Nie wszystko jest pozorem - Krentz Jayne Ann.pdf

(1160 KB) Pobierz
10500245 UNPDF
Krentz Jayne Ann
Nie wszystko jest pozorem
Prolog
Sześć miesięcy wcześniej...
Pojawiła się jak wcielenie mściwej wojowniczej
księżniczki, w nieskazitelnej czerni kostiumu o po­
wściągliwym kroju, stosownym dla kobiety interesu,
w czółenkach na wysokim obcasie. Ciemne włosy
ściągnęła z tyłu głowy w purytański węzeł, na szyi
związała apaszkę dobraną odcieniem do błękitno-
szmaragdowych ogników w roziskrzonych oczach.
Kelnerzy w białych frakach uskakiwali jej skwap­
liwie z drogi, gdy zdecydowanym krokiem przemie­
rzała labirynt między stolikami nakrytymi lnianymi
obrusami i zastawionymi eleganckimi kryształami.
Ani na chwilę nie oderwała wzroku od celu.
Zgromadzone na sali grube ryby i pomniejsze
płotki biznesu Seattle poczuły, że niebawem staną
się świadkami dramatu... a przynajmniej wydarzenia,
które posłuży za wyśmienity żer dla plotkarzy.
W wielkiej klubowej jadalni zapadła cisza.
Jack skulił się na wyściełanej skórą kanapce. Patrzył,
jak zbliża się zdecydowanym, miarowym krokiem.
5
Jayne Ann Krentz
Nie wszystko jest pozorem
- O, kurczę... - mruknął pod nosem. Na modlitwy było już
za późno. Wystarczyło jedno spojrzenie na zastygłe w wyrazie
zimnej wściekłości rysy inteligentnej twarzy Elizabeth Cabot,
by zrozumiał, że przegrał. Oczywiście rano dowiedziała się
wszystkiego, a to, co zaszło między nimi poprzedniej nocy,
w najmniejszym stopniu nie zaważy na jej decyzjach. Przybrał
maskę niewzruszonego sloicyzmu i czekał cierpliwie jak ktoś,
kto uznaje nieuchronność losu.
Zbliżała się coraz bardziej. Był zgubiony! Mimo przygnębia­
jącej świadomości końca, przed jego oczami nie przesuwało się
cale minione życie, lecz obrazy z jednej tylko - wczorajszej -
nocy. Przypomniał sobie, jak słodki i gorący był dreszcz ocze­
kiwania i jak potężny zew pragnienia, które ogarnęło ich oboje.
Niestety to było wszystko, co ich połączyło. Gdy nadeszła chwila
wybuchu, jego potęga zaskoczyła nawet Jacka, gdyż wiedział,
jak usilnie starał się przez ostatni miesiąc trzymać w ryzach
podniecenie. Przypływ zerwał tamę samokontroli - na przekór
ostrzeżeniom płynącym z doświadczenia, naturalnego u męż­
czyzny w jego wieku. Doskonale zdawał sobie sprawę ze swoich
niedociągnięć - Elizabeth nie należała do kobiet, które udają
orgazm, by podbechtać męską próżność.
Owszem, zeszłej nocy zachowała się bardzo mile, była diabel­
nie grzeczna, jakby to tylko ona ponosiła odpowiedzialność za
to, że nie udało jej się dojść do szczytu. Właściwie nie wyglądała
nawet na zaskoczoną! Jakby nie oczekiwała niczego ponad
powierzchowną przyjemność i dzięki temu zaoszczędziła sobie
rozczarowania. Oczywiście przepraszał i przysięgał, że się po­
prawi - gdy tylko fizjologia mu na to pozwoli. Ale ona wyjaśniła,
że nie ma czasu, musi wracać do domu, mgliście tłumacząc się
czekającą ją z samego rana konferencją, do której musi się
przygotować.
Nie bardzo mu się to podobało, lecz musiał odwieźć ją na
Wzgórze Królowej Anny, do tej pseudogotyckiej potworności,
którą zwała swoim domem. Jeszcze kiedy w drzwiach rezydencji
całował ją na dobranoc, był pewien, że będzie miał kolejną
szansę i tym razem wszystko załatwi, jak należy. Teraz wiedział
już, że drugiego razu nie będzie.
Elizabeth dotarła do jego stolika, dygocąc na całym ciele
z pasji, której tak jawnie i boleśnie zabrakło w finale zeszłonoc-
nego dramatu.
- Ty dwulicowy, fałszywy, podstępny sukinsynu! Nie jesteś
lepszy od padalca, który wysysa cudze jaja! - syknęła spomiędzy
mocno zaciśniętych szczęk. - Myślałeś, że ci to ujdzie płazem, tak?
- Nie krępuj się, Elizabeth, rąb prosto w oczy, co o mnie
myślisz!
- Czy naprawdę sądziłeś, że nie dowiem się, kim jesteś? Że
możesz traktować mnie jak pieczarkę: trzymać w mroku nie­
wiedzy i karmić kłamliwym gównem?
Nie miał nic na swoją obronę, ale musiał spróbować.
- Ani razu cię nie okłamałem!
- Aha! Do cholery, ani razu nie powiedziałeś mi prawdy!
W ciągu całego minionego miesiąca ani jednym słówkiem nie
zdradziłeś, że to ty jesteś tym gnojkiem, który zorganizował
przejęcie Galłowaya!
- Tamten interes ubiłem dwa lata leniu... to nie ma nic
wspólnego z naszymi sprawami.
- Ma mnóstwo wspólnego, i ty dobrze o tym wiesz! Dlatego
mnie oszukałeś...
Narastała w nim wściekłość - mimo beznadziejnej sytuacji,
w jakiej się znalazł, a może właśnie dlatego?
- Nie moja wina, że nigdy nie mieliśmy okazji porozmawiać
o fuzji Galiowaya. Nie zapytałaś mnie o to!
- A czemu miałabym cię o to pytać? - Podniosła głos. - Skąd
miałam niby wiedzieć, że byłeś w nią zamieszany?
- Nie byłaś oficjalnie zatrudniona w Gallowayu, więc jak
mogłem przypuszczać, że miałaś jakieś związki z tą firmą? -
odparował hardo.
- Nie o to chodzi. Nie rozumiesz? Przejęcie Galiowaya było
najbardziej bezlitosnym, zimnokrwistym zamachem, jakie widział
tutejszy świat interesu. A ty byłeś łajdakiem, którego wynajęto,
żeby rozszarpał firmę na strzępy...
- Elizabeth...
- Przez tę fuzję ucierpieli ludzie! -Zacisnęła kurczowo dłonie
na skórzanym pasku eleganckiej torebki, która zwisała jej z ramie­
nia. - I to bardzo! Z takimi typami jak ty nie robię interesów.
Jack kątem oka dostrzegł zmieszanego kierownika sali, Hu-
6
7
Jayne Ann Kreniz
Nie wszystko jest pozorem
gona, który dreptał w pobliżu sąsiedniego stolika i najwyraźniej
nie miał pojęcia, jak załagodzić zajście, które zaczynało grozić
skandalem. Kelner, zmierzający w kierunku stolika Jacka z tacą,
na której stał dzbanek wody z lodem i koszyk z pieczywem,
zatrzymał się jak wryty nieopodal. W obszernej jadalni nie było
człowieka, który nie wsłuchiwałby się łakomie w gwałtowną
wymianę zdań, ale Elizabeth wydawała się nie zauważać, że nie
są sami. Jack tymczasem dal się porwać fascynacji, choć w jego
sytuacji była to reakcja raczej samobójcza. Mimo wszystko nie
podejrzewał, że ta kobieta jest zdolna odegrać takie przed­
stawienie! W ciągu miesięcy ich znajomości zawsze wydawała
mu się osobą opanowaną i zrównoważoną.
- Uspokój się lepiej - powiedział przyciszonym głosem.
- Niby dlaczego? Wymień choć jeden powód!
- Nawet dwa... po pierwsze nie jesteśmy sami. Po drugie,
kiedy się wreszcie opanujesz, pożałujesz sceny, którą urządziłaś.
Myślę, że będziesz żałować dużo bardziej niż ja.
Rozchyliła wargi w grymasie pogardy tak lodowatej, że powinna
zamienić kosmyki jej włosów w sople. Zatoczyła dłonią niedbały
łuk, wskazując na całą jadalnię. Jack uznał to za bardzo zły znak.
- Cholernie mało mnie obchodzi, że nie jesteśmy sami. -
Słowa, wypowiadane dobitnym głosem, z pewnością dotarły aż
do klubowej kuchni. - Według mnie działam dla dobra ogółu,
gdy ujawniam przed wszystkimi, jakim jesteś gnojkiem i kłam­
liwym sukinsynem. I nie pożałuję ani jednej chwili!
- Owszem... kiedy sobie przypomnisz, że mamy podpisany,
zapięty na ostatni guzik kontrakt dotyczący Excalibura. Czy ci
się to podoba, czy nie, jedziemy na jednym wózku.
Widział, jak drgają jej powieki, a w źrenicach pojawia się
wyraz zaskoczenia. Z wściekłości zapomniała o kontrakcie,
który podpisali wczorajszego ranka. Szybko jednak odzyskała
równowagę.
- Gdy tylko wrócę do biura, zadzwonię do radców Fundacji.
Możesz uznać naszą umowę za niebyłą.
- Nie wysilaj się i nie udawaj! Nie zdołasz się wykręcić
z umowy tylko dlatego, że nagle uznałaś mnie za sukinsyna.
Podpisałaś ten cholerny kontrakt i teraz zamierzam cię zmusić,
byś dotrzymała zobowiązań.
- Jeszcze zobaczymy!
Jack wzruszył ramionami.
- Jeśli chcesz, żebyśmy następne dziesięć czy dwanaście
miesięcy przesiedzieli na sali sądowej, proszę bardzo. Ani na
krok ci nie ustąpię i wiesz, że w końcu wygram na całej linii.
Oboje wiemy o tym doskonale!
Była w potrzasku. Jack wiedział, że osoba o jej inteligencji
musi zdawać sobie sprawę z tego prostego faktu. Mijały pełne
napięcia sekundy; patrzył, zjakim wysiłkiem jego przeciwniczka
godzi się z przegraną. Na jej twarzy pojawił się wyraz bezsilnej
wściekłości.
- Zapłacisz mi za to. - Elizabeth sięgnęła ku tacy w dłoni
wciąż zastygłego w bezruchu kelnera i chwyciła dzbanek z wo­
dą. - Wcześniej czy później zapłacisz za to, co zrobiłeś! -
Cisnęła Jackowi w twarz zawartość naczynia, a on nawet nie
próbował się uchylić. Mógł jedynie schować się pod stół, ale
byłaby to sromotna ucieczka, wolał więc siedzieć prosto.
Lodowata woda na policzkach obudziła w nim temperament,
który dotychczas z takim wysiłkiem usiłował utrzymać na
wodzy. Spojrzał prosto w twarz Elizabeth, która gapiła się na
niego szeroko otwartymi oczami, i dojrzał w nich pierwsze
oznaki świadomości, że zrobiła z siebie niezłe widowisko.
- Nie chodzi ci o sprawę Gallowaya, prawda? - spytał cicho, -
Chodzi ci o wczorajszą noc!
Kurczowo ścisnęła torebkę i cofnęła się o krok, jakby ją uderzył.
- Nie waż się wspominać wczorajszej nocy! I wcale nie o nią
chodzi, niech cię wszyscy diabli!
- Oczywiście, że o nią. - Jack strząsnął z ramienia kawałeczek
lodu, który przyczepił się do marynarki. - Rzecz jasna, biorę na
siebie całkowitą odpowiedzialność. Tylko tak może postąpić
dżentelmen, prawda?
Nabrała ze świstem powietrza, jakby jego słowa uraziły ją do
żywego.
- Nie próbuj wszystkiego sprowadzać do kwestii seksu. To,
co zaszło minionej nocy. to tylko niesłychanie drobna cząstka
sprawy... właściwie tak nieważna i niegodna wzmianki, że nie
ma żadnego znaczenia w całokształcie wydarzeń!
A więc ostatnia noc nic dla niej nie znaczyła... Jack utracił
8
9
Jayne Ann Kreniz,
resztkę siły woli, którą dotychczas powściągał gniew. Zacisnął
palce na krawędzi stołu i z wolna, groźnie podniósł się na nogi,
niepomny strumyczków wody ściekających po jego twarzy
i ramionach. Rozchylił wargi w drapieżnym uśmiechu i rzekł
z wyrachowaną grzecznością;
- Ze swej strony chciałbym oświadczyć, że nie miałem
pojęcia, iż jesteś bryłą lodu. Powinnaś była mnie ostrzec, że
masz niejakie problemy w tym zakresie... Kto wie? Gdybym się
nieco bardziej przyłożył i poświęcił więcej czasu, może udałoby
mi się stopić lodowatą barierę twojej, hm, obojętności.
Pożałował tych słów, ledwie wymknęły mu się z ust, ale było
za późno: ich znaczenie zawisło nad dzielącym ich klubowym
stolikiem jak zastygłe w mroźnym powietrzu roziskrzone okruchy
lodu. Jack pojął, że teraz już nie pomogą żadne ugodowe gesty.
Elizabeth, z zarumienioną twarzą, cofnęła się jeszcze o krok
i zwęziła oczy w szparki.
- Naprawdę kawał z ciebie sukinsyna, wiesz? - wysyczała
cichym, złowieszczo opanowanym głosem. - Nie obchodzą cię
ani trochę skutki fuzji Gallowaya, prawda?
Przeczesał palcami włosy, próbując strząsnąć ostatnie krople
wody.
- Nie, ani trochę. To były tylko interesy i nic więcej, -
w każdym razie jeśli o mnie chodzi. Nie uznaję zaangażowania
emocjonalnego w takich sytuacjach.
- Rozumiem - odparowała. - Dokładnie tak samo traktuję
wydarzenia minionej nocy.
Obróciła się na obcasie i wymaszerowała z restauracji, nie
poświęcając już Jackowi ani jednego spojrzenia. Patrzył, jak
odchodzi; nie spuścił oczu, aż zniknęła za drzwiami.
Przeczucie nieuchronności tego, co ma nadejść, które po raz
pierwszy drgnęło w jego duszy na widok kobiety wchodzącej
do jadalni, okrzepło teraz w pewność. Wiedział, że to samo czuje
Elizabeth; oboje znali prawdę.
Mogła uciekać od tego, co zaszło między nimi ostatniej nocy,
ale nie ucieknie od zobowiązań wynikających z umowy, którą
oboje podpisali. Ten kontrakt wiązał ich ze sobą na dobre i złe
skuteczniej niż przysięga małżeńska.
Rozdział
pierwszy
Seattle, środa, między północą a świtem
Czekał na nią w głębi parkingu, przytulony do
cegieł wysokiego muru. Dygotał na całym ciele, bo
cienka wiatrówka nie zapewniała ochrony przed
dokuczliwym chłodem. Pobliska lampa uliczna nie
funkcjonowała prawidłowo; niepewne, przygasające
raz po raz światło przegrywało z gęstym cieniem
nocy. Na prawie pustym placu zostało zaledwie
kilka samochodów, gdyż o tej porze niewiele osób
przebywało w pobliżu Pioneer Square. Nocne kluby
i spelunki dawno już zamknęły podwoje, więc jedyną
osobą, jaką spotkał, był pijak, o którego potknął się,
przechodząc wzdłuż ciemnego zaułka. Pustka na
ulicy sprawiła mu ulgę, gdyż w tej części miasta
przechodnie o takiej porze nocy należą do ludzi,
których trzeba się raczej obawiać.
Poranny chłód pogłębiała jeszcze uparta mżawka.
Wiedział jednak, że nie tylko zła pogoda jest powo­
dem dokuczliwego zimna, które przenikało go aż do
szpiku kości. Nade wszystko chodziło o to, że po­
11
Zgłoś jeśli naruszono regulamin