Rozdział 13.rtf

(12 KB) Pobierz

ROZDZIAŁ 13.

Stałam pomiędzy ukochanym, a siostrą. Między niebem, a ziemią. Decyzja należała tylko do mnie. To ja miałam zadecydować o swoim życiu. Życiu na ziemi, lub życiu w niebie. Życiu pełnym pułapek, lub życiu nieśmiertelnym. To moja decyzja miała zaważyć na szczęściu innych. Gdybym zdecydowała się tu zostać, byłabym szczęśliwa. Nie musiałabym się martwić, że ojciec znów mnie skrzywdzi. Całą wieczność spędziłabym z siostrą, którą straciłam. Byłabym obok Adriena. Żylibyśmy w świecie nieśmiertelnym, danym przez Boga. Nikt i nic nie mogłoby nas rozłączyć. Już nigdy. Z drugiej strony mama by się załamała. Straciła męża, a teraz traci córkę.

Nigdy nie zastanawiałam się nad tym, jak to jest umrzeć. Prawdę mówiąc jeszcze nie umarłam, ale byłam blisko. Stałam na krawędzi życia i śmierci. Jedną nogą na ziemi, drugą w niebie. Wiedziałam, że jeśli podejmę złą decyzję, mogę tego żałować. Chciałam wrócić, ale też chciałam tu zostać. Nie mieć problemów, a przede wszystkim nie bać się, że znów zostanę skrzywdzona. Prawdę mówiąc umarła moja dusza. Nie ja. Umarło moje dzieciństwo. Bardzo dawno temu…

***

-Cloe co się dzieje? –zapytałam uchylając drzwi jej pokoju.

Siedziała na łóżku, a twarz miała wtuloną w Doriana –mojego wielkiego, białego misia. Wiedziałam, że płacze. Nie dało się tego ukryć.

Dziewczyna poklepała miejsce obok siebie, co miało oznaczać, że mam usiąść obok niej. Posłusznie poczłapałam do wskazanego miejsca i próbowałam wczołgać się na łóżko. Cloe chwyciła mnie za biodra i posadziła we wskazanym miejscu. Wtuliłam twarz w jej ramię, czekając na odpowiedź.

-Tatuś robi mi coś złego –szepnęła mi do ucha. –Bardzo złego.

Chciałam spytać ją jeszcze o wiele rzeczy, ale wtedy przyszedł on. Uśmiechał się do niej szyderczo. Usiadł po jej drugiej stronie i zaczął ją dotykać. W tej samej chwili przypomniał sobie o mojej obecności. Wstał i podszedł do mnie. Chwycił mnie za włosy i uniósł wysoko tak, że moja twarz znajdowała się naprzeciw jego. To bolało.

-Wyjdź stąd –powiedział stawiając mnie na ziemi.

Stałam tam jeszcze chwilę, ale zostałam popędzona silnym popchnięciem.

-Zamknij za sobą drzwi! –warknął ojciec znów przybliżając się do mojej siostry.

Zanim wyszłam spojrzałam na Cloe. W jej oczach malował się strach. Przypomniałam sobie jej słowa. „-Tatuś robi mi coś złego. Bardzo złego.” Wiedziałam, że teraz zrobi to samo. Jednak ja nie mogłam nic z tym zrobić. Nic, prócz wspięcia się na palce i zamknięciu za sobą drzwi.

-Mamo, co takiego tatuś robi Cloe? –zapytałam wchodząc do zadymionego i śmierdzącego przez papierosy salonu.

Oprócz tego na stole znajdowały się puste butelki po wódce i innych alkoholach.

-Mamo? –zapytałam ciągnąc ją za rękaw wyciągniętego, szarego swetra.

-Nic takiego. Tatuś po prostu uczy się z Cloe. Pomaga jej w zadaniach domowych –nie miałam pojęcia, że kłamie. Uwierzyłam. Uwierzyłam w jej słowa, w kłamstwa, które padły z jej ust.

-Mamo? –zapytałam niepewnie, wtulając się w przesiąknięty dymem sweter.

-Mmm… -na tyle ją było stać.

-Kochasz mnie? –zapytałam, nie żałując swoich słów. Znałam odpowiedź, ale wolałam się upewnić. Tylko ktoś bez serca nie kocha swoich dzieci.

-Tak. Kocham – powiedziała przytykając kolejną szklankę wódki do ust.

-A Cloe też kochasz?

-Oczywiście, że kocham głuptasie –na jej twarzy pojawił się sztuczny uśmiech.

-To dlaczego pozwalasz tatusiowi, by robił jej krzywdę? Powiedziała mi, że tatuś jej robi coś bardzo złego.

Mama odstawiła szklankę na stół i zapaliła kolejnego papierosa. Milczała przez dłuższą chwilę.

-Tatuś nie robi jej niż złego kochanie… -powiedziała po kilku minutach ciszy.

-To czemu dzisiaj płakała? –przerwałam jej nie zważając na złamanie podstawowej reguły. „Jak ktoś mówi – Nie przerywaj!”

Nie odpowiedziała. Zgasiła papierosa i położyła się na łóżko, przykrywając podziurawionym od niedopałków papierosów kocem.

Zasnęła. Jak gdyby nigdy nic położyła się spać.

A ja tak bardzo chciałam, by powiedziała mi coś miłego. Chciałam, by powiedział cokolwiek. Potrzebowałam tego w tamtej chwili. Miałam wtedy tylko 5 lat.

Siedziałam skulona przy sofie, obejmując kolana ramionami. Mama spała, a ojciec był z Cloe w pokoju. To był jeden z najgorszych dni w moim krótkim życiu. Po kilku godzinach wszedł do salonu. Na jego twarzy malowało się szczęście. Był szczęśliwy, bo zrobił Cloe coś złego. Wtedy nie wiedziałam dokładnie o co chodzi. Bezszelestnie wstałam z podłogi i poszłam do jej pokoju. Teraz ona siedziała skulona na podłodze i kiwała się do przodu i do tyłu. Głowę miała schowaną między kolanami. Podeszłam do niej niepewnie i przytuliłam się do niej. Ona również zamknęła mnie w żelaznym uścisku. Pomimo mojej obecności nadal płakała. Zastanawiałam się, czy to przeze mnie. Jednak nie wiedziałam jaka jest prawda. Miałam się o niej nie dowiedzieć.

-Nie płacz Cloe –powiedziałam cicho, wtulając twarzyczkę w jej kasztanowe włosy.

Nie odpowiedziała. Mocnej zacisnęła swoje ramiona wokół mnie. Minęło kilka minut, kiedy Cloe puściła mnie jedną ręką, a drugą zacisnęła mocnej przysuwając mnie do siebie. Wolną ręką chwyciła za Doriana leżącego na jej łóżku. Podała mi go, uśmiechając się do mnie.

-Trzymaj –na jej twarzy pojawił się pełen bólu uśmiech. –Tobie bardziej się przyda.

Wyciągnęłam ręce w stronę misia. Kiedy siostra podała mi go, przytuliłam go mocno do siebie.

Usiadłam obok niej, nie spuszczając wzroku z jej zapłakanych oczu, z pół bladego uśmiechu, który wyrażał smutek, złość, nienawiść, ból. Nie wiedziałam, że człowiek może mieć wyrażać tyle uczuć naraz. Ona ukazywała te złe uczucia, a ja chciałam, by na jej uśmiech wyrażał szczęście, przyjaźń, miłość… Mogłabym wymieniać tak bez końca, ale ja chciałam tylko jednego. Chciałam, by Cloe była szczęśliwa.

-Czy ty będziesz kiedyś szczęśliwa? –zapytałam ni stąd ni zowąd.

Siostra spojrzała na mnie, a w jej oczach pojawiło się coś dziwnego.

-Na pewno –uśmiechnęła się do mnie szeroko.

W jej oczach ujrzałam nadzieję. Nadzieję na to, że będzie szczęśliwa. Nadzieję, że skończy się jej cierpienie.

Kolejny dzień. Znów usłyszałam jej płacz, ale nie wchodziłam. Nie chciałam jej przeszkadzać. Pomimo, że byłam mała, potrafiłam zrozumieć, że jest smutna. Jednak nadal nie wiedziałam, co sprawia, że tak właśnie się czuje.

-Wychodzę –usłyszałam jej głos, dobiegający z przedpokoju.

Mama jak na komendę zerwała się z miejsca, wylewając szklankę whisky. Podbiegła do niej chwiejnym krokiem i chwyciła ją za ramię.

-Nigdzie nie idziesz moja panno! –krzyknęła, a ja odruchowo zakryłam uszy dłońmi.

Nigdy nie lubiłam, jak się kłóciły, a wiedziałam, że tym razem będzie identycznie.

-Tylko nie moja panno! – odkrzyknęła, próbując wyrwać się z żelaznego uścisku.

Mimo tego, że miałam zakryte uszy, słyszałam wszystko doskonale. Słyszałam to tak, jakbym stała pomiędzy nimi.

-Nigdzie nie idziesz! –mama nie dawała za wygraną.

Wydawało się, że nagle otrzeźwiała, ale było inaczej. Nadal słaniając się na nogach próbowała wciągnąć Cloe z powrotem do pokoju. Nie usłyszałam nic, prócz głośnego trzaśnięcia drzwiami.

-Jak wróci ojciec, to pożałujesz! –krzyknęła za nią, ale jej głos odbił się od zamkniętych, drewnianych drzwi.

Mama wróciła do pokoju, nalewając sobie kolejną szklankę alkoholu. Nie pamiętam dni, w których byłaby trzeźwa, być może tylko dlatego, że tak owych dni nie było.

Nie pamiętam, co się wtedy działo, ale wiem, że obudziłam się w swoim łóżku. Rozejrzałam się po pokoiku, ale nikogo nie widziałam, więc znów zamknęłam oczy i zasnęłam.

Obudziłam się w nocy, czując na swoim policzku czyjąś dłoń. Nie chciałam otwierać oczu. Nie chciałam, by to był tata. Jednak niepewnie spojrzałam na osobę, siedzącą na moim łóżku.

-Cloe – wyszeptałam cichutko.

-Ciii… Śpij – powiedziała łamiącym się głosem. Jeszcze wtedy nie wiedziałam, że płacze. – Jeśli tobie, będzie się działa jakakolwiek krzywda, pamiętaj, że on będzie musiał za to zapłacić.

Posłusznie zamknęłam oczy, ale nadal nasłuchiwałam jej nierównego oddechu.

-Proszę cię Boże, by nigdy jej się nie przytrafiło to, co mnie… -powiedziała cicho i wyszła z pokoju.

Od tamtej pory nie spałam. Leżałam i rozmyślałam nad jej słowami. Rano poszłam do jej pokoju i to co zobaczyłam, pozostawiło trwały ślad w mej pamięci.

Cloe stała odwrócona do mnie plecami. Miała na sobie czarną bluzeczkę i poplamione krwią majtki. Do bluzki miała przypięte skrzydła aniołka, które leżały w jej szafie od czasu, kiedy przestała chodzić do szkoły... Miała mi je pożyczyć na tegoroczny festiwal piosenek Bożonarodzeniowych. Wraz z dziećmi w przedszkola mieliśmy być przebrani za aniołki i zaśpiewać „Cicha Noc”.

Moja siostra w lewej ręce trzymała Diera (mojego misia), a w prawej pistolet, który był przyłożony do jej skroni.

Moje usta wypowiedziały nieme „nie”, a Cloe drgnęła. Odwróciła się w moją stronę. Jej twarz była mokra od łez. Jednak nic nie powiedziała. Odsunęła pistolet od skroni i uśmiechnęła się smutno.

-Tak będzie lepiej. Uwierz mi – wyszeptała, po czym usłyszałam wystrzał pistoletu.

***

Stałam jak zahipnotyzowana. Te wspomnienia coś we mnie obudziły. Nie wiem, jak mogłam nazwać to uczucie. Strach? Lęk? Rozpacz? Było tego zbyt wiele, by powiedzieć co to było. Możliwe, że miałam je w sobie. Wszystkie te uczucia naraz.

Spojrzałam na Adriena, a następnie na Cloe, i przypomniałam sobie jej słowa: „Jeśli tobie, będzie się działa jakakolwiek krzywda, pamiętaj, że on będzie musiał za to zapłacić.” Ale jak? Czy moja śmierć jest dla niego najlepszą karą? Nie miałam bladego pojęcia, ale wiedziałam, że podjęłam już decyzję…

Zgłoś jeśli naruszono regulamin