Boswell Barbara - Czerwony aksamit.pdf

(1586 KB) Pobierz
Microsoft Word - Boswell Barbara - Czerwony aksamit
BARBARA BOSWELL
CZERWONY AKSAMIT
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Przejazd taksówką z lotniska La Guardia do centrum Manhattanu był tak
wyczerpujący, że Sierra Everly postanowiła zająć się czytaniem swojego horoskopu na ten
dzień, by jakoś oderwać myśli odjazdy. Trzymanie otwartej gazety w pozycji umożliwiającej
lekturę wymagało dużej koncentracji; na tylnym siedzeniu samochodu okropnie trzęsło.
Sierra próbowała nie zwracać na to uwagi i ignorować zachowanie taksówkarza, który
wydawał dziwne okrzyki w obcym języku i niczym w amoku prowadził auto przez wartki
strumień pojazdów. Raz po raz prawie się ocierali o inne samochody. Najgorsze było bliskie
spotkanie z betoniarką, a zaraz potem z piętrowym autobusem wycieczkowym. W końcu
Sierra odnalazła w gazecie kolumnę astrologiczną. Zaczęła czytać:
„Skorpion (23 października - 21 listopada): Ciemna sfera zyska więcej światła.”
Skrzywiła się. To wszystko? Jedno króciutkie zdanie, w dodatku tak wieloznaczne, że
można je interpretować na mnóstwo sposobów. Na przykład, jako konieczność wymiany
żarówki. Zerknęła na horoskop Strzelca, tuż pod jej własnym. Zawierał poważne ostrzeżenie:
„Przestań objadać się słodyczami.” Biorąc pod uwagę jej nieokiełznaną namiętność do
czekolady, zdanie to mogłoby stanowić motto na każdy dzień. Przepowiednia dla Wagi,
wydrukowana tuż nad horoskopem Skorpiona, zapowiadała „krótką podróż związaną z
ekscentrycznym krewnym.”
Gdyby należała do znaku Wagi... gdyby nie to, że urodziny przypadają - pierwszego
listopada jednoznacznie umiejscawiały ją pod znakiem Skorpiona... Horoskop Wagi
pasowałby do niej idealnie. Przyjechała dziś do Nowego Jorku w sprawie związanej ze
stryjecznym dziadkiem Willardem. Z pewnością pasował do niego epitet „ekscentryczny” -
choć byłaby to łagodniejsza charakterystyka zmarłego niedawno osiemdziesięciotrzyletniego
starca. Pijak, hazardzista i łobuz - tak najczęściej określano Willarda Everly’ego na
przestrzeni długich lat życia.
Ostatnio do tej listy dołożono jeszcze jeden epitet: łajdak. Sierra zamknęła gazetę i z
niebiesko - zielonej podręcznej torby wyjęła grubą kopertę. Nie musiała czytać listu, znała na
pamięć szokującą treść. Stryjeczny dziadek Willard zwykł robić rzeczy nie do pomyślenia,
krzywdząc przy tym rodzinę. W tej chwili od niej zależy naprawienie tych szkód.
Przeczytała jeszcze raz imię i nazwisko wytłoczone na jasnoszarej kopercie z
welinowego papieru. Nicholas Nicholai. Do wczoraj nikt z Everlych nie słyszał o tym
człowieku. Sierra nerwowo składała i rozkładała kopertę. Gdyby jej się udało - a uda się, musi
się udać! - od jutra cała rodzina mogłaby znowu zapomnieć o tym nazwisku, a także o perfidii
stryjka Willarda.
Taksówka zahamowała z piskiem, aż Sierrę gwałtownie rzuciło do przodu.
- Okay. - Kierowca, pokazał palcem wysoki, kamienny budynek po prawej stronie.
Sierra miała tylko nadzieję, że taksówkarz wykazał się lepszą znajomością miasta niż
języka angielskiego. Wydawało się, że zna tylko jedno słowo - „okay”.
- To tu? - wykrztusiła. Budynek wyglądał imponująco, podobnie jak tłum ludzi
idących chodnikiem.
- Okay - powtórzył kierowca.
Zapłaciła mu, choć suma, jakiej zażądał, wydała jej się bezczelnie wygórowana.
Pamiętała też o napiwku. W chwilę potem zobaczyła, jak taksówka gwałtownie wciska się w
szereg szybkich aut. Dwóch przechodniów o mało nie wylądowało na masce, jednak ta
sytuacja nie zwróciła niczyjej uwagi. Żaden z przejeżdżających pojazdów ani niedoszłe ofiary
nie zwolniły tempa nawet na chwilę.
Jej rodzinne miasteczko, sześciotysięczne Everton w Finger Lakes, odległe o trzysta
kilometrów na północny zachód, nigdy przedtem nie wydawało się jej tak dalekie. Sierra
przez moment walczyła z pokusą, żeby zatrzymać następną taksówkę i natychmiast wrócić na
lotnisko. Po raz pierwszy w życiu poczuła się naprawdę przytłoczona - wielkością miasta,
ważnością misji, jaką miała do wypełnienia, i widmem człowieka, który nazywał się Nicholas
Nicholai.
Jeszcze raz zerknęła na kopertę, czytając wytłoczony na niej napis: „Nicholas Nicholai
- Biuro ochrony i dochodzeń”. Kto to taki? Co to za biuro? Nieważne.
Wjechała windą na dziewiętnaste piętro. Wyszła na wyłożony dywanem korytarz. Po
prawej stronie zobaczyła imponujące, obite metalem drzwi z mosiężną tabliczką z napisem:
„Biuro Ochrony i Dochodzeń”. Sierra wyprostowała się, podeszła do drzwi i nacisnęła guzik
na ścianie obok. Czekała, aż odezwie się dzwonek. Nie usłyszała nic. Nacisnęła raz jeszcze.
Cisza.
Stała kilka chwil, zakłopotana. Jak dostać się do środka?
Drzwi windy znowu się otworzyły. Wyszedł z nich dość jeszcze młody człowiek o
rumianej, okrągłej twarzy. Pośpieszył w kierunku Sierry i nie zdobytych drzwi.
- Przepraszam pana. - Sierra obdarowała go najmilszym ze swoich uśmiechów w
rodzaju „panienka ma kłopot”. Nie lubiła siebie w tej roli, wolała właściwy sobie styl kobiety
samowystarczalnej. Tym razem była naprawdę zakłopotana i zdenerwowana.
Mężczyzna przystanął i obrzucił ją badawczym spojrzeniem.
- Niech zgadnę - rzekł, gładząc przerzedzoną, rudawą czuprynę - musi pani dostać się
do środka, żeby spotkać się z Nickiem.
- Tak - szybko potwierdziła Sierra. - To bardzo ważne i....
- Nie jest pani, oczywiście, z nim umówiona. - Mężczyzna ciężko westchnął. -
Naciskała pani na guzik w nieskończoność, a Eunice i tak nie raczyła pani otworzyć?
- Zadzwoniłam tylko dwa razy. Czy ta Eunice to smok, który strzeże wrót?
- Robi to skuteczniej od wszystkich potworów. - Rudzielec uśmiechnął się niewesoło.
- Proszę sobie wyobrazić stado rozjuszonych byków. To właśnie Eunice.
- Och... - Sierra nie wiedziała, jak zareagować na taką informację. Postanowiła wrócić
do pierwotnego zamiaru; wydawało się to bezpieczniejsze od drążenia tematu groźnej Eunice.
- Ja... naprawdę muszę się spotkać z....
- Z Nickiem - dopowiedział nieznajomy. Widocznie miał zwyczaj kończyć cudze
wypowiedzi. Skrzywił się. - Zdaje się, że nie ma sensu przekonywać pani, żeby dała pani za
wygraną, poszła sobie do domu i zapomniała o tej sprawie.
- Racja. - Sierra postanowiła go przekonać, że to spotkanie jest dla niej absolutnie
konieczne. - Muszę się z nim zobaczyć. Nie mogę stąd odejść, zanim nie porozmawiam z
tym... eee... Nickiem.
- To jest, oczywiście, pani decyzja. - Mężczyzna wzruszył ramionami i nacisnął guzik
kilka razy, w urywanym, szybkim rytmie.
- Czy to jakaś odmiana alfabetu Morse’a? - spytała Sierra, uważnie mu się
przyglądając.
- Raczej specjalny alfabet Nicholai. A czego by się pani spodziewała po takim
czarodzieju ochrony, jak Nick?
- Chyba niczego... - bąknęła Sierra, choć nie miała pojęcia, czego w ogóle można się
spodziewać po „czarodzieju ochrony”. Nawet nie wiedziała, co to mogło oznaczać. Drzwi
przesunęły się i zniknęły w ścianie, jak kartka wkładana do koperty. Ukazała się recepcja z
oknami na całą ścianę; sprawiało to wrażenie, jakby pomieszczenie wybiegało w przestrzeń,
wtapiając się w horyzont.
Niebo zasnuwały ciemnoszare chmury; nieomylna zapowiedź nadciągającej burzy.
Barwy za oknem pasowały zresztą do wystroju wnętrza, w którym niepodzielnie królowały
odcienie szarości. Sierra zobaczyła bladoszary dywan, wyściełane pluszem, perłowoszare
fotele i obitą skórą sofę w kolorze grafitowym. Ściany pokryte były popielatą tapetą, a
ogromny, modernistyczny obraz, który wisiał nad kanapą, stanowił mieszaninę szarych plam.
W oceanie szarości nie było ani jednej wysepki innego koloru.
Ten bezlitośnie ponury pokój przyprawił Sierrę o dreszcz. Stylizacja na starożytne
lochy? A może na nowoczesne więzienie? Wnętrze było mniej więcej równie przytulne jak
kostnica.
- To pani pierwsza wizyta tutaj, prawda? - Człowiek stojący obok niej zachichotał
ponuro. - Cóż... Spodziewałaby się pani czegoś innego po Nicku Nicholai?
- Nie... Chyba nie - wykrztusiła Sierra. Bała się, czego jeszcze może oczekiwać po
tajemniczym, uwielbiającym szarość „czarodzieju ochrony”, który dzięki perfidii stryjka
Willarda znalazł się w posiadaniu połowy dorobku rodziny Everlych.
Niska trzydziestokilkuletnia blondynka ubrana - jakżeby inaczej - w posępny szary
kostium, dziarsko wkroczyła do recepcji przez drzwi po prawej stronie. Włosy miała ułożone
w surowy kok, a minę odpychającą.
- Jak się masz, Eunice? - zapytał rozczochrany rudzielec, nieudolnie udając
serdeczność. - Świetnie dziś wyglądasz, ale to nic nowego. Zawsze prezentujesz się
znakomicie.
- Zachowaj te uwagi dla siebie, Russ - warknęła blondynka, przeszywając go
spojrzeniem, które mogłoby zmrozić płomień. Nawet nie spojrzała w stronę Sierry.
Sierra wbiła w nią wzrok. A więc to jest ten smok w spódnicy? Nawet w szarych
czółenkach na dziesięciocentymetrowych obcasach nie mogła mierzyć więcej niż metr
pięćdziesiąt pięć. Wysoka Sierra, wyglądała przy niej jak wieża.
- Daj spokój, Eunice, chyba już się na mnie nie gniewasz? - próbował. ją udobruchać
Russ.
- Bądź cicho i siadaj - odparła Eunice. - Nick przyjmie cię, kiedy znajdzie wolną
chwilę. - Po raz pierwszy jej wzrok padł na Sierrę. W końcu zauważyła jej obecność.
- Ta pani musi się spotkać z Nickiem - szybko wtrącił Russ. - Starałem się ją odwieść
od tego zamiaru, ale... - Wzruszył ramionami. - Zrób coś dla niej, Eunice.
Eunice przymknęła na chwilę oczy, jakby przywoływała dodatkowe zasoby
cierpliwości.
- No, dobrze. - Zwróciła się do Sierry i oświadczyła protekcjonalnie: - Może pani tu
zostać, ale będzie pani musiała długo czekać.
Zmierzyła Sierrę spojrzeniem, poczynając od długich, czarnych, zmierzwionych
włosów, przez złote kolczyki, których końce sięgały prawie do ramion,
jaskrawopomarańczową jedwabną bluzkę z rękawami podwiniętymi do łokci, aż po
minispódniczkę w żółto - pomarańczową kratę.
Westchnęła, pokręciła głową i zniknęła za drzwiami, zza których przed chwilą się
Zgłoś jeśli naruszono regulamin