Echo, cień.rtf

(8 KB) Pobierz
„Echo, cieñ

“Echo, cień.

(napisała Silene)

 

- Którą koszulę?
- Może zapinaną na spinki, tu są bardzo ładne spinki do mankietów.
- Wszystkie nosił do tych spinek, nie pamiętasz? Coś wybiorę.
Minerwa przegarnęła pęk wiszących równiutko w szafie śnieżnobiałych koszul i spomiędzy ubrań doszedł ją zapach - zapach czystego materiału i rozmarynu, którego używały do prania skrzaty*. I słaby, znajomy zapach człowieka, który nosił te koszule. Wyraźniej można było uchwycić ten zapach wśród cięższych ubrań. Westchnęła - to było takie przygnębiające. Jak jakiś cień. Albo echo.
Wybrała koszulę i srebrzysty fular. Spinki były z białego złota, będzie pasowało. Zamknęła bieliźniarkę i pogmerała wśród szat, surdutów i płaszczy. Nagromadziło się tego przez lata. Było tam nawet coś w rodzaju, na miłość boską, kontusza, najwyraźniej nigdy nie noszone. Przez chwilę kusiło ją, żeby wybrać ten kontusz - ciemnoniebieski ze srebrnymi ornamentami i delią na srebrnym lisie (futro pachniało lawendą przeciw molom) - ale zwyciężyło w niej poczucie comme il faut i sięgnęła po poważniejsze ubrania.
Poppy chlipnęła za jej plecami i Minerwa obróciła się gwałtownie.
- Co znowu? - spytała szorstko. - Przestań się rozklejać. Nie spodziewałaś się tego? Nie obawiałaś?
- Nie - powiedziała Poppy. - Nie sądziłam, że to się kiedyś naprawdę stanie. Miałam nadzieję...
- To głupią miałaś nadzieję.
Zabrzmiało to trochę zbyt ostro, ale znały się już przecież tyle lat, że pielęgniarka tylko pokiwała głową, wcale nie urażona.
- Pewnie tak. Ale miałam.
Stały przez chwilę obie bez ruchu, nie patrząc na siebie.
- Flitwick... mówił ci, kiedy skończy? - spytała w końcu Minerwa, głównie po to, żeby przerwać ciszę.
- Nie - Poppy westchnęła i machinalnie wzięła ze stołu pudełko ze spinkami i innymi drobiazgami. - Niech się nie spieszy. Niech to wygląda... niech to nie wygląda...
- Przestań. Poppy, no przestań.
Minerwa zdecydowała, że trzeba jakoś zainterweniować. Zahaczyła wieszak z koszulą na drzwiach szafy i ruszyła w stronę koleżanki, której tymczasem pudełko ze spinkami wypadło z rąk. Guziki, agrafy, zapinki i klamry posypały się po podłodze, ale na razie żadna z czarownic ich nie zbierała - objęły się w milczeniu, szczupła dłoń Minerwy poklepała podskakujące ramiona pielęgniarki w sposób, który miał być krzepiący.
- Już... no, już. Już go tak nie zobaczysz. Flitwick rzuci iluzje i nie będzie tak źle. Co byś chciała, nie można wyglądać, jakby się umarło w łóżku, kiedy się ginie z rąk Sama-Wiesz... Voldemorta.
Poppy spojrzała na nią lękliwie i Minerwa zniecierpliwiła się nieco.
- Voldemorta. Voldemorta. Poppy. Dosyć tego. Musisz się nauczyć. Musisz się przemóc.
Opuściła głowę. I dokończyła prawie szeptem:
- Ja sama się staram... staram przemóc.
Wyciągnęła różdżkę i machnęła nią w stronę rozsypanych drobiazgów, które posłusznie powskakiwały z powrotem do pudełka. Odwróciła się i wzięła z oparcia fotela zawiniątko z bielizną, odwiesiła z drzwi szafy wieszak z koszulą i drugi, z resztą ubrania. Przewiesiła fular przez koszulę i wygrzebała z pudełka spinki do mankietów. Tak. To już wszystko. Aha, nie. Jeszcze buty: wyczyszczona przez skrzata jak lusterko para popłynęła przez powietrze do drzwi. Minerwa kiwnęła głową do stojącej bez ruchu Poppy i ruszyła ku wyjściu. Zanim wymknęła się na korytarz, jej nozdrzy doszedł jeszcze raz słaby zapach - iluzja trwalsza niż pozorny konkret, żywy człowiek.
Zapach jak cień, jak echo.
Zapach, należący do człowieka, który myślał, cierpiał, uśmiechał się, marzł, pisał listy, zapinał guziki.
Zapach, który nijak nie pasował do tego nieruchomego, martwego ciała w gabinecie Flitwicka.
Minerwa zacisnęła wargi i upomniała się w myślach surowo: daj spokój. Ale kiedy szła powoli po schodach lewitując przed sobą ubranie do trumny, nie mogła się opędzić od myśli, że jest w tym coś okrutnie ironicznego: że to ubranie jest takie normalne. Nie przesiąknięte wonią strachu i śmierci, nie zalatujące krwią i potem, całe, czyste, absurdalne. Może bardziej właściwie byłoby go złożyć do grobu w ubraniu, w którym go znaleziono?
Minerwa zagryzła wargi i przyspieszyła kroku.
Przed nią powiewała na wieszaku lewitująca koszula i delikatna smużka zapachu wciąż dobiegała jej nozdrzy: echo, cień. Stanęła w końcu przed drzwiami gabinetu Flitwicka. Zapukała.
- To ja - powiedziała.
- Wejdź, wejdź - odezwał się zmęczony głos Flitwicka. - Masz to ubranie?
Minerwa nacisnęła na klamkę i dla dodania sobie odwagi nabrała w płuca potężny haust powietrza.
Które cuchnęło krwią.


*To, że skrzaty w Hogwarcie używają rozmarynu do płukania ubrań, pożyczyłam sobie od Kaz, autorki genialnego opowiadania "Falling Further In".
 

 

Zgłoś jeśli naruszono regulamin