Nic dwa razy.pdf

(530 KB) Pobierz
688333479 UNPDF
688333479.001.png
Prolog
-Severusie...
-Odejdź.
-Nie możesz tu siedzieć do końca życia. Od dwóch tygodni nie wychodzisz z tych lochów.
Kiedy...
-Nie w najbliższej przyszłości.
-Ależ...
-Daj mi spokój, Lupin. Idź pobiegać przy świetle księżyca.
-Nie.
Cisza, zakłócana jedynie cichym odgłosem wypalającej się powoli świecy i tykaniem zegara.
-Severusie, może porozmawiamy.
-Nie mam ci nic do powiedzenia.
-Nie ty jeden go opłakujesz. Nam też go brakuje. Był bardzo odważny. Ale przynajmniej
wypełnił swoje przeznaczenie...
Więcej nie zdążył powiedzieć, bo z mroku, gdzie siedział Mistrz Eliksirów, rozległ się
stłumiony ryk wściekłości, a potem sadystyczne "Crucio".
-Nie masz nawet pojęcia, o czym mówisz, Lupin! - wysyczał wściekle Snape, kiedy już
przerwał klątwę i krzyki wilkołaka przestały się odbijać echem wśród wysokich sklepień jego
komnat. - Nie masz pojęcia, jak nienawidził tego całego gadania o przepowiedni i swojego
przeklętego losu! Jak bardzo Dumbledore go skrzywdził!
-Severusie... - Lupin nie wiedział co powiedzieć, klęcząc na kamiennej posadzce i słysząc, jak
głos byłego Śmierciożercy, zawsze tak zimny i wyważony, teraz nagle zmienia się, zaczyna
drgać i opadać niczym skórzana piłeczka.
-On zawsze chciał tylko jednego; być zwykłym chłopakiem i mieć normalne życie, bez
Czarnego Pana, Aurorów i tych wszystkich komplikacji... - Severus urwał i poruszył się
niepewnie w mroku, z całej siły starając się nie okazywać słabości. Lupin postąpił krok w jego
stronę.
-Zależało ci na nim- stwierdził, nie zapytał. -Proszę, porozmawiaj ze mną. Chciałbym...
Chciałbym, żebyś mi o nim opowiedział. Żebym wreszcie mógł zrozumieć, dlaczego... -
 
przerwał, bojąc się, że głos go zawiedzie. Odchrząknął dla pewności. -Proszę, Severusie.
Spoglądał na niego z cienia. W słabym, chybotliwym świetle, widoczne były tylko jego czarne,
bezdenne oczy, błyszczące niczym oczy wilka. Pod osłoną mroku jedna, jedyna łza spłynęła
bezgłośnie po jego wychudzonym policzku. Jedyna, jaka mu jeszcze pozostała. W rękach
wciąż obracał różdżkę.
-Skoro nalegasz, Lupin... Dobrze. Ale usiądź na jakimś krześle, bo to nie będzie krótka
historia.
1
-Kiedyś... Kiedyś go nie znosiłeś - powiedział Remus niepewnie po kilku długich minutach
milczenia.
-Wiem.
-Więc kiedy to się... zmieniło?
-Trudno powiedzieć. To się chyba zaczęło, kiedy przywiozłeś go do mnie.
-Nie byłeś tym zbyt uszczęśliwiony. Ale... nie miałem wyboru.
-Wiem. Ale i tak cię wtedy nienawidziłem.
- * -
-Severusie, pomóż mi! Szybko!
Mistrz Eliksirów usunął się z drzwi, zdziwiony przepuszczając Lupina w głąb swojego dworu.
Przybysz wyglądał dziwnie - był okryty swoim wyświechtanym płaszczem, dziwnie chodził i
był jeszcze bledszy niż zwykle.
-O co chodzi, Lupin? - spytał, mierząc go chłodnym spojrzeniem, i nagle dostrzegł spory
kształt pod jego płaszczem; osobę, której nie miał najmniejszej ochoty oglądać. -Kto to jest?
Chyba nie sprowadziłeś pod mój dach...
-To Harry - wydyszał Lupin. -Potrzebuje pomocy.
-Więc zabierz go do św. Munga - wysyczał wściekle. Potter w jego domu! Przeklęty
 
szczeniak! I jeszcze ma mu pomóc?!
-Nie mogę. I nie mam czasu na wyjaśnienia - dodał, zbierając się do odejścia. -Harry
potrzebuje pomocy medycznej, a ty jesteś w tej chwili jedyną osobą, co do której jestem
pewny, że go nie uśmierci, tylko pomoże.
Czyżby?
Najchętniej podałby małemu dupkowi truciznę, i to w dodatku jak najbardziej bolesną, żeby
czuł, jak umiera.
Stanął w drzwiach, zagradzając Lupinowi drogę.
-Nie zostawisz go tutaj!
-Severusie, proszę, nie mam czasu!
-A niby co się stało? Złoty Chłopiec stłukł sobie kolano?
Lupin spojrzał na niego dziwnie, wziął głęboki oddech i powiedział, wyraźnie siląc się na
cierpliwość:
-Właśnie odebrałem Harry'ego od jego ciotki i wuja - wyjaśnił, zgrzytając zębami. -Molly
poprosiła mnie, żebym tam zajrzał, bo długo nie miała od niego wiadomości. Jego rodzina... -
potrząsnął głową z ponurą miną.- A nie mogę go zabrać do Nory czy Hogwartu, bo niedawno
był atak Śmierciożerców na to tymczasowe więzienie, i wszyscy są tam. A sam wiesz, że
Malfoy i Avery mają kontakty w św. Mungu, więc nie jest pewne, czy Harry by to przeżył. A
teraz wybacz mi, ale naprawdę muszę już iść. Po prostu pomóż mu - wyminął Snape'a,
wyszedł i zniknął w nocnych ciemnościach z cichym "poop".
CHOLERA!!! Przeklęty wilkołak!!!
Co on sobie myśli?! Czy jego dom wygląda jak schronisko dla biednych, zabiedzonych
zwierząt? A on sam jak siostra miłosierdzia?
Niech to wszystko demony porwą!!!
Kopną krzesło stojące koło drzwi, poprawił z drugiej strony i waliłby dalej, ale po drugim
ataku krzesło zadrżało, a po trzecim rozpadło się na kawałki.
Niech to szlag!
Niechętnie spojrzał w stronę kanapy, na której Lupin położył chłopaka. Błysnęła mu myśl,
żeby go tak zostawić, ale szybko zgasła - koniec końców, Potter był uczniem, a on przysięgał
chronić uczniów. Wszystkich.
-No dobrze, Potter, co się stało? - spytał kpiąco, pewien, że zaraz usłyszy płaczliwe
narzekania.
Cisza.
 
-Potter?
Podszedł do tapczanu, zawahał się, ujął brzeg koca, w który chłopak był owinięty, odsunął go
i cofnął się o krok. Nie należał do strachliwych ( szpieg był albo odporny na wstrząsy, albo
martwy), ale to nie był strach, tylko zaskoczenie. Zaklął wściekle, ale na szczęście w okolicy
nie było żadnego krzesła ani skrzata domowego.
Potter leżał na jego kanapie. Był nieprzytomny. I zakrwawiony.
Oddychał z trudem. Ręka sterczała mu pod dziwnym kątem, twarz i włosy pokryte były
skorupą zakrzepłej już krwi. Świeża posoka sączyła się z rozciętego policzka i głębokiej rany
po prawej stronie klatki piersiowej.
Na oko wyglądało na to na przynajmniej dwa połamane żebra, złamaną rękę i ogólne
rozległe potłuczenia.
Wyrzucając z siebie co najgorsze inwektywy pod adresem Śmierciożerców, poszedł szybko
do swojej pracowni i przyniósł eliksir przeciwkrwotoczny, przeciwbólowy i jeszcze nasenny,
na wypadek, gdyby szczeniak się ocknął, bo nie zamierzał znosić jego bezczelnych tekstów.
Ani spojrzenia. Dorzucił jeszcze maść na stłuczenia i, wciąż mamrocząc wściekłe uwagi
odnośnie Śmierciożerców, zatrzymał krwawienie. Chłopak miał szczęście, że ten wilkołak go
znalazł, inaczej sługusy Czarnego Pana by go zabiły. Ciekawe tylko, co ich napadło, że robili to
ręcznie, a nie przy pomocy czarów? Większość nie lubiła babrać sobie rąk krwią.
Nastawił chłopakowi rękę i poskładał żebra. Trochę to trwało, bo wyszedł z wprawy.
Następnie wlał mu do ust eliksir przeciwbólowy. Cholerni Śmierciożercy! Sam nigdy nie
zniżył się do takiego poziomu - prawie zatłuc dzieciaka. Krwawe gnojki.
Teraz musiał zaleczyć te rany, choć siniaki i tak przez pewien czas będą widoczne. Przyjrzał
się Potterowi z niesmakiem.
-Mrok! Ognik! - zawołał głośno, i po chwili z głębi domu nadbiegły dwa zdyszane skrzaty w
ciemnych kubrakach.
-Tak, Panie? - zapytał z szacunkiem ten o ciepłych piwnych oczach i krótkiej, ciemno-rudej
czuprynie.
-Wykąpcie go - powiedział, wskazując na wciąż nieprzytomnego chłopaka. -I przebierzcie.
Tylko ostrożnie, bo jeśli znów będę musiał nastawiać mu rękę, to będzie więcej krzeseł do
sprzątania - dodał, spoglądając znacząco na szczątki mebla pod ścianą.
-Oczywiście, Panie - potwierdził drugi skrzat, o szarych oczach i rzadkich czarnych włosach.
Wraz z towarzyszem wziął Pottera i skierował się do łazienki.
-Niech no ja tylko dorwę tego wilkołaka - mruknął Snape, wyciągając różdżkę i naprawiając
nieszczęsne krzesło. -Zapłaci mi za to.
Skierował się do swojej pracowni. Z szafki wyjął bandaż i gazę opatrunkową. Przydadzą się.
Uprzątnął składniki eliksiru, który przygotowywał wieczorem, umył i pochował narzędzia
 
Zgłoś jeśli naruszono regulamin