci
i tysi¹ca pytañ, na które odpowiedzieæ nikt nie umia³.
A najciekawsza z nich by³a najm³odsza, która jeszcze najd³u¿szy czas czekaæ musia³a. Mo¿e
dlatego by³a taka cicha i jakby zadumana, czy têskni¹ca. W nocy stawa³a w oknie i przez
ciemne wody patrzy³a w górê i smutnym spojrzeniem ciga³a rybki pluskaj¹ce w fali. Niekiedy
dostrzeg³a ksiê¿yc albo gwiazdy, b³yszcz¹ce s³abym i niepewnym blaskiem, lecz znacznie
powiêkszone. Niekiedy ciemny ob³ok niespodzianie zakrywa³ przed jej wzrokiem gwiadziste
sklepienie i znika³ znów za chwilê; wiedzia³a wtedy, ¿e nad ni¹ przep³yn¹³ wieloryb lub okrêt
pe³en ludzi. Ludzie p³ynêli nad ni¹, lecz nie domylali siê, ¿e w g³êbi morza m³oda Syrena
z têsknot¹ gor¹c¹ wyci¹ga ku nim rêce.
Na koniec z sióstr najstarsza w dniu swoich urodzin pierwszy raz wyp³ynê³a na powierzchniê
morza.
Gdy powróci³a, mia³a tysi¹c wra¿eñ do opowieci, ale najmilszym jej siê zdawa³o le¿eæ
w blasku ksiê¿yca na piaszczystej ³awie, wród spokojnego morza i patrzeæ z daleka na wielkie
miasta po brzegach odleg³ych, b³yszcz¹ce tysi¹cami wiate³ jak gwiazdami, s³uchaæ dalekiej
muzyki i wrzawy, turkotu wozów, gwaru mowy ludzkiej i g³osu dzwonów kocielnych
Siostry s³ucha³y wszystkie zachwycone, najm³odsza tylko ksiê¿niczka milcza³a. A potem
póno w noc sta³a przy oknie i przez ciemne wody patrzy³a ku górze, myl¹c o wielkich
miastach, pe³nych wrzawy i turkotu, po³yskuj¹cych tysi¹cami wiate³ i o dzwonach kocielnych,
których g³os daleki zdawa³ siê p³yn¹æ a¿ do niej przez fale.
Nastêpnego roku druga siostra mog³a znowu wyp³yn¹æ na powierzchniê wody. Ta wynurzy³a
siê z morskiej otch³ani w chwili, gdy s³oñce mia³o ton¹æ w morzu, i ta chwila wyda³a jej siê
najpiêkniejsza. Niebo jania³o niby z³oto roztopione, a piêknoci ob³oków opisaæ siê nie da.
Z³ociste, purpurowe i bladoró¿owe, p³ynê³y w stronê s³oñca, a pomiêdzy nimi przeci¹ga³ d³ugi,
bia³y sznur dzikich ³abêdzi. Chcia³a p³yn¹æ wraz z nimi, lecz gwiazda ognista w³anie skry³a
siê w morzu, a wraz z ni¹ zagas³y blaski fal i ob³oków, pociemnia³o wszystko.
Trzecia ksiê¿niczka by³a odwa¿niejsza, tote¿ nie zatrzyma³a siê na pe³nym morzu, lecz
pop³ynê³a a¿ do ujcia wielkiej, szerokiej rzeki. Tutaj ujrza³a zielone winnice, rozpostarte na
wzgórzach, zamki i pa³ace, wynurzaj¹ce siê z lenej gêstwiny, s³ysza³a g³osy ptaków. S³oñce
pali³o tak mocno, ¿e nieraz musia³a siê zanurzaæ w ch³odnej wodzie, aby odwie¿yæ trochê
twarz i cia³o. W ma³ej zatoce spostrzeg³a gromadkê pluskaj¹cych siê dzieci. By³y nagie,
bladoró¿owe, a zamiast rybiego ogona, mia³y po dwie podpórki do biegania p³ywa³y jednak
Hans Christian Andersen, Syrena
2
doskonale. Chcia³a siê z nimi pobawiæ, lecz zaraz uciek³y przestraszone, gdy j¹ zobaczy³y,
a jakie czarne zwierzê rzuci³o siê ku niej, ujadaj¹c tak strasznie, ¿e uciek³a na pe³ne morze.
Ale nie zapomni tych wspania³ych lasów, winnic zielonych, g³osu ptasz¹t i dzieci ludzkich, tak
weso³o pluskaj¹cych siê w wodzie, chocia¿ mia³y tylko dwie proste podpórki zamiast piêknego
rybiego ogona.
Czwarta z sióstr, najmniej mia³a, wola³a pozostaæ na pe³nym morzu. Ono wyda³o jej siê
najpiêkniejsze. Doko³a widok rozleg³y, bez koñca, a nad ni¹ niebo, niby dzwon b³êkitny. Z dala
widzia³a ¿agle statków, niby skrzydlate mewy, delfiny pluska³y siê wko³o na falach, a wieloryby
wyrzuca³y z nozdrzy w górê bij¹ce, potê¿ne fontanny.
Urodziny pi¹tej siostry przypada³y w zimie, zobaczy³a te¿ ona rzeczy ca³kiem nowe,
niepodobne do tego, co inne widzia³y. Gdy wychyli³a g³owê na powierzchniê, ujrza³a morze
doko³a zielone, a po nim, niby per³y, p³ywa³y olbrzymie góry lodowe, wiêksze ni¿ kocielne
wie¿e, dziwacznych kszta³tów, a b³yszcz¹ce w s³oñcu niby diamenty. Usiad³a na najwy¿szej,
sk¹d mog³a spojrzeniem obj¹æ przestrzeñ bez koñca. I zaczê³a piewaæ. Wiatr igra³ z jej d³ugimi
z³otymi w³osami, a strwo¿eni ¿eglarze odwracali oczy i odp³ywali piesznie w inn¹ stronê.
Lecz przed wieczorem niebo pociemnia³o, pokry³o siê chmurami; grom rozleg³ siê ponury,
jasne b³yskawice jak z³ote wê¿e rozdziera³y czarne masy ob³oków, a morze wzburzone piêtrzy³o
siê falami, podnosz¹c wysoko lodowe ska³y, mieni¹ce siê w wietle ognistych b³yskawic. Na
okrêtach zwijano ¿agle, przera¿enie ogarnê³o marynarzy. Ale ona siedzia³a spokojnie na górze
wichrem pêdzonej i patrzy³a mia³o na b³yskawice w chmurach szalej¹ce i szalej¹ce na morzu
ba³wany.
Zachwyty jednak wszystkich sióstr zazwyczaj nied³ugo trwa³y. Ka¿da z têsknot¹ czeka³a
godziny, w której wyp³ynie na powierzchniê morza, ka¿da wraca³a szczêliwa i dumna,
opowiadaj¹c nieskoñczone dziwy o doznanych wra¿eniach, ale w krótkim czasie przestawa³y
j¹ zajmowaæ te wycieczki. I po miesi¹cu ka¿da zapewnia³a, ¿e pomimo wszystko, najpiêkniej
jest w domu, na dnie morza, w otch³ani.
Niekiedy przed wieczorem starsze siostry wyp³ywa³y razem na powierzchniê wody,
trzymaj¹c siê za rêce i piewaj¹c g³ono. G³osy mia³y przecudne i kiedy spostrzeg³y, ¿e
zbli¿a siê burza i niejeden okrêt zginie zapewne wród walki ¿ywio³ów, podp³ywa³y do
statków, aby s³odkim piewem uspokoiæ ¿eglarzy, mówi¹c im, jak piêknie tam, na dnie morza,
w królestwie ich ojca. Lecz majtkowie piewu ich nie rozumieli, brali go za szum burzy i bardziej
trwo¿yli siê jeszcze: a piêknoci otch³ani nie poznali tak¿e, bo gdy okrêt siê rozbi³, tonêli i tylko
martwe ich zw³oki przynosi³y fale do królewskiego pa³acu z korali.
A gdy tak siostry wieczorem weso³o, uj¹wszy siê za rêce, p³ynê³y ku górze, m³oda Syrena
zostawa³a sama i, stoj¹c w oknie, patrzy³a za nimi. I by³o jej tak smutno, ¿e chcia³aby p³akaæ,
ale p³akaæ nie mog³a. Syrena ³ez nie ma i dlatego cierpi bardziej od cz³owieka.
Ach, kiedy¿ skoñczê ju¿ te piêtnacie lat! mówi³a sobie. Kiedy¿ ujrzê ludzi i wiat ten
ca³y, za którym tak têskniê, który tak kocham, choæ nie wiem dlaczego?
Nadszed³ na koniec ten dzieñ uroczysty.
Jeste doros³a rzek³a do niej babka, matka królewska mo¿esz wyp³yn¹æ na górê, ale ciê
muszê przedtem ubraæ odpowiednio. Jeste ksiê¿niczk¹.
I umieci³a jej na z³otych w³osach wieniec liliowy, lecz nie z ¿ywych kwiatów, o,
kosztowniejszy! Ka¿dy p³atek kwiatu stanowi³o pó³ per³y olbrzymiej, bezcennej; a na ogonie
babka przypiê³a jej osiem srebrzystych ostryg, jak na królewnê przystoi.
Och, jak to boli! skar¿y³a siê ma³a.
Trudno, moja droga. Jeste ksiê¿niczk¹ przecie i o tym pamiêtaæ powinna. Godnoæ twoja
wymaga pewnego przymusu.
Syrena tylko westchnê³a cichutko. Ona by chêtnie odrzuci³a ca³y ten przepych, tê koronê z lilii
per³owych, ona wola³aby lekki wianuszek z kwiatów swojego ogródka lecz jest ksiê¿niczk¹!
Westchnê³a znowu, ale spojrza³a na babkê i umiechnê³a siê. Po co j¹ smuciæ? Za to, ¿e dobra,
¿e taka troskliwa?
B¹dcie zdrowi, najdro¿si! rzek³a i leciuchno niby powietrzna bañka podnios³a siê w górê.
S³oñce ju¿ zasz³o, kiedy wychyli³a g³owê z wilgotnej fali, lecz ob³oki jeszcze p³onê³y ¿ywym
z³otem i purpur¹ ponad zachodem, a na wschodniej stronie ju¿ migota³a na ciemnym b³êkicie
Hans Christian Andersen, Syrena
3
gwiazda wieczorna. Powietrze by³o wie¿e, czyste i spokojne i Syrenka odetchnê³a nim pierwszy
raz w ¿yciu z niepojêt¹ rozkosz¹.
Lecz oto na fali ujrza³a okrêt, piêkny trójmasztowiec; ¿agle by³y zwiniête, gdy¿ najl¿ejszy
wietrzyk nie porusza³ powietrza i nie m¹ci³ powierzchni wody. Tylko z najwy¿szego masztu
sp³ywa³a jasna flaga. Na pok³adzie za to roi³o siê od ludzi, majtkowie siedzieli na rejach i linach,
muzyka gra³a, piew g³uszy³ j¹ czasem.
ciemni³o siê; na statku b³ysnê³y wiate³ka, coraz ich wiêcej na dole i w górze, ró¿nobarwne,
janiej¹ce wród ciemnoci jak tajemnicze znaki. O, jak ich du¿o! Statek janieje i gore, rozlewa
blask doko³a. Jak¿e nie przyjrzeæ siê z bliska?
Syrena podp³ynê³a do okna kajuty, a ile razy woda siê podnios³a, mog³a zajrzeæ do rodka
przez szyby przejrzyste. I tutaj pe³no ludzi; wszyscy strojni, piêkni, lecz najpiêkniejszy z nich
m³ody królewicz o wielkich, czarnych oczach i dobrym umiechu. Jaki¿ on piêkny, jaki musi
byæ dobry! I jaki m³ody, nie ma wiêcej nad szesnacie lat, musz¹ byæ w równym wieku: jak¿eby
chcia³a zbli¿yæ siê do niego, przemówiæ ludzkim g³osem!
Nie wiedzia³a, ¿e na okrêcie obchodzono urodziny królewicza i st¹d zabawa, tañce. Na
pok³adzie weso³o tañczyli majtkowie, a gdy ksi¹¿ê wyszed³ z kajuty, tysi¹ce rakiet b³ysnê³o
w powietrzu i dzieñ siê zrobi³ nagle. Przera¿ona Syrena skry³a siê pod wodê, lecz wyp³ynê³a
zaraz i wyda³o jej siê, ¿e z ciemnego nieba spadaj¹ w morze wszystkie gwiazdy z³ote. Nic
podobnego nigdy nie widzia³a!
A to nie koniec coraz co nowego: to z³ote s³oñce rozpryska siê w górze, p³yn¹ ogniste
ryby, gwiazdy, wstêgi, a wszystko siê odbija w spokojnej, lustrzanej powierzchni oceanu. Co za
cuda, cuda! Na pok³adzie tak jasno, ¿e nie tylko ludzi, ale najcieñsz¹ linê widaæ z dala. A ludzie
tacy piêkni. Ksi¹¿ê najpiêkniejszy, umiecha siê, ¿yczliwie ciska d³onie majtków, a muzyka
rozbrzmiewa i p³ynie po fali hen, daleko.
Noc p³ynie, lecz ksiê¿niczka zapomina³a o tym. Nie myli o powrocie, nie mo¿e oderwaæ
oczu od ludzi i od królewicza. Ró¿nobarwne wiat³a zagas³y na statku, nie strzelaj¹ rakiety, nie
s³ychaæ muzyki i piewu, lecz w g³êbi morza szum jaki siê zrywa i p³ynie z dala st³umiony
a grony. Syrena po³o¿y³a siê na silnej fali i ko³ysze siê lekko, a ile razy woda j¹ podniesie,
zagl¹da w okna kajuty ksi¹¿êcej.
Okrêt tymczasem poruszy³ siê z miejsca i posuwa siê dalej. Wiatr nadyma ¿agle, fale wzbieraj¹
coraz potê¿niejsze, biegn¹ z g³uchym pomrukiem, piêtrz¹ siê i wznosz¹. B³ysnê³o w oddaleniu.
Burza idzie.
Okrêt mknie coraz szybciej, a Syrena za nim. Ani na chwilê nie spuszcza go z oczu. Bawi j¹
taka podró¿, cieszy ta gonitwa.
Na pok³adzie ruch wzrasta, majtkowie zwijaj¹ rozpiête ¿agle, przeci¹gaj¹ liny, gotuj¹ siê do
walki. Statek niknie jak strza³a poród czarnych gór wodnych, które go podnosz¹ na szczyt
spienionych ba³wanów, to znowu str¹caj¹ w przepaæ. Ryk ju¿ nie ustaje, ba³wany uderzaj¹
o siebie z ³oskotem, piêtrz¹ siê bia³e grzywy na ich karkach, z trzaskiem padaj¹ w nie z³ote
pioruny.
A okrêt mknie i ginie, wzlatuje i tonie jak b³yskawica.
Syrena pieszy za nim. Ach, jak jej weso³o! Lecz nieweso³o ¿eglarzom na statku: okrêt siê
s³ania, trzeszczy, fale uderzaj¹ o jego boki z gniewem i wciek³oci¹, rzucaj¹ nim jak pi³k¹,
wreszcie maszt wielki pada, z³amany niby trzcina, okrêt pochyla siê na bok, woda wdziera siê
do rodka.
Jeszcze chwila zatonie. Syrena pozna³a teraz niebezpieczeñstwo, sama strzec siê musi
odpadaj¹cych szcz¹tków rozbitego masztu, strzaskanych belek, rei, które woda niesie i uderza
o siebie. A dooko³a ciemno jak w najciemniejszej g³êbi w noc pochmurn¹; to znowu b³yskawica
olniewa jasnoci¹, i widaæ jak w dzieñ jasny najdrobniejszy szczegó³. Syrena wzrok natê¿a,
pragnie przenikn¹æ ciemnoci, dr¿y o ludzi, o ksiêcia.
Znowu b³yskawica Piorun uderza w kad³ub rozbitego statku, wstrz¹sa nim Krzyk rozpaczy
Okrêt siê zanurza, ju¿ nie wyp³ynie.
A ludzie królewicz!
W pierwszej chwili z radoci¹ prawie pomyla³a, ¿e id¹ do niej, do domu jej ojca, ale
natychmiast stanê³o jej w myli, ¿e tam widzia³a tylko martwe zw³oki. Ludzie widocznie ¿yæ
w wodzie nie mog¹, a wiêc ratunku!
Hans Christian Andersen, Syrena
4
I nie myl¹c ju¿ o w³asnym ¿yciu, rzuca siê na fale, pomiêdzy belki i od³amki masztów.
Chcia³aby wszystkich ocaliæ od mierci, ale si³ nie ma. A ksi¹¿ê? A królewicz? Jego choæ znaleæ
musi! Taki m³ody jeszcze, mia³by umieraæ? O nie! Ona przecie¿ jemu choæ pomoc okazaæ potrafi,
jego ratowaæ bêdzie!
Tylko go znaleæ trzeba.
Wiêc szuka z zapa³em, zanurza siê w odmêty, rozbija ba³wany, b³aga o pomoc jasnej
b³yskawicy.
Spostrzega go nareszcie, kiedy wyczerpany, bezsilny, sztywny, z zamkniêtymi oczyma, nie
maj¹c si³y d³u¿ej opieraæ siê mierci, zapada³ w otch³añ. Syrena pochwyci³a go w ramiona
i ³agodnie jak dziecko wynios³a z g³êbi na powierzchniê. Tu odpoczê³a. Niechaj j¹ fale nios¹,
gdzie im siê podoba, ona jak matka piastuje topielca i czuwa nad nim. Teraz ju¿ nie zginie.
Nad ranem uspokoi³a siê burza, umierzy³y ba³wany i rozpierzch³y chmury. Na wyg³adzonej
toni nie widaæ ladu wspania³ego okrêtu. Na spokojnym niebie janieje z³ote s³oñce. Blask jego
pada na twarz królewicza i zdaje siê oblewaæ j¹ ¿yciem, lecz oczy pozostaj¹ zamkniête. Czy¿by
go nie ocali³a?
Biedna Syrena z trwog¹ pochyli³a siê nad nim, odgarnia mokre w³osy z wysokiego czo³a
i k³adzie na nim s³odki poca³unek.
Obud siê mówi. Tylu was zginê³o. Serce miê boli, kiedy o tym wspomnê. ¯yj choæ ty
jeden, taki m³ody, taki piêkny! Tyle lat do was têskni³am, do ludzi, tak was kocha³am, nie znaj¹c
dzisiaj kocham was wiêcej, a ciebie najbardziej. Wiêc nie mo¿esz umieraæ.
Przyszed³ jej na myl pos¹g marmurowy, stoj¹cy w jej ogródku i wyda³o jej siê, ¿e m³ody
ksi¹¿ê bardzo do niego podobny. ¯eby ¿y³ tylko. Lecz có¿ ona mo¿e uczyniæ wiêcej, aby
przywróciæ mu ¿ycie?
Wtem z daleka ujrza³a l¹d góry wysokie, niegiem okryte, jak bia³e ³abêdzie, pi¹ce pod
ob³okami. A ni¿ej, na wybrze¿u, gaje zielone, cieniste, wród których mury kocio³a czy zamku
biela³y otoczone zieleni¹ pomarañcz i cytryn z owocami z³ocistymi. U bram ogrodu wznosi³y
siê palmy wysmuk³e, dumne, a nieco opodal morze tworzy³o tu ma³¹ zatokê, spokojn¹ lecz
g³êbok¹. Wp³yn¹wszy do niej, Syrena z³o¿y³a cia³o m³odzieñca na gor¹cym piasku, tak aby
s³oñce pada³o na g³owê, któr¹ opar³a wy¿ej.
G³os dzwonka rozleg³ siê z bia³ego domu ukrytego w zieleni i w tej samej chwili gromadka
dziewcz¹t wbieg³a do ogrodu. Ujrzawszy je, Syrena zostawi³a ksiêcia, a sama odp³ynê³a za ska³y
nadbrze¿ne, zarzuci³a na w³osy welon bia³ej piany i niewidzialna patrzy³a, co dalej stanie siê
z królewiczem.
Wkrótce jedna z dziewcz¹t zwróci³a siê w tê stronê i z weso³ym piewem bieg³a ku brzegowi.
Nagle spostrzeg³a cia³o. Krzyknê³a z przestrachu i zaczê³a uciekaæ. Lecz zaraz powróci³a, by
zawo³aæ ludzi. Otoczono m³odzieñca, zaczêto go trzewiæ i Syrena widzia³a, jak otworzy³ oczy,
jak siê umiecha³ z wdziêcznoci¹ do ludzi, którzy go tu znaleli. Nie wiedzia³, ¿e to ona ocali³a
mu ¿ycie, wiêc dla niej tylko jednej nie mia³ wdziêcznego umiechu i smutno jej by³o.
Widzia³a, jak go potem wprowadzono do bia³ego budynku pomiêdzy drzewami i odgaduj¹c,
¿e go prêdko nie zobaczy, zanurzy³a siê w morzu.
Siostry powita³y j¹ z wielk¹ radoci¹, babka umiechnê³a siê zadowolona, gdy¿ wszyscy
niepokoiæ siê ju¿ zaczynali, ¿e nie wraca tak d³ugo. Naturalnie zaczêto pytaæ o przygody, ale
Syrena milcza³a uparcie. Zawsze bywa³a cicha, zamylona, lecz teraz sta³a siê cicha i smutna.
Dlaczego? Nikt nie wiedzia³.
A ma³a coraz bardziej têskni³a do ksiêcia, do ludzi. Raz ich tylko widzia³a, ale zapomnieæ nie
mog³a i le jej by³o w ojcowskim pa³acu.
Niekiedy wyp³ywa³a wieczorami i pieszy³a na miejsce, gdzie zostawi³a królewicza. Ale tu
pusto by³o. Ludzie spali noc¹. W ogrodzie dojrzewa³y z³ociste owoce czyje rêce zdjê³y je
z drzew obci¹¿onych nieg strumieniami sp³yn¹³ z gór wysokich ale ksiêcia nie by³o, ani
wieci o nim.
Najulubieñsz¹ jej teraz zabaw¹ by³o siadaæ w ogrodzie naprzeciw posagu, który umieci³a
pod p³acz¹c¹ wierzb¹ i patrzeæ na przeliczne rysy marmurowe piêknego ch³opca, który jej tak
bardzo przypomina³ ocalonego cz³owieka. Czasem zarzuca³a mu rêce na szyjê i opiera³a sw¹
z³ocist¹ g³ówkê o zimny, twardy kamieñ. Zaniedba³a nawet ulubione kwiatki, które rozros³y
siê dziko i bujnie, oplata³y giêtkie ga³¹zki wierzbowe i utworzy³y wraz z nimi sklepienie, pod
Hans Christian Andersen, Syrena
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin