STOS - świadectwo.doc

(68 KB) Pobierz
Potem poczuł ogień w brzuchu, zaczął tańczyć, wykrzykując imię Jezus

Potem poczuł ogień w brzuchu, zaczął tańczyć, wykrzykując imię Jezus. Wywracał meble, stół i wszystko, co było pod ręką. Trwało to prawie dwie godziny. Wreszcie upadł całkowicie wyczerpany, leżał jak martwy. Obolały, zmęczony i wyczerpany wstał. Miał wizję światła, które wypełniło go całego. Wypowiedział tylko osiem słów.

 

STOs %

             

 

RAFAŁ   J.   P0RZEZIŃSKI

 

Cała historia zaczęła się w Zielonej Górze. Dwunastoletni Witek Kirmiel był dzieckiem niezwykle wrażliwym. Bolało go ludzkie cierpienie, bulwersowała przemoc. Postanowił przeciwstawić się jej, lecz nie z pozycji bezbronnego i naiwnego nastolatka, ale z pozycji siły.

Wybrał judo. Po 2 latach uznał je za zbyt prymitywne i nieefektywne. Pod koniec lat 60-tych rozpoczął treningi karate kyokushin, trenował wytrwale, cały czas czując powołanie do tego, by nieść pomoc słabszym. W 1975 roku na jednym z turniejów doznał poważnej kontuzji kolana, wił się z bólu, potem utykał. Diagnoza lekarzy była jednoznaczna: koniec treningów - nie ma po­wrotu do sztuki walki. To był dla niego koniec świata, stracił radość życia i nadzieję na zostanie mistrzem wschodnich sztuk walki. Nie stracił jednak zainteresowania filozofią Wschodu. Zaczął czytać literaturę specjali­styczną, pragnął doświadczyć sił nadnaturalnych, zetknął się z jogą, z buddyzmem tybetańskim. Cztery lata po kontuzji nadarzyła się okazja, by z tym poznawanym przez książki światem spotkać się twarzą w twarz. Witold usły­szał o japońskim mistrzu, który właśnie przyjechał do Polski. Mistrz Iczi Mura  z wielkiego świata wschodnich sztuk walki pro­wadził spotkania, szukając przy okazji przyszłych adeptów Aikido w Polsce.

 

Kirmiel chodził na spotkania, był zafascynowany. Iczi Mura, przekazując wie­dzę ezoteryczną, mówił o ekologii i pokoju związanym z filozofią Aikido, pre­zentował sztukę oddychania i leczenia. W 1980 roku, oczarowany wykłada­mi, Witek odważył się prosić mistrza o uzdrowienie kolana. Iczi Mura położył ręce na chorej nodze, odmówił głośno buddyjską mantrę i „zdjął" cho­robę z nogi chłopca, tak jak inni zdejmują buty, bez najmniejszego wysiłku. Ból nigdy już nie wrócił, kontuzja nigdy się nie odnowiła, a wydarzenie to związało Witolda Kirmiela z Aikido na następne 15 lat.

 

Odrzucaj natomiast światowe i babskie baśnie! Sam zaś ćwicz się w pobożno­ści! Bo ćwiczenie cielesne nie na wiele się przyda; pobożność zaś przydatna jest do wszystkiego, mając zapewnienie życia obecnego i tego, które ma nadejść.

(lTm 4, 7-8)

 

Witek szybko stał się jednym z najpilniejszych uczniów mistrza Iczi Mury. Wyjechał doskonalić swe umiejętności do Uppsali w Szwecji. W 1986 roku był w pierwszej piątce polskich instruktorów, którzy odbierali z rąk mistrza czar­ne pasy (1 dań). Ćwiczył coraz więcej i coraz intensywniej. Nie było dnia bez Aikido, także bez Iaido - walka ostrym mieczem samurajskim stała się jego pa­sją. Odwiedzał wiele klubów Aikido w całej Europie. Poszukiwał prawdy w fi­lozofii założyciela Aikido, mistrza Morihei Ueshiby. Zgłębiał buddyzm Zen, me­dytował, poznawał Tao i

 Iching, interesowała go mantra i misogi; wszystko to wydawało mu się wspaniałą, logiczną konsekwencją filozofii Aikido.

 

Mniej więcej tym czasie doszła do niego niezwykła wiadomość ze Szwe­cji. Jego mistrz, uzdrowiciel i niedościgniony wzór, Iczi Mura, porzucił Aiki-do i Iaido, zniszczył samurajskie miecze, rozwiązał grupy, które prowadził. Stopień mistrzowski Iczi Mury w tym czasie był niezwykle wysoki, jego wta­jemniczenie i wyszkolenie, technika i duchowość stawiały go na równi z naj­większymi mistrzami świata. Dla wielu jego uczniów to odejście stało się osobistym dramatem, stracili przewodnika, cel przestał być oczywisty. Kirmiel nie mógł pogodzić się z „dezercją" Iczi Mury. Próbował otrzymać drogą telefoniczną jakieś dodatkowe informacje o swoim mistrzu; bezskutecznie. Rozpoczął prywatne śledztwo w celu ustalenia motywów, jakie powodowały Japończykiem. Niestety, napotykał na zmowę milczenia innych mistrzów w Szwecji. Ślad po mistrzu Iczi Mura przepadł, nikt nie wiedział gdzie jest, co się z nim stało. Ze strzępków informacji wynikało, że mistrz zniknął na zawsze ze świata sztuk walki, zmienił imię i przyjął chrzest.

Witold Kirmiel rozpoczął poszukiwania nowego mistrza. Nie szukał dłu­go, był przecież świetnie wyszkolony. We Francji ćwiczył u mistrza Tissier, potem u innych (w sumie dziesięciu) japońskich mi­strzów  we Francji i Belgii. W 1988 roku wyjechał na siedem miesięcy do Bostonu, do mistrza Mitsunari Kanai  Stał się jego uczniem-synem, czyli uczideshi .Z jego rąk odbierał kolejne tytuły mistrzowskie. W 1989 roku powrócił do Polski ze stopniem wtajemniczenia (3 dan) Iaido i Aikido. Założył pierwszą prywatną szkołę Aikido w Polsce, został preze­sem i dyrektorem technicz­nym Polskiej Fundacji Aikido-AIKIKAI. Nadal zgłębiał filozofię Wschodu i medyto­wał, rozpoczął praktykę Huny i białej magii. Poznawał tajni­ki sztuki walki mieczem sa­murajskim, był mistrzem Ia­ido. Trenował pięć różnych systemów walki mieczem. Między adeptami panuje zgo­da, że techniki te szczególnie zmieniają psychikę. Wpływają na wszystkie sfery życia, są w stanie zmienić najwrażliwszego człowieka w dumnego i pozbawionego uczuć wojownika. Podobne owoce rodziła druga życiowa pasja Witolda - Aikido. Wśród cere­moniałów tej filozofii jest, między innymi, praktyka oczyszczenia się z win, podczas której adepci śpiewają do bóstw mantrując, medytując i do­skonaląc się w walce. Wszystko po to, aby o własnych siłach stać się człowie­kiem doskonałym, przebudzonym i oświeconym.

 

 

Ten, kto odkryje sekret aikido, posiada

wszechświat w sobie i może powiedzieć:

ja jestem wszechświatem. Dlatego kiedy

wróg stara się walczyć ze mną, stawia

czoła całemu wszechświatowi,

musi zniszczyć jego harmonię.

 

                                                                  (Morihei Ueshiba)

 

Filozofia Aikido to zlepek różnych wschodnich nauk tajemnych, opartych na żywiołach świata, mających głęboki związek z buddyzmem, szintoizmem i omoto-kyo. Wszystkie sztuki walki Wschodu mają swoje korzenie w religiach pogańskich. Dobry i skuteczny trening mistrza sztuk walki to 4 do 5 godzin dziennie. Poprzez medytację, prędzej czy później, adepci zaczynają odczuwać jakąś potężną siłę, która płynie spoza nich. Podobnie było z Kirmielem, otrzymał siłę nadprzyrodzoną, potrafił samoistnie podnosić i obniżać ciśnie­nie krwi, umiał walczyć z czterema uzbrojonymi przeciwnikami naraz, potra­fił skoncentrować się do tego stopnia, że trzy silne osoby nie mogły oderwać go od ziemi. Jednocześnie stracił pokój, uczucie współczucia, przebaczenia i miłości. Pytania dotyczące spraw naprawdę istotnych, sensu i celu życia, cierpienia, zbawienia, pozostawały w ramach systemu filozofii wschodnich bez odpowiedzi. Mistrz Aikido  i  Iaido był tak naprawdę małym, zagubionym chłopcem, obdarzonym wielką, ale cudzą mocą.

 

Pierwsza Prywatna Szkoła Aikido w Polsce rozwijała się wyśmienicie, Kirmiel planował otworzyć kolejne Szkoły w Warszawie, Bydgoszczy, Świno­ujściu. W tym czasie wziął ślub. Żona szybko poznała jego lęki, wyczuwała rozdrażnienie i niestałość, prosiła, by szukał oparcia w Kościele, by wsłuchał się w Ewangelie. Jezus ze swoją historią, ukrzyżowaniem, postawą baranka, był zaprzeczeniem ideałów kodeksu samurajów, w którym nie ma grzechu, dobra ani zła. Jezus Chrystus, z perspektywy założyciela Aikido Morihei Ueshiby, był najmniej atrakcyjnym ze wszystkich proroków. Nie potrafił się bronić, więc nie mógł być bogiem; mógł jedynie budzić współczucie. Posta­wa Chrystusa była całkowitym zaprzeczenie wszystkiego, co Kirmiel przyj­mował latami przez filozofię Wschodu. Chrystusowa pokora była dla niego odpychająca, Jezus zaś jawił się jako anty-idol. Mistrz, który tak łatwo dał się pokonać, nie mógł być mistrzem. Wybór między nauką Jezusa Chrystusa, która prowadzi na śmierć, a drogą niepokonanego wojownika, mistrza Ueshiby, wydawał się być prosty.

Dwa miliony ludzi na całym świecie uprawia Aikido często nie wiedząc, że twórca tej sztuki walki przeżył w 1925 roku spotkanie, które opisał w ten sposób:

 

 

„Nagle ziemia zadrżała, złoty opar wytrysnął z niej i pochłonął mnie. Poczułem się przemieniony w złotą postać. Nagle zrozumiałem naturę stwo­rzenia." Ueshiba został całkowicie zelektryzowany i owładnięty przez ową wizję. Po tym widzeniu uważał siebie za wcielenie gniewnego bóstwa wojen­nego Tajikara-ono-mikoto, czyli demona, jednego z zastępów Lucyfera, wy­gnanych z nieba po walce z Michałem Archaniołem.

 

Nie każdemu duchowi wierzcie, lecz badajcie duchy czy są od Boga.

(1J 4,1)

 

Morihei Ueshiba (1883-1969) był wojownikiem, samurajem, szamanem i kapłanem shinto. Był przekonany, że jego bóstwa opiekuńcze: Ame-no-mu-rokomo i Tajikara-ono-mikoto zechciały mu złożyć wizytę, że zawładnęły nim w czterdziestym roku życia. Jak sam wspomina, został całkowicie owładnięty przez wizję rozbijającą umysł w drzazgi, ale po otrząśnięciu się z szoku stwierdził u siebie nadludzką siłę. Ueshiba wielokrotnie mówił, że została mu objawiona sztuka walki, tzw. sztuka boskiego ładu wszechświata, będąca efektem jego kontaktu z nadprzyrodzonymi siłami, duchami z głębi ziemi. Twierdził jednocześnie, że jego bóstwo opiekuńcze Ame-no-murokomo jest zrodzone i ukształtowane przez króla smoków, smoka Ryu-O. To jest piekło -źródło ponadnaturalnej mocy ojca Aikidotkwi głęboko w okultyzmie.

 

Niech nie znajdzie się u ciebie taki, który przeprowadza swego syna, czy swoją córkę przez ogień, ani wróżbita, ani wieszczbiarz, ani guślarz, ani czarodziej, ani zaklinacz, ani wywoływacz duchów, ani znachor, ani wzywa­jący zmarłych; gdyż obrzydliwością dla Pana jest każdy, kto to czyni, i z po­wodu tych obrzydliwości Pan, Bóg twój wypędza ich przed tobą. Bądź bez skazy przed Panem Bogiem twoim. (Pwt 18, 10-13)

 

 

 

 

Do końca życia nikt nie pokonał Ueshiby. Mimo że waży} zaledwie 60 kilo przy 150 cm wzrostu, siedmiu silnych mężczyzn nie było w stanie przesunąć go nawet o mili­metr. W jednej chwili był w stanie rzucić o ziemię na­wet dwunastu przeciwników. Jednym palcem przytrzymywał na podłodze trzech silnych męż­czyzn. Ludzie, którzy go znali, mówili: „Ueshiba często uśmiechał się, ale kiedy wykonywał ćwiczenia z kijem lub z mieczem, nie był już istotą ludzką, lecz instrumentem wielkiego ducha Aiki (Ame-no-murakomo). Jego oczy miotały błyskawice, energia promieniowała z jego ciała, wszystko zamierało w bezruchu." Jednak w dniu swej śmierci zniewo­lony mistrz przyznał, że jest dopiero na samym początku drogi. Nie wiadomo, czy to zdanie, czy może modlitwa, którą każdego dnia Ma­ria Kirmiel odmawiała w intencji nawrócenia męża, sprawiła, że Witold zgo­dził się pójść na rekolekcje ewangelisty Billa Grahama. 21 marca 1993 roku, w czwartym dniu rekolekcji, około godziny 21.00, Witold usłyszał o tym, jak Jezus Chrystus powiedział do Nikodema, że musi narodzić się na nowo. Nie wiedział, jak rozumieć te słowa, ale wiedział, że są skierowane do niego. Wy­szedł do przodu i powiedział: „Modliłem się z buddystami, z wyznawcami różnych religii, szukałem Boga i nie znalazłem, ale jeżeli Jezus Chrystus, wchodząc do mego serca, jest w stanie uczynić coś wyjątkowego, jestem go­tów zrezygnować z wszystkiego, co mam i pójść za Nim". Kirmiel stanął pewnie, mocno i powtarzał: „Jezu, weź moje życie, odmień je. Bądź moim Panem". Wówczas jakaś niezwykła siła weszła w niego, poczuł moc, nie po­przez sakrament, spowiedź, medytację, ale dzięki swojej decyzji. Od tego dnia ktoś niewidzialny kierował jego krokami. Czuł czyjąś świętą obecność w klubie, na ulicy, w domu, ku swemu zażenowaniu, nawet w łazience. Żo­na zauważyła w nim ogromną zmianę, był spokojniejszy i pogodniejszy.

Kluby prosperowały bardzo dobrze, prowadził nadal szkolenia Aikido,uczył policję i brygady antyterrorystyczne, miał sławę, czuł się spełniony. Wiedział, że rodzi się w nim jakiś nowy nieznany spokój. Kilka dni po reko­lekcjach, na początku maja, poczuł, że jego kudłaty duch nie daje mu spoko­ju. Wziął jeden ze swoich samurajskich mieczy i ruszył na wielogodzinny tre-

ning. Biegł w las, coraz głębiej i głębiej, ścinał drzewa, używając najbardziej wyrafinowanych technik walki mieczem. Skakał z miejsca na miejsce, wyda­wał okrzyki, był jak w transie przez blisko trzy godziny. Wreszcie upadł bez sił i zaczął krzyczeć do Boga, błagając o pomoc: „Panie, zrób coś w moim ży­ciu. Zrób coś tak, bym nie miał cienia wątpliwości, że jesteś moim Panem." Wiedział, że nie ma w sercu spokoju, czuł ogromne wewnętrzne rozdarcie, konflikt. Trwała walka o Witolda Kirmiela....

Zgłoś jeśli naruszono regulamin