10 - Jezus w Magdala i Gergeza; wpędzenie szatana w wieprze.doc

(73 KB) Pobierz
JEZUS W DRODZE DO HEBRON

JEZUS W MAGDALA I GERGEZA. WPĘDZA SZATANÓW W WIEPRZE

W przerwach w czasie publicznego nauczania i uzdrawiania przygotowywał Jezus skrzętnie Apostołów i uczniów do przyszłego ich zawodu, ilekroć tylko znalazł się z nimi sam na sam. I teraz ustawił dwunastu Apostołów na samotnym placu nad jeziorem w tym porządku, w jakim wymienieni są w ewangelii i udzielał im mocy uzdrawiania i wypędzania złych duchów, dołączając Swe błogosławieństwo; uczniom zaś dał władzę chrzczenia i wkładania rąk.

Miał przy tym do nich wzruszającą przemowę, obiecując im, że nigdy ich nie opuści i wszystkie losy z nimi dzielić będzie.

Wszyscy płakali; Jezus był także bardzo wzruszony. Przy końcu rzekł, że wiele jeszcze pozostaje do załatwienia, poczym, uskuteczniwszy wszystko, pójdą do Jerozolimy, bo zbliża się czas wy-pełnienia obietnicy. Uniesieni zapałem, przyrzekli Apostołowie i uczniowie czy-nić wszystko co rozkaże, i zawsze pozostać Mu wiernymi, na co przepowie-dział im Jezus, że nadejdą jeszcze smutne, ciężkie chwile i nawet między nimi zło się pokaże; miał tu na myśli Judasza. Tak rozmawiając, przybyli do miejsca, gdzie były łodzie.

Jezus wsiadł do łodzi z 12 Apostołami i pięciu uczniami, między którymi był Saturnin, i kazał płynąć wzdłuż wschodniego brzegu jeziora. Minąwszy Hippos, wylądowali w pobliżu niewielkiej miejscowości Magdala. Magdala leży tuż nad jeziorem po północnej stronie dzikiego jaru, do którego spływa woda z bagien, położonych wyżej koło Gergezy. Miejscowość ta leży tuż pod stromą wyniosłością, tak, że tylko w południe i wieczór słońce tam trochę zagląda. Ziemia, szczególnie w pobliskiej kotlinie, jest bagnista, a częste mgły zanieczyszczają powietrze.

Jezus nie poszedł zaraz do osady. Piotr zatrzymał łódkę na mieliźnie, połączonej mostem z lądem stałym. Zaledwie wyszli na brzeg, nadbiegło kilku opętanych, krzycząc na Jezusa: "Czego chcesz od nas?, pozostaw nas w spokoju?". A przecież sami dobrowolnie tu przyszli. Jezus uwolnił ich od złego ducha, a oni, podziękowawszy Mu, wrócili do osady. Wkrótce nadeszli ludzie z innymi opętanymi. Piotr, Andrzej, Jan, Jakób i jego siostrzeńcy udali się do osady i tu uzdrawiali chorych i opętanych, i po raz pierwszy tu spotykane niewiasty, cierpiące na konwulsje.

Czynili to w Imię Jezusa z Nazaretu, a niektórzy dodawali formułkę: "któremu posłuszne są wichry morskie." Niektórzy uzdrowieni szli zaraz do Jezusa i słuchali Jego upomnień i nauki. Jezus tłumaczył mieszkańcom i uczniom, że dlatego jest tu tylu opętanych, bo ludzie zanadto ulegają swym namiętnościom i zbyt są przywiązani do rzeczy doczesnych. Wielu opętanych było z Gergezy, położonej na górze o godzinę drogi na wschód. Włóczyli się wciąż po okolicy, kryjąc się w grotach i dołach. - O zmierzchu jeszcze uzdrawiał Jezus, poczym przenocował z uczniami na łodzi. Z okolicy Gergezy, mającej około cztery godziny drogi w obwodzie, nie stawił się był nikt na naukę Jezusa na górze.

Na drugi dzień wszedł Jezus na wyżynę; tu zastąpiło Mu drogę dwóch opętanych młodzieńców żydowskich z Gergezy. Choroba nie owładnęła jeszcze nimi całkiem, ale już mieli czasami napady, a nie mając spokoju, włóczyli się bez przestanku po okolicy. Gdy jeszcze byli zdrowi, a Jezus raz tędy przechodził idąc z Tarychei przez Jordan, prosili Go, by ich przyjął za uczniów, lecz Jezus odmówił im. Teraz, gdy Jezus uwolnił ich od złego ducha, prosili znów o to, do-dając, że nie byliby popadli w takie nieszczęście, gdyby już wtenczas był ich przyjął za uczniów. Jezus jednak znowu im odmówił, upominał ich do poprawy, a potem kazał im wrócić do domu i oznajmić, w jaki sposób doznali uzdrowienia.

Radzi nie radzi odeszli. Idąc dalej, nauczał Jezus przy domach i szałasach pasterskich; tu nieraz się trafiało, że z za krzaków lub pagórków wypadali ku Niemu opętani i obłąkani, wymachiwali rękoma i wrzeszczeli, by nie szedł tu i pozostawił ich w spokoju. Jezus wtedy przywoływał ich rozkazem do Siebie i uwalniał od złego ducha, przy czym niektórzy z nich wołali, by nie wpędzał ich w przepaść. Niektórzy z Apostołów uzdrawiali chorych w okolicy przez wkładanie rąk, przy czym wzywali ludzi na naukę Jezusa, mającą się odbyć na górze na południe od Magdali.

Na tę naukę zeszły się wielkie, tłumy ludu. Jezus napominał ich do pokuty, mówił o bliskości królestwa Bożego i ganił ich przywiązanie do rzeczy doczesnych. Mówiąc o wartości duszy, wzywał ich, by poznali, że Bogu przecież więcej zależy na duszy, niż na wielkich, doczesnych bogactwach ludzi. Odnosiło się to do owej ogromnej trzody wieprzów, które wkrótce miały zginąć w jeziorze z dopuszczenia Jezusa; mieszkańcy bowiem Gergezy znowu zapraszali Jezusa do siebie. Jezus zaś rzekł im, że jeszcze przyjdzie do nich i że przyjście Jego nie bardzo będzie im pożądane.

Prosili Go też, by nie szedł na wyżynę przez jar, bo błąkają się tam dwaj szalejący opętani, których nie można skrępować, bo już nieraz zerwali łańcuchy i niejednego już udusili. Jezus odrzekł na to, że właśnie z powodu nich pójdzie tamtędy, jeśli będzie pora, bo przysłany jest tu dla nieszczęśliwych. Przy tej sposobności powiedział także ów tekst,*( Mat. 11, 20 i nast.) w którym mówi ewangelista, że gdyby mieszkańcy Sodomy i Gomory widzieli i słyszeli te rzeczy, jakie się dzieją tu w Galilei, to z pewnością byliby się nawrócili.

Gdy Jezus zabierał się już do odejścia, prosili Go bardzo słuchacze, by jeszcze został dłużej, bo nigdy nie słyszeli tak miłej nauki i zdaje im się, jakoby słońce poranne oświeciło ich ponurą, mglistą ziemię. Przestrzegali Go przy tym, że już noc zapada. Na to odrzekł im Jezus w porównaniu, że On sam nie lęka się nocy, ale oni powinni się lękać pozostać w wiecznej ciemności w czasie, gdy właśnie światło Słowa Bożego pojawiło się między nimi. Poczym wsiadł Jezus z uczniami na łódź. Z początku płynęli, jak gdyby chcieli przeprawić się do Tyberiady, lecz później nawrócili ku wschodowi, zatrzymali łódź prawie przy brzegu, o godzinę drogi na południe od wąwozu i pokładli się w łodzi na spoczynek.

Magdala jest to nieznaczna miejscowość, mniejsza od Betsaidy, o tyle dogodna, że jest tu przystań dla rybaków. Mieszkańcy otrzymują zarobek z Hippos, gdzie kwitnie przemysł i handel. Obok Gergezy poprowadzony jest publiczny gościniec, wiodący w dół do Hippos. Być w granicach Magdali jest to samo, co być w granicach Dalmanuty, miasta leżącego z drugiej strony jaru, o kilka godzin drogi stąd. Wyszedłszy następnego ranka na brzeg, uzdrowił Jezus znowu przez włożenie rąk wielu opętanych. Ludzie tutejsi sami oddawali się w moc szatana, bo od dawien dawna trudnili się czarnoksięstwem. W jarze i na górach rośnie tu obficie pewne zioło, które oni zbierali i namiętnie je spożywali, gdyż miało tę własność, że upajało jak opium i do tego wprawiało w konwulsje.

Inne znów zioło służyło jako przeciwdziałające, ale od pewnego czasu nie chciało skutkować; że zaś nie wyrzekli się spożywania tamtego, więc też popadli w największą nędzę. Ziemia Gergezeńczyków był to szmat kraju, długi na 4 do 5 godzin, a szeroki na pół godziny drogi. Zjednoczyła ich ściśle wspólność charakterów i wypadków dziejowych; wartość ich moralna, ogółem wziąwszy, bardzo licha. Ziemia Gergezeńczyków ciągnie się od jaru między Dalmanutą i Magdalą, który stanowi jej kraniec południowy, a liczy na swym obszarze wraz z Gergezą i Gerazą dziesięć miasteczek, rozrzuconych rzędem wzdłuż na całej przestrzeni. Łącznie z okolicą Chorazin otacza ziemia Gergezeńczyków jakby pierścieniem kraj Zin i wielki pusty obszar.

Granicę Gergezeńczyków od wschodu stanowi długie pasmo górskie, na którego południowym końcu leży twierdza Gamala; od południa jest granicą jar, od zachodu nadbrzeżna dolina jeziora. Tu leżały miasta Dalmanuta, Magdala i Hippos, te jednak nie należały już do Gergezeńczyków, jak również całe nadbrzeże poza jarem na południe od Magdali. Z północnej strony rozciąga się ziemia Chorazin. Okręgu 10-ciu miasteczek nie trzeba stawiać na równi z okręgiem dziesięciu miast; ten ostatni jest o wiele rozleglejszy i leży zupełnie oddzielnie.

Za czasów walk Gedeona z Madianitami stali mieszkańcy tych dziesięciu miasteczek po stronie pogan i od tego też czasu wzięli tutaj poganie przewagę i uciskali coraz więcej żydów, wypasając ku wielkiemu ich zgorszeniu i zgryzocie na północnych stokach jaru nad bagnami ogromne trzody wieprzów, po kilka tysięcy sztuk liczące. Trzód tych strzegło około stu pogańskich pasterzy i pastuszków. Wspomniane bagno leży o trzy kwadranse drogi od Gergezy u stóp wzgórz gamalskich; powstało zaś sztucznie w ten sposób, że tuż nad stokiem jaru zbudowano z belek tamę i w ten sposób zatrzymano wodę potoku, płynącego w tę stronę. Z bagna odpływa woda przez jar do morza Galilejskiego. W koło bagna i na stokach jaru rosną nadzwyczaj grube dęby. Ziemia nie bardzo jest urodzajna i gdzie niegdzie tylko na słonecznych miejscach uprawiają wino. Rośnie tu rodzaj trzciny cukrowej, którą rozsyłają w stanie surowym.

Nie tyle bałwochwalstwo oddawało tutejszych mieszkańców w moc szatana, o ile gorliwe uprawianie czarnoksięstwa. W samej Gergezie i w okolicznych miejscowościach roiło się od czarnoksiężników, którzy, otoczeni rojem kotów, psów, ropuch, żab i innych płazów, uprawiali swoje niecne rzemiosło. Wywoływali te zwierzęta, lub też prawdopodobnie sami się w nie przemieniali, by ranić lub zabijać ludzi i dobytek. Jak wilki żarłoczne wyrządzali szkody ludziom, mścili się zawzięcie na tych, ku którym żywili nienawiść, wywoływali zaklęciami nagłe burze i huragany na jeziorze. Wiedźmy przyrządzały czarodziejskie napoje. Tak postępując, popadli zupełnie w moc szatana, i dlatego było tu tyle opętanych, szaleńców i cierpiących na konwulsje.

Około dziesiątej godziny z rana popłynął Jezus z kilku, uczniami czółnem w górę potoku, płynącego przez jar; wybrał tę drogę, bo bliżej było tędy, niż pieszo ścieżkami. Upłynąwszy kawałek, wysiedli i Jezus poszedł naprzód w górę północnym stokiem jaru, a za Nim udali się uczniowie i wkrótce się z Nim złączyli. Nie doszli jeszcze na wierzch, gdy naraz pokazało się owych dwóch opętanych szaleńców. Za zbliżeniem się Jezusa wpadli w szał, i jużto kryjąc się w dołach, jużto wypadając z ukrycia, miotali na przybyłych trupie kości, wrzeszcząc przy tym przeraźliwie. Nie uciekali jednak, lecz jakby pchani jakąś tajemną siłą, coraz więcej się przybliżali, a kryjąc się za krzaki i głazy, wystawiali głowy i wykrzykiwali: "Mocy! Potęgi, przybywajcie na pomoc!.

Oto zbliża się silniejszy od nas!" Wtedy Jezus wyciągnął ku nim rękę i rozkazał im położyć się na ziemię. Opętani upadli natychmiast plackiem na twarz, a podniósłszy nieco głowy, wołali: "Jezusie! Synu Boga najwyższego! Co nam i Tobie? Dlaczego przyszedłeś tu, przedwcześnie nas dręczyć. Zaklinamy Cię na Boga, nie dręcz nas!" Jezus przystąpił do nich z uczniami, a oni zaczęli trząść się i drżeć straszliwie na całym ciele. Na polecenie Jezusa podali im uczniowie do okrycia się szale, służące do zawijania głowy, które mieli na szyi.

Jezus rozkazał opętanym okryć się w nie. Ci spełnili zaraz rozkaz, choć widocznie wbrew swej woli, otulili się starannie, drżąc wciąż i trzęsąc się kurczowo, poczym powstali, prosząc Jezusa, by ich nie dręczył. Jezus zapytał wtedy: "Ilu was jest?" a oni od-rzekli: "Pułk." Przez usta opętanych przemawiały złe duchy wciąż w liczbie mnogiej, bo jak mówiły niezliczone są namiętności tych grzeszników. Tym razem powiedział szatan prawdę, gdyż już od siedemnastu lat oddawali się ludzie ci czarnoksięstwu i żyli pod władzą diabelską; od dawna już mieli od czasu do czasu takie napady, a od dwóch lat błądzili tu jak szaleńcy po pustyni. Oddani tak długo czarnoksięstwu, nie mogli się teraz wydobyć z więzów grzechowych.

Nieopodal na miejscu, wystawionym na działanie słońca, była winnica. Stała tu wielka, ciosana kadź, spojona łatami, wysoka prawie na chłopa, a tak szeroka, że mogło się w niej pomieścić około 200 ludzi. W niej to wytłaczali Gergezeńczycy owe oszołamiające zioła, zmieszane z winogronami. Wytłoczony sok spływał w mniejsze koryta, skąd ściągano go w wielkie, gliniane naczynia o wąskich szyjkach i zakopywano je w winnicy w ziemię. Tak przyrządzonego soku używali, by popadać w szatańskie halucynacje i z tego też dostawali takich napadów szału. Ziele, do tego używane, była to roślina dorastająca wysokości ramienia, opatrzona, jak rozchodnik mnóstwem zielonych, tłustych liści, zakończona zaś wypukłością.

Sok wyciskano na wolnym powietrzu z powodu odurzającej woni, jaką ziele wydawało; podczas roboty jednak rozpinano nad kadzią namiot. Właśnie teraz nadeszli prasownicy, by zabrać się do roboty. Wtem rozkazał Jezus opętanym, a właściwie pułkowi diabłów, w nich się znajdujących, przewrócić ową kadź. Ci pochwycili natychmiast ogromną kadź, pełną soku i leciutko wywrócili ją tak, że wszystko się wylało, co widząc robotnicy, z krzykiem uciekli. Uczniowie także przestraszyli się bardzo. Opętani powrócili z drżeniem do Jezusa, a szatani krzyczeli przez ich usta: "Nie wtrącaj nas w przepaść! nie wypędzaj nas z tej okolicy, a ostatecznie dozwól nam wejść w te wieprze."

I rzekł Jezus: "Wejdźcie w nie!" Na te słowa upadli opętani na ziemię, drgając konwulsyjnie, a z ciał ich miotała się cała chmura, rojąca się od owadów, ropuch, robactwa, a szczególnie niedźwiadków. Za parę chwil rozległy się wśród trzody wieprzów skrzeki i kwiki; słychać było krzyki i nawoływania pasterzy. Wkrótce cała trzoda, licząca kilka tysięcy sztuk, wypadła ze swych legowisk i na oślep popędziła w dół jaru, łamiąc krzaki po drodze. Słychać było tylko wrzaski zwierząt i huk jakby podczas burzy. Nie stało się to jednak w kilku minutach, jak się to opowiada, ale zabrało kilka godzin czasu. Wieprze uganiały długo na wszystkie strony, miotały się jak szalone i gryzły; wiele z nich powpadało w bagno i te porwał w dół bystry prąd wody, reszta jednak pognała ku jezioru.

Uczniowie nie byli z tego zadowoleni, bo mniemali, że przez to zanieczyści się woda, na której uprawiają rybołówstwo, a zarazem i ryby. Jezus, odgadując ich myśli, rozproszył te obawy, mówiąc, że wieprze nie wpadną w jezioro, tylko w wir, znajdujący się na końcu jaru. Był to rodzaj stojącego bagniska, oddzielonego od jeziora ławicą piasku czy też rafą, porosłą trzciną i krzakami. Czasem przy wysokim stanie wody, ławica była zalana. Woda dopływała tu z jeziora, lecz z powrotem stąd nie odpływała. Bagnisko było głębokie, bezdenne, a pod cichym zwierciadłem wody ukrywały się zdradliwe wiry.

W tę to otchłań rzuciła się cała trzoda wieprzów. Pasterze biegli początkowo za wieprzami, lecz widząc, że to na nic się nie zda, przybliżyli się do Jezusa; ujrzawszy uzdrowionych opętanych i dowiedziawszy się, jak do tego przyszło, zaczęli na nowo biadać nad szkodą. Jezus przerwał ich żale, mówiąc, że więcej znaczy dobro tych dusz, niż wieprze całego świata; poczym kazał im iść do miasta i powiedzieć właścicielom trzód, że wygnał z ludzi diabłów, których sprowadziła tu bezbożność krajowców i wpędził ich w wieprze. Uzdrowionych opętanych wysłał do domu przyodziać się, a sam poszedł z uczniami zwolna ku Gergezie.

Wielu pasterzy dało już o wszystkim znać w mieście, toteż ze wszystkich stron zbiegali się ludzie. Przed miastem oczekiwali na Jezusa uzdrowieni wczoraj ludzie z Magdali, dalej dwaj żydowscy młodzieńcy, uzdrowieni wczoraj, i prawie cała żydowska ludność Gergezy. Wkrótce nadeszli obaj uzdrowieni dopiero opętani, przystojnie odziani i przysłuchiwali się nauce Jezusa; byli to poganie tutejsi ze znakomitego rodu, spokrewnieni z pogańskimi kapłanami.

Robotnicy z winnicy rozszerzyli już także w mieście wieść o przewróceniu kadzi przez opętanych i powstałej stąd szkodzie. Przyczyniło się to do tym większego zamieszania i rozruchu, gdyż wielu biegło za wieprzami popatrzeć, czy nie da się jeszcze co uratować, inni biegli do winnicy popatrzeć na kadź; takie zamieszanie trwało aż do nocy.

Na wzgórku o pół godziny drogi od miasta miał Jezus naukę. Zwierzchnicy miasta i kapłani pogańskich bożków usiłowali odwieść lud od Niego, rozgłaszając, że Jezus jest potężnym czarownikiem, od którego zagraża im wielkie niebezpieczeństwo. Wreszcie, naradziwszy się, wysłali delegację do Jezusa. Wysłańcy, przecisnąwszy się do Niego prosili, by nie zatrzymywał się tu i nie wyrządzał jeszcze większej szkody; mówili, że uznają Go za wielkiego maga, lecz proszą, by ustąpił z ich granic. Narzekali przy tym bardzo z powodu utraty świń i wylania płynu czarnoksięskiego; jakże się zdziwili i przestraszyli, gdy między słuchaczami ujrzeli u stóp Jezusa obu opętanych, uzdrowionych już i przystojnie odzianych.

Na żale ich rzekł Jezus: "Nie troszczcie się, nie będę zbyt długo wam uciążliwym. Przybyłem tu jedynie dla tych biednych opętanych i chorych. Wiem dobrze, że nieczyste świnie i szkodliwe napoje więcej mają w oczach waszych wartości, niż dobro tych dusz; nie tak jednak sądzi Ojciec niebieski, który dał Mi władzę uratować tych biednych ludzi, a zatracić wieprze." - Następnie wytykał im wszystkie ich ohydne występki, grzeszne oddawanie się czarnoksięstwu, lichwę i służenie diabłu, nawoływał ich do pokuty i chrztu, ofiarując im zbawienie. Umysły ich jednak wciąż zajmowała szkoda, wynikła z utraty wieprzów; trwali więc, przy swym uporczywym, a na poły bojaźliwym żądaniu, by Jezus stąd odszedł. Spełniwszy poselstwo powrócili do miasta.

Judasz Iskariot okazywał się tu nadzwyczaj czynnym i ruchliwym, bo znajome mu były dobrze te strony. Za czasów swej młodości, gdy umknął od dobroczyńców, którzy go tajemnie wychowali, mieszkał tu przez jakiś czas wraz z matką; obaj opętani byli to jego dobrzy znajomi i towarzysze młodości.

Żydzi bardzo się radowali w duchu ze szkody, jaką ponieśli poganie przez utratę wieprzów, bo też poganie uciskali ich bardzo, a zresztą jako żydzi gorszyli się hodowaniem tylu świń. Nie wszyscy jednak tak myśleli, gdyż wielu żydów tutejszych zmieszało się już przez małżeństwa z poganami i umaczali ręce w ich zabobonnych praktykach.

Wszystkich uzdrowionych wczoraj i dzisiaj, jak również obu uzdrowionych opętanych ochrzcili uczniowie, co ich bardzo wzruszyło i zmieniło wewnętrznie. Do chrztu używali apostołowie wody, przyniesionej z sobą w miechu. Ludzie klękali w koło nich, a oni czerpali wodę z naczynia, trzymanego w ręce, i chrzcili po trzech naraz, pokrapiając trzykrotnie wodą. Zaraz po chrzcie prosili Jezusa dwaj żydowscy młodzieńcy i obaj uzdrowieni opętani, by mogli pozostać przy Nim, jako Jego uczniowie.

Tym ostatnim rzekł Jezus, że da im pewien urząd. Mieli mianowicie obchodzić dziesięć miasteczek Gergezeńczyków, wszystkim się pokazywać i wszędzie opowiadać, co ich spotkało, co widzieli i słyszeli, nawoływać ludzi do pokuty i chrztu i odsyłać chętnych do Jezusa. W tym nie mają się dać wstrzymać żadną przeszkodą, choćby nawet kamieniami za nimi rzucano. Jeśli wypełnią należycie to polecenie, otrzymają za to dar proroctwa. Także mieli na przyszłość zawsze wiedzieć, gdzie się znajduje Jezus, i odsyłać do Niego ludzi, pragnących słuchać Jego nauki. Przy tym dał im Jezus moc wkładania rąk na chorych i uzdrawiania ich. Powiedziawszy im to, pobłogosławił ich Jezus, a oni zaczęli zaraz następnego dnia spełniać swe posłannictwo; później zostali wliczeni w poczet uczniów.

Wieczorem poszedł Jezus z uczniami do przełożonego synagogi; przedtem jednak przyszli do tegoż zwierzchnicy miasta i zażądali, by usunął stąd Jezusa, w przeciwnym bowiem razie będzie odpowiedzialnym za wszystkie szkody, jakie miasto przez Jezusa poniesie. Wkrótce też opuścił Jezus miasto i zatrzymał się z uczniami na nocleg w szałasie pasterskim. Tu wyjaśnił uczniom, dlaczego dopuścił szatanom przewrócić kadź i wejść w wieprze. Chciał przekonać tych pysznych pogan, że jest prawdziwym prorokiem żydów, których oni tak brutalnie uciskali i wyszydzali. Dotknął utratą wieprzów tylu pogan naraz, bo chciał zwrócić ich uwagę na niebezpieczeństwo, grożące ich duszom, obudzić z uśpienia ten gnuśny naród, zagrzebany w kale występków i pobudzić ich do przyjęcia nauki. Dozwolił zaś wylać napój czarodziejski, bo w nim tkwiło główne źródło grzechów i opętania tych ludzi.

Na drugi dzień zebrała się znowu wielka rzesza ludu koło Jezusa; cuda Jego rozgłosiły się już po całej okolicy. Nowo nawróceni żydzi chcą Gergezę na zawsze opuścić. Apostołowie, uzdrawiający tymczasem chorych w okolicy, przybyli wraz z uzdrowionymi także na naukę Jezusa. Między przybyłymi były i niewiasty i te przyniosły w koszykach żywność dla apostołów. Raz powstał ścisk wokoło Jezusa i wtedy przybliżyła się doń pewna kobieta z Magdali, cierpiąca na krwotok.

Zwykle nie mogła chodzić, teraz jednak mocą wiary zebrała wszystkie siły, przyczołgała się z tyłu do Jezusa, ucałowała kraj Jego szaty i w jednej chwili wyzdrowiała. Jezus nauczał jeszcze chwilę, poczym zapytał: "Uzdrowiłem kogoś, kto to jest?" Niewiasta przybliżyła się do Niego i podziękowała pokornie za uzdrowienie. Słyszała była przedtem o uzdrowieniu Enui i dlatego postanowiła tak samo postąpić. Wieczorem, wziąwszy uczniów i dwóch żydowskich młodzieńców, opuścił Jezus Gergezę, opłynął jeziorem Magdalę i wysiadł na ląd na północ od Hippos, które nie leży tuż nad jeziorem, lecz nieco dalej na wyżynie. Na noc zagościł Jezus z uczniami do szałasu pasterskiego.

Tu wspominał Jezus uczniom, że wkrótce nadejdą urodziny Heroda i że trzeba będzie udać się do Jerozolimy. Uczniowie odradzali Mu, tłumacząc, że niezadługo nadejdzie Wielkanoc, więc i tak trzeba będzie tam być. Jezus jednak trwał przy Swoim zamiarze, dodając, że podczas uroczystości nie będzie się pojawiał publicznie. Młodzieńcy gergezeńscy prosili Go tu jeszcze raz, by wziął ich z sobą. Jezus jednak dał im inne posłannictwo; polecił im mianowicie obchodzić dziesięć miast od Kedar aż do Paneas i głosić żydom, co widzieli i słyszeli.

Na drogę dał im błogosławieństwo i podobną obietnicę, jak tamtym. Jeśliby mianowicie sprawowali dobrze ten urząd, mieli otrzymać ducha prorockiego, iż będą wiedzieć, gdzie Jezus przebywa, i w Jego imieniu będą mogli uzdrawiać chorych i głosić sąd i karę za grzechy. Lecz jak u tamtych tak i u tych obietnica ta odnosiła się do czasu późniejszego. Podobnie i tamci mieli głosić Imię Jego w dziesięciu miasteczkach gergezeńskich, a potem poganom w Dekapolis. Młodzieńcy zaraz odeszli, a Jezus tymczasem kazał popłynąć uczniom do Betsaidy, sam zaś mimo ich próśb pozostał i poszedł brzegiem na pustkowie, by się tam modlić. Droga wiodła tam wśród zwalistych stromych skał. Niektóre z tych skał przybierały w mroku nocnym pozór olbrzymich strasznych postaci ludzkich.

Noc już zapadła. Uczniowie znajdowali się właśnie z łodzią na środku jeziora, a że wiatr dął przeciwny, więc bardzo im było ciężko wiosłować. Wtem ujrzałam na falach Jezusa. Szedł lekko jakby po gładkiej drodze, a znajdował się prawie naprzeciw Tyberiady, w sporym oddaleniu na wschód od łodzi. Gdy mijał łódź, dojrzeli Go i uczniowie; zlękli się bardzo, niepewni, czy to On sam, czy jego duch, i zdjęci trwogą głośno krzyknęli. - "Nie bójcie się! - rzekł Jezus - Jam jest!" Uspokoili się nieco uczniowie, a Piotr rzekł: "Panie! jeśli to Ty jesteś, każ mi przyjść do Siebie po wodzie i Jezus rzekł mu: "Chodź!" Piotr wyszedł natychmiast z łodzi po drabince i szedł po wzburzonych falach ku Jezusowi, jakby po równej ziemi.

Zdawało mi się, że unosi się ponad wodą, bo nie przeszkadzały mu nic rozkołysane fale. Przeszedł tak kawałek, lecz wkrótce dziwnym mu się to zaczęło wydawać, zapomniał o słowie Jezusa, a zwrócił uwagę na wiatr i wzburzone fale; zaraz też zaczął zanurzać się w wodę, więc krzyknąwszy w trwodze: "Panie! ratuj mnie!" wyciągnął rękę do Jezusa, bo woda sięgała mu już do piersi. Jezus przybliżył się doń, ujął go za rękę i rzekł: "Człowieku małej wiary! dlaczego wątpisz?" Przyprowadziwszy go do łodzi, wsiadł z nim razem i zganił jego, jak i innych, za niepotrzebną obawę. Wiatr ustał natychmiast i spokojnie przypłynęli do Betsaidy. Przy brzegu spuszczono schody i wszyscy wysiedli na ląd.

 

Zgłoś jeśli naruszono regulamin