Pilipiuk Andrzej - Ostateczna polisa na życie.pdf

(104 KB) Pobierz
Andrzej Pilipiuk
Andrzej Pilipiuk
OSTATECZNA POLISA NA ŻYCIE
Pośrodku Wojsławic sterczała w niebo malowniczo odrapana piętrowa rudera.
Rudera od strony ulicy miała ścianę z pociemniałych desek, pozostałe ściany
zbudowane były z cegieł. Deski wypaczyły się, a tynk popękał. Dach leciutko się
zapadł, ale wyglądał jeszcze całkiem solidnie. Drzwi i okna zabito na głucho. Wokoło
ruiny ciągnęły się chaszcze lebiody, ostów i łopianu. Budynek ozdabiał miasteczko
jak grzyb ścianę. A przecież miało być zupełnie inaczej...
W zamierzchłej przeszłości, gdy Wojsławice były jeszcze miastem, radni
miejscy wpadli na ambitny pomysł wzniesienia pośrodku osady okazałego ratusza z
wieżą, który pomieściłby przy okazji cyrkuł i inne przydatne instytucje. Roboty
wykończeniowe i przebudowy ciągnęły się dość długo, ale wreszcie, akurat na
powstanie styczniowe, prace ukończono, dzięki czemu powstańcy mieli gdzie
zanocować, a wojska rosyjskie miały co spalić, w ramach represji. Zaraz po
powstaniu odbudowano ratusz, tyle, że miasto zaraz po tym straciło prawa miejskie.
Radni wykazali się wyjątkową genialnością i na dobre sto trzydzieści lat przed
nadejściem epoki prywatyzacji sprywatyzowali ratusz, sprzedając go miejscowemu
żydowskiemu „biznesmenowi", za psie pieniądze zresztą. Budynek przechodził różne
koleje losu, stając się po kolei: domem mieszkalnym, sklepem, masarnią i wędzarnią,
siedzibą władz odrodzonego kraju, aż wreszcie tuż przed drugą wojną światową stał
się knajpą. Tej szlachetnej funkcji nie pełnił długo, właściciel bowiem podpisał
folkslistę i wywiesił sobie na frontonie budynku wielką, piękną niemiecką flagę z
ogrooomną swastyką. Pech chciał, że gdzieś w czterdziestym trzecim w okolice
miasteczka zapuścił się niewielki oddział ukraińskiej partyzantki, który widząc tak
oznakowany budynek, wysadził go w nocy w powietrze, biorąc za koszary SS. Po
wybuchu z ratusza ocalało jedno skrzydło. Budynek służył znowu jako knajpa, aż w
końcu uległ całkowitej dewastacji i został ostatecznie porzucony.
I
Paweł Skorliński zatrzymał półciężarówkę i wysiadł mrużąc oczy w ostrych
promieniach wrześniowego słońca.
- Hy hy - powiedział sam do siebie.
Wyjął z kieszeni akt własności i porównał zawarte w nim dane z tabliczką
ozdabiającą fronton budynku.
- Cholera - powiedział pod adresem swojego nieobecnego wspólnika.
1
9716828.002.png
Zatrzasnął drzwi samochodu i podszedł do obiektu. Klepnął jadowicie różową
ścianę. Ściana odpowiedziała głuchym odgłosem. Tynk widocznie odszedł od muru.
- Jasna cholera - powtórzył wolno i z namysłem biznesmen.
Wyłowił z kieszeni pęczek kluczy i wybrawszy jeden z nich, wsadził go do
dziurki pod klamką. Zamek chodził gładko, ktoś musiał go ostatnio przeczyścić.
Przekręcił klucz i pociągnął drzwi do siebie. Otworzyły się ze zgrzytem. Ten, kto
przeczyścił, zamek najwyraźniej zapomniał o naoliwieniu zawiasów. Wewnątrz było
ciemnawo. Namacał na ścianie kontakt i przekręcił go. Znajdował się w sporej sali.
Tu zapewne koncentrowało się miejscowe życie w czasach, gdy ratusz był knajpą.
Pod ścianą nadal królowała potężna murowana lada, dalej widać było drzwi
prowadzące gdzieś w trzewia budynku. Paweł podszedł do lady i zajrzał za nią. Za
ladą coś leżało. W pierwszej chwili biznesmen pomyślał, że to nieboszczyk, ale owo
coś wyraźnie pochrapywało. Podniósł z podłogi pogrzebacz i walcząc z
obrzydzeniem odrzucił na bok jakiś łachman będący zapewne w zamierzchłej
przeszłości derką do nakrywania koni. Na starym brudnym pasiastym materacu
drzemał jakiś malowniczo obdarty typ.
- Halo! - zagadnął Paweł - Proszę się obudzić!
Typ otworzył jedno oko i zlustrował nim otoczenie. Poderwał się nie-
spodziewanie z ziemi i wbił lufę odrapanego rewolweru w brzuch nowego właściciela.
Stali tak na przeciw siebie przez chwilę. Ręka Pawia nieznacznie wędrowała w
stronę kieszeni gdzie ukryty miał własny rewolwer. Niespodziewanie staruszek czknął
wonią czosnkowej kiełbasy i przetrawionego wysokooktanowego alkoholu.
- Hy - powiedział - Paweł Skorliński, biznesmen. Kopę lat.
Paweł zdumiał się, ale niespodziewanie przypomniał sobie tę twarz.
- Jakub Wędrowycz? - domyślił się.
Wyjął z kieszeni akt własności i porównał zawarte w nim dane z tabliczką
ozdabiającą fronton budynku.
- Cholera - powiedział pod adresem swojego nieobecnego wspólnika.
Zatrzasnął drzwi samochodu i podszedł do obiektu. Klepnął jadowicie różową
ścianę. Ściana odpowiedziała głuchym odgłosem. Tynk widocznie odszedł od muru.
- Jasna cholera - powtórzył wolno i z namysłem biznesmen.
2
9716828.003.png
Wyłowił z kieszeni pęczek kluczy i wybrawszy jeden z nich, wsadził go do
dziurki pod klamką. Zamek chodził gładko, ktoś musiał go ostatnio przeczyścić.
Przekręcił klucz i pociągnął drzwi do siebie. Otworzyły się ze zgrzytem. Ten, kto
przeczyścił, zamek najwyraźniej zapomniał o naoliwieniu zawiasów. Wewnątrz było
ciemnawo. Namacał na ścianie kontakt i przekręcił go. Znajdował się w sporej sali.
Tu zapewne koncentrowało się miejscowe życie w czasach, gdy ratusz był knajpą.
Pod ścianą nadal królowała potężna murowana lada, dalej widać było drzwi
prowadzące gdzieś w trzewia budynku. Paweł podszedł do lady i zajrzał za nią. Za
ladą coś leżało. W pierwszej chwili biznesmen pomyślał, że to nieboszczyk, ale owo
coś wyraźnie pochrapywało. Podniósł z podłogi pogrzebacz i walcząc z
obrzydzeniem odrzucił na bok jakiś łachman będący zapewne w zamierzchłej
przeszłości derką do nakrywania koni. Na starym brudnym pasiastym materacu
drzemał jakiś malowniczo obdarty typ.
- Halo! - zagadnął Paweł - Proszę się obudzić!
Typ otworzył jedno oko i zlustrował nim otoczenie. Poderwał się nie-
spodziewanie z ziemi i wbił lufę odrapanego rewolweru w brzuch nowego właściciela.
Stali tak na przeciw siebie przez chwilę. Ręka Pawia nieznacznie wędrowała w
stronę kieszeni gdzie ukryty miał własny rewolwer. Niespodziewanie staruszek czknął
wonią czosnkowej kiełbasy i przetrawionego wysokooktanowego alkoholu.
- Hy - powiedział - Paweł Skorliński, biznesmen. Kopę lat.
Paweł zdumiał się, ale niespodziewanie przypomniał sobie tę twarz.
- Jakub Wędrowycz? - domyślił się.
Egzorcysta wyskoczył zza lady i usiadł na niej. Wyciągnął z kieszeni kapciuch
z tytoniem, dwa kawałki gazety i z niebywałą wprawą skręcił z tego dwa papierosy
grubości kubańskich cygar. Podsunął jeden z nich Skorlińskiemu. Ten wziął i wsadził
do ust. Jakub wyjął z kieszeni zapalniczkę Zippo i podał mu ogień. Sobie też podał.
Zaciągnęli się głęboko. Biznesmen zakrztusił się i przez chwilę rozpaczliwie walczył o
odzyskanie oddechu.
- Za mocne? - zaniepokoił się Wędrowycz. - To tytoń pierwszego gatunku. Na
skupie nie chcieli, powiedzieli, że za dużo nikotyny. Sześć razy norma, coś takiego.
Na - podał znajomemu manierkę odczepioną od paska.
Paweł zgasił skręta o ladę, po czym odkręciwszy korek, pociągnął łyk.
Czymkolwiek było to, co pociągnął, zwalił się na ziemię i znowu nie mógł złapać
oddechu. Jakub podał mu wyłowioną zza lady butelkę piwa i pomógł usiąść z
powrotem.
- Wy, miastowi, jesteście słabi - powiedział, puszczając kółka smoliście
czarnego dymu. - Byle napój i już z nóg zwala.
Zarechotał ucieszony. Następnie łyknął nieco bimbru z manierki. Z kieszeni
wyciągnął kawałek gazety. Odwinął z niego pęto kaszanki i odgryzł kawał a resztę
3
9716828.004.png
podał biznesmenowi. Ten odmówił kręcąc głową. Wolał nie ryzykować trzeciego
takiego wstrząsu.
- Also gut - Jakub nieoczekiwanie odezwał się po niemiecku. - Co potrzeba?
Znowu duchy wyłażą z dywanu, czy może trzeba wygnać egzorcystów?
Paweł pokręcił głową.
- Nie, nie tym razem - powiedział. - Mieszkasz tu? - Gestem pokazał, że
chodzi mu o budynek.
- Nie, tak tylko sobie przysnąłem, wracając z knajpy, żeby nie leźć smerfom na
oczy. A co?
- To teraz moje.
Jakub zaczął się śmiać, że mało się nie zwalił na podłogę.
- No co ty? Kupiłeś to?
- Tak jakby. Mój wspólnik kupił.
- A to go w jajo zrobili - Jakub był pełen uznania dla przedstawicieli gminy. -
Nie miał głupszego pomysłu?
- Widać co nie.
- A tak właściwie, to po co wam biznesmenom ta szopa? - zaciekawił się
Jakub.
- Mam zamiar otworzyć tu hurtownię - wyjaśnił Skorliński. - W Horodle
otworzyli granicę. Tędy będzie jechał jeden samochód pełen ruskich na godzinę.
Jakub natychmiast stracił pozę wioskowego przygłupa.
- To wygląda wcale nie głupio - powiedział - Czym chcecie obracać?
- Tekstyliami - wyjaśnił biznesmen - Kurtki, spodnie, inne takie. Może garnitury.
- Ja widziałem, jak tak czasem jeżdżą, że oni głównie to wożą kapustę i pralki.
- Kapustę?
- Aha. Widać u nich jest droższa niż u nas. Albo zupełnie jej nie ma. Ale ciuchy
też pewnie wożą, tylko w bagażnikach i nie widać.
o ladę.
Wyjął Skorlińskiemu z dłoni butelkę z piwem w wypił resztę. Zgasił niedopałek
- Nu, czas na mnie - powiedział. - Wpadnę na dniach...
4
9716828.005.png
- Czekaj - zatrzymał go Paweł. - Będę potrzebował ekipy, żeby tu chociaż
trochę odmalować. Nie znasz tu jakichś fachowców?
- Czemu nie - powiedział Jakub. - To nawet ja sam odmaluję. Tylko piętro jest
schrzanione. Te belki - pokazał palcem na sufit. - Ja bym tam na wszelki wypadek nie
właził.
- Może wymienić?
- Stropowe? To by sporo kosztowało, ale chyba nie głupi pomysł. Dobra.
Wymienimy.
- Dwadzieścia tysięcy starczy?
- I, za dwadzieścia tysięcy, to ja bym pięć takich chałup kupił. Daj pięć, resztę
oddam najwyżej.
Paweł odliczył pięćdziesiąt banknotów i wsiadł do samochodu.
- Na przyszły tydzień będzie zrobione - zapewnił go Jakub.
- Zdążysz?
- Pewnie..Zagonię do roboty kilku takich nierobów.
Biznesmenowi nie spodoba! się jego uśmiech, ale nie zastanawiał się nad
tym. Wcisnął pedał gazu i samochód drąc kołami łany lebiody i ostu odjechał.
- No to do dzieła - powiedział Jakub.
I zarechotał obłędnie. Szykowała się zabawa.
II
Ostatnio nic się jakoś nie działo. Gliniarze przychodzili na posterunek,
odsiedzieli swoje osiem godzin i szli do domu. Gminę ogarnęła jesienna melancholia
i nawet czołowi rozrabiacy tacy jak Wędrowycz, Paczenko, Korczaszko czy Bardak
siedzieli dziwnie cicho. Nawet donosy ziały nudą. Posterunkowy Birski siedział W
swoim gabinecie opierając nogi o politurowany blat biurka.
- Chyba zaczyna się martwy sezon - powiedział w zadumie.
Pociągnął ostrożnie łyk świeżo zaparzonej kawy. Jego wyczulone na
niebezpieczeństwa policyjne podniebienie wyczuło ślad jakiegoś obcego posmaku.
- Rowicki! - wrzasnął.
Rowicki wszedł do gabinetu i zasalutował.
5
9716828.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin