Ross Macdonald - Spiaca krolewna.pdf

(829 KB) Pobierz
Macdonald Ross - Spiaca Królewn
Macdonald
Ross
Śpiąca królewna
Przełożył Wacław Niepokólczycki
Książkę tę poświęcam Eudorze Welty
Rozdział pierwszy
W środowe popołudnie wracałem samolotem z Mazatlan do domu. Kiedy
zbliżaliśmy się do Los Angeles, samolot linii Mexicana obniżył lot i wtedy
zobaczyłem pierwszy raz na morzu plamę ropy.
Rozlała się ta ropa na błękitnych wodach koło Pacific Point nieregularną
plamą, która wydawała się z kilometr szeroka i wiele kilometrów długa. Przybrzeżna
platforma wiertnicza sterczała przechylona na zawietrzną jak metalowa rękojeść
sztyletu, który ugodził kulę ziemską i toczył z niej czarną posokę.
Przejściem między fotelami nadszedł steward sprawdzając, czy
przygotowaliśmy się do lądowania. Zapytałem go, co się stało z oceanem. Wykonał
rękami szeroki południowy gest czyniąc nim aluzję do niedbalstwa Anglos.
- Rozlała się w poniedziałek. - Pochylił się nade mną i spojrzał w dół pod
skrzydło. - Dziś jest większa niż wczoraj. Proszę zapiąć pas, senor. Za pięć minut
lądujemy.
Na Lotnisku Międzynarodowym kupiłem gazetę. Plama ropy stanowiła temat
pierwszej strony. Wiceprezes spółki naftowej, która była właścicielem przybrzeżnej
platformy wiertniczej, niejaki Jack Lennox, przewidywał, że wylew zostanie
opanowany w ciągu dwudziestu czterech godzin. Lennox był przystojnym
mężczyzną, o ile można wnosić z fotografii, ale to nie pozwalało stwierdzić, czy
mówi prawdę.
Pacific Point było jedną z moich ulubionych miejscowości na zachodnim
wybrzeżu. Gdy wyjeżdżałem z parkingu portu lotniczego, rozlana ropa zagrażająca
plażom miejskim unosiła się jak groźna chmura tuż nad horyzontem moich myśli.
Zamiast pojechać do domu, do Zachodniego Los Angeles, zawróciłem na
południe, wzdłuż wybrzeża, do Pacific Point. Słońce było już nisko, kiedy tam
dotarłem. Ze wzgórza nad przystanią widziałem tę ogromną plamę rozciągającą się na
morzu jak przedwczesna noc.
W najbliższym punkcie dzieliło ją zaledwie kilkaset metrów od brzegu i
 
dobrze już przekroczyła ciemnobrązowy pas wodorostów, który stanowił coś w
rodzaju naturalnej przegrody. Tu i tam krążyły motorówki rozpylające chemikalia na
krawędzi plamy. Były to jedyne łodzie, jakie widziałem. Biała plastykowa bariera
zamykała wejście do przystani, a nad nią krążyły mewy, które też wyglądały jak z
białego plastyku.
Zjechałem w dół do plaży publicznej, i wzdłuż niej na piaszczysty cypel, który
częściowo otaczał przystań. Jacyś ludzie, w większości kobiety i dziewczęta, stali na
skraju wody zwróceni twarzami ku morzu. Zupełnie jakby wyczekiwali końca świata
albo jakby koniec świata już nadszedł i oni mieli się już nigdy więcej nie poruszyć.
Zaczynał się leniwy przypływ. Jakiś czarny ptak o ostrym dziobie szamotał się
na jego fali. Ptak miał pomarańczowoczerwone oczy, które jak gdyby płonęły z
gniewu, ale i był tak wymazany ropą, że początkowo nie poznałem, że to perkoz.
Kobieta w białej bluzce i obcisłych spodniach weszła po uda do wody i
pochwyciła perkoza trzymając mu głowę, aby jej nie mógł dziobnąć. Kiedy wracała w
moją stronę, zauważyłem, że była przystojną dziewczyną o ciemnych oczach tak
samo gniewnych jak u ptaka. Jej wąskie stopy pozostawiały na mokrym piachu
pięknie uformowane ślady.
Spytałem, co chce zrobić z tym perkozem.
- Zabrać do domu i obmyć z ropy.
- Wydaje mi się, że on tego nie przeżyje.
- Nie, ale może dzięki temu ja przeżyję.
Odeszła przyciskając do białej bluzki czarne, szamocące się stworzenie.
Poszedłem za nią stąpając po śladach jej eleganckich stóp. Spostrzegła to i odwróciła
się.
- Czego pan chce?
- Powinienem panią przeprosić. Nie chciałem pani zniechęcać.
- Nie szkodzi - odparła. - To prawda, że niewiele z nich zostaje przy życiu,
jeśli wpadły w ropę. Ale udało mi się uratować kilka pod Santa Barbara.
- Jest pani ptasim ekspertem.
- Zaczynam nim być dla samoobrony. Moja rodzina ma udział w tej nafcie.
Wskazała ruchem głowy przybrzeżną platformę wiertniczą. Potem nagle
obróciła się na pięcie i odeszła. Stałem i patrzyłem, jak idzie spiesznie na południe
trzymając nieszczęsnego perkoza w ramionach, jakby to było jej dziecko.
Poszedłem za nią aż do mola, które zamykało przystań od południa. Jedna z
 
motorówek otworzyła barierę i wpuściła do środka pozostałe. Podpływały do mola i
cumowały.
Wiatr się zmienił i poczułem zapach unoszącej się na wodzie ropy. Pachniała
jak coś, co umarło, lecz nie chciało odejść.
Przy nabrzeżu była restauracja z neonem na dachu „Potrawy morskie -
Blanche”. Byłem głodny, więc skierowałem się w tamtą stronę. Przy drugim końcu
długiego budynku stały na nabrzeżu beczki z chemikaliami, jakieś maszyny, stosy
cembrowin studni wiertniczej. Robotnicy wysiadali z motorówek na pomost.
Podszedłem do starego wygi o spękanej od słońca pod kaskiem ochronnym
twarzy. Zapytałem, jak się przedstawia sytuacja.
- Mamy zakaz mówienia na ten temat. To sprawa spółki.
- Lennoxa?
- Chyba tak.
Do naszej rozmowy wtrącił się tęgi brygadzista. Miał czarne plamy ropy na
ubraniu, a jego teksaskie buty na wysokich obcasach były nią całe przesiąknięte.
- Pan z prasy?
- Nie. Zwykły obywatel. Przyjrzał mi się podejrzliwie.
- Miejscowy?
- Z Los Angeles.
- Kto panu pozwolił się tu kręcić?
Trącił mnie swoim brzuchem. Mężczyźni stojący wokół nagle znieruchomieli.
Sprawiali wrażenie szorstkich, zmęczonych i rozczarowanych, gotowych wziąć odwet
na czymkolwiek, co tylko się rusza.
Odwróciłem się i poszedłem ku restauracji. Za rogiem budynku czekał
człowiek wyglądający na rybaka. Spod wełnianej czapki wyjrzały młode oczy w
pokrytej zarostem twarzy.
- Niech pan lepiej z nimi nie zaczyna - przestrzegł.
- Nie miałem zamiaru.
- Większość z nich jest z Teksasu, z głębi Teksasu. Dla nich woda to plaga, bo
nie mogą jej sprzedać po dwa lub trzy dolary baryłka. Oni się martwią tylko o tę ropę,
którą tracą. Mają gdzieś morskie stworzenia i ludzi z tego miasteczka.
- Czy ropa wciąż ucieka?
- Pewnie, że tak. W poniedziałek, wtedy jak trysnęła, już myśleli, że zatkali
otwór. Przedtem waliła jak diabli, a pył ze szlamu i węglowodoru bił na trzydzieści
 
metrów w górę. Wsunęli rury w otwór, spuścili kaf ary i myśleli, że już jest
zamknięty. I prawda, główny otwór był zamknięty. Ale nagle ropa zaczęła się
wydobywać przez wodę, a gaz i emulsja naftowa aż bulgotały wokół platformy.
- Mówi pan jak naoczny świadek. Młody człowiek kiwnął głową.
- Bo nim byłem. Zawiozłem tam swoją łodzią jednego reportera... z naszej
miejscowej gazety, nazywa się Wilbur Cox. Niebezpieczeństwo pożaru było tak
wielkie, że właśnie ewakuowali ludzi z platformy, kiedy podpłynęliśmy.
- Były wypadki śmiertelne?
- Nie. Przynajmniej jedno dobre! - Spojrzał na mnie spod swojej czupryny. -
Może pan jest reporterem?
- Nie, tylko ciekawi mnie to. A co spowodowało wybuch?
Wskazał kciukiem w niebo, a potem w morze.
- Różnie się to tłumaczy. Na przykład, że otwór był niedostatecznie
ocembrowany. Ale to chyba sprawa struktury dna. Jest całe spękane. Zupełnie jakby
ktoś chciał wywiercić równy otwór w cieście i utrzymać w nim wodę. Nie powinni
byli tutaj wiercić.
Nafciarze z motorówek przeszli obok powłócząc nogami niczym niedobitki
pokonanej armii. Rybak zasalutował im z ironią, błysnąwszy białymi zębami wśród
zarostu. Spojrzeli na niego litościwie, jakby był szaleńcem, który nie rozumie, o co
idzie.
Wszedłem do restauracji. Z baru dobiegały głosy zarazem chełpliwe i
posępne, ale sala jadalna była niemal pusta. Restauracja była urządzona w stylu jakby
lądowo-morskim, z iluminatorami zamiast okien. Dwóch mężczyzn czekało przy
kasie, żeby zapłacić rachunek.
Zwróciłem na nich uwagę, ponieważ stanowili dziwną parę. Jeden z nich był
młody, drugi stary i trzęsący się. Nie sprawiali jednak wrażenia, że są ojcem i synem.
Nie wyglądali nawet na ludzi z tego samego świata.
Stary był prawie łysy, z sinymi bliznami na głowie, które biegły w dół, aż na
policzek, żłobiąc w nim bruzdy. Miał na sobie stare ubranie z szarego tweedu, które
wyglądało jak wykonane na zamówienie. Jednakże jego szczupłe ciało niemal w nim
tonęło. Domyślałem się, że było szyte na kogoś innego, a może i na niego, kiedy był
młodszy i tęższy.
Poruszał się jak człowiek zagubiony w świecie, zagubiony; w czasie.
Młodszy był w dżinsach i czarnym golfie, który podkreślał szerokość jego
 
ramion. Były one tak szerokie, że głowa wydawała się malutka. Spostrzegł, że mu się
przyglądamy i odwzajemnił mi spojrzenie. Jego oczy przypomniały mi] pewnych
straceńców, których znałem. Patrzyły na świat] przez pancerne szyby, które trzymały
tych ludzi wewnątrz] i nie dopuszczały nikogo z zewnątrz.
Tęga blondyna w pomarańczowej sukni przyjęła od nich pieniądze i
zadzwoniła dzwonkiem kasy rejestrującej. Płacił młodszy i on też odebrał resztę.
Mężczyzna w tweedowym ubraniu oparł się na jego ramieniu jak ślepiec lub kaleka
opiera się na pielęgniarzu.
Blondyna otworzyła im drzwi i jakby w odpowiedzi na pytanie wskazała ręką
na południe wzdłuż wybrzeża.
Kiedy przyniosła mi kartę, zapytałem, kim są.
- Widzę ich pierwszy raz w życiu. Zapewne turyści... nie znają wcale Pacific
Point. Mamy tu od paru dni mnóstwo gości. - Przyjrzała mi się bystro. - Pan też,
nietutejszy. Czy jest pan jednym z tych mechaników, których sprowadzają tu do
nafty?
- Nie. Ja też jestem turystą.
- No, to dobrze pan trafił. - Rozejrzała się po sali z miną posiadacza. - Jestem
Blanche, gdyby pan chciał wiedzieć. Coś do picia? Podaję zawsze podwójne napoje,
to sekret mojego powodzenia.
Poprosiłem o krajową z lodem. A potem popełniłem błąd zamawiając rybę.
Zdawało mi się, że pachniała naftą. Zostawiłem na wpół zjedzony obiad na talerzu i
wyszedłem.
Rozdział drugi
Przypływ teraz przybrał na sile i bałem się, że przypędzi ropę -
Niewykluczone, że już jutro osiądzie na plażach, postanowiłem, że na pożegnanie
przejdę się wybrzeżem na południe. W tym kierunku właśnie, w którym udała się owa
kobieta z perkozem.
Zachód słońca rozlał się po wodzie i płonął na niebie. Niebo, zmieniwszy
kilkakrotnie barwy, przybrało odcień miękkiej, jakby skruszonej szarości. Zupełnie
jakbym szedł pod sklepieniem ogromnej jaskini, w której płonęły słabo ukryte
światła.
Doszedłem do czegoś w rodzaju naturalnego węgła, gdzie linia brzegu
zawracała, a z plaży wyrastała stroma skała. Kilku spóźnionych pływaków
oczekiwało na wodzie na ostatnią wielką falę.
 
Zgłoś jeśli naruszono regulamin