mężczyzna znad jeziora.doc

(574 KB) Pobierz

Jane Ann Krentz  

Mężczyzna  znad jeziora      

 

 

 

ROZDZIAŁ PIERWSZY

 

  - Proszę się nie zatrzymywać! To zaczyna byc interesujące! Męski głos, dochodzący z wnętrza ciemnego pomieszczenia,  brzmiał lodowato i przypominał trzask  odwodzonego cyngla. Brenna Llewellyn miała wrażenie,  że wycelowano w nią śmiercionośnąbroń. Zjedna  nogą przerzuconą już przez parapet okna, zamarł  w bezruchu. Znalazła się w pułapce.   Szeroko otwartymi oczyma wpatrywała się przerażona  w głąb ciemnego pokoju.   Przypłacę życiem tę moją przygodę, pomyślała  nieco histerycznie. Nie mając nic do stracenia,  postanowiła ratować się ucieczką. Ten wynajęty przez  nią domek letniskowy, do którego przyjechała na  wakacje nad jezioro Tahoe, nie był pusty. Miał już  lokatora! Ukrywał się w nim jakiś złodziej lub nawet  bandyta. Jej niespodziewane nocne wtargnięcie musiało  być dla niego przykrym zaskoczeniem.   - Na pani miejscu nie próbowałbym uciekać  - ostrzegł ten sam stalowy męski głos. - Jest na to  stanowczo za późno.  W bezsilnym geście Brenna zacisnęła dłonie na  parapecie. Wiedziała, że mężczyzna ma rację. Na tle  okna, w księżycowej poświacie, była z wnętrza domku  dobrze widoczna. Stanowiła doskonały cel. Zanim  udałoby się jej zeskoczyć z okna, ukrywający się  złoczyńca mógłby ją zastrzelić. Nie wątpiła, że jest  uzbrojony. Brenna siedziała więc nadal okrakiem na  parapecie, rozpaczliwie szukając w myśli jakiegoś        wyjścia. Próbowała opanować strach. Jeśli wpadnie  w panikę, sytuacja stanie się jeszcze gorsza.   - Niech mnie pan posłucha - powiedziała po chwili  zdumiewająco spokojnym głosem. - Nie widzę w tych  ciemnościach pańskiej twarzy. Nie wiem, jak pan  wygląda, więc nigdy nie będę mogła pana zidentyfikować.  Proszę pozwolić mi wyjść tą samą drogą,  którą tu przyszłam. Słowo honoru, nikomu nie  powiem, że pana tu zastałam.  - Słowo honoru? - powtórzył mężczyzna.  - W ustach włamywaczki? To brzmi interesująco  - dodał z sarkazmem.  W ciemnościach Brenna dostrzegła nagle jakiś ruch.  - Nie! Proszę! - krzyknęła.  W tej właśnie chwili promienie księżyca oświetliły  wnętrze pokoju. Na widok mężczyzny serce podeszło  jej do gardła. Był bosy, obnażony do pasa. Miał na   sobie tylko obcisłe dżinsy. Trzymał łuk ze strzałą.   Brennę zdumiał widok prymitywnej broni. Była  jednak przekonana, że w rękach tego mężczyzny  może być równie groźna, jak każda inna.   - Mó j Boże! - szepnęła. W co ja się wpakowałam?  pomyślała z przerażeniem.  - Jak długo zamierza pani tak siedzieć na parapecie?  Równie dobrze może pani wejść teraz do środka.  - Przepraszam, nastąpiło jakieś nieporozumienie...  - powiedziała niepewnym głosem.  - Jestem o tym przekonany - mruknął mężczyzna,  Zbliżył się do niej jednym nagłym kocim ruchem.  - Przykrą stroną życia jest to, że trzeba płacić za  popełnione błędy. Jako profesjonalna włamywaczka  pani chyba dobrze o tym wie.  Nie spuszczając wzroku ze swej ofiary, odstawił na  bok łu k i strzałę.  Teraz albo nigdy, pomyślała Brenna. To moja  ostninia szansa. Jednym szybkim ruchem spróbowała        przerzucić nogę przez parapet i zeskoczyć na zewnątrz  domku. Nie udało się. Poczuła nagle, jak wokół  przegubu jej dłon i zaciska się stalowa obręcz. Błyskawicznym  ruchem ręki mężczyzna wciągnął ją do  środka. Zapalił światło w pokoju.   Do licha, nie poddam się przecież bez walki,  pomyślała rozgniewana Brenna patrząc w zimne oczy  przeciwnika. Rzuciła się na niego jak rozeźlona kotka,  usiłując się uwolnić ze stalowego uścisku. Widząc  bezlitosny wzrok mężczyzny, była przekonana, że nie  cofnie się on przed niczym.   I zanim zorientowała się, co się stało, leżała już na  podłodze, przygwożdżona jego rękami. Zamknęła  bezwiednie oczy i nabrała głęboko powietrza.   - Ty łobuzie! - syknęła z wściekłością.  Napastnik jedną ręką docisnął obie dłonie Brenny  do podłogi, drugą zaś zaczął przesuwać wzdłuż jej  ciała. Siedział teraz na niej okrakiem. Pod wpływem  dotyku męskiej ręki Brenna zesztywniała.   - Przysięgam na Boga, że jeśli mnie zgwałcisz, to  gorzko tego pożałujesz. Sprawiedliwość dosięgnie cię  nawet na końcu świata. -Był a równie wściekła, jak  przerażona.  - Niech pani się uspokoi - powiedział. - Chcę się  tylko przekonać, jaki ekwipunek noszą włamywaczki  w dzisiejszych czasach.  Brenna popatrzyła na niego zaskoczona. Dopiero  teraz uprzytomniła sobie, że mężczyzna rzeczywiście  tylko ją obszukuje. Robi to sprawnie i fachowo.   - Ni e jestem uzbrojona - powiedziała po chwili,  zwilżywszy językiem spieczone wargi. - Na litość boską,  niech mi pan da spokój, nie jestem włamywaczką!  -Natychmiast pożałowała swych słów, gdyż uprzytomniła  sobie, że ten bandzior, ukrywający się w opuszczony  m domku nad jeziorem, potraktuje ją łagodniej, jeśli  będzie przekonany, że i ona jest na bakier z prawem.       Skończył obszukiwać Brermę. Wyprostował się  powoli i zaczął przyglądać się jej uważnie.   - Mni e nie nabierzesz. - Mężczyzna zachowywał  się spokojnie, a jego głos brzmiał teraz niemal wesoło.  -O ile mi wiadomo, większość ludzi włażących  w nocy do cudzych mieszkań ma złodziejskie zamiary.  - Wchodziłam nie do cudzego domu, lecz do  własnego! Usiłowałam dostać się do środka!  - Tak się składa, że to ja jestem w tej chwili  właścicielem tego domku. Kto pierwszy, ten lepszy.  Jak wiesz zapewne, w obliczu prawa najczęściej'  wygrywa posiadacz... - zawiesił głos nie kończąc  zdania.  - Wszedł pan nielegalnie w jego posiadanie! - przerwała  mu ostro Brenna. Zaczęła wstępować w nią  odwaga. Instynkt podpowiadał, że sytuacja nie jest  bardzo zła. Pocieszające było to, że bandyta zachowywał  się jak profesjonalista, a nie jak wariat.  Ni e wyglądało na to, że nagle wpadnie w szał i ją  zabije. Taką przynajmniej miała nadzieję.  - Wejść nielegalnie w posiadanie - powiedział  kpiącym tonem. -W ustach włamywaczki taka  terminologia? Do czego to już doszło w dzisiejszych  czasach!  - Zamierza pan temu zaprzeczyć? - przypierała  Brenna mężczyznę do muru.  - Tak. Zaprzeczam. Czy mampokazać mojąumowę  dzierżawną?Brenna popatrzyła na mężczyznę z największym  zdumieniem.  - Umowę? - powtórzyła. - Na trzy miesiące począwszy od pierwszego  czerwca. - Podniósł się z podłogi i podciągnął Brermę  do góry. Była niemile zaskoczona i zmieszana.  - Coś mi się zdaje - zaczęła ostrożnie - że nastąpiła  jakaś pomyłka.     9   - Już to pani mówiłem. - Przyglądał się jej napiętej  twarzy. - Za błędy się płaci, w taki czy inny sposób.  Patrzyła na niego w milczeniu, próbując wziąć się  w garść. Czy to możliwe, że usiłowała dostać się do  niewłaściwego domku? Rozejrzała się po pokoju.  Wido k wnętrza zdawał się potwierdzać te ponure  podejrzenia.   Pościel na łóżku była rozrzucona. Otwarte drzwi  szafy ukazywały jej półk i wypełnione męskimi rzeczami.  Na podłodze stało eleganckie obuwie, a obok niego  dwie pary zniszczonych, turystycznych butów. Mał a  półka w rogu pokoju była zarzucona papierami  i książkami. Z głębokim westchnieniem Brenna  spojrzała ponownie na mężczyznę. Stał, spokojnie  czekając, aż nieproszony gość zakończy lustrację  wnętrza, a na jego wargach błąkał się lekki uśmiech.   Kiedy ich oczy ponownie się spotkały, Brenna  odetchnęła z ulgą. Z uśmiechem na ustach mężczyzna  wyglądał mniej groźnie niż poprzednio. Była przekonana,  że, sprowokowany, potrafi być niebezpieczny,  ale że nie jest wariatem, mimo łuku i strzały.   Nieco uspokojona, zaczęła przyglądać mu się.  uważnie. Był wysoki. Bruzdy wyżłobione wokół oczu  i ust świadczyły o tym, że młodość ma już za sobą.  Wyglądał na jakieś trzydzieści siedem lub osiem lat.   Skronie miał przyprószone siwizną. Gęste brązowe  włosy były, jak na jej gust, ostrzyżone zbyt krótko.   Nie był przystojny w konwencjonalnym znaczeniu  tego słowa, lecz jego twarz uwidaczniała wewnętrzne  cechy charakteru. Malowały się na niej zarówno  pewność siebie, jak i autorytet. Twarde spojrzenie  stalowych oczu, orli nos, mocno zarysowany podbródek  i wysokie kości policzkowe dopełniały obrazu.   Bezwiednie, wzrok Brermy przesunął się niżej  i zatrzymał na szerokim i umięśnionym torsie, po  krytym ciemnym owłosieniem. Dolną cześć ciała     10    skrywały obcisłe czarne dżinsy. Mężczyzna by ł silny   i dobrze zbudowany.   Brenna przypomniała sobie, jak wynurzył się  z mroku, z łukiem i strzałą w rękach. Spokojny  i opanowany, by ł panem sytuacji. Wyglądał na  profesjonalistę w każdym calu. Brenna nie umiała  odpowiedzieć sobie na pytanie, jaki mógł być jego  zawód. W każdym bądź razie było oczywiste, że na  posiedzeniach ciała pedagogicznego w college'u,  w których brała udział, jego obecność byłaby zupełnie  nie na miejscu.   Zdawała sobie sprawę, że mężczyzna też przygląda  się jej uważnie. Musiała wyglądać okropnie, ale się  tym nie przejmowała. Długie ciemne włosy wysunęły  się spod klamerki zapiętej z tyłu głowy i opadały  teraz w nieładzie na plecy i ramiona. Według obiegowych  kanonów urody, nie była ładna. Miała interesującą  twarz. Szeroko rozstawione brązowe oczy  odzwierciedlały inteligencję i poczucie humoru. Mim o  łagodnie zarysowanych ust, skłonnych do śmiechu,  z oblicza Brermy przebijały upór i stanowczość.   Była ubrana w długi, czerwony, bawełniany sweter,  zbyt obcisły na piersiach. Pod wpływem taksującego ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin