Arystofanes - Lysistrata czyli wojna i pokój.doc

(486 KB) Pobierz
LYSISTRATA CZYLI WOJNA I POK?J

LYSISTRATA CZYLI WOJNA I POKÓJ

Arystofanes

 

OSOBY:

 

              PANOWIE:

AGATOS, wódz Ateńczyków

EIRONES, filozof sceptyk, mąż Rodippe

STYLBONIDOS, poeta satyryczny

LYKON, oligarcha, obywatel ateński i kapitan, mąż Lysistraty

SAKAS

KLYSTENES, obywatel, stary kawaler, urzędnik

TARAXION, oficer, mąż Lampito

DORCYL, żołnierz, mąż Jaskółki

TEORAS, żołnierz, mąż Rosy

KYNESIAS, oligarcha, mąż Mirine

SOSIAS, żołnierz, mąż Kalonice

NIKOSTRATOS, obywatel, obecnie oficer na wojnie, mąż Kallyce

ACESTOR, żołnierz, mąż Kleonice

SOSTRATOS, żołnierz, mąż Nikodice

STRYMEDOROS, stary kupiec tessalski

DRACES, starzec, dostawca wojska

ORSYLOCHOS, obywatel, bogacz

PIERWSZY POSEŁ LACEDEMOŃSKI

DRUGI POSEŁ LACEDEMOŃSKI

PIERWSZY SCYT

DRUGI SCYT

CHŁOPAK

PIERWSZY NIEWOLNIK LYKONA

DRUGI NIEWOLNIK LYKONA

NIEWOLNIK ORSYLOCHOSA

 

PANIE:

LYSISTRATA, matrona, żona Lykona

LAMPITO, żona Taraxiona

KALLYCE, dopiero co zamężna żona Nikostratosa

RODIPPE, żona Eironesa

KALONICE, elegantka, żona Sosiasa

MIRINA, matrona, żona Kynesiasa

JASKÓŁKA, żona Dorcyla

ROSA, żona Teorasa

NIKODICE, żona Sostratosa

KLEOSICE, żona Acestora

 

Beotki, matrony:

PRAXAGORA

KYNNA

FILINA

GLYCERA

MIRTALE

 

DORIS, młoda niewolnica Paraxagory

SYRA, niewolnica Lysistraty

TANCERKA

WIELKA KAPŁANKA

 

Matrony, obywatelki, Beotki, flecistki, harfiarki, obywatele, żołnierze, niewolnice, niewolnicy.

 

              Rzecz dzieje się w Atenach w r. 411 przed erą chrześcijańską, za archonta Kalliasa, w dwudziestym pierwszym roku wojny peloponeskiej między Atenami a Spartą.

 

             

 

PROLOG.

 

Napisał wierszem N. N.

 

Ubrany w białą tunikę Stilbonidos z fiołkami we włosach, występuje przed kurtynę i odzywa się do publiczności krakowskiej.

 

Z krainy słońca, która swemi cudy

Dotąd czaruje i podnosi dusze,

Oczy napawa piękności widokiem,

A słów wdzięcznością rozchmurza wam czoła,

Przychodzę do was, ja, wysłannik Greków,

I niosę w dani śmiech mego poety.

Daleką była ta północna droga,

Lecz litość u mnie przemogła zmęczenie,

Bom słyszał, że wam smutno tu się dzieje,

Żeście zgubili receptę na śmiechy,

A zaś swywolna mej komedyi muza,

Po myśli swojej nie widzi kochanka.

Niech więc przedstawi się pomysł poety,

Który me kiedyś rozbawiał Ateny,

Skrzył się dowcipem, ostrzem swego słowa

Szarpał mych wielkich i mych małych ludzi,

Przebiegał wnętrza i skryte ich myśli,

A wśród swywoli potrącał o rzeczy

Wzniosłe, szlachetne, jak ojczyzny miłość,

Cnota i piękność i dobro publiczne.

Był on rozumu pełen i uczucia,

To też przyrody cuda i jej czary

Odpowiadały na jego wezwanie

I drzewa szmerem wtórowały wierszom,

Ptaki śpiewały na jego zaklęcie,

Osy i żaby mówiły jak ludzie,

A słowom jego odegrzmiały chmury.

I jako słońce te chmury wyzłaca,

Tak on swym pełnym, zdrowym, jędrnym śmiechem

Rozganiał ciężką, pospolitą nudę.

Jeśli ją znacie, to bramy gościnne

Otwórzcie dzisiaj przed tym nudy wrogiem,

On zaś przez żarty niewinne i winne

Pobudzi śmiech ten, co u was odłogiem

Leżał zbyt długo. Przy jego zaś werwie,

Może któremu z was się co oberwie,

Bo odkąd stąpam tu po waszem błocie,

Jakieś rodzinne czuję dla was dreszcze;

Widzę, że w cnocie, a więcej w niecnocie

Potomstwo Aten nie zamarło jeszcze,

Ze mimo wieków, przedziału i lądów,

Nie brak ateńskich tu prądów i trądów.

Peryklesowi byłoby tu ciasno,

Bez jego sztuki i jego affektów,

Miał on komisye budowlaną własną

Bez urzędowych miejskich architektów,

Co dziś zazdroszcząc Akropoli złomów,

Z góry już dbają o wywrotność domów.

Trochę też może dla jego fantazyi.

Zbrakłoby tutaj niewieścich uśmiechów,

Próżnoby szukał uroczej Aspazyi

W mieście, gdzie więcej pokuty niż grzechów.

Wiechy powiedział, że to miasto seryo

I nad Aspazyą przenosi Egeryą.

Za to by spotkał swoich epigonów.

Którzy przemogli po nim w miejskiej radzie,

Poznałby wnuków sierdzistych Kleonów,

Co celowali w górnolotnej swadzie,

Rzekłby, że zmienne są ludzkości gusta,

Lecz nieśmiertelną jest wymowa pusta.

Wymowy takiej gromowładnym wdziękiem

Lubią się wasi politycy bawić,

Chcieliby trąby jerychońskiej brzękiem,

Powalić wrogów i ojczyznę zbawić.

Szedł też na waszej wystawie w zawody,

Z strugami deszczu zalew ciepłej wody.

Sokrates, gdyby z Hadesu przestworów

Zjawił się nagle wśród waszych penatów,

Zląkłby się wielkiej liczby profesorów,

Tylu przybytków wiedzy i warsztatów.

On, który chodząc po Aten ulicy

Wywabiał myśli z głów ciekawej młodzi,

Mniemałby chyba, że w naszej stolicy

Więcej uczonych niż myśli się rodzi.

Gdy żył, trapiono go wszelkim sposobem,

Posłano nawet przed sądowe kratki,

Wreszcie uznano go wielkim nad grobem,

Czego i u was nie rzadkie wypadki.

Według greckiego bowiem obyczaju

Czcicie swych wielkich, gdy osiędą w raju.

Widzę ja dalej na waszej Agorze,

Potomków ludu, co całe godziny

Na pracowitym trawią rozhoworze,

Wiecznie czyhając na świeże nowiny

O królu Persów, miejscowych wielkościach,

Ich stanie, mieniu, zdrowiu i słabościach,

Tu równy popyt wśród ulicy gwarów,

Lecz jakoś mało się dzieje i zmienia.

To też krakowskich podaże towarów,

Nie dla wybrednych Greków podniebienia,

Krakowski ludek ma żądania małe,

Chętnie przeżuwa nowinki zwietrzałe.

Myśl jednak buja w bardzo śmiałych rzutach,

I wszechstronności nikt wam nie zaprzeczy.

Szewc mówi chętniej o sztuce niż butach,

Każdy od rzeczy świetniej niż do rzeczy,

A sąd wydany przez znawców z zawodu

Zawsze poprawia później głos narodu.

Bo więcej znaczy — ta opinia wasza

Kilka miar krawców od jednej — Fidiasza.

I to na karby pokrewieństwa włożę,

Że w Grecyi sądził lud zapamiętale,

Ludek tutejszy w mozolnym ferworze

Sądzi zajadle wszelkie bliźnich — “Ale”.

A inkwizycya ta bardzo nie święta

Wcale pokaźne wydaje talenta.

A jeśli w Grecyi w śród walki hałasów

Silne buchały pragnienia pokoju,

U was też widzę gust wielki dla wczasów,

Wybitną skłonność do wytchnień bez znoju.

I świętujecie z zapałem tak przednim,

Że aż się dzionkom obrywa powszednim.

To też i to was znów z Grekiem zespoli,

On lubił nagość, wy jesteście goli.

Dziwię się, kiedy w krakowskim teatrze

Wspomnę na tłumy greckiego widziadła,

Że tu tak często na pustki ja patrzę,

Że się apatya szeroko rozsiadła.

A przecież gmach ten łączy wiele zalet,

W wnętrzu ma dramat, a na dachu balet.

Przyjmijcie jednak mili Krakowianie

Uprzejmie dzisiaj dar ten z mojej ręki,

Niech was nie razi, że tu greckie panie

Mówią dość śmiałą mową, a panienki

Niepowstrzymane swem greckiem sumieniem,

Zwą często rzeczy właściwem imieniem.

Niech się z was żaden zbytecznie nie wzdryga,

Bo się obawa jego dziś nie ziści;

Wiecie jak cenną krzewiną jest figa,

Znacie cudowne własności jej liści,

Słowa w figowej przybrane sukience

Może wam z twarzy zegnają rumieńce.

Możeby w takiej nowoczesnej szacie

Memu poecie było nieraz ciasno.

Jeśli wy jednak śmiech jego poznacie,

To niechaj ręce widzów mu przyklasną;

Bo dziś teatru progi w jego ślady

Przekroczy geniusz promiennej Hellady

A myśl jest grecka. — Ów Amor potężny,

Co po Helenę wiódł zbrojne szeregi —

Dzisiaj ostudzi tu zapał orężny

Przez swoje psoty i chytre wybiegi.

Zawsze zaczepny, dziś stanie oporem.

Lecz choć opuści na razie swe skrzydła

Wyjdzie z tej próby ogniowej z honorem

I znów ród męski pochwyci w swe sidła,

Bo ludzkich myśli i zdarzeń zawiłość

Przemoże zawsze… wiecznie młoda miłość.

Znacie więc teraz myśl sztuki i morał,

Bom je przedstawił w imieniu rodaków;

Jeślim się dłużej z mem zadaniem porał

I mimochodem szczypnął trochę Kraków,

To mi wybaczcie, ciesząc się wywodem,

Który był przecież myślą mą wytyczną,

Ze błędy wasze aż z Aten są rodem

I mają przeszłość arystokratyczną.

Teraz was żegnam i do swoich spieszę,

By wystąpili ku widzów uciesze.

 

AKT I.

Plac publiczny w Atenach. W głębi mała świątynia. Na prawo dom Lysistraty i portyk. Na lewo dom Kynesiasa. Ławki. Kamienie. Drzewa. Świątynia ma wchodowe i jedne boczne drzwi mniejsze. W środku świątyni w celi posąg Artemidy, widoczny gdy drzwi główne są otwarte.

 

Scena I.

 

Przy podniesieniu kurtyny drzwi świątyni są zamknięte. Na ławce siedzą dwaj starcy w płaszczach oparci na długich kijach, nadsłuchują. Z głębi świątyni dochodzi jakby zdala, powolny, smętny, niemal żałosny śpiew kobiet. Śpiewają hymn do Artemidy.

 

ŚPIEW.

 

Artemis, ty nad Boginie czystsza,

Tobie dajemy cześć,

Ku mężnych uczuć wyżynie,

Daj nam się wznieść,

Daj nam się wznieść!…

 

Gdy żądze zadrżą nam, to one

Niech stłumi kojący twój czar,

O dziewo niezwyciężona,

Serc naszych żar,

Serc naszych żar!…

 

DRACES. STRYMODOROS.

 

DRACES.

Na Dionisosa! jakże smutny śpiew dolatuje ze świątyni Afrodyte. Te przeklęte niewiasty ściągną jakie nieszczęście… burzę, ulewę…

 

STRYMODOROS.

(ocierając twarz).

Już czuję krople. Odwróć się nieco Dracesie! Skąd przybywasz? Czy nie wiesz, że obecnie ta świątynia nie wesołej Afrodyte, ale poważnej Artemidie poświęcona?

 

DRACES.

Nie wiedziałem.

 

STRYMODOROS.

No to teraz wiesz.

 

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin