Rozdział 23 - 27.doc

(118 KB) Pobierz
Rozdział 23

Rozdział 23

 

- Patrzcie! - Na jeden mój gest strych okryła gruba warstwa śniegu.

Z zakurzonych półek zwisały sople. Skrzyły się w świetle. Sara zamieniła śnieg w dywan pierwiosn­ków. Na koniec Helen przywołała bryzę, która porwała sople do tańca, aż zaczęły dzwonić jak srebrne dzwo­neczki. Roześmiałyśmy się i w końcu przywróciłyśmy pokojowi jego normalną formę. Nagle popatrzyłyśmy na siebie i otrzeźwiałyśmy.

- Szkoda, że to nie zawsze jest zabawa - westchnę­ła Sara.

- Wiem, ale teraz jesteśmy gotowe na coś więcej. Nie rozumiesz? - spytałam. - Uważam, że powinny­śmy spróbować dotrzeć do talizmanu, zanim będzie za późno.

- Chyba tak - odparła wolno Helen. - Co myślisz, Saro?

- Jesteśmy gotowe. - Sara przytaknęła po chwili wahania.

Przyszła kolejna niedziela, nasz jedyny dzień wolności. Wysłałam Joshowi wiadomość, że złapałam katar i nie przyjdę na dzisiejszą lekcję. Sara przyprowadzi­ła kuce pod bramę, skąd miałyśmy ruszyć do Uppercliffe.

- Josh nie będzie się dziwił, że nie dałaś rady przyjść na lekcję, chociaż znalazłaś siły na wycieczkę?

- Pewnie nawet nie zauważy, że wyjechałyśmy -odparłam. - Nie sądzę, żeby zwracał uwagę na to, co robię. - To nie była prawda. Wiedziałam, że jego brązowe oczy śledzą każdy mój ruch, ilekroć tylko znalazłam się w stajni. Wiedziałam też, że dokładnie z tego powo­du zaczęłam unikać Josha. - W każdym razie nie mogę sobie pozwolić na marnowanie czasu. Mamy dziś wiele do zrobienia. Helen pewnie jest już w Uppercliffe. Nic innego się nie liczy.

Sara popatrzyła na mnie z czymś w rodzaju troski, ale odwróciłam się i zebrałam całą odwagę, na jaką tylko było mnie stać, by zmusić Bonny do szybszego truchtu. Może miłość do Sebastiana czyniła mnie egoistką. Odpędzałam od siebie Josha i Harriet; wszystko i wszyscy poza moim ukochanym byli nieważni. Nie chciałam, by tak się działo. Nie chciałam nikogo krzyw­dzić, ale nie mogłam zawieść Sebastiana. Być najważ­niejszy. Wszystkim innym mogłam zająć się później. Obiecywałam sobie, że tak właśnie zrobię... jeśli tylko uda mi się znaleźć ukochanego.

Helen rzeczywiście już czekała na nas w Uppercliffe. Zdążyła wykopać talizman i go obejrzeć. Wciąż dręczyło mnie pytanie, czy potrafiłaby go użyć, w końcu zaczęła ćwiczyć swoje zdolności wcześniej niż my. Po raz kolejny, gdy zabrałam wisiorek z jej rąk, doznałam słabego, ale niepokojącego ukłucia zazdrości.

- Wszystko w porządku? - spytała. - Możemy zaczynać?

Nie ma sensu opisywać naszych wysiłków - frustracji, rodzącego się gniewu, straszliwej bezsilności. Ni­czego nie osiągnęłyśmy. Talizman wisiał nieporuszony, chłodny i bezużyteczny na srebrnym łańcuszku.

- Co teraz zrobimy?! - wybuchnęłam, bo kusiło mnie, żeby zerwać talizman z szyi i cisnąć go precz. Byłam naprawdę wściekła. Ale nie na talizman ani na Agnes i pozostałe dziewczyny. Gniewałam się na sa­mą siebie. Co było ze mną nie tak? Wszystko, czego próbowałam, wszystko, czego się nauczyłam, okazało się za słabe, nic nieznaczące. A przecież pracowałam tak ciężko. „Podążaj za mną...” Starałam się, prawda? I nagle doznałam olśnienia. Odpowiedź była prosta, oszałamiająco, niewiarygodnie oczywista. Nie wiedzia­łam, czy śmiać się, czy krzyczeć.

- Wszystko robiłyśmy nie tak - oznajmiłam beznamiętnie.

- Co masz na myśli, Evie? - spytała Sara.

- Przyzywałyśmy talizman za pośrednictwem na­szych własnych mocy. A przecież żywiołem Agnes był Ogień, a nie Woda, Ziemia czy Powietrze. Jeśli chcemy uzyskać dostęp do jej mocy, zaklętych w talizmanie, to musimy skorzystać z jej żywiołu, a nie z naszych. - Podniosłam wzrok, przekonana, że mam rację. - Potrzebu­jemy sposobu, by użyć potęgi Ognia. Agnes mówiła, że mam podążać jej ścieżką... Myślałam, że chodzi o Drogę Magii, ale najwyraźniej chodziło po prostu o jej wła­sne zdolności. Jedyną drogą do talizmanu jest Ogień.

- Ale czy masz nad nim jakąkolwiek władzę? - spy­tała szybko Sara.

- Nie wiem. Nigdy nie próbowałam.

- W takim razie spróbuj teraz - powiedziała Helen.

Sara znalazła trochę przegniłego drewna i rozpaliła ognisko w ruinach starego domu. Drzewo pluło dymem, ale wkrótce między deskami zamigotał cien­ki pomarańczowy płomień. Znieruchomiałam z pod­niecenia. Czułam, że tym razem naprawdę mi się uda i wszystko nareszcie nabierze sensu. Byłam pewna, że Agnes nie pozostawi mnie bez pomocy.

- Sprawdź, czy potrafisz kontrolować płomień siłą myśli - dodała Helen. - Agnes od tego zaczęła.

- W porządku. Spróbuję.

Usiadłyśmy w kręgu, chwyciłyśmy się za ręce i zaczęłyśmy wypowiadać zaklęcie. Pozwoliłam, żeby mój umysł odpłynął dokąd chce, w rytm monotonnych inkantacji. Zaczęły mnie przyzywać głosy dalekiego mo­rza, krzyki podziemnych wód i deszczowych chmur wysoko ponad wzgórzami. Musiałam się od nich jakoś odciąć.

Potrzebowałam Ognia. Myślałam o cieple, kolorach i życiu. Zacisnęłam w dłoni talizman i skoncentrowałam się na tańczących płomieniach, które zaczęły lizać skrawki drewna. Ogień. Ciepło. Życie. „Ogień nasze­go pragnienia...” Przymknęłam oczy i próbowałam się skoncentrować.

Wyobraziłam sobie płomienie, tryskające w górę jak rakiety. Buchnął żar i zdawało mi się, że widzę dziewczynę o kasztanowych włosach stojącą w skromnym pokoiku. To była Agnes. Otaczały ją roztańczone ogni­ste światła. Skinieniem dłoni przyzywała je i odpędza­ła. Płomienie roztaczały wokół niej cudowne kształty: gwiazd, ważek i rajskich ptaków. Popatrzyła mi w oczy i wyciągnęła ku mnie ręce. „Potrafisz to zrobić, Evie”. Ogień palił mi twarz i dłonie. Z trudem chwytałam powietrze. Podniosłam powieki. Wyciągnęłam rękę w stronę ogniska płonącego na podłodze chatki. Całą mocą umysłu spróbowałam skłonić płomienie, żeby za­częły mnie słuchać.

Nic się nie wydarzyło.

- Ja... nie potrafię tego zrobić. - Cofnęłam się, sła­ba i roztrzęsiona. - Nie potrafię. Przepraszam.

Sara i Helen popatrzyły na siebie. Zapadła niezręczna cisza.

- Może kiedyś się tego nauczysz - powiedziała wolno Helen. - Tylko ile to może zająć? Przecież nie chodzi tylko o to, żebyś panowała nad jednym małym płomykiem. Moce Agnes sięgały dużo głębiej.

- Wiem - jęknęłam. - No przecież wiem.

Wyszłam na zewnątrz, potykając się. Rozpaczliwie potrzebowałam świeżego powietrza. Wiatr plątał mi włosy, ale nie próbowałam się przed tym chronić, jakbym liczyła, że porwie ze sobą zmartwienia, które mnie przytłaczały. Popatrzyłam na skraj doliny, gdzie w zacisznych fałdach ziemi kryła się wioska Wyldcliffe. Za zasłoną nagich drzew zobaczyłam wieże opactwa.

Tam w dole uczennice cieszyły się niedzielnym popołudniem i rozrywkami, na które pozwalał regulamin naszej szkoły. Pisały listy do domu, czytały, rozmawia­ły, brały lekcje muzyki albo uczyły się jazdy konnej... Zobaczyłam samą siebie, jak odchodzę, ściskając tali­zman wraz ze wszystkim, co reprezentował. Mogłam go ukryć i nikt by się nie domyślił, że kiedykolwiek ist­niał. Czy Helen i Sara nie uznałyby, że zrobiłam już dość dla Sebastiana? Czy nie zrozumiałyby, gdybym się teraz poddała? Przez tych kilka chwil widziałam inną Evie, idącą pod rękę z wysokim chłopakiem o włosach jak zboże i spokojnych brązowych oczach, widziałam, jak śmiejemy się w blasku słońca...

Nie.

Przemocą odpędziłam te myśli. Sebastian wybrał życie w mroku, ale musiałam pójść za nim i wyprowadzić go na światło. Nawet jeśli wydawało się to niemoż­liwe. Nie mogłam się poddać znużeniu. Nie mogłam zapomnieć.

Nie mogłam go zdradzić.

 

 

Rozdział 24

 

Prywatne zapiski Sebastiana Jamesa Fairfaksa

 

Evie, zapomniałaś już o swoim przyjacielu? Znuży­łaś się mną? Widziałem Cię. Śmiałaś się i wyglą­dałaś tak pięknie. Wspaniale jest widzieć Cię taką uradowaną, ale to nie dla mnie były przeznaczone Twoje uśmiechy.

Śmiałaś się do wysokiego chłopaka o włosach koloru zboża. Byłaś taka szczęśliwa, jakbyś nigdy mnie nie poznała.

Zapomniałaś mnie już? Tak szybko? A może to tylko kolejna okrutna drwina zesłana na mnie przez oprawców, którzy każdej godziny czekają, bym wreszcie wpadł w ich ręce?

Koniec już się zbliża...

Szaleństwem było myśleć, że pozostaniesz mi wierna, skoro wszystko, co mogę przynieść tym, których kocham, to niebezpieczeństwo i rozpacz.

Zniszczyłem wszystkich... rodziców, przyjaciół.

Zbrukałem dusze kobiet, które mi służyły, a potem porzuciłem je ich własnemu losowi.

Agnes... Droga Agnes, którą ceniłem ponad wszystkich innych, najdroższa Agnes, którą kochałem jak sio­strę... Zabiłem ją. Moja wina nie byłaby większa, gdy­bym udusił ją gołymi rękami.

Jak mógłbym oczekiwać, że będziesz mi wierna?

Wszystko wokół ginie i mnie opuszcza.

Wszystko roztapia się we mgle.

Posłuchaj, to ważne. Musisz mnie wysłuchać, najdroższa, póki wciąż jeszcze jestem w stanie formować słowa. Słuchaj...

Nasza historia może się dobrze zakończyć. Wciąż jeszcze istnieje nadzieja, migocząca jak płomyk świecy w czasie sztormu. Pewnego dnia zostanę ocalony i spotkam się z Tobą twarzą w twarz. Wtedy powiem Ci... Wtedy otworzę przed Tobą całe serce. Ale jest i in­ne możliwe zakończenie. Chyba udało mi się w nie wej­rzeć.

W tej historii nie masz już sił, droga okazała się zbyt wyczerpująca. Odwracasz się ode mnie. U Twego boku jest ktoś inny. Młody mężczyzna o brązowych oczach i słonecznym uśmiechu. Mężczyzna, który od­dycha powietrzem żyjących. Poznajesz ten obraz? Taką ścieżkę obrałaś?

Jeśli tak, nie wiń się.

Ciemno... tak tu ciemno... jestem wyczerpany...

Cierpię z tęsknoty za Tobą. Piszę do Ciebie „ukochana, najdroższa, kochanie, tak mi Cię brak...”, ale te słowa są wytarte i zużyte, wykorzystane w tysiącach banalnych walentynkowych kartek. Jak mogę opowiedzieć naszą historię? Jak ją wyrazić? „Przez krótką chwilę byliśmy razem na Ziemi i to wystarczyło”. Jakie słowa mogłyby zawrzeć w sobie tyle błogosławionego szczęścia?

Jestem tak bardzo zmęczony. Siły mnie opuszczają...

Brak mi słów, by Ci powiedzieć, jak bardzo pragnę Twojego dotyku, zapachu Twoich włosów i ufne­go spojrzenia Twych oczu. Muszę jednak powiedzieć Ci jedno. Jeśli postanowisz obdarzyć uczuciem innego, zrozumiem. Nigdy nie będę Cię winił. Chcę tylko, byś żyła w słońcu. A jeśli w tym nowym życiu wspomnisz kiedyś Sebastiana Jamesa Fairfaksa, to pomyśl o nim z uśmiechem, a nie ze łzami. Zbyt wielu ludzi płakało z mojego powodu.

Wszystko gaśnie.

Moja historia musi się zakończyć. Już wkrótce. Ale Twoja ma trwać. I niech na Twojej ścieżce czeka radość.

 

 

Rozdział 25

 

Rozpoczynał się kolejny smutny tydzień. Bez Sebastiana. Tego ranka nie było nawet śladu słońca. W nocy spadła kolejna gruba warstwa śniegu, a świat na zewnątrz był lodowaty jak pęknięte zamarznięte serce.

Zmusiłam się do wyjścia z łóżka i długo siedziałam w chłodnej łazience, usiłując zyskać trochę energii, by zmierzyć się z dniem. W lustrze zobaczyłam swoje zmęczone i zdenerwowane odbicie. Przez większość nocy leżałam bezsennie na łóżku, zastanawiając się, jak mogłabym się nauczyć panowania nad Ogniem. Ale nie dokonałam żadnych wielkich odkryć. Westchnę­łam, owinęłam się ciaśniej szlafrokiem i wróciłam do sypialni. Gdy tam dotarłam, zobaczyłam, że dziewczy­ny poszły już na śniadanie.

Zabrzmiał dzwonek. Musiałam się pospieszyć. Szybko znalazłam spódnicę i bluzę i zaczęłam się ubierać. Kiedy wiązałam szkolny krawat, zorientowałam się, że nie mam na szyi małego złotego medalionu z pu­klem włosów Effie.

- Cholera! - Błyskawicznie przeszukałam zmiętą pościel. Jak mogłam go zgubić? Upuściłam go gdzieś w łazience czy straciłam w czasie jazdy konnej? Myśl, Evie, myśl... Nie śmiałam pytać, czy ktoś go nie zna­lazł, bo panna Raglan mogłaby się o tym dowiedzieć. Na pewno zmusiłaby mnie, żebym oddała jej medalion, a nie mogłam znieść myśli o tym, żeby ktoś taki jak ona trzymał u siebie coś, co należało do Agnes. Zeszłam na dół wściekła na siebie, że tak łatwo zgubiłam coś, co wiązało mnie z przeszłością.

Wśliznęłam się na miejsce obok Helen i Sary.

- Słyszałaś, co się stało w wiosce? - spytała Sara.

- Nie, a co?

- To trochę dziwne. Właściwie upiorne. Rano po­szłam do stajni i spotkałam Josha, który powiedział mi, że ktoś w wiosce znalazł martwego lisa przybi­tego do drzwi wejściowych. Wszędzie wokół była krew.

- Ale przecież to zupełnie...

- Chore, wiem. Obrzydlistwo. Słyszałam, jak rozmawiają o tym kucharki. - Sara zniżyła głos. - Myślisz, że to może mieć coś wspólnego... z klanem?

Skojarzenia z jakimś koszmarnym wudu nasuwały się same.

- Tylko po co klan miałby zrobić coś takiego?

Helen wzruszyła ramionami.

- Nie wiem. Ale siostry są zdolne do wszystkiego. Nie płakałyby nad martwym lisem.

- A może chodzi o coś zupełnie innego - zastanawiała się Sara. - Jakaś kłótnia miejscowych, bezmyślny wandalizm, cokolwiek. Josh podejrzewał, że to ma coś wspólnego z obozem Cyganów w wiosce.

Nie podejrzewałam Josha o to, że mógłby rozpuszczać plotki świadczące o uprzedzeniach wobec wę­drownych Romów.

- Dlaczego akurat oni mieliby być winni? - spyta­łam z oburzeniem.

- Nie, nie! Nic podobnego nie twierdził. Chodzi wła­śnie o to, że właściciel tego domu, do którego przybili li­sa, wspierał starania Cyganów. Chcieli osiedlić się na tym skrawku ziemi. Josh myśli, że ludzie, którzy nie życzyli sobie Romów w Wyldcliffe, mogli się na nim zemścić.

- Mogli też chcieć, żeby winą zostali obciążeni Cy­ganie - dodała Helen.

- Właśnie. Wielu ludzi nie rozumie, że Romowie to naród, który wybrał inny styl życia. Zakładają, że to złodzieje i włóczędzy. Że wędrują z miejsca na miejsce i wszystkim tylko sprawiają kłopoty. Bardzo mnie to złości. - Sara westchnęła. - Chciałabym, żeby ci z obozu wiedzieli, że nie wszyscy tak myślimy.

Wyglądało na to, że w Wyldcliffe toczyła się jeszcze jedna wojna. I to taka, która nie miała nic wspólnego z naszą. Niestety panna Raglan przerwała nam rozmowę - właśnie wmaszerowała do jadalni. Zatrzymała się na podeście. Dwieście dziewcząt w milczeniu wstało. Panna Raglan wygłosiła błogosławieństwo przyciszo­nym głosem, nie podnosząc wzroku.

- Amen... amen... - Posłuszna odpowiedź ponio­sła się echem po pokoju. Usiadłyśmy i sięgnęłyśmy po jajka i tosty.

Sara dłubała tylko widelcem w talerzu.

- Posłuchaj - powiedziałam nagle. - Jeśli ci na tym zależy, może zajrzymy do obozu i zbadamy sprawę?

- Naprawdę? - spytała z rozpromienioną twarzą.

- Jasne - odparłam. - Znajdziemy na to chwilę, obiecuję.

Po śniadaniu przeszłyśmy jeszcze raz przez główny hol po drodze na lekcje. Harriet została dłużej przy stole, grzebiąc W szkolnej poczcie, którą zostawiano dla nas każdego ranka. Nie widziałam jej, odkąd leżała w sali chorych. Uniosła głowę i uśmiechnęła się nieśmiało, jakby ucieszyła się na mój widok, ale też i trochę się mnie przestraszyła. Poczułam narastające zniechęcenie i bez­silność. Po raz setny pożałowałam w myślach, że spotka­łyśmy się w pociągu. Zmusiłam się do życzliwego tonu.

- Lepiej się czujesz? Jak nadgarstek?

- Znacznie lepiej. Prawie nie boli - odparła, ma­chając obandażowaną dłonią, żeby zaprezentować chorą rękę. W drugiej trzymała dużą kwadratową ko­pertę. - To przyszło do ciebie.

Wzięłam od niej list. Gdy moje palce musnęły jej dłoń, poczułam się dziwnie, jakbym dotknęła czegoś martwego.

- Czy to coś ważnego? - spytała.

- Co? Nie, nie. - Wsadziłam list do kieszeni. - Cie­szę się, że dochodzisz do siebie. Pa!

Serce biło mi mocniej. Już kiedyś widziałam nazwiska, które widniały na kopercie: Carter, Coleman i Tallen. Znałam je. I miałam pewne podejrzenia, o co może chodzić.

Nagle za naszymi plecami zjawiła się panna Raglan.

- Powinnaś już być w klasie i przeglądać sprawdzone zadania z matematyki, a nie grzebać w poczcie - oświadczyła stanowczo. - Mamy dziś wiele materiału do przerobienia, zbliżają się egzaminy. Bardzo proszę, żebyś się pospieszyła.

- Tak jest, panno Raglan. Przepraszam.

List musiał zaczekać.

 

Ledwo zadzwonił dzwonek na przerwę, chwyciłam Sarę za rękę i pobiegłyśmy do stajni. Helen miała kłopoty z powodu złej oceny i musiała zostać z panną I Raglan.

- Co się stało, Evie? - dopytywała się Sara, gdy pędziłyśmy przez podwórze. - Od kogo ten list?

- Od prawników Frankie. Pewnie chodzi o jej testament. Nie chcę żadnych pieniędzy ani niczego w tym rodzaju. Dlaczego napisali do mnie, a nie do taty?

Ledwo ukryłyśmy się w stajni, natychmiast rozdarłam kopertę, ale dałam radę przeczytać tylko kilka pierwszych linijek.

 

Droga Evelyn, piszemy do Ciebie w związku ze śmiercią Twojej babki...

 

Nie chciałam mieć z tym nic wspólnego. Nie chciałam, żeby ktoś mi przypominał, że Frankie nie żyje. Z wielką gulą w gardle podałam list Sarze.

- Lepiej ty go przeczytaj... - poprosiłam.

- „Droga Evelyn” - zaczęła Sara. - Dalej jest mnó­stwo różnych wstępów. Kim jesteśmy i bla, bla, bla... ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin