2 - Jezus w Megiddo; uczniowie Jana.doc

(85 KB) Pobierz
JEZUS W DRODZE DO HEBRON

JEZUS W MEGIDDO. UCZNIOWIE JANA

Przy odejściu Jezusa z Naim odprowadzali Go Maroni, młodzieniec, domownicy wdowy, uzdrowieni i wielu innych Mu życzliwych, śpiewając psalmy i trzymając przed Nim zielone gałązki. Jezus poszedł z uczniami ku zachodowi wzdłuż północnego brzegu Kizonu, mając po prawej ręce góry, okalające dolinę Nazaret.

Wieczorem przybył na przedmieście miasta Megiddo, położonego na wzgórzach, za którymi rozciąga się dolina Zabulon. Ludzie pracujący na polach, ujrzawszy Jezusa zbliżającego się w orszaku uczniów, przywdziali suknie, które w czasie roboty pozdejmowali. Zaszedłszy do gospody, nauczali Jezus jeszcze wieczorem przed domem.

Megiddo, miasto nieco podupadłe, leży na wyżynie. W środku miasta widać jakieś ruiny trawą porosłe; tu i ówdzie ujrzysz jeszcze resztki arkad. Stał tu zapewne dawniej zamek królowi Kanaanu. Słyszałam, iż w tej okolicy miał także swego czasu Abraham przebywać. W lepszym stanie i więcej ożywione jest przedmieście, gdzie się Jezus zatrzymał. Jest to długi szereg domostw, stojących u podnóża wyżyny, przez którą prowadzi gościniec handlowy z Ptolomaidy. Co krok widać obszerne, wygodne gospody. Mieszkający tu celnicy przysłuchiwali się nauce Jezusa i pod jej wpływem nakłonili się do czynienia pokuty ochrzczenia się; gorszyli się tym bardzo miejscowi Faryzeusze. Zebrało się już wielu chorych, a wciąż nowi przybywają. Jezus kazał im przez uczniów oznajmić, że wieczorem przybędzie do nich, zarazem kazał im się odpowiednio uporządkować. Zaprowadzono więc wszystkich chorych na wielki plac przed miastem, porosły murawą, otoczony murami i krużgankami, i tam odpowiednio ich rozmieszczono.
Tymczasem chodził Jezus z uczniami po polach okolicznych i przez stosowne porównania pouczał robotników, zajętych zasiewami. Pomagali Mu w tym uczniowie; niektórzy szli do robotników dalej pracujących i pouczali ich, zanim Jezus przyszedł, to znowu wracali do tych, którzy już słyszeli naukę, wyjaśniali im niezrozumiałe rzeczy i opowiadali o cudach Pana.

Wszystkim powtarzał Jezus to samo, więc gdy potem zeszli się razem, mogli pojętniejsi tłumaczyć słyszano słowa innym. Upał był wielki, jak tu zwykle w lecie bywa, to też robotnicy przerywali często pracę i odpoczywali; w takich to przerwach nauczał ich Jezus, lub też wtenczas, gdy zasiadali do spożycia posiłku.

Podczas gdy Jezus tam był zatrudniony, nadeszło czterech uczniów Jana; przepasani byli rzemieniami, a szyje owinięte mieli paskami skóry. Jan ich tu nie przysłał, bo właściwie uczniami jego byli tylko z imienia i zwyrodnieli całkiem od rzeczywistych uczniów. Stosunek ich z Janem ograniczał się do tego, że czasem z nim i z jego uczniami obcowali. Mieli stosunki także z Herodianami i ci to właśnie wysłali ich tu na przeszpiegi, by się dowiedzieć, co Jezus naucza o Swym przyszłym królestwie. W zachowaniu się byli więcej skrupulatni i uprzejmi niż uczniowie Jezusa.

Przyszedłszy tu, przywitali się z uczniami i przysłuchiwali się ich nauczaniu. W parę godzin po nich przybyła druga gromadka uczniów Jana, tym razem rzeczywistych. Było ich dwunastu; dwóch wysłał sam Jan, a inni przyłączyli się tylko jako świadkowie. Ponieważ Jezus powracał właśnie do miasta, udali się za Nim. Niektórzy, nich byli świadkami ostatnich cudów Jezusa, i wróciwszy zaraz do Jana, opowiadali mu o tym. Również przy wskrzeszeniu młodzieńca z Naim było obecnych kilku uczniów Jana i ci pobiegli zaraz do Macherus, wypytując gorączkowo Jana: Co to jest? Co nas czeka? Widzieliśmy wszystkie Jego czyny i wszystkie słowa słyszeli!

Uczniowie Jego mniej krępują, się przepisami prawa, niż my. Za kim mamy pójść? Kto On jest?. Dlaczego uzdrawia wszystkich chorych? Dlaczego pociesza i wspomaga obcych zupełnie, a nie przedsiębierze nic dla uwolnienia ciebie?" Jan miał wciąż kłopot z swymi uczniami. Nie chcieli oni bowiem w żaden sposób go opuścić. Wysyłał ich tak często do Jezusa tylko dla tej przyczyny, by poznawszy Go dobrze poszli za Nim. Nie łatwo to jednak było, gdyż z swej godności, jako uczniowie Jana, byli nadzwyczaj dumni. Dlatego to nieraz kazał Jan prosić Jezusa, by wyjawił publicznie, kim jest, bo wtenczas pewnie uczniowie jego poszli by za Nim, a i wszystka ludność nawróciłaby się doń. Gdy więc, jak wyżej wspomnieliśmy, znowu przyszli do niego uczniowie ze zwątpieniem i niepewnością w sercu, i dręczyli go pytaniami co do Jezusa, postanowił niejako zmusić Go do jawnego wyznania, że jest Mesjaszem, Synem Boga, i dlatego wysłał do Niego dwóch uczniów ze stanowczym zapytaniem. Przybywszy do miasta, udał się Jezus zaraz na ów okrągły plac, gdzie zgromadzili się chorzy z całej okolicy. Była to zbieranina chorych wszelkiego rodzaju: chromych, ślepych, niemych, głuchych, nawet opętanych. Chodząc w koło, uzdrawiał Jezus najpierw opętanych i to w różny sposób. Ci nie szaleli tutaj tak, jak gdzie indziej; mieli powykrzywiane członki i rzucali się niespokojnie. Przechodząc, uzdrawiał ich Jezus z dala samym rozkazem. Szatan uchodził z nich w postaci rzadkiej smugi dymu zgęszczającego się powoli, który jużto się rozpływał w powietrzu, jużto zapadał w ziemię.

Opętani popadali w chwilowe omdlenie, a przyszedłszy do siebie, czuli się całkiem zdrowymi; tak działo się tutaj. Kiedy indziej znowu widziałam nieraz, jak szatan, wyszedłszy z opętanego w postaci ciemnej pary o kształtach ludzkich, krążył jeszcze długo między ludźmi i potem dopiero znikał. Zaledwie Jezus zaczął uzdrawiać, gdy zastąpili Mu drogę wysłani uczniowie Jana, jak gdyby byli uprawnioną do tego komisją urzędową, i chcieli się z Nim rozmówić. Jezus, nie zważając wcale na nich, uzdrawiał dalej, co się im wcale nie podobało, bo nie umieli sobie tego wytłumaczyć.

W ogóle byli uczniowie Jana przeważnie zaślepieni i po części zazdrośni. I nic dziwnego. Jan nie czynił cudów tak, jak Jezus, wynosił pod niebiosa Jezusa, a Ten nie starał się nawet uwolnić go z więzienia. Czasami przekonywały ich cuda i nauka Jezusa, lecz wkrótce znowu dawali chętne ucho pomrukom, mówiącym: „Któż to jest właściwie ten Jezus? Przecież znają wszędzie Jego ubogich krewnych!". Wreszcie nie mogli zrozumieć słów Jezusa, obiecujących przyszłe królestwo. Nie widzieli nigdzie tego królestwa, ani nie zauważyli przygotowań do zbudowania go. Widząc, że Jan, czczony i poważany prawie przez wszystkich, mimo to siedzi w więzieniu, sądzili czasami niezawodnie, że Jezus mu dlatego nie pomaga i dozwala mu nędznie marnieć, ażeby własną sławę móc rozpowszechnić.

Gniewało ich i to, że uczniowie Jezusa mieli większą swobodę. Uważali to za zbytek pokory ze strony Jana, że tak wysławia Jezusa i wciąż posyła do Niego z prośbą, by wyjaśnił, kim jest, i publicznie dał się poznać. Jezus dawał zawsze wymijające odpowiedzi, a oni nie przeczuwali, że Jan dlatego właśnie wysyła ich do Jezusa, by Go poznali i poszli za Nim; przy takim więc ich usposobieniu trudniej im było rozpoznać się i zrozumieć rzecz, niż prostemu dziecku.

Uzdrawiając chorych po kolei, przystąpił Jezus do jednego chorego z Nazaretu, który znał Go już dawniej; ten zaraz się pytał Jezusa, czy przypomina go Sobie z tego czasu, gdy po śmierci dziadka Jego obcowali często z sobą. Miał tu na myśli drugiego czy trzeciego męża Anny, który umarł, gdy Jezus miał 25 lat. Jezus przyznał, że go zna, ale nie wdawał się dłużej w szczegóły, tylko zwrócił rozmowę na jego cierpienie i grzechy. Widząc w nim szczery żal i wiarę, uzdrowił go, dał mu stosowne napomnienia i zaraz zwrócił się ku innym.

Gdy Jezus obszedł już wszystkich chorych w koło, stanęli znów przed Nim uczniowie Jana, którzy dotychczas, stojąc w środku, przypatrywali się z podziwem wszystkim Jego cudom, i rzekli: „Jan Chrzciciel posłał nas do Ciebie i kazał Cię zapytać, czy jesteś Tym, który ma przyjść, czy też mamy innego oczekiwać?". Na to odrzekł im Jezus: „Wróciwszy, oznajmijcie Janowi, coście widzieli i słyszeli! Ślepi widzą, głusi słyszą, chromi chodzą, trędowaci bywają oczyszczeni, umarli zmartwychwstają, wdowy doznają pociechy, ubogim głosi się słowo Boże. Co wczoraj było krzywym, dziś jest prostym; błogosławiony, który się ze Mnie nie gorszy!" To rzekłszy, odwrócił się od nich, a oni zaraz odeszli do domu.

Jezus nie mógł wyraźniej mówić o Sobie; któż by Go był zrozumiał?. Uczniowie Jego, po części krewni, byli to ludzie prości, dobrzy, zacni i pobożni, lecz do zrozumienia takich rzeczy jeszcze niezdolni; zgorszyliby się tylko, lub całkiem na wspak zrozumieli słowa Jego. Lud nie dorósł jeszcze wcale do przyjęcia prawdy; szpiedzy otaczali Go wszędzie. Nawet między uczniami Jana mieli Faryzeusze i Herodianie swych płatnych zauszników.

Po odejściu wysłańców Jana zaczął Jezus zaraz na miejscu naukę, której słuchali uzdrowieni, tłumy ludu, miejscowi doktorowie zakonni, uczniowie i pięciu celników, którzy tu mieszkali. Gdy wieczór zapadł, nauczał Jezus dalej przy świetle pochodni, a nawet reszta chorych przy świetle tym została uzdrowiona. Za przedmiot nauki obrał Jezus odpowiedź, jaką dał uczniom Jana. Napominał do pokuty i nawrócenia się, i uczył, jak należy użytkować dobrodziejstwa otrzymane z ręki Boga.

Wiedział Jezus dobrze, że niektórzy obecni Faryzeusze, korzystając z Jego krótkiej, ogólnikowej odpowiedzi, jaką dał uczniom Jana, chcieliby wmówić teraz w lud, że Jezus ma za nic Jana, że dozwala mu ginąć marnie, aby tylko Sobie przysporzyć sławy; więc też teraz objaśniał ludowi tę odpowiedź i powód nawoływania do pokuty, powołując się na świadectwo samego Jana, na słowa jego, które wyrzekł o Nim, a które przecież wszyscy słyszeli. „Dlaczego więc" — mówił — „wątpicie i co chcecie jeszcze znaleźć w Janie?. Kogo wyszliście widzieć, idąc do Jana? Trzcinę, chwiejącą się od wiatru? Człowieka, w miękkie, wspaniałe szaty obleczonego?

Oto ci, którzy w miękkie szaty się obłóczą i zniewieściale żyją, mieszkają w pałacach królewskich. Więc coście chcieli widzieć, szukając go? Proroka? Zaprawdę powiadam wam, więcej niż proroka! Bo on tym jest, o którym napisano: Oto Ja posyłam anioła Mego przed obliczem twoim, który zgotuje drogę twoją przed tobą! Zaprawdę, powiadam wam, nie powstał między narodzonymi z niewiast większy prorok nad Jana Chrzciciela; a przecież najmniejszy w królestwie niebieskim większy jest, niźli on. A od dni Jana Chrzciciela aż dotąd królestwo niebieskie gwałt cierpi, a gwałtownicy porywają je. Bo wszyscy prorocy i zakon aż do Jana o tym prorokowali; a jeśli chcecie przyjąć, to jest on właśnie tym Eliaszem, który ma przyjść. Kto ma uszy ku słuchaniu, niechaj słucha."

Wszystkich obecnych wzruszyły bardzo słowa Jezusa, wszyscy też zaraz chcieli się dać ochrzcić; tylko uczeni zakonu szemrali, gorsząc się szczególnie tym, że Jezus wdaje się z obecnymi tu celnikami. To też Jezus przypomniał im wszystko, co wciąż na Niego i na Jana wygadywali, i jak Mu zarzucają, iż obcuje z celnikami i grzesznikami.

Następnie udał się Jezus do domu jednego z celników, gdzie też przyszli i czterej inni, i tam nauczał, a oni pod wpływem nauki nawrócili się i gotowi byli przyjąć chrzest. Dom tego celnika stał blisko placu, na którym Jezus dopiero uzdrawiał. Drugi taki dom stał przy wejściu do Miasta, inne zaś dalej za miastem.

W pierwszej połowie drogi z Naim można było widzieć Dabbeset, miejsce zamieszkania Bartłomieja; w dalszej drodze, bliżej Megiddo, zasłaniała nań widok wyniosła wyżyna Megiddo. Dabbeset leżało nad potokiem Kison u progu doliny Zabulon, o półtorej godziny drogi w kierunku zachodnim od Megiddo.

JEZUS ODCHODZI Z MEGIDDO. UZDROWIENIE TRĘDOWATEGO

Za nastaniem święta Nowiu wyruszył Jezus z powrotem do Kafarnaum. Towarzyszyło Mu około 24 uczniów, owych czterech podejrzanych uczniów Jana i kilku celników z Megiddo, którzy chcieli w Kafarnaum przyjąć chrzest. Drogę odbywano powoli, przystawano często i w miejscach przyjemniejszych odpoczywano. Szli zaś drogą, wiodącą z Megiddo na północny wschód przez wyżyny i dolinę Nazaretu ku północno zachodniej stronie Taboru. Przez całą drogę nauczał Jezus, starając się przygotować uczniów do rychłego, rzeczywistego powołania ich na apostołów i powierzenia im posłannictwa. Upominał ich, by pozbyli się wszelkich trosk ziemskich i wyniszczyli w sobie przywiązanie do dóbr doczesnych. Słowa Jego mile poruszały serca uczniów. Raz zerwał Jezus w czasie nauczania kwiatek rosnący przy drodze i rzekł do uczniów: „Ten nie troszczy się o nic! Przypatrzcie się, poza piękną barwą, co za delikatne żyłki! Zaprawdę, nie piękniej odziany był mądry Salomon w całej swej wspaniałości!". Tego porównania używał Jezus często.

Jezus przemawiał także w ten sposób, że w słowach Jego mógł każdy z apostołów znaleźć wierne odbicie swego charakteru. Tłumaczył im, by nie ubiegali się tak chciwie o urzędy w przyszłym Jego królestwie, i nie przedstawiali sobie tego królestwa w sposób tak doczesny. Mówił zaś tak dlatego, bo po to głównie przyszli na przeszpiegi owi czterej mniemani uczniowie Jana, tajemni stronnicy Herodian. Upominał uczniów, kogo mają się najbardziej strzec w przyszłości, i przy tym tak dosadnie tychże Herodian opisał, że nie można się było co do osoby pomylić.

Między innymi uprzedził ich, że mają się strzec ludzi w skórach z długimi rzemieniami, mówiąc: „Strzeżcie się uczonymi w skórach owczych z długimi pasami!". Rozumiał przez to owych uczniów Jana, szpiegów Herodian, którzy na wzór rzeczywistych uczniów Jana ubierali się w rodzaj stuły ze skóry owczej, przewieszonej przez grzbiet i piersi. Jak mówił Jezus, mieli ich uczniowie po tym poznać, że nie mogą patrzeć drugim prosto w oczy. Gdy zaś — mówił Jezus — zwrócicie się ku nim z sercem przepełnionym radością i zapałem i zechcecie podzielić je z nimi, wtedy zamkną swe serce przed wami i wymykać się wam będą, jak zwierz wijący się na wszystkie strony. — Tu wymienił Jezus jakiegoś chrząszcza, jak to on, zamknięty zewsząd, szuka otworu, przez który mógłby się wymknąć. Wreszcie ujrzawszy przy drodze krzak ostu, uchylił gałązki i rzekł do uczniów: „Patrzcie, czy znajdziecie tu jakie owoce!". Kilku z nich zaglądnęło rzeczywiście dobrodusznie, a Jezus rzekł: „Czyż szuka kto fig na ostach, lub winogron na cierniach?"

Około wieczora przybyli do miejscowości, leżącej od północnego zachodu u stóp góry Tabor; domów wszystkich było około 20 wraz ze szkołą, a wszystkie stały rzędem. Do Nazaretu było stąd półtorej do dwu godzin drogi na zachód, zaś do miasta Tabor pół godziny. Poczciwi mieszkańcy tutejsi znali już Jezusa z poprzednich lat, gdy z przyjaciółmi przebiegał okolice Nazaretu. Byli to przeważnie pasterze; teraz właśnie oprócz paszenia bydła zajęci byli zbieraniem bawełny. Czapki mieli ze surowej skóry; w szkole nakrywali nimi głowy, przy robocie zaś mieli głowy odkryte. Ujrzawszy Jezusa, zebrali bawełnę do mat, zanieśli do domu i zaraz wyszli naprzeciw Niego. Przy studni umyli Jezusowi i uczniom nogi i podali im posiłek. Synagogi tu nie było, tylko szkoła, a przy niej nauczyciel. Tam też udał się Jezus i nauczał zebranych przez przypowieści.

Miejscowość ta była własnością pewnego znakomitego męża; dom jego, większy od innych, stał nieco na uboczu. Za grzechy dawniejsze dotknięty został ów człowiek trądem i dlatego nie żył obecnie ze swoją żoną; mieszkającą w tym domu, a on mieścił się w bocznym budynku. Choroby swej nie podawał do wiadomości, by nie być narażonym na uciążliwe odosobnienie, przepisane prawem; wiedziano wprawdzie o tym, lecz patrzano na to przez palce. Obok jego domu prowadziła zwyczajna droga publiczna, ponieważ jednak wiedziano o jego chorobie, nie chodzono tam tędy, tylko ścieżką boczną.

Uczniowie wiedzieli już o wszystkim od ludzi. Trędowaty ten dawno już żałował szczerze za grzechy i z utęsknieniem czekał przybycia Jezusa. Teraz więc dowiedziawszy się o Jego przyjściu, przywołał ośmioletniego chłopaka, który, będąc jego niewolnikiem, obsługiwał go, i rzekł mu: „Idź do Jezusa z Nazaretu i tam czekaj na sposobność; jeśli Jezus stanie na uboczu, lub pójdzie oddzielnie od uczniów, padnij przed Nim na twarz i powiedz: „Nauczycielu! pan mój jest chory i wierzy głęboko, że Ty mógłbyś mu pomóc, gdybyś tylko zechciał przejść drogą koło naszego domu, którą nikt nie chce chodzić. Prosi Cię pokornie, byś się nad nim nędznym zlitował i przeszedł tą drogą, a pewnie wyzdrowieje!" Chłopiec przyszedł do Jezusa i wywiązał się należycie z polecenia, a Jezus mu rzekł: „Powiedz panu twemu, że jutro tam będę." Mówiąc to, ujął go Jezus za rękę, a drugą położył mu na głowie. Działo się to w czasie, gdy Jezus szedł że szkoły do gospody. Przewidując przybycie chłopca, pozostał umyślnie nieco w tyle za uczniami. Chłopiec miał na sobie żółtą sukienkę.

Posiadłość Anny leży o godzinę drogi na zachód od Nazaretu, na wyżynie między dolinami: nazeretańską i Zabulon. Do Nazaretu prowadzi stąd wąwóz, obsadzony drzewami. Odwiedzając Maryję, nie potrzebowała Anna wcale przechodzić przez miasto. Zaraz rano, jeszcze o zmierzchu, wyszedł Jezus z uczniami z gospody i udał się na drogę prowadzącą koło domu trędowatego. Widząc to uczniowie, przestrzegali Go, by nie szedł tędy, Jezus jednak na ich przestrogę nie zważał i kazał im iść za Sobą.

Poszli więc uczniowie lecz z trwogą i obawą, by skutkiem tego nie narobiono na nich jakich plotek w Kafarnaum. Wspomniani uczniowie Jana nie poszli tam z nimi. Chłopiec ujrzał już z daleka Jezusa i oznajmił o tym swemu panu; ten wyszedł na ścieżkę, prowadzącą do drogi, i gdy Jezus się zbliżył, wołał doń z odległości: „Panie! nie zbliżaj się do mnie! Jeśli tylko zechcesz pomóc mi, pewnie odzyskam zdrowie." Uczniowie zatrzymali się, a Jezus poszedł doń, dotknął go i rzekł: „Chcę tego!" Trędowaty upadł przed Nim na twarz i w tej chwili opadł zeń trąd. Powstawszy, opowiedział Jezusowi swoje położenie, a Jezus polecił mu połączyć się znów z żoną, a z czasem i z ludźmi zacząć obcować, jak przedtem. Następnie skarcił go za popełnione grzechy, kazał mu pokutować, przyjąć chrzest i rozdać pewne jałmużny. Poczym powrócił Jezus do uczniów i idąc dalej, uczył ich, że dla niesienia pomocy można śmiało dotykać się i trędowatych, jeśli się tylko ma czyste serce i silną wiarę.

Tak uzdrowiony trędowaty, wykąpał się, wdział inne suknie i udawszy się do żony, opowiedział jej, jaki to Jezus cud zdziałał. Kilku zawistnych mieszkańców tutejszych doniosło o tym zaraz Faryzeuszom i kapłanom miasta Tabor, a ci napadli niebawem biednego człowieka, jakby jaka komisja śledcza, wybadywali go surowo, czy rzeczywiście jest uzdrowiony, i pociągali do odpowiedzialności, że zatajał swoją chorobę. Tak to z zawiści do Jezusa narobiono tyle hałasu w sprawie, którą przedtem pomijano milczeniem.

Tymczasem Jezus wędrował z uczniami przez cały dzień; szli szybko, tylko od czasu do czasu zatrzymywali się i posilali. Po drodze mówił Jezus przypowieści, o królestwie Bożym. Mówił, że nie może im teraz dokładnie wszystkiego objaśnić, lecz przyjdzie czas, że wszystko zrozumieją. Nauczał, jak to trzeba wyrzec się dóbr doczesnych i wszelkich trosk o odzienie i pożywienie; wkrótce będzie więcej głodnych, niż starczy żywności, i będą Go się pytać, skąd wziąć tyle jedzenia, a przecie wystarczy i zostanie jeszcze wiele. Następnie kazał im budować i umacniać domy, jak gdyby za swoje wysiłki i poświęcenie się mieli otrzymać te domy, tj. urzędy i godności w przyszłym Jego królestwie. Naturalnie pojmowali to uczniowie w znaczeniu doczesnym, materialnym. Judasz, uradowany, wyrwał się skwapliwie przed innymi, że z pewnością będzie gorliwie pracował i spełni swoją powinność. Na to zatrzymał się Jezus i rzekł: „Na tym nie koniec; nie zawsze będzie wszystkiego pod dostatkiem, nie zawsze będą was dobrze przyjmować i karmić.

Przyjdzie czas, że będą was zewsząd wyrzucać i prześladować, że nie będziecie mieli kawałka chleba, sukien, obuwia, ani dachu nad głową. Namyślcie się dobrze i przygotujcie do opuszczenia wszystkiego, albowiem przeznaczam was do ważnych rzeczy. Dwa królestwa stoją naprzeciw siebie, a nikt nie może dwom przeciwnym sobie panom naraz służyć. Faryzeusze i ich poplecznicy stroją się w swej fałszywości w larwy i maski, nauczają i przestrzegają tylko dopełniania czczej formy, a pomijają to, co jest jądrem i właściwą treścią, tj. miłość, pojednanie się i miłosierdzie.

Ja zaś powiadam wam, że łupina bez ziarna jest martwą, bezpłodną; treść musi poprzedzać prawo; ziarno musi wzrastać z łupiną". Nauczał ich Jezus jeszcze, że powinni się modlić w samotności, a nie jawnie z chełpliwością, i wiele innych rzeczy. W ogóle, ilekroć szedł Jezus z uczniami, zawsze w ten sposób przygotowywał ich do lepszego zrozumienia tego, co miało być przedmiotem Jego nauk publicznych, by potem łatwiej mogli objaśniać lud i dawać mu wskazówki. Często nauczał tego samego, tylko innymi słowy i w innym porządku. Z towarzyszących Mu uczniów najczęściej zapytywali Go o coś Jakub Starszy, Judasz Barsabas, czasem Piotr. Judas także wyrywał się nieraz nie wcześnie. Andrzej przywykł już więcej do wszystkiego. Tomasz skupiony jest w sobie, jak gdyby zastanawiał się nad czymś. Jan przyjmuje wszystko z miłą ufnością dziecka. Uczeni uczniowie milczą, jużto ze skromności, jużto, by się nie zdradzić, że nie wszystko rozumieją.

Idąc tak przez cały dzień dolinami, stanął Jezus tuż przed nadejściem szabatu w dolinie, położonej na wschód od Magdalum; równocześnie prawie nadeszli z przeciwnej strony poganin Cyrynus z Dabrat i setnik Achiasz z Giszali, którzy dążyli do Kafarnaum przyjąć chrzest.

Zbliżając się do Kafarnaum, polecał Jezus przede wszystkim uczniom, by już teraz ćwiczyli się w posłuszeństwie, w przygotowaniu do przyszłego posłannictwa, i uczył ich, jak mają zachowywać się w drodze, gdy ich wyśle lud nauczać. Tuż przed rozstaniem się, podał im kilka ogólnych prawideł, jak mają postępować względem niektórych niepożądanych towarzyszy; był to przytyk dla owych czterech stronników herodiańskich, którzy aż tu przywlekli się za uczniami. Rzekł więc Jezus: „Jeśli w przyszłych waszych wędrówkach przyłączą się do was uczeni, których łatwo poznacie po ich słodkiej a badawczej, podstępnej mowie, i jeśli nie dadzą się zbyć czym bądź, tylko będą was o wszystko wypytywać, i jużto potakiwać, jużto składnie się sprzeciwiać i będą wam mówić rzeczy miłe sercu waszemu, starajcie się usilnie uwolnić się od nich; słabi jeszcze jesteście i nie doświadczeni i moglibyście łatwo wpaść w pułapkę, zastawioną przez tych szpiegów. Co do Mnie, to nie ustępuję im z drogi; znam ich na wylot, więc dozwalam im słuchać Moich nauk."

JEZUS NAUCZA W SYNAGODZE W KAFARNAUM I UZDRAWIA DWÓCH TRĘDOWATYCH

Podróż odbywała się teraz spiesznie, bo już zachodził szabat. Droga wypadała znowu przez posiadłość królika Serobabela. W ogrodach tegoż mieszkali od niejakiego czasu dwaj trędowaci w umyślnych budynkach; chodzili w czerwonych płaszczach, otulających ciało, obsypane obrzydliwymi wrzodami. Byli to dwaj młodzi uczeni zakonni, liczący około 25 lat, którzy przez swe rozpustne życie wpadli w trąd.

Dawniej obracali się także koło Magdaleny w Magdalum, potem tłumili się kędy indziej, aż ostatecznie zeszli do tej nędzy, wystawieni na ogólną pogardę i poniewierkę. Powodowany litością, pozwolił im Serobabel mieszkać w swoich ogrodach. W czasie ostatniej bytności Jezusa w tej miejscowości, wstydzili pokazać się Mu na oczy; teraz jednak, nasłuchawszy się o Jego naukach i miłosierdziu, kazali się zanieść na drogę, którą miał Jezus przechodzić, i stanąwszy na boku, błagali Go o pomoc.

Jezus przeszedł mimo nich, nie zatrzymując się, rzekł tylko do dwóch sług Serobabela, którzy biegli za Nim, wstawiając się za nieszczęśliwymi, by chorych przyniesiono do synagogi w Kafarnaum i tam umieszczono w przybudowanych do synagogi piętrowych kruchtach, aby z zewnątrz mogli się przysłuchiwać Jego nauce. Kazał im to zrobić, gdy lud zgromadzi się już do synagogi. Trędowaci mieli się modlić, żałować i czekać cierpliwie, aż ich zawoła. Usłyszawszy to słudzy, wrócili natychmiast do trędowatych i krótszą drogą, prowadzącą przez dziki wąwóz ogrodowy, zanieśli ich do Kafarnaum. Przybywszy przed synagogę, wyciągnęli ich z trudem po stopniach w murze na taras krużganku; tu wsparci na oknach synagogi, mogli trędowaci słyszeć naukę Jezusa w synagodze, będąc sami pod gołym niebem, i ze skruszonym sercem czekać na Odkupiciela.

Umywszy nogi i odpasawszy suknie, udał się Jezus z uczniami także do synagogi. Na katedrze zakonnej siedział już któryś z nauczycieli i czytał głośno, lecz ujrzawszy Jezusa, powstał i ustąpił Mu miejsca. Jezus wziął zaraz jedną z ksiąg i zaczął nauczać o tym, jak Laban dognał Jakuba, jak ten ostatni walczył z aniołem, potem pojednał się z Ezawem, dalej o uwiedzeniu Diny, poczym objaśniał proroka Ozeasza. Zaraz z początku, gdy Jezus bez wahania zajął miejsce na katedrze, i zaczął czytać, zaśmiali się Faryzeusze szyderczo, chcąc przez to okazać, że Jezus nie zna się na grzeczności. Słyszeli oni już o wskrzeszeniu młodzieńca z Naim i o innych licznych uzdrowieniach i źli byli, że Jezus znowu się tu pojawił.

Z natężoną uwagą czekali więc, jak Jezus będzie tu Sobie postępował. Prawie cała rodzina Jezusa była dziś obecną w synagodze, jak również wszystkie niewiasty. Po nauce, gdy zgromadzeni zaczęli się już rozchodzić, a Jezus z uczniami także z synagogi wychodził, zbliżyli się doń Faryzeusze, chcąc jeszcze w przedsionku wszcząć z Nim dysputę. Wstrzymała ich jednak od tego niespodziewana dla nich okoliczność; Jezus bowiem, wyszedłszy przez drzwi, zwrócił się ku krużgankowi, w którym byli dwaj trędowaci i kazał im zejść na dół. Ci ze wstydu i z bojaźni przed Faryzeuszami nie usłuchali natychmiast, więc Jezus powtórzył rozkaz w jakimś imieniu, którego sobie nie przypominam. Ku wielkiemu zdumieniu wszystkich, zeszli trędowaci zaraz, bez niczyjej pomocy.

Przedsionek oświecony był pochodniami dla wygody wychodzących. Jakaż złość zdjęła Faryzeuszów, gdy poznali po czerwonych płaszczach, owych biednych, pogardzonych grzeszników. Ci zaś upadli przed Jezusem na kolana, a On włożył na nich ręce i tchnąwszy w ich oblicza, rzekł: „Odpuszczają się wam wasze grzechy!" Poczym upominał ich do powściągliwości na przyszłość i do przyjęcia chrztu pokutnego, i kazał im porzucić nauki zakonne, obiecując, że Sam wskaże im drogę do prawdy. Trędowaci powstali, i oto, w oczach wszystkich zaczęła ustępować szpetna choroba, wrzody schły i wygładzały się, trąd opadał; wreszcie znikły wszelkie ślady choroby, a uzdrowieni, podziękowawszy ze łzami w oczach Jezusowi, odeszli do domu ze sługami Serobabela. Życzliwi im ludzie cisnęli się w około nich, radując się z ich uzdrowienia i szczerej pokuty.

Teraz jednak gniew Faryzeuszów, dotąd hamowany, wybuchł z całą siłą. „Jak to! — krzyknęli — w szabat uzdrawiasz! Grzechy odpuszczasz! Skąd masz do tego władzę? Czarta chyba masz w Sobie i ten Ci pomaga. Szaleniec jesteś! Poznać to łatwo, bo włóczysz się wszędy, nie mogąc usiedzieć na jednym miejscu. Zaledwie tu skończył wyprawiać dziwowiska, a oto już w Naim wskrzeszałeś z martwych, potem w Megiddo hałasu narobiłeś, a teraz znowu tu jesteś. Coś podobnego nie potrafi człowiek przy zdrowych zmysłach. Zły duch pomaga Ci swoją potęgą. Niech tylko Herod załatwi się raz z Janem, a przyjdzie kolej i na ciebie, jeśli tylko nie ulotnisz się gdzie do tego czasu." Takie pogróżki miotali Faryzeusze, lecz Jezus, nie zwracając na to uwagi, przeszedł środkiem nich i poszedł do domu. Lecz za to strach przejmował biedne niewiasty, krewne Jezusa, które, nie poszedłszy do domu, oczekiwały nań w pobliżu i słyszały wszystko; płakały też i narzekały, przejęte obawą niebezpieczeństwa, jakie mogło grozić Jezusowi ze strony rozwścieczonych Faryzeuszów.

Wyszedłszy z miasta, skierował Jezus Swe kroki na wyżynę, wznoszącą się nad doliną, gdzie stał dom Maryi. Po drodze są krzaki i groty, w których się modlił. Później wstąpił na chwilę do domu Maryi, by pocieszyć niewiasty, poczym znowu wyszedł na całonocną modlitwę.

Następnego dnia udał się Jezus do ogrodu, położonego w pobliżu domu Piotra. W ogrodzie tym, otoczonym parkanem, przyrządzone już było wszystko do chrztu. Stało tam sześć okrągłych, murowanych chrzcielnic, a wkoło każdej rów, do którego spuszczało się wodę z płynącego mimo potoku: Długa altana ogrodowa podzielona była zasłonami i ściankami na komórki, w których przebierali się przyjmujący chrzest. Do nauczania było osobne miejsce na podwyższeniu. Uczniowie byli wszyscy obecni, a do przyjęcia chrztu zgłosiło się około 50 ludzi, między nimi krewni św. Rodziny, starzec i trzech młodzieńców z Seforis, stamtąd również chłopiec, którego Jezus uzdrowił, i staruszka, która niedawno była w Abez u Jezusa.

Był dalej Cyrynus z Cypru, setnik rzymski Achiasz, i uzdrowiony przez Jezusa synek jego, Jefte z Gischali, setnik Korneliusz i jego żółty uzdrowiony niewolnik z większą, częścią domowników, wielu pogan z Górnej Galilei, ciemnoskóry niewolnik Serobabela, pięciu celników z Megiddo, wielu chłopców, między nimi Jozes, siostrzeniec Bartłomieja.

Byli także wszyscy uzdrowieni trędowaci i opętani z okolicy, jak również dwaj wczoraj uzdrowieni uczeni zakonni. Na tych ostatnich nie znać już było choroby, tylko policzki mieli zapadłe, wychudzone. Przyjmujący chrzest ubrani byli w suknie pokutnicze z szarej wełny, a na głowie mieli czworokątne chusty. Po przygotowawczej nauce poszli do altany i ubrali się do chrztu w długie, białe koszule. Chustę, okrywającą przedtem głowę, zarzucali na plecy i tak z obnażonymi głowami, z rękami skrzyżowanymi na piersiach, wstępowali do rowu, otaczającego chrzcielnicę.

Andrzej i Saturnin chrzcili; Tomasz zaś, Bartłomiej, Jan i inni kładli na nich ręce jako ojcowie chrzestni. Chrzczony, mając plecy obnażone, pochylał się na poręczy nad brzegiem chrzcielnicy; jeden z uczniów przynosił wodę, pobłogosławioną przez Jezusa, a uczeń chrzczący nabierał wody ręką i polewał nią trzykroć głowę chrzczonego. Tomasz był ojcem chrzestnym Jeftego, syna Achiasza. Chrzczono więcej osób naraz, a przecież zajęło to czas aż do drugiej godziny po południu.

 

Zgłoś jeśli naruszono regulamin