Coulter Catherine - Pieśń 02 - Pieśń ognia.pdf

(1225 KB) Pobierz
Coulter Catherine - Pieśń 02 - Pieśń ognia
CATHERINE COULTER
PIEŚŃ OGNIA
212893884.001.png 212893884.002.png
ROZDZIAŁ 1
- Do stu dukatów! - krzyknął Graelam. - Tuzin łajdaków na
jednego kupca i jego sześciu ludzi.
Demon położył po sobie uszy, a Graelam obrócił się w siodle i
krzyknął do współtowarzyszy:
- Pokażmy tym przeklętym francuskim bękartom, na co stać
Anglików!
Mówiąc to wbił ostrogi w boki rumaka i sprawnym ruchem wyjął z
pochwy błyszczący miecz. Demon pomknął jak burza w dół po
nierównym, porosłym trawą zboczu w stronę dolinki. Wysadzane
srebrnymi ćwiekami wodze błyszczały w słońcu.
- Za Moreton! Za Moreton! - krzyknął Graelam. Spuścił przyłbicę i
począł złowieszczo wymachiwać ogromnym mieczem. Dwaj rycerze i
pozostałych dwunastu zbrojnych, którzy z nim byli, jechali tuż za nim,
odpowiadając na jego okrzyki niczym echo. Graelam zimnym wzrokiem
zmierzył bandę zbójców i pomyślał, że wybrali sobie idealne miejsce, by
przypuścić podstępny atak. Teraz, kiedy Demon dopadł konia jednego z
nich, wyrzucając jeźdźca wysoko w powietrze, Graelam zdał sobie
sprawę, że człowiek, który padł ofiarą napadu, to nie żaden kupiec. Był
zbyt bogato ubrany; kolczugę przykrywała mu aksamitna opończa
koloru czerwonego wina. Siedział na wspaniałym gniadym rumaku. Z
pewnością nieobce mu były turnieje rycerskie, bo kiedy już dopadło go
sześciu zbójców, w tym czterech na koniach, walczył tak zawzięcie, że
tylko ostrze miecza błyskało w słońcu. Jednak mimo swej dzielności
pozostawiony sam sobie zostałby szybko posiekany na drobne kawałki.
 
Graelam krzyknął ponownie: - Za Moreton! Za Moreton! - Połowa
bandy widząc, co się święci, rzuciła się do ucieczki w stronę lasu, choć
sześciu pozostałych nadal z wściekłością nacierało na samotnego
rycerza.
Nieźle walczy - przemknęło Graelamowi przez myśl, a chwilę
później sam włączył się do potyczki. Kiedy utopił miecz w gardle
jednego z napastników, twarz wykrzywił mu uśmiech. Trysnęła krew,
plamiąc mu zbroję, ale nie zwracał na to uwagi, pędząc na Demonie w
stronę kolejnego zbójcy. Demon stanął dęba, kopiąc konia przeciwnika w
kark. Graelam ciął zbójcę w pierś, tak że ten upadł, obracając się w
powietrzu od siły tego ciosu i wydając z siebie jakby zdziwiony, nikły
jęk. Graelam pochylił się nad nim, osłaniając swój bok i ryknął głośnym
śmiechem, widząc, jak pozostali rozbójnicy, wrzeszcząc z bólu i strachu,
rzucili się do ucieczki śladem swych towarzyszy.
Walka trwała może pięć minut, nie więcej. Z powrotem zapadła
cisza, przerywana jedynie jękami rannych. Graelam spokojnie wręczył
zakrwawiony miecz jednemu ze swych ludzi, po czym zsiadł z konia i
podszedł do rycerza Guya de Blasis.
- Ranny jest tylko Hugh, mój panie - powiedział lekko zdyszany
Guy. - Na szczęście niegroźnie. Tchórzliwe robactwo! Graelam skinął
głową i zbliżył się do bogato odzianego mężczyzny.
- Czyś ranny, panie?
- Nie, ale gdyby nie ty, już by mnie robactwo żarło. Przyjmij me
podziękowania. Nieznajomy zdjął szyszak i zsunął z głowy kaptur
kolczugi.
- Nazywam się Maurice de Lorris z Belleterre. - Uśmiechnął się
 
szeroko do Graelama, a jego oczy zabłyszczały Walczy, jakby był o wiele
młodszy pomyślał Graelam, przypatrując się krótko ściętym,
szpakowatym włosom Maurice'a i głębokim zmarszczkom wokół
ciemnozielonych oczu. Nadal dobrze się prezentował i nie zniewieściał,
co się często przydarzało innym starszym rycerzom. Ciało miał krzepkie,
bez odrobiny zbędnego tłuszczu, tak że Graelam widział wyraźnie, jak
poruszają mu się mięśnie ramion i rąk.
- Z trudem oddychasz, panie - odezwał się Graelam. - Usiądź,
odpocznij chwilę i powiedz, co to za banda zbójców chciała cię napaść?
Maurice skinął głową i zsiadł z konia. Serce waliło mu w piersi aż
do bólu, dyszał ciężko. Na rany Chrystusa - pomyślał - niełatwą walkę
stoczyłem!
- Jesteś ranny.
Maurice powiódł błędnym wzrokiem po swej zakrwawionej
podartej opończy i zaklął po cichu. Kassia napracuje się przy zszywaniu
tych strzępów.
- Nic to - powiedział wzruszając ramionami.
- Guy! - zawołał Graelam. - Każ jednemu z ludzi przynieść wody i
ubranie. - Uśmiechnął się do Maurice’a . - Lord Graelam de Moreton,
Anglik powracający z krucjaty do Ziemi Świętej. Już zaczynałem sądzić,
że jedziemy przez Eden - ciągnął dalej, spoglądając na lekko
pofałdowane wzgórza Akwitanii. - Diabelnie nudno zaczynało się robić.
Dzięki ci, panie, żeś nam dostarczył rozrywki.
- Boża w tym ręka, żeś się pojawił w tym właśnie czasie - odparł
Maurice, krzywiąc się nieznacznie, bo jeden z ludzi Graelama rozerwał
mu do końca rękaw opończy, żeby przemyć i opatrzyć ranę na ramieniu.
 
- Mówisz, żeś był w Ziemi Świętej? - zapytał, uważniej przyglądając się
postawnemu rycerzowi z Anglii, który ocalił mu życie. A gdy Graelam
potwierdził skinieniem głowy, ciągnął dalej:
- Słyszałem o Ludwiku. Biedny król! Tak umrzeć w kraju, gdzie
diabeł mówi dobranoc! Jakby nie był wart więcej niż gruda ziemi. Święty
to był człowiek. Ale jakie ma to teraz znaczenie? A wasz waleczny książę
Edward ocalał?
- Tak, przeżył. Jednak, mój panie, nie mów więcej, póki nie wrócą
ci siły. Graelam położył Maurice'a pod dębem, po czym wstał, żeby
zbadać, jakie szkody wyrządzili zbójcy. Zsunął z głowy kaptur kolczugi i
przygładził czarne włosy, które teraz straciły zwykły połysk.
- Guy - zawołał, wskazując na śmiertelnie rannego zbójcę, który
leżał na ziemi, jęcząc z bólu - wyekspediuj tego drania do diabła.
Dziwne - myślał Graelam - że nie tknęli ani jednego wozu.
Ponownie ujrzał w myśli bitwę, przypomniał sobie sześciu ludzi, którzy
napadli na Maurice'a de Lorris. Jeśli nie chodziło im o łupy, to w takim
razie...
Pokręcił głową z niedowierzaniem i wrócił do badania strat.
Zginęło trzech ludzi lorda Maurice'a, dwóch było rannych. Wydał swym
podwładnym dalsze polecenia i wrócił do Maurice'a, który miał już rękę
na temblaku.
Maurice przypatrywał się uważnie śniademu, silnemu rycerzowi,
który ocalił mu życie. Nawet jeśli jest Anglikiem, okazał się znaczącym
reprezentantem tego narodu i walecznym rycerzem. A do tego - myślał
Maurice mrużąc oczy w ostrym, popołudniowym słońcu - jest młody i
zdrowy. Tors ma masywny jak potężny, nieugięty dąb. Jest człowiekiem
 
Zgłoś jeśli naruszono regulamin