Coulter Catherine - Panna młoda 06 - Rudzielec.pdf

(1108 KB) Pobierz
Coulter Catherine - Panna młoda 06 - Rudzielec
CATHERINE COULTER
RUDZIELEC
212679040.001.png 212679040.002.png
ROZDZIAŁ 1
Zamek Northcliff
15 sierpnia 1815
Tysen Sherbrooke spojrzał przez szeroko otwarte okno na
północną część parku Northcliffe. W zamyśleniu zmarszczył brwi.
- W rzeczy samej - przyznał - wiedziałem, iż należę do
spadkobierców tytułu, Douglasie, ale lista prawowitych dziedziców była
tak długa... Nigdy nie wyobrażałem sobie nawet, że kiedykolwiek
mógłbym uzyskać tytuł. Właściwie nie myślałem o tym od dobrych
dziesięciu lat. Jego ostatni wnuk, Ian, naprawdę nie żyje?
- Tak, zginął sześć miesięcy przed śmiercią staruszka. Zdaje się, że
spadł z klifu do Morza Północnego. Jego prawnik sądzi chyba, że to
właśnie śmierć młodego lana wpędziła starego Tyronne'a do grobu.
Oczywiście, miał już osiemdziesiąt siedem lat i nie potrzebował w
tej kwestii specjalnej motywacji.
Wszystko więc wskazuje na to, że ty, Tysenie, jesteś teraz baronem
Barthwick. To stary tytuł, jeszcze z początku piętnastego wieku, kiedy
baronami zostawali ludzie dysponujący wielką władzą i majątkiem.
Hrabia to tytuł znacznie późniejszy. Przez długi czas hrabiowie byli
parweniuszami.
- Pamiętam zamek Kildrummy - przyznał Tysen - na wybrzeżu,
poniżej Stonehaven, z widokiem na Morze Północne. Piękne miejsce,
Douglasie. Zamek nie jest szczególnie wielki i nie ma wysokich okien,
jak to bywało w średniowiecznych szkockich budowlach. Pochodzi
 
raczej z późniejszego okresu. O ile dobrze sobie przypominam, to
siedemnastowieczna budowla.
Pamiętam, mówiono mi nawet, że stary zamek został zniszczony w
jednej z klanowych waśni. Nowy ma przyczółki nad oknami i drzwiami
i dodatkowe ogrzewanie w przewodach kominowych... jakiś tuzin
kominów, a poza tym jeszcze cztery okrągłe, narożne wieże oblężnicze.
Pierwszy poziom budynku wychodzi na wewnętrzne podwórze
zamknięte wysokim murem. - Tysen przerwał na chwilę i próbował
sobie wyobrazić zamek tak, jak widział go w dzieciństwie. Oczy mu
błyszczały, kiedy dodał: - Ale okolica jest dzika i nieokiełznana, jakby
Bóg spojrzał na nią z niebios i postanowił, iż nie będzie na niej
nowoczesnych budynków ani dróg, po czym pozostawił ją nietkniętą.
Jest tam więcej stromych stoków, niż możesz sobie wyobrazić,
wiele wąskich dróg gruntowych i jedna, jedyna droga, która wiedzie do
zamku. Strome skaliste wzgórze schodzi aż na plażę. I te polne kwiaty.
Wszędzie polne kwiaty.
Dla jego poważnego, rozsądnego i konkretnego brata opis był zbyt
poetycki, ale Douglas cieszył się, że Tysen nie tylko pamięta Barthwick,
ale najwyraźniej również uwielbia to miejsce.
- Pamiętam, jak pojechałeś tam z ojcem. Miałeś wtedy... ile? Jakieś
dziesięć lat?
- Tak. To był najpiękniejszy czas w moim życiu.
Douglas nie był tym zaskoczony. Nieczęsto bowiem zdarzało się,
że któryś z nich miał ojca na dłuższy czas tylko dla siebie. Kiedy
Douglasowi to się udawało, uznawał to za dar niebios. Wciąż tęsknił za
 
hrabią, człowiekiem honoru, który kochał swoje dzieci i cierpliwie znosił
trudny charakter swojej żony, kwitując jej zachowanie krzywym
uśmiechem i wzruszeniem ramion. Douglas westchnął. Tyle się
zmieniło.
- Skoro jesteś teraz baronem i właścicielem wielkiego majątku,
powinienem chyba pozwolić ci wreszcie siadać na honorowym miejscu
przy stole.
Tysen nie roześmiał się, choć może uśmiechnął się pod nosem. Nie
śmiał się prawie wcale od czasu, kiedy postanowił poświęcić się Bogu.
Miał wtedy siedemnaście lat. Douglas pamiętał, jak jego brat Ryder
mówił Tysenowi, że ze wszystkich ludzi, których Bóg umieścił na tym
nieszczęsnym padole, to właśnie pastor powinien mieć największe
poczucie humoru, ponieważ najwyraźniej posiada je również
Najwyższy. Wystarczy tylko spojrzeć na wszystkie absurdy wokół nas.
Pytał, czy Tysen obserwował może gody pawia albo czy widział tego
bufonowatego księcia regenta, który jest tak gruby, że muszą go wpy-
chać, a potem końmi wyciągać z balii, kiedy chce się umyć. Czyż to nie
zabawne?
Ale Tysen był poważny. Jego kazania brzmiały zawsze górnolotnie
i udowadniały, że Bóg jest surowy i niełatwo wybacza człowiekowi jego
grzechy. Tysen miał teraz trzydzieści jeden lat i wyglądał jak każdy z
rodu Sherbrooke, wysoki, dobrze zbudowany, miał brązowe włosy z
odrobiną jasnych refleksów, i oczy jak wszyscy Sherbrooke'owie,
niebieskie jak letnie niebo. Douglas wyróżniał się w rodzinie czarnymi
jak u kruka włosami i ciemnymi oczami.
 
Tysen za to, jako jedyny w rodzie, nie posiadał tej radości życia, tej
wrodzonej, niezmąconej szczęśliwości i wiary, że świat jest cudownym
miejscem.
-Tak mówisz? - uśmiechnął się Tysen. - Chyba muszę pojechać
najpierw do Szkocji i sprawdzić, co w trawie piszczy. - Westchnął. -
Tyle mam tu zawsze różnych zajęć, ale wuj Tyronne zasługuje na
dziedzica, który przynajmniej dopilnuje, by majątek był właściwie
zarządzany. Tyle że ja nie mam w tej kwestii żadnego
doświadczenia.
-Wiesz, że ci pomogę, Tysenie. Wystarczy, że poprosisz. Chciałbyś,
żebym ci towarzyszył do Bathwick?
Tysen potrząsnął głową.
- Nie, Douglasie, ale dziękuję za dobre chęci. Muszę to zrobić sam.
Mam tu na miejscu zastępcę, który na jakiś czas przejmie moje
obowiązki. Pamiętasz Samuela Pritcherta?
Och tak, nie można było nie pamiętać tego nudziarza.
-Pojadę więc sam. Wszyscy z tej Unii nie żyją, Douglasie.
Pamiętam tych wszystkich kuzynów. Tylu chłopców. A teraz
wszyscy nie żyją!
-Tak, to przykre. Choroby, wypadki albo pojedynki, jeden z nich za
dużo hulał. Jak już mówiłem, ostatni w rodu, łan Barthwick, spad!
z klifu do morza. Niewiadomo dokładnie, jak to się stało.
- Z tej Unii było sześciu chłopców w kolejności do tytułu. Wszyscy
przede mną. Chyba zresztą tylko dlatego wuj Tyronne umieści! mnie na
liście spadkobierców, Anglika uczynił legalnym kandydatem do tytułu
 
Zgłoś jeśli naruszono regulamin