Rzemiosła - Szklarz.rtf

(19 KB) Pobierz
Szklarz

Szklarz

 

Na stole stała pięknie rżnięta szklana karafka. Wysokiej jakości kryształ pięknie rozszczepiał  padające z okna światło. Przy zniszczonym stole siwy mężczyzna z uwagą wodził różdżką po kielichu. Srebrna mgiełka ciągnęła się za jej końcem, pozostawiając na szkle misterny wzór. Przerwał na chwilę pracę i wyjrzał przez okno. Odkąd Wojciech Duran pamiętał, nic się w tym widoku nie zmieniło.

Przed domem od strony podwórza było widać liczne warsztaty. W sąsiednim miasteczku blisko złóż piasku szklarskiego była huta, w której topiono szkło. Do warsztatu sprowadzano już gotowe tafle i półprodukty. Jednak i tu było specjalne pomieszczenie z małym piecem do topienia szkła. I cały zestaw przyrządów pozwalających wytwarzać szklane krople, wyciągać włókna, wydmuchiwać naczynia, a także zapiekać małe kawałki szkła i utrwalać kolory.

Pod niewielką wiatą stały zabezpieczone przed deszczem beczki z piaskiem szklarskim i barwnikami.

Przed chwilą spadł deszcz i po mokrym podwórku przebiegła szybko trójka szklarzy rozpryskując kałuże. Z otwartych drzwi dużego pomieszczenia czuć było gorąco i specyficzny zapach topionych składników. Zebrani pracownicy z uwagą słuchali słów żylastego mężczyzny ubranego w sztywny fartuch.

- Otrzymaliśmy dwa duże zamówienia. Pierwszym zajmie się brygada Hanki. W piecu jest już mieszanka z tlenkiem manganu.

- Białe szkło laboratoryjne dla pracowni eliksirów pana Kropelki?

- Tak, Haniu. I zestaw soczewek do nowego mikroskopu.

- A dla nas, mistrzu Jacku? - Rudowłosy krępy mężczyzna patrzył na szefa z rezygnacją w oczach.

Dla was, Arku, dziś zamówienie wyjątkowe. Do naszej gospody pani Teresa zamówiła nowe okna.

- Ale nowość – mruknął Arek pod nosem.

- Okna gomółkowe, Arkadiuszu – mistrz spojrzał surowo. - A rzecz nie będzie łatwa. Dodatkowo mają odpychać deszcz.

    Sama technologia była pracochłonna – błękitne szybki nie większe od dłoni trzeba było najpierw wydmuchać w postaci szklanych baniek, uważając, by były jednakowych rozmiarów. Potem – jeszcze gorące - spłaszczyć jak małe naleśniki, długo studzić, oprawić w ołowiane ramki, a na koniec zaimpregnować zaklęciem.

- Jedno impervius i sprawa z głowy – Arkadiusz wzruszył ramionami.

- Właśnie że nie – zaoponował mistrz. - Oddzielnie na każdą szybkę, bo podczas deszczu ma on spływać po jednych szybkach, a nie dotykać innych.

- I może jeszcze te suche mają układać się w jakieś obrazki?

- To świetny pomysł. Masz zdolnych ludzi.

- Mam pracowitych ludzi. Będzie zrobione. Geometrycznie.

- No to do roboty.

Grupa Hanki czerpała piszczelami szklarskimi wypływający z pieca surowiec i szybko wydmuchiwała zamówione kształty. Kiedy już cały zapas został zużyty, szklarze zabrali dzisiejszą produkcję do powolnego studzenia w ciepłym autoklawie. Następnego dnia miała przyjść kolej na szlifowanie i dopasowywanie.

W tym czasie grupa Arka przygotowała drewniane ramy sprowadzone od mistrza Roberta, a teraz zajęła się wydmuchiwaniem niebieskich kul, które następnie spłaszczali. Na jedno okno potrzeba było czterdzieści osiem takich malutkich szybek. W gospodzie było osiem okien. W sam raz praca do wieczora. Wykonane gomółki miały stygnąć w piecu aż do następnego dnia, kiedy to mieli je oprawić w ołowiane szyny i wstawić w okienne ramy.

Zmęczony pracą wymagającą ogromnego skupienia Duran rozprostował ramiona. Na ten sygnał podbiegł czeladnik zajmujący się dotychczas starannym przycinaniem kolorowych szybek na stole obok.

- Dziadku nie powinieneś tyle pracować. Twoje oczy – powiedział z troską, podając staremu kubek z napojem.

- Ech młody, młody. A ty jak się weźmiesz do sklejania swoich szkiełek to łatwo cię oderwać? - stary uśmiechnął się serdecznie. Widocznie lubił i cenił młodego czeladnika.

- No bo pracy różdżką mniej – bąknął młody, wyraźnie zawstydzony tym faktem.

- To chodź synku do kuchni. Babcia już wróciła i pewnie czeka z obiadem.

 

Kuchnia była już pełna ludzi. Siedzieli wokół długiego stołu, ozdobionego misterną szklaną mozaiką przedstawiającą wszystkie znane owoce poukrywane w pnączu winorośli.

- Dobry wieczór wszystkim – dziadek pozdrowił rozgadaną gromadę. - Jak tam praca?

- Barwienie skończone. Ale zapas barwników też – mistrz Jacek był wyraźnie zmartwiony tym faktem.

- Trzeba będzie zamówić nowy. Wyślesz Wilhelmie sowę?

- Dobrze, ale mistrzu Duran, opłaty...

- Weźmiesz ze skarbca. Chwała Merlinowi, w tym zawodzie na brak galeonów nie można narzekać. Na te słowa wszyscy młodzi przerwali rozmowy.

- Znów wzrosły ceny na szkło? - zapytał jeden z nich z nadzieją. - To by zaczęło wreszcie równoważyć odciski od piszczeli.

- Jak byś poprawnie dmuchał szkło, odciski by ci nie przeszkadzały – mistrz Jacek popatrzył na swojego ucznia z dezaprobatą.

- Albo przestał tak się spieszyć do gospody pani Teresy.

- Albo chwalić przed tkaczkami, ile galeonów już zaoszczędził – kpili bezlitośnie koledzy.

- Cisza – spokojny głos pani Duran przerwał docinki. - Jak ty, Robercie, będziesz tak dobrze grawerował kielichy jak Piotr, a ty Kaju wydmuchasz wreszcie porządną butelkę, to porozmawiamy – obaj wymienieni spuścili oczy. Wdawanie się w dyskusję z panią Marią nie było rozsądne.

- No dobrze dzieci, co dziś udało się wam skończyć?

- Pan Michocki jutro może odebrać witraż. – Barczysty witrażysta wyprostował się z zadowoleniem. - Będziemy gotowi do montażu od rana.

- Maciek z Alą nauczyli się łączyć szybki na miedzianą wstążkę – Robert był dumny ze swoich uczniów. - Bardzo zgrabnie im to idzie. Mamy gotowych kilka lamp.

- Trzeba ich będzie wysłać na studia do... - mistrz Duran nie skończył.

Wielki puchacz wleciał przez otwarte okno. Przy nóżce kiwała mu się elegancka bladoróżowa koperta. Mistrz odebrał ją od puchacza, otworzył delikatnie. Na chwilę zatopił się w czytaniu.

- Gotfryd Majewski stawia nową rezydencję.

Pani Maria usiadła ciężko na swoim miejscu.

- Ile okien tym razem? – spytała, częstując puchacza kawałkiem sernika.

- Sto dwadzieścia. W tym osiem wysokich na dwa piętra. Z witrażami. Lustra, ściany ze szkła, mozaika na ścianie w salonie – trzeba będzie szybko pokończyć rozpoczęte prace. Witek jutro montuje witraż pana Michockiego. Arek kończy okna dla gospody. Zamówienie do huty... Jacku oceń potrzeby i zapasy. Marysiu ...

- Przejrzymy jutro szkło na lustra - powiedziała pani Maria, dopijając wieczorną herbatę. Jak również zapasy barwionego, ołów i miedź do witraży.

- Robert z Adamem ci pomogą.

- Dobrze, dzieci – pani Maria wstała od stołu. - Pora posprzątać po sobie i spać. Wojtku, musimy porozmawiać.

- To chodźmy do gabinetu – powiedział mistrz. Podał ramię swojej żonie i oboje w milczeniu opuścili kuchnię.

W lustrze w przedpokoju przez chwilę było widać jakąś bardzo brzydką twarz.

 

***

- Robert, pomożesz mi w pewnej sprawie? - Adam zaczepił kolegę przy myciu naczyń.

- Co cię gnębi?

- Mam małe lusterko, w sam raz dla eleganckiej czarownicy.

- I..? - spytał Robert pieczołowicie wycierając swój kubek.

- Wiesz, jest mało... dekoracyjne.

- I chciałbyś...? - Robert odstawił swój kubek na miejsce.

- Ozdobić je małym witrażem wokoło. Ale sam nie umiem.

- Chcesz się nauczyć, czy zakładamy spółkę?

- Nauczyć się? Bardzo chętnie.

- No to chodźmy. I tak chciałem jeszcze przed snem popracować trochę.

Kącik Roberta był zawalony różnego rodzaju papierzyskami, projektami, kawałkami miedzi i ołowiu. Każdy kąt w tym domu tak wyglądał. Nawet maluchy cały czas rysowały. No, nie maluchy. Obraziliby się. Kamil miał już osiem lat, Kinga dziewięć. I choć nie byli rodzeństwem, zawsze i wszędzie chodzili razem.

- Patrz i ucz się. Krok pierwszy to projekt. A w projekcie światło.

- A do światła lampka. Po co mi światło przy lusterku?

- Będzie ta niewiasta się przeglądać w jakimś pomieszczeniu, nie? W pomieszczeniach zazwyczaj jest światło. Za dnia słoneczne, wieczorem sztuczne.

- I co z tego?

- Chcesz sprzedawać te lusterka?

- No pewnie. A co?

- A to, że taka elegantka przeglądając się w nich musi wyglądać pięknie. A piękno zależy od światła.

- To potrafisz tak dobrać szkiełka, żeby było ładne światło i w dzień i w nocy?

- Ja, chłopczyku, potrafię je tak zaczarować.

- Aaaa.

- No to do roboty. Gdzie te lusterka?

Adam przyniósł paczkę starannie opakowanych owalnych lusterek. Spędził nad nimi prawie miesiąc, pracowicie szlifując powierzchnie i nakładając warstwy cieniutkiej folii cynkowej. Potem pokrywał tę cynę warstwą rtęci. Tak przygotowany amalgamat zabezpieczał jeszcze zaklęciami przed porysowaniem i rozbiciem. I do dziś szukał cierpliwie kogoś, kto potrafiłby odpowiednio je oprawić. Kiedy już będą gotowe, znów zaniesie je w zacisze swojego przesiąkniętego zapachem chemikaliów warsztatu i podłączy do zbiorowej pamięci luster. Nauczą się dobrych manier, języków obcych i obsługi swojej ramy.

Robert obrysował kształt pierwszego lusterka, dorysował drugi owal troszkę większy od pierwszego i teraz pracowicie wypełniał przestrzeń między nimi skomplikowanym motywem kwiatowym.

- Bierz się i ty do roboty. Weź karton i maluj.

- Ale co?

- Widziałeś. Dwóch lewych rąk nie masz. Obserwowałem, jak pomagałeś dziadkowi przy rżnięciu kielichów. Rysuj!

Teraz na stole zrobiło się mało miejsca. Dwa kartony zajmowały prawie połowę stołu. Obaj w natchnieniu rysowali i kolorowali, aż dla każdego owalu powstał projekt ramki. Kształt i kolorystyka. Teraz dopiero zaczęło być ciasno. Obok stołu stanęły blady na koziołkach - do składania witraży, i obaj rzemieślnicy zajęli się łączeniem przeźroczystych i przydymionych kolorowych szkiełek. Adam dobierał malownicze błękity i lazury, układając je w skaczące delfiny. Robert wybrał do swoich ciepłą tonację jesiennych liści, bursztynowych paciorków i kwitnącej forsycji. Ramka Roberta będzie znakomita dla zmęczonej cery. Nada jej blask i zdrowszy wygląd. Ramka Adama pięknie uwypukli alabastrową skórę eleganckiej damy, nada cerze, która nie widziała słońca, delikatność i szlachetność.

- Wiesz Adam, szkoda, że szkiełka w tych ramkach się nie poruszają. Umiem poruszać światłem w witrażach, zmieniać w każdym polu natężenie barw. Ale ...

- Myślę, że można pozostawić jedno pole wolne, a potem jak w mugolskiej układance: klik, klik, będą się przesuwać kolory.

- Właśnie. Jedno wolne i utrzymane kształty. Weź swojego delfinka – będzie pływał wokół ramki.

- A panienka zamiast szybko poprawić makijaż będzie się przyglądać ramce.

- Tak, a co?

- A co? Wyobraź sobie wiceversa, który zamieszkuje takie lustro. Przecież z samotności zapłacze się na śmierć! - Robert zaśmiał się na samą myśl o płaczącym wiceversie.

- Kto to jest wicevers? - Adam był zupełnie zbity z tropu.

- Och, spytaj Kamila. Albo Kingę.

- Te stworki z dziecinnej bajeczki? Podaj mi ten kawałek miedzi.

- Te stworki. Proszę bardzo. Ale z jakiej dziecinnej bajeczki? Przecież one na prawdę mieszkają w naszych lustrach!

- Ech. Żarty się ciebie trzymają. Kończymy?

- Po jednym lusterku?

- Mnie już palce bolą. A co ma być zrobione dobrze, nie może być robione w pośpiechu.

- Może masz rację – Robert przeciągnął się, aż mu zatrzeszczały kości. - Zostawmy to tutaj do jutra.

I obaj opuścili pracownię. Pokoje mieli na poddaszu, łazienkę też. Pokonanie dwóch pięter po schodach było miłą odmianą po całodziennym siedzeniu przy warsztacie. Adam idąc do pokoju czuł się trochę niepewnie. Czekało go spotkanie z dwoma lustrami, których do tej pory nie zauważał. A jeśli rzeczywiście Robert miał rację? Strasznie jesteś nie ogolony – powiedziało mu lustro w łazience, kiedy mył zęby. Dobranoc – mruknęło małe lusterko w pokoju. Zasnął więc z przekonaniem, że kolega zrobił z niego balona.

 

***

Małe lusterko w pokoju ziewnęło nieprzytomnie

- Dobroje utro.

- Co? - zdziwiła się młoda czarownica, zapatrzona w słoneczne refleksy na ramie swojego zwierciadła.

- Good morning. Uaaaa...

- Słucham!?

- Ooops. Dzień dobry. Słownik rozmowy ustalono na: polski, środkowo-mazowiecki. Wersja literacka. Witam nowego właściciela.

- Lustereczko, coś ty za jedno?

- Ręczne zwierciadło magiczne. Jestem podłączone do sieci ogólnej.

- Co to znaczy?

- Mogę rozmawiać w każdym języku.

- Jak to się stało?

- Zaczarował mnie magiczny szklarz, który stworzył mnie i moich braci.

- I możesz mnie tych wszystkich języków nauczyć?

- Nauczyć nie mogę. Umiem tylko rozmawiać – lusterko było wyraźnie zasmucone.

- A podpowiadać podczas rozmowy? - Ramka przestała być już interesująca. Skupienie panienki przeniosło się na taflę lustra. Krążenie szkiełek na ramce powoli zamierało.

- Rozmawiam, nie tłumaczę. Popraw grzywkę i cienie na lewej powiece.

Czarownica stropiła się nieco, i szybko poprawiła makijaż.

 

***

 

Piec był już pusty i wyczyszczony. Nowa mieszanka czekała na załadowanie, a najmłodsze pokolenie czekało na swój wielki dzień. Mistrz Jacek prowadził zajęcia dla Kingi i Kamila.

- Z małych kropelek. Pamiętajcie, dmuchamy z małych kropelek.

- A możemy podoklejać kropki i nitki?

- Dopiero w drugiej partii.

Dzieci wzięły w ręce małe piszczele. Kiedy żar bijący z pieca był prawie nie do wytrzymania, z otworu zaczęło wypływać szkło. Kinga wzięła swoją kroplę na czubek piszczeli i zaczęła dmuchać. Do gotowej bańki przykleiła kilka maleńkich szklanych groszków. Coloro et moveo. Niebieskie, czerwone, żółte i fioletowe groszki zaczęły krążyć w zawrotnym tańcu po świątecznej kuli.

- Bardzo ładnie, pracuj dalej. A ty Kamil?

Chłopiec na swojej kuli nakleił kawałek szkła, ale nie wyszło mu tak ładnie jak Kindze, bo kropelka po drodze troszkę się wydłużyła. Nie zrażony niepowodzeniem, dokleił jeszcze kilka rozciągniętych kropel. Zmarszczył nieco brwi, wyciągnął różdżkę. Volvo serpentis. Niekształtne krople na bombce Kamila zamieniły się w małą gromadkę węży. Coloro viror – teraz po bombce pełzały zielone wężyki.

- Zginą ci w zieleni choinki – mistrz Jacek pozrzędził trochę na pomysłowość Kamila.

 

***

 

- Ojej, jakie ładne – mały czarodziej trzymał w rączce świeżo otwarte pudełko z bombkami. Na jednej śmigały maleńkie znicze, drugą wypełniał obłok kolorowej mgły, w trzeciej padał śnieg. Czerwony, niebieski, żółty, biały. Na innej stado granatowych kropek goniło parkę zielonych.

 

Koniec

Zgłoś jeśli naruszono regulamin