Barclay Linwood - Bez śladu.pdf

(1111 KB) Pobierz
156115807 UNPDF
Pewnego ranka, którego nigdy nie zapomni, Cynthia Archer budzi się z okropnym kacem i
poczuciem, że czekają przeprawa z rodzicami. Tymczasem dom jest pusty. Rodzice i starszy brat zniknęli
bez śladu. Poszukiwania zakończyły się całkowitym niepowodzeniem. Dziewczyna nie znalazła
odpowiedzi na dręczące ją pytania: Czy rodziców i brata zamordowano? Jeśli tak, to czemu jej darowano
życie?
A jeśli żyją, dlaczego porzucili ją w tak okrutny sposób?
Dwadzieścia pięć lat później Cynthia zgadza się wziąć udział w telewizyjnym programie
dokumentalnym, w nadziei, że ktoś sobie coś przypomni o tamtej sprawie sprzed lat.
Pewnego dnia dostaje list.
Jego treść nie ma sensu, a mimo to Cynthię przechodzi dreszcz...
Linwood Barclay
Bez śladu
Z angielskiego przełożył Andrzej Leszczyński
Świat Książki
Tytuł oryginału NO TIME FOR GOODBYE
Redaktor prowadzący Ewa Niepokólczycka Redakcja Hanna Smolińska Redakcja techniczna Julita
Czachorowska Korekta Jadwiga Piller Elżbieta Jawszuk Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne.
Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych - żywych czy zmarłych - jest całkowicie przypadkowe.
Copyright © Linwood Barclay 2007
All rights reserved.
Copyright © for the Polish translation by Andrzej Leszczyński, 2009
Świat Książki Warszawa 2009
Bertelsmann Media sp. z o.o.
ul. Rosoła 10, 02-786 Warszawa Skład i łamanie Druk i oprawa GGP Media GmbH, Póssneck ISBN
978-83-247-0970-0
Nr 6261
Mojej żonie Neecie
Maj 1983
Kiedy Cynthia się ocknęła, w domu było tak cicho, że przyszło jej na myśl, że to musi być sobota.
Albo coś w tym rodzaju.
Jeśli tylko istniało coś w rodzaju soboty albo innego dnia wolnego od szkoły, niebędącego sobotą.
Jej żołądek wciąż od czasu do czasu próbował zrobić salto, a w głowie miała coś na podobieństwo
wielkiej bryły cementu, toteż musiała się zdobyć na spory wysiłek, żeby pozostać w pozycji leżącej,
dźwigając się na łokciu.
Jezu, cóż to takiego ciemniało w koszu na papiery, stojącym przy jej łóżku? Nie mogła sobie
przypomnieć, żeby wymiotowała w nocy, ale dowody występku przemawiały same za siebie.
Musiała jak najszybciej zrobić z tym porządek, zanim wejdą tu rodzice. Spuściła nogi z łóżka, wstała,
przez chwilę łapała równowagę, po czym chwyciła jedną ręką mały plastikowy kosz, a drugą ostrożnie
uchyliła drzwi. W korytarzu nikogo nie było. Prześliznęła się więc przed otwartymi szeroko drzwiami
sypialni, najpierw brata, potem rodziców, weszła na palcach do łazienki i po cichu zamknęła za sobą drzwi
na zasuwkę.
Opróżniła kosz do klozetu, opłukała go pod prysznicem i dopiero potem spojrzała w lustro, na swoje
podkrążone i zaczerwienione oczy. Wiedziała wreszcie, jak wygląda czternastolatka na kacu gigancie. Nie
był to przyjemny widok. Ledwie mogła sobie przypomnieć, co poprzedniego wieczoru Vince dawał jej na
spróbowanie, a co wcześniej wykradł z barku rodziców. Najpierw opróżnili kilka puszek piwa, potem pili
wódkę i gin, wreszcie dokończyli otwartą już butelkę czerwonego wina. Ona z kolei obiecała przynieść
trochę rumu z zapasów ojca, ale pod koniec imprezy stchórzyła.
Coś ją nagle uderzyło. Coś mającego związek z otwartymi sypialniami.
Spryskała sobie twarz zimną wodą i wytarła ręcznikiem.
Wzięła kilka głębszych oddechów, zbierając w sobie całą odwagę na wypadek, gdyby tuż za
drzwiami już czekała na nią matka.
Ale nie czekała.
Cynthia ruszyła z powrotem do swojego pokoju o ścianach poobklejanych plakatami grupy Kiss i
innych śmiertelnie nudnych zespołów, akceptowanych przez jej rodziców. Gruby sznurkowy dywan zakłuł
ją w bose stopy. Po drodze zajrzała do sypialni rodziców i Todda. Łóżka były posłane. Matka najczęściej
przystępowała do ich słania dopiero przed południem.
Todd nigdy nie zaprzątał sobie głowy swoim, ona robiła wszystko za niego, nie zwracając mu nawet
uwagi. W dodatku teraz były nie tylko posłane, ale sprawiały takie wrażenie, jakby nikt w nich nie spał tej
nocy.
Poczuła narastającą falę paniki. Czyżby już była spóźniona do szkoły? Która to godzina?
Ze środka swego pokoju dojrzała budzik stojący na nocnym stoliku w sypialni Todda. Była za
dziesięć ósma. Miała jeszcze prawie pół godziny do chwili, kiedy zazwyczaj wychodziła do szkoły.
W domu panowała grobowa cisza.
O tej porze zawsze z kuchni dolatywały już odgłosy krzątaniny rodziców. Nawet jeśli ze sobą nie
rozmawiali, co zresztą było nagminne, to rozlegały się trzaski otwieranej i zamykanej lodówki, szorowanie
łopatką po patelni, podzwanianie naczyń wstawianych do zlewu. Ktoś, zazwyczaj ojciec, przerzucał
poranną gazetę, kwitując pomrukami co bardziej irytujące wiadomości.
Dziwne.
Zamknęła drzwi i weszła głębiej do pokoju. Musisz się wziąć w garść, nakazała sobie w duchu.
Powinna zejść na śniadanie, jakby nic wielkiego się nie wydarzyło; udawać, że nie doszło do żadnej
awantury; zachowywać się tak, jakby ojciec wcale nie musiał jej wyciągać za kark z samochodu starszego
o kilka lat chłopaka i wlec przez trawnik do domu.
Jej wzrok padł na leżący na biurku otwarty podręcznik i formularz testu kwalifikacyjnego z dziewiątej
klasy. Poprzedniego wieczoru przed wyjściem z domu zdążyła odpowiedzieć tylko na połowę pytań,
łudząc się nadzieją, że wstanie dzisiaj wcześniej i dokończy test.
Tak, powinna go teraz dokończyć.
Todd zwykle o tej porze już hałasował, biegał do łazienki i z powrotem, puszczał głośno nagrania
swojej ulubionej grupy Led Zeppelin, krzyczał ze szczytu schodów do matki, pytając, gdzie położyła jego
spodnie, głośno bekał czy też dobijał się do drzwi pokoju Cynthii, ściągając ją z łóżka.
Nie mogła sobie przypomnieć, żeby wczoraj wspominał coś o chęci wcześniejszego wyjścia do
szkoły, ale dlaczego miałby ją uprzedzać o czymkolwiek? Zresztą często chodzili oddzielnie.
Traktował ją z pogardą należną „zasmarkanej dziewiątoklasistce”, chociaż bardzo się starała
dotrzymywać mu kroku we wszystkim, co niedozwolone. Toteż nie mogła się wręcz doczekać, kiedy
będzie miała okazję mu opowiedzieć, jak to po raz pierwszy spiła się do nieprzytomności. Nie, chwileczkę,
przecież zaraz by o wszystkim wypaplał, bo sam był obecnie w niełasce i musiał za wszelką cenę
punktować, pewnie dlatego...
No, dobra, załóżmy, że Todd faktycznie wyszedł wcześniej do szkoły. Ale gdzie się podziali rodzice?
Ojciec mógł zaraz po wschodzie słońca wyjechać w kolejną podróż służbową. Ostatecznie często
brał delegacje i nie byłoby w tym nic niezwykłego. Mogła tylko żałować, że był w domu wczorajszego
wieczoru.
A matka? Powiedzmy, że z jakiejś przyczyny postanowiła zawieźć Todda do szkoły.
Cynthia ubrała się, wciągnęła dżinsy i sweter, po czym zrobiła sobie makijaż. Starała się nie
przesadzić, tylko zamaskować podkrążone oczy, żeby matka znów nie zaczęła pomstować, że »robi się
na ladacznicę”.
Zeszła na dół i w drzwiach kuchni stanęła jak wryta.
Na stole nie było pudełek z płatkami śniadaniowymi ani kartonów z sokiem, nie było też kawy w
zaparzaczce. Nie stały rozstawione talerze, nie czekały na nią tosty w opiekaczu, nie ujrzała ani jednego
kubka. W zlewie nie było nawet śladu po resztkach mleka i rozmoczonych płatkach. Wszystko tu
wyglądało dokładnie tak, jak poprzedniego wieczoru, gdy matka uporała się ze sprzątaniem po obiedzie.
Rozejrzała się, szukając wiadomości. Matka uwielbiała zostawiać karteczki z wiadomościami przed
wyjściem z domu. Robiła to nawet wtedy, gdy była na nią zła. Najwyżej ograniczała się do lakonicznej
informacji: „Dzisiaj jesteś zdana na siebie” albo „Usmaż sobie jajecznicę, pojechałam z Toddem” czy
choćby:
„Wrócę później”. Jej nastrój też łatwo było odgadnąć, gdy zamiast zwykłego „Buziaki, mama” pisała
Zgłoś jeśli naruszono regulamin