Hawkins Karen - Porwanie 01 - Zakochani mimo woli.pdf

(1012 KB) Pobierz
Hawkins Karen - Porwanie 01 - Zakochani mimo woli
Karen Hawkins
Zakochani
mimo woli
282190496.002.png
1
Hampstead Heath, Anglia Maj, rok 1812
Ta noc nie nadawała się na ucieczkę z ukochaną. Co prawda po trzech
godzinach ulewa ustała, lecz okolicę szczelnie otulał całun białej mgły.
Powóz Aleca MacLeana, piątego wicehrabiego Hunterston, wtoczył się
z turkotem na podwórzec gospody Pod Czarnym Kowadłem. Konie z
rozpędu wryły się kopytami w ziemię, aż strugi błota bryznęły na ganek.
Stangret Johnston zszedł z ociekającego wodą stopnia.
-Zrobiło się krztynę późno, milordzie - skomentował burkliwie.
-A znasz kobietę, która stawiłaby się gdzieś punktualnie? - powiedział
Alec, wzruszając ramionami. Nie miał ochoty wdawać się w pogaduszki.
Johnston, ponury Walijczyk, służył w rodzinie od lat i wszyscy zdążyli
przywyknąć do jego gderliwych komentarzy.
Drzwi powozu zatrzeszczały, kiedy zamknięty w środku pasażer
zaczął się z nimi mocować.
-Znowu robi rumor - skomentował Johnston.
-Przykro mi, ale trzeba gnać dalej. - Alec zerknął na zegarek. Choć
londyński trakt tonął w błocie, utrzymywali całkiem dobre tempo.
Hałas w powozie wzmógł się. Ktoś zaczął pukać w szybę, mocno i
denerwująco długo. Johnston z zastanowieniem popatrzył na pojazd.
-Cosik mi się widzi, że szanowna lady nie popuści -skomentował. -
Nie myśli milord, że się jej odwidziało z tym ślubem?
-Mimo że wie, jaką fortunę mam odziedziczyć? Nie wierzę. - Teresa,
282190496.003.png
kobieta zepsuta i próżna, od początku nie ukrywała swoich oczekiwań.
Chciała pieniędzy i pozycji.
Na myśl o tym Hunterston poczuł skurcz w żołądku. Gardził
towarzyską socjetą za jej hipokryzję i gładkie pozory, a tymczasem sam
gnał do ołtarza z najbardziej pożądaną małżeńską zdobyczą.
Powóz zakołysał się, gdy pukanie zastąpiło walenie pięścią, a potem
kopanie w ścianki. Z wnętrza dobiegały stłumione, gniewne okrzyki.
Alec z westchnieniem wyciągnął zegarek z kieszonki i sprawdził
godzinę.
- Uda nam się co najwyżej zaoszczędzić dziesięć minut, nie więcej.
Dopilnuj, żeby szybko zmienili konie -rzucił. - Mają jeszcze kawał drogi
w błocie.
Stary sługa pokręcił głową.
-Kusi pan los, milordzie. Trza jechać, nie patrzeć. Konie jakoś
wytrzymają.
-To dziadek chciał, żebym się żenił, nie ja - uciął Alec, ściągając
rękawiczki.
-Stary lord jak co powiedział, to nie było gadania -orzekł Johnston,
zerkając na rozkołysany pojazd. - Mus się panu żenić.
-Jakoś sobie poradzę z Teresą Frant.
-Ale kuśtyczek czegoś mocniejszego milordowi nie zawadzi. Powiem
zaraz, żeby przynieśli.
Alec skinął głową, a stary ciężkim krokiem pomaszerował do gospody.
Przygarbiona sylwetka to znikała, to pojawiała się we mgle. Młody
wicehrabia podszedł do powozu. Lepiej mieć to szybko za sobą. Na całe
282190496.004.png
szczęście wiedział, jak ma postępować z przyszłą narzeczoną.
Teresa Frant nie była bynajmniej niewiniątkiem, choć tę rolę chętnie
odgrywała na pokaz. Kiedy zorientowała się, jak świetną partią jest Alec,
wiele razy zwabiała go do ukrytej alkowy, aby tam czulić się do niego
bezwstydnie.
Beztroska rodzicielka zaniedbywała pilnowania córki, co uskrzydlało
zapędy Teresy. Wreszcie obowiązki przyzwoitki powierzono kuzynce.
Ta z kolei traktowała swoje powinności tak serio, że w towarzystwie
nazywano ją „Panną Smok". Jak wielooki smok Argus czujnie patrzyła
przez grube szkła binokli, usiłując upilnować zalotną młodą kobietę.
Za dobrze pilnowała, pomyślał z żalem Alec. Gdyby Teresa naprawdę
wplątała się w skandal, potrafiłby przekonać nieprzejednanych
wykonawców ostatniej woli dziadka, aby zwolnili go z małżeńskich
zobowiązań wobec wskazanej w testamencie osoby. Niestety, było już za
późno. Nieuchronnie zbliżał się czas poślubienia nieznośnej pannicy.
Szybkim ruchem otworzył drzwiczki i pociągnąwszy Teresę ku sobie,
pochwycił ją w ramiona. Kapelusik przekrzywił się jej na głowie i w
mroku nie widać było twarzy, ale grymas kształtnych ust powiedział mu
wszystko. Pragnąc uprzedzić wściekłą tyradę, błyskawicznym ruchem
zsunął swojej brance kapelusz na tył głowy i przypadł ustami do jej ust,
aby zamknąć je pocałunkiem. Nie spodziewał się, że jego ciało
przeniknie aż tak zmysłowy dreszcz.
Coś musiało być nie tak, gdyż Teresa, zamiast z zachwytem przylgnąć
do niego i sycić się pieszczotami, stała nieruchoma i napięta jak
skazaniec przed plutonem egzekucyjnym. Może denerwuje się przed
282190496.005.png
ślubem, pomyślał.
- Pocałuj mnie - szepnął, muskając wargami aksamitny policzek. Dzisiaj
pachniała inaczej. Subtelna woń perfum była dziwnie nęcąca;
przywodziła na myśl swobodny wiatr, przeniknięty zapachem
kwietnych łąk. Alec poczuł, że ciało napina mu się z pożądania. Może
jednak ten mariaż będzie całkiem znośny, pomyślał z nadzieją.
-Niebiańsko pachniesz, Tereso - powiedział. – Pocałuj mnie, moja
słodka.
W odpowiedzi kopnęła go z całej siły w piszczel.
-Auu! - zawył i wypuścił ją z objęć. Klnąc pod nosem, schylił się, aby
rozmasować obolałą nogę.
I zamarł.
Jedną z wielu cech urody, jakimi chlubiła się jego przyszła narzeczona,
były drobne stopy. Tymczasem trzewiki, które nosiła ta dama,
bynajmniej nie kryły drobnych stópek. Były duże, ciężkie i toporne.
Przypomniały mu buty jego starej guwernantki.
Skojarzenie przeszyło mózg Aleca jak błyskawica.
To nie była Teresa!
Uprowadził niewłaściwą kobietę.
Wyprostował się gwałtownie, zapominając o bólu.
-Kim jesteś, u licha?
-Chciałam zapytać o to samo ciebie - odparła chłodno nieznajoma.
Alec chwycił ją za ramię i poprowadził w krąg światła latarni, wiszącej
u wejścia do gospody. Fuknęła gniewnie, zaciskając usta, ale nie stawiała
oporu.
282190496.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin