Marta Tomaszewska Pan Tu i Pan Tam Rozdzia� pierwszy Pan Tu siedzia� na pniu zwalonego drzewa i trzyma� przy ustach fujark�, z kt�rej jeszcze przed chwil� wydobywa� d�wi�ki najbardziej odpowiednie do tej pory dnia. Dzie� chyli� si� ku czerwcowemu zmierzchowi i ca�y ogromny las by� cichy, wi�c lekkie przecie� kroki kogo�, kto nadchodzi� od strony pobliskiej ��ki, rozlega�y si� bardzo wyra�nie. Pan Tu od�o�y� fujark�. - O, dziewczynka! - powiedzia� ze zdziwieniem. - Nie boisz si� chodzi� sama po lesie? - Nie - odpowiedzia�a dziewczynka. - O! - powiedzia� Pan Tu (kt�ry lubi� m�wi� "o!") - Nied�ugo zrobi si� ciemno, a ty... C� to? P�aczesz? - Ja nie p�acz�, ja jestem z�a - odpowiedzia�a dziewczynka i zmarszczy�a gniewnie brwi. Nie, co m�wi�, nie brwi. Ca�e czo�o. Dzi�ki temu jej zaskakuj�ca odpowied� sta�a si� bardziej prawdopodobna. Bo �zy rzeczywi�cie p�yn�y po nieco pyzatych policzkach. Ale ma�e gniewne zmarszczki nadawa�y twarzy taki wyraz, jaki ma na przyk�ad ma�y rozz�oszczony spanielek. Na tym zreszt� podobie�stwo ko�czy�o si�. Dziewczynka, kt�ra wy�oni�a si� nieoczekiwanie przed Panem Tu, wygl�da�a jak dziewczynka. Bardzo �ywa dziewczynka, pe�na temperamentu. Jaka� taka... taneczna. Ani chwili nie sta�a nieruchomo. Podskakiwa�a, przytupywa�a lub po prostu podrygiwa�a w miejscu (rzucaj�c na prawo i lewo badawcze spojrzenia), a wszystko to robi�a niezmiernie rytmicznie, jakby w takt muzyki. W kolorowej, d�ugiej do ziemi sp�dniczce ozdobionej falban�, z d�ugimi ciemnymi w�osami, kt�re niecierpliwie opada�y na to - teraz gniewnie zmarszczone czo�o - wygl�da�a zarazem bardzo dziecinnie i bardzo doro�le. Prawdziwa ma�a kobietka. - Dlaczego jeste� z�a? - spyta� z zainteresowaniem Pan Tu. - Mam wszystkiego do�� - odpar�a kr�tko. - To znaczy czego? - �ycia - wyja�ni�a doro�le. - Aha - powiedzia� Pan Tu. Czo�o dziewczynki znowu przeci�y gniewne zmarszczki. - Aha! - przedrze�ni�a ze z�o�ci�. - Zawsze m�wi� "aha". Jak gdyby wszystko rozumieli. A cz�owieka co� boli. Id� sobie. Zrobi�a taneczny p�obr�t, a� furkn�a kolorowa sp�dniczka i - ju� "sz�a sobie". - Zaczekaj! - zawo�a� Pan Tu. - Powiedz mi, prosz�, co ciebie boli. No, powiedz, co? - Pstro! - rzuci�a niegrzecznie dziewczynka, ale... przystan�a. Nie zawr�ci�a ca�kiem, tylko przystan�a, tak jako� bokiem, w p�obrocie wyra�nie daj�c do zrozumienia, �e naprawd� idzie sobie. Pan Tu podni�s� do ust fujark� i dmuchn�� w dzurki, jak gdyby wydmuchiwa� z nich kurz. - Bo, widzisz, mnie - rzek� na poz�r bardzo zaj�ty przedmuchiwaniem - mnie na przyk�ad boli to, �e nie mog� si� st�d ruszy�. Teraz dziewczynka zwr�ci�a si� ku niemu ca�kowicie. Bynajmniej nie ukrywa�a zaciekawienia. - Nie mo�esz si� ruszy� z tego lasu? - spyta�a zainteresowana. Pan Tu dmuchn�� w fujark� jakby wyj�tkowo wydmuchiwa� oporny py�ek. - Z tego miejsca - rzuci� lekko, po czym przy�o�y� fujark� do ust i zagra�. By�o to w�a�ciwie tylko kilka d�wi�k�w, przypominaj�cych kosa pr�buj�cego g�osu o �wicie. - Nie mo�esz si� st�d ruszy�? - wykrzykn�a ze zdumieniem. - Z tego miejsca gdzie teraz jeste�? - Tak - potwierdzi� ze smutkiem Pan Tu. - Musz� by� zawsze tu. Dziewczynka plasn�a w r�ce. Najwyra�niej zapomnia�a ju� o swoich zmartwieniach. Jej du�e, okr�g�e oczy zaokr�gli�y si� jeszcze bardziej i wyra�a�y najwy�sze zainteresowanie. - Ojejku, to okropne! Ja tam nigdy nie mog� usiedzie� na jednym miejscu. Chocia� (rozejrza�a si� zarazem krytycznie i po gospodarsku) tu jest fajnie. Nawet ca�kiem fajnie - doda�a pocieszaj�co. - Ja lubi� las - ci�gn�a w zamy�leniu. - Ale... �eby nie m�c chodzi� po lesie... Bo, widzisz, za ka�dym drzewem mo�e co� by�. Jaka� niespodzianka, rozumiesz? - A zreszt� - rzek�a z nag�� powag� - wiesz, chyba bym si� z tob� zamieni�a. Bo ty przynajmniej nie jeste� taki jak inni. A ja - g�os dziewczynki zadr�a� - jestem zwyczajna. Ca�kiem zwyczajna, rozumiesz? - O! - powiedzia� Pan Tu, odk�adaj�c fujark�. - I to w�a�nie ci� boli, tak? - Yhm - przytakn�a. - Nic nie umiem. To znaczy, nic nadzwyczajnego. Jestem... taka sama jak Wie�ka, Elka, Marzena. Kiedy id� po ulicy, to nikt nie wykrzyknie, patrzcie idzie ta Ewa... - Masz na imi� Ewa? - przerwa� Pan Tu. - Yhm - przytakn�a znowu. - A ty? Jak ty si� w�a�ciwie nazywasz? - Ja? - powt�rzy� z roztargnieniem Pan Tu. - Nazywam si� Tu. - Jak?! Wsta� i sk�oni� si� dwornie. - Jestem Pan Tu - powiedzia� i natychmiast znowu usiad�. Ewa, kt�ra najwidoczniej zapomnia�a o swoim zmartwieniu, usiad�a obok niego. Przez chwil� nic nie m�wili. Pan Tu od niechcenia przebiera� palcami po swojej fujarce, a Ewa, o kt�rej jak gdyby zapomnia�, przygl�da�a mu si� z uwag�. "Pan Tu - my�la�a - siedzi tu i nie mo�e si� st�d ruszy�. To dziwne. Dziwne, �e nikt nigdy mi o nim nie m�wi�. Jakby go nikt nie zauwa�y�? Oj! Ale przecie� on jest ca�kiem zwyczajny. Tak bardzo zwyczajny, �e mog�abym ko�o niego przej�� i nie zauwa�y� go! Jakby go w og�le nie by�o!" - A powiedz mi Ewo, co ty umiesz robi�? Dziewczynka wyrwana ze swych rozmy�la� drgn�a. Ale pytanie us�ysza�a. I od razu znowu si� nachmurzy�a. - M�wi�am ci ju�, �e nic - rzek�a chmurnie. - To co wszyscy. - To znaczy, co? Wzruszy�a ramionami. Pogardliwie skrzywi�a wargi. Przez chwil� wydawa�o si�, �e nic nie powie, bo po co, nie warto. - Nnoo - rzek�a w ko�cu - umiem robi� na drutach. Umiem zamiata�. Zagnie�� ciasto na zacierki. No i umiem rumieni� si� na zawo�anie. Bardzo mocno, robi� si� ca�a czerwona i mama m�wi �e po prostu pal� mi si� policzki. To tyle - zako�czy�a, po czym obr�ci�a na Pana Tu zagniewane oczy. - Sam widzisz, �e to nie wystarczy. - Do czego? - Do tego, �eby by� bohaterk� oczywi�cie. Pan Tu nie zd��y� powiedzie� "o" ani "aha" (raczej mia� zamiar powiedzie� "aha"), gdy� nagle, gdzie� mi�dzy drzewami rozleg� si� g�o�ny p�acz. Pan Tu i Ewa jednocze�nie spojrzeli. Lasem szed� ch�opiec tego samego wzrostu co Ewa, tyle �e du�o szczuplejszy, po prostu chudy. Szed�, potykaj�c si� o korzenie, i rozpaczliwie szlocha�. - Ja go znam - powiedzia�a Ewa. - To Wacek. Ma tylko babaci�, wiesz? S� chyba najbiedniejsi w ca�ym miasteczku. Tatu� m�wi, �e to skandal i �e spo�ecze�stwo powinno im naprawd� pom�c. Ch�opiec, kt�ry za�lepiony �zami i jakim� olbrzymim zmartwieniem najwyra�niej niczego woko�o nie dostrzega�, by� coraz bli�ej, a jego p�acz stawa� si� coraz rozpaczliwszy, po prostu nie do zniesienia. - Nie, no czego on tak beczy! - wykrzykn�a Ewa ze z�o�ci�. Wsta�a. - Wacek, Wacek! - zawo�a�a bardzo g�o�no. - Co ci si� sta�o? Ch�opiec przystan��. Mia� oczy zupe�nie nieprzytomne. - No, chod� tu! - rzek�a Ewa - i nie becz tak, tylko powiedz jak cz�owiek, co si� sta�o! Zbi� ci� kto? Ch�opiec (wydawa� si� bardzo malutki na tle niebotycznych sosen) spojrza� przytomniej. Post�pi� kroku. - Sze... szed�em do sklepu - powiedzia� w taki spos�b jakby to, co m�wi, m�wi� po wielokro� sam do siebie - babcia mnie pos�a�a. Powiedzia�a: kup olej, bia�y barszcz i p� chleba. A uwa�aj na portmonetk�. Listonosz przyniesie mi rent� dopiero dziewi�tnastego, dopiero pi�ty, a mamy ju� bardzo ma�o pieni�dzy. Spieszy�em si�. Poszed�em na skos przez ��k� i... i nadlecia� ptak. Czarny. Ogromny. I... i... wyrwa� mi portmonetk� z r�k. O Bo�e, o Bo�e, co ja zrobi�! Nadlecia� ptak i wyrwa� mi portmonetk� z r�k! - powt�rzy� �a�o�nie. Ledwo wym�wi� ostatnie s�owa, gdzie� w g�rze, zupe�nie niedaleko rozleg�o si� z�owr�bne krakanie; zabrzmia�o tak jakby jakie� z�o�liwe ptaszysko zanosi�o si� �miechem. - To on! To on! - zawo�a� Wacek przera�ony. - Go� go! - wykrzykn�a Ewa przej�ta. Wacek ani drgn��. - Ja si� go boj�! Ty go nie widzia�a�. Jest ogromnie wielki. Jak nie wiem co. Nigdy nie widzia�em takiego ptaka. Potw�r! O! Jest tam, tam! Nie musia� wskazywa� gdzie. Krakanie, jeszcze bardziej szydercze, jeszcze bardziej z�owieszcze rozlega�o si� dos�ownie nad ich g�owami, a zaraz potem - �opot skrzyde� tak silny jakby jednocze�nie stu furman�w strzela�o z bata. Jak na komend� unie�li g�owy: ptak siedzia� na szczycie najwy�szej w tym miejscu sosny. Sosna by�a wysoka na kilka pi�ter, ale, zapewniam was, nawet z tej odleg�o�ci wydawa� si� ogromny; Wacek wcale nie przesadza�. Czarny ptak siedzia� nieruchomo, jakby przyczajony, w rozwidleniu niebosi�nego konara przypomina� wielki l�ni�coczarny g�az: kamie� w wide�kach procy olbrzyma. Pot�ny dzi�b zdawa� si� celowa�, zawis� nad patrz�cymi niby gotowy do ciosu miecz. Z daleka trudno by�o dojrze� wyraz ma�ych b�yszcz�cych oczu, ale ptak siedzia� w ten spos�b, jakby napawa� si� pe�n� grozy cisz�. Potem wolno roz�o�y� swe olbrzymie czarne skrzyd�a. Wacek wci�gn�� g�ow� w ramiona, jakby pragn�� znikn��, sta� si� niewidzialnym. - Nie b�jcie si� - przem�wi� �agodnie Pan Tu. - To Omo - kruk Pana Tam. Kruk za�opota� skrzyd�ami (a wiatr si� taki uczyni�, �e zatrz�s� wierzcho�kiem sosny), kracz�c na�miewaj�co wzbi� si� ku szaroniebieskiemu niebu i - odlecia�. - Z�odziej! - wykrzykn�a Ewa bardziej oburzona ni� przestraszona. - Trzeba powiedzie� temu Panu Tam, �e jego kruk kradnie! Pan Tu u�miechn�� si� nieznacznie. - On nie kradnie. Omo tylko spe�nia polecenia - obja�ni�. - Polecenia? - wykrzykn�li jednocze�nie Wacek i Ewa. Pan Tu przytakuj�c skin�� g�ow�. - Tak. Omo spe�nia polecenia Pana Tam - sprecyzowa�. Tego ju� doprawdy by�o za wiele dla krewkiej dziewczynki. - Polecenia Pana Tam?! - zawo�a�a gniewnie. - To w takim razie ten Pan Tam sam jest z�odziejem! Trzeba zawiadomi� milicj�! - Nie, nie, nie trzeba - rzek� szybko Pan Tu. - Pan Tam nie kradnie. On tylko wystawia na pr�b�. Umilk�, a min� mia� tak� jak gdyby... walczy� ze snem. - Ju� wyja�niam - podj��, widz�c, �e czo�o Ewy marszczy si� w ma�e gniewne zmarszczki. - Pan Tam oddaje to, co kaza� zabra�. Ale pod jednym warunkiem: �e poszkodowany sam do niego przyjdzie po swoj� w�asno��. A musicie wiedzie� - ci�g...
izebel