A. i B. Strugaccy - Historia przyszłości Maks Kammerer 2 - Żuk w mrowisku.rtf

(452 KB) Pobierz

ARKADIJ STRUGACKI

BORYS STRUGACKI

 

 

 

Żuk w mrowisku

(Przełożyła Irena Lewandowska)

 

 

 

 


Ptaki, zwierzaki

pod drzwiami stały

jak do nich strzelano

to umierały

(dziecinna wyliczanka)


1 czerwca 78 roku

Pracownik KOMKON-u 2 Maksym Kammerer

 

O 13.17 Ekscelencja wezwał mnie do siebie. Oczu na mnie nie podniósł, tak że widziałem tylko łysą czaszkę pokrytą bladymi starczymi piegami - oznaczało to wysoki stopień zatroskania i niezadowolenia. Nie moimi sprawami, zresztą.

- Siadaj.

Usiadłem.

- Trzeba znaleźć jednego człowieka - powiedział i nagle zamilkł. Na długo. Skórę na czole pofałdował w gniewne zmarszczki. Prychnął. Można było przypuścić, że nie spodobały mu się jego własne słowa. Albo ich forma, albo też treść. Uwielbia idealną precyzję sformułowań.

- Konkretnie kogo? - zapytałem, żeby go wyprowadzić z filologicznej katatonii.

- Lew Abałkin. Progresor. Wyleciał przedwczoraj z Polarnej Bazy Saraksza. Nie zarejestrował się na Ziemi. Trzeba go odszukać.

Znowu zamilkł i teraz po raz pierwszy podniósł na mnie swoje okrągłe, nienaturalnie zielone oczy. Był wyraźnie zakłopotany i zrozumiałem, że sprawa jest poważna.

Progresor, który nie uznał za stosowne zarejestrować się po powrocie na Ziemię, chociaż, powiedzmy, przekroczył przepisy porządkowe, nie powinien w żaden sposób absorbować swoją osobą naszej komisji, a już na pewno samej Ekscelencji. A tymczasem Ekscelencja był tak jawnie zakłopotany, że - miałem nadzieję - zaraz opadnie na oparcie fotela, westchnie jakby nawet z pewną ulgą i powie: “Dobrze. Przepraszam. Sam się tym zajmę”. Takie przypadki zdarzały się. Rzadko, ale się zdarzały.

- Są podstawy do przypuszczeń - powiedział Ekscelencja - że Abałkin się ukrywa.

Piętnaście lat temu zapytałbym łapczywie: “Przed kim?”, ale od tamtej pory minęło piętnaście lat i czas łapczywych pytań także już dawno minął.

- Odnajdziesz go i zawiadomisz mnie - mówił dalej Ekscelencja. - Żadnych prób, kontaktów na siłę. W ogóle żadnych kontaktów. Odnaleźć, rozpocząć obserwację i zawiadomić mnie. Ani więcej, ani mniej.

Spróbowałem ograniczyć się do solidnego kiwnięcia głową, ale Ekscelencja patrzył na mnie tak uważnie, że uznałem za konieczne spiesznie i starannie powtórzyć rozkaz.

- Mam go odszukać, wziąć pod obserwację i zawiadomić pana o tym. W żadnym razie mam nie próbować zatrzymać go, nie rzucać mu się w oczy, pod żadnym pozorem nie zaczynać z nim rozmów.

- Tak - powiedział Ekscelencja, - Teraz sprawa następująca.

Sięgnął do bocznej szuflady biurka, w której każdy normalny pracownik trzymał podręczny kryształkowy informator, i wyciągnął stamtąd nieporęczny przedmiot, którego nazwę w pierwszej chwili przypomniałem sobie po chontyjsku: “zakkrapia”, co w dosłownym przekładzie oznacza: “pojemnik na dokumenty”. I dopiero wtedy, kiedy Ekscelencja ulokował ten pojemnik na blacie stołu i położył na nim długie, węźlaste palce, wyrwało mi się:

- Teczka na papiery!

- Nie rozpraszaj się - surowo powiedział Ekscelencja. - Słuchaj uważnie. Nikt w Komisji nie wie, że interesuję się tym człowiekiem. I w żadnym wypadku wiedzieć nie powinien. Z tego wynika, że będziesz pracował sam. Bez pomocników. Całą swoją grupę przekażesz Klaudiuszowi, a meldować o wszystkim będziesz wyłącznie mnie. Bez żadnych wyjątków.

Muszę przyznać, że to mnie oszołomiło. Po prostu nigdy jeszcze nie zetknąłem się z czymś podobnym. Na Ziemi nie spotkałem się z takim stopniem utajnienia. Mówiąc szczerze, nawet nie wyobrażałem sobie, że coś takiego w ogóle jest możliwe. Dlatego pozwoliłem sobie na dosyć głupie pytanie:

- Co to znaczy: bez żadnych wyjątków?

- “Żadnych” w tym konkretnym przypadku oznacza po prostu: żadnych. Jest jeszcze paru ludzi, którzy są wprowadzeni w tę sprawę, ale ponieważ nigdy ich nie spotkasz, to praktycznie wiemy o niej tylko my dwaj. Oczywiście w trakcie poszukiwań będziesz musiał rozmawiać z wieloma ludźmi. Za każdym razem będziesz się posługiwać jakąś legendą. O te legendy będziesz uprzejmy sam się zatroszczyć. Bez legendy będziesz rozmawiać wyłącznie ze mną.

- Tak, Ekscelencjo - powiedziałem pokornie.

- Dalej - ciągnął Ekscelencja. - Prawdopodobnie będziesz musiał zacząć od jego kontaktów. Wszystko, co o nich wiemy, znajduje się tu - postukał palcem po teczce. - Niezbyt wiele, ale jest od czego zacząć. Weź to.

Wziąłem. Z czymś takim również jeszcze nigdy na Ziemi nie miałem do czynienia. Okładki z matowego plastiku były spięte metalowym zamkiem, u góry widniał karminowy napis: “Lew Abałkin”, niżej zaś nie wiadomo dlaczego: “07”.

- Ekscelencjo - zapytałem - dlaczego to tak wygląda?

- Dlatego, że w innej postaci tych materiałów nie ma - zimno odparł Ekscelencja. - Przy okazji: zakazuję krystalokopiowania. Masz jeszcze jakieś pytania?

Oczywiście nie było to zaproszenie do zadawania pytań. Zwyczajna, niewielka porcja jadu. Na etapie wstępnego zapoznawania się z teczką zadawanie pytań nie miało sensu. Jednakże pomimo wszystko pozwoliłem sobie na dwa.

- Termin?

- Pięć dni.

Za nic nie zdążę, pomyślałem.

- Czy mogę być pewny, że on jest na Ziemi?

- Możesz.

Wstałem, żeby odejść, ale Ekscelencja jeszcze mnie nie zwolnił. Lustrował mnie z dołu do góry uważnymi zielonymi oczami, których źrenice zwężały się i rozszerzały jak źrenice kota. Oczywiście świetnie wiedział, że jestem niezadowolony z zadania, że zadanie wydaje mi się nie tylko dziwne, ale delikatnie mówiąc, głupawe. Jednakże z nie znanych mi powodów nie mógł powiedzieć mi więcej, niż powiedział. I nie chciał wypuścić mnie, zanim jednak czegoś nie powie.

- Pamiętasz - powiedział wreszcie - jak na planecie o nazwie Saraksz niejaki Sikorski przezwany Wędrowcą ścigał młokosa zwanego Makiem?

Pamiętałem.

- A więc - powiedział Wędrowiec (czyli Ekscelencja) - Sikorski wtedy nie zdążył. A ty i ja musimy zdążyć. Dlatego że planeta nie nazywa się teraz Saraksz, tylko Ziemia. A Lew Abałkin nie jest młokosem.

- Raczy pan mówić zagadkami, szefie? - zapytałem, aby ukryć ogarniający mnie niepokój.

- Bierz się do roboty - odparł.


1 czerwca 78 roku

Coś niecoś o Lwie Abałkinie, Progresorze

 

Andrzej i Sandro ciągle jeszcze czekali na mnie i byli mocno zdegustowani, kiedy przekazałem ich pod komendę Klaudiusza. Próbowali nawet protestować, ale ponieważ niepokój mnie nie opuszczał, huknąłem na nich, więc oddalili się pomrukując z oburzenia, spoglądając trwożnie i nieufnie na teczkę. Ich spojrzenia spowodowały, że uzmysłowiłem sobie nowy kłopot - gdzie mianowicie mam teraz trzymać ten potworny “pojemnik na dokumenty”?

Siadłem przy biurku, położyłem teczkę przed sobą i machinalnie spojrzałem na rejestrator. Siedem komunikatów w ciągu piętnastu minut, które spędziłem u Ekscelencji. Przyznaję, że nie bez pewnej satysfakcji przełączyłem swój kanał roboczy na Klaudiusza. Następnie zabrałem się do teczki.

Jak oczekiwałem, w teczce nie było nic poza papierami. Dwieście siedemdziesiąt trzy ponumerowane kartki w różnych kolorach i różnej jakości, różnego formatu, o różnym stopniu zniszczenia. Dobre dwadzieścia lat nie miałem do czynienia z papierem i moim pierwszym odruchem było wsunięcie tego wszystkiego do translatora, ale oczywiście w porę oprzytomniałem. Ma być papier, niechaj będzie papier. Trudno.

Wszystkie kartki były bardzo nieporęcznie, za to mocno spięte za pomocą sprytnego metalowego aparatu na magnetycznych zaciskach, tak że w pierwszej chwili nie zauważyłem zwyczajnego radiogramu podsuniętego pod górny zacisk. Ten radiogram Ekscelencja otrzymał dzisiaj, szesnaście minut przedtem, zanim mnie wezwał do siebie. Oto co było w radiodepeszy:

01.06 - 13.01. Słoń do Wędrowca.

W związku z pytaniem w sprawie Tristana 01.06 - 07.11 komunikuję: 31.05 - 19.34 Otrzymaliśmy informacje od dowódcy bazy Saraksz 2.

Cytuję: zdemaskowano Gurona (Abałkin, szyfrant sztabu floty “c” imperium wyspiarskiego). 28.05 Tristan (Loffenfeld, lekarz objazdowy bazy) wyleciał do Gurona, aby przeprowadzić badanie okresowe. Dzisiaj 29.05 - 17.13 na jego rakiecie przybył na bazę Guron. Według jego meldunku Tristan w nie wyjaśnionych okolicznościach został schwytany i zamordowany przez kontrwywiad sztabu “c”. Próbując ocalić ciało Tristana, aby dostarczyć je na bazę Guron został zdekonspirowany, ciała nie udało mu się wywieźć. W czasie ucieczki Guron fizycznie nie ucierpiał, ale jest na granicy nerwowego szoku. Na własne kategoryczne żądanie odsyłamy go na ziemie, rejsem 611. Koniec cytatu.

Informacja: 611 przybył na ziemię, 30.05 - 22.32. Abałkin nie nawiązał łączności z KOMKON-em, na Ziemi do dzisiaj 12.53 nie zarejestrował się. Na stacjach korytarza 611 (pandora, kurort) do chwili obecnej również nie został zarejestrowany. Słoń.

Progresor. Tak. Przyznaję zupełnie otwarcie - nie lubię progresorów, chociaż sam byłem prawdopodobnie jednym z pierwszych progresorów jeszcze w tych czasach, w których ten termin używany był wyłącznie w teoretycznych rozważaniach. Przyznaję zresztą, że mój stosunek do progresorów nie jest niczym oryginalnym. Nie ma w tym nic dziwnego - znakomita większość mieszkańców Ziemi organicznie nie jest w stanie pojąć, że istnieją sytuacje wykluczające kompromis. Albo ja ich, albo oni mnie i nie ma czasu na zastanawianie się, po czyjej stronie jest racja. Dla normalnego Ziemianina brzmi to dziko, świetnie to rozumiem, sam taki byłem, póki nie trafiłem na Saraksz. Dokładnie pamiętam moje ówczesne widzenie świata, które zakłada a priori, że każda rozumna istota etycznie jest równa tobie i że nie może w ogóle powstać pytanie, czy istota ta jest lepsza czy gorsza, nawet jeśli jej etyka i moralność różni się od twojej.

Tu nie wystarczy żadne przygotowanie teoretyczne, nie wystarczy modelowanie sytuacji, trzeba samemu przejść przez zmierzch moralności, zobaczyć coś niecoś na własne oczy, boleśnie osmalić własne skrzydła, uzbierać parę dziesiątków niewesołych wspomnień, żeby wreszcie nawet nie tyle rozumieć, co wtopić we własny światopogląd to ongiś bardzo trywialne przekonanie, że owszem, istnieją istoty rozumne znacznie, nieporównywalnie gorsze od ciebie, jakimkolwiek jesteś... Wtedy i tylko wtedy uzyskujesz umiejętność dzielenia innych na swoich i obcych, podejmowania błyskawicznych decyzji i potrafisz już najpierw działać, a dopiero potem analizować.

Moim zdaniem, to właśnie jest najistotniejsze u Progresora - umiejętność podziału na swoich i obcych. A właśnie za to na Ziemi odnoszą się do nich z entuzjastycznym lękiem i z lękliwym entuzjazmem, ale najczęściej podejrzliwie i z lekkim wstrętem. I nic na to nie można poradzić. Wszyscy to muszą jakoś znieść - i oni, i my. Ponieważ nie ma wyboru - albo będą Progresorzy, albo też Ziemia nie ma po co wtrącać się w sprawy pozaziemskie... Na szczęście zresztą my w KOMKON-ie 2 wystarczająco rzadko mamy do czynienia z Progresorami.

Przeczytałem radiogram, a następnie uważnie przeczytałem go po raz drugi. Dziwne. A więc Ekscelencja jest zainteresowany głównie niejakim Tristanem, czyli Loffenfeldem. Po to aby się dowiedzieć czegoś o tym Tristanie, wstał dzisiaj o świcie i, mało tego, jeszcze wyciągnął z łóżka naszego Słonia, który jak wszyscy wiedzą, kładzie się spać z kurami...

I jeszcze jedna rzecz nader dziwna - można pomyśleć, że z góry przewidział, jaką otrzyma odpowiedź. Wystarczyło mu zaledwie piętnaście minut, aby podjąć decyzję w sprawie poszukiwań Abałkina i przygotować dla mnie teczkę z jego papierami. Wygląda na to, że miał tę teczkę pod ręką...

A co najdziwniejsze - rzeczywiście Abałkin jest ostatnim człowiekiem, który widział chociaż trupa Tristana, ale jeżeli Ekscelencji potrzebny jest Abałkin wyłącznie jako świadek w sprawie Tristana, to co tu ma do rzeczy ta złowieszcza przypowieść o pewnym Wędrowcu i pewnym młokosie?

O, rozumie się, że miałem różne wersje. Dwadzieścia wersji. A wśród nich niczym perła lśniła następująca: Gurona-Abałkina zwerbował wywiad Imperium, w związku z czym zabił on Tristana-Loffenfelda, a teraz ukrywa się na Ziemi w celu przeniknięcia do Rady Światowej...

Raz jeszcze przeczytałem radiogram i odłożyłem go na bok. Dobra. Kartka nr 1. Lew Abałkin, syn Wiaczesława. Numer kodu taki to a taki. Kod genetyczny taki a taki. Urodził się 6 października 38 roku. Wykształcenie: szkoła internat 241 w Syktywkarze. Nauczyciel Siergiej Fiedosiejew. Następnie szkoła Progresorów nr 3 (Europa). Wychowawca Ernest Julius Horn. Zainteresowania: zoopsychologia, teatr, etnolingwistyka. Rekomendacje: zoopsychologia, ksenologia teoretyczna. Praca: luty 58 - wrzesień 58 praktyka podyplomowa, planeta Saraksz, doświadczenie kontaktu z rasą Głowanów w naturalnym środowisku...

W tym momencie przerwałem czytanie. Przecież ja go chyba pamiętam! Oczywiście, było to w 58. Nadciągnęło całe towarzystwo: Komow, Rawlingson, Marta... i taki ponury chłopak, praktykant. Ekscelencja (w tamtych czasach - Wędrowiec) kazał mu rzucić wszystko i przeprawić ich przez Błękitną Żmiję do Twierdzy jako ekspedycję Departamentu Nauki... Taki kościsty chłopak o wyjątkowo bladej karnacji i wyjątkowo czarnych, prostych włosach, podobny do Indianina. Oczywiście! Wszyscy (naturalnie oprócz Komowa) nazywali go Ryczącym Lwem, dlatego że głos miał wielce donośny, niczym tachorg... Świat jest mały! No dobrze, zobaczymy, co z nim było dalej.

Marzec 60 - lipiec 62, planeta Saraksz, kierownik-realizator operacji “Człowiek i Głowany”. Lipiec 62 - czerwiec 63, planeta Pandora, kierownik-wykonawca operacji “Głowan w Kosmosie”. Czerwiec 63 - wrzesień 63, planeta Nadzieja, udział wraz z Głowanem Szczeknem w operacji “Wymarły Świat”. Wrzesień 63 - sierpień 64, planeta Pandora, kurs szkoleniowy (w związku ze zmianą zawodu). Sierpień 64 - listopad 66, planeta Giganda, pierwsze doświadczenie jako rezydent - zostaje młodszym buchalterem hodowli psów myśliwskich, następnie jest psiarzem marszałka Naton-Giga, potem łowczym herzoga Alajskiego (patrz str. 66)...

Znalazłem stronę 66. Był to skrawek papieru, niechlujnie wydarty nie wiadomo skąd, najpierw zmięty, a następnie wyprostowany. Ktoś napisał na nim zamaszyście: “Rudi! Nie masz się o co niepokoić. Na skutek wyroków boskich na Gigandzie spotkało się dwoje z naszego rodzeństwa. Zapewniam cię, że był to czysty przypadek, który nie spowodował żadnych dalszych skutków. Jeśli nie wierzysz, zajrzyj do 07 i 11. Podjęliśmy odpowiednie kroki”. Kręty, nieczytelny podpis. Słowa “czysty przypadek” trzykrotnie podkreślone. Na odwrocie kartki - jakiś arabski tekst.

W tym momencie zauważyłem, że drapię się w głowę, i wróciłem do kartki nr 1.

Listopad 66 - wrzesień 67, planeta Pandora, kurs szkoleniowy. Wrzesień 67 - grudzień 70, planeta Saraksz, rezydent w republice Chonti - działacz nielegalnych związków zawodowych, nawiązanie kontaktu z agenturą Imperium (pierwszy etap operacji “Sztab”). Grudzień 70, planeta Saraksz, Imperium Wyspiarskie, więzień obozu koncentracyjnego (brak łączności do marca 71), tłumacz w komendanturze obozu koncentracyjnego, żołnierz jednostek pomocniczych, żołnierz Ochrony Wybrzeża, tłumacz-szyfrant na okręcie flagowym podwodnej floty “C”, szyfrant sztabu floty “C”. Lekarz prowadzący: od 38 roku do 53 - Jadwiga Lekanowa; od 53 do 60 - Romuald Kseresku; od 60 - Kurt Loffenfeld.

I to wszystko. Na kartce nr 2 nic więcej nie było. Chociaż nie, na odwrocie ktoś na całą stronę namalował gwaszem coś w rodzaju stylizowanej litery x.

No cóż, Lwie Abałkin, Ryczący Lwie, teraz już coś niecoś o tobie wiem. Teraz już mogę zacząć cię szukać. Wiem, kto był twoim Nauczycielem. Wiem, kto był twoim Opiekunem. Znam twoich lekarzy. Jedno, czego nie wiem - komu i po co potrzebna była kartka nr 1? Przecież gdyby ktoś chciał się dowiedzieć, kim jest Lew Abałkin, mógłby połączyć się ze Światowym Ośrodkiem Informacyjnym (połączyłem się z Ośrodkiem), wybrałby numer kodu lub nazwisko i po upływie... raz-dwa-i-trzy... czterech sekund dowiedziałby się wszystkiego, co jeden człowiek ma prawo wiedzieć o drugim, nie znanym sobie człowieku.

Proszę bardzo - Lew Abałkin i tak dalej, numer kodu, kod genetyczny, urodzony w takim to a takim roku, rodzice (a właściwie dlaczego na kartce nr 1 nie ma mowy o rodzicach?): Stella Abałkina i Wiaczesław Ciurupa, szkoła internat w Syktywkarze, Nauczyciel, Szkoła Progresorów, Opiekun... Wszystko się zgadza. Tak. Progresor, pracuje od roku 60 na planecie Saraksz. Hm. Niewiele. Tylko oficjalne dane. Najwidoczniej w którymś momencie postanowił nie trudzić się dostarczaniem świeżych wiadomości służbie informacyjnej... A to co? “Adres na Ziemi nie zarejestrowany”.

Zażądałem następnej informacji: “Pod jakimi adresami rejestrował się na Ziemi numer kodowy taki a taki?” Po dwóch sekundach otrzymałem odpowiedź: “Ostatni adres Abałkina na Ziemi - Szkoła Progresorów nr 3 (Europa)”. Też bardzo interesujący szczegół. Albo Abałkin w ciągu ostatnich osiemnastu lat ani razu nie był na Ziemi, albo też jest wyjątkowym odludkiem, nigdy nie rejestruje swoich adresów i nie zamierza nikogo o sobie informować. Zarówno jedno, jak i drugie można sobie oczywiście wyobrazić, wygląda to jednak dosyć niezwyczajnie...

Jak wiadomo, Ośrodek Informacyjny zawiera tylko te informacje, które człowiek sam ma ochotę dostarczyć. A co zawiera kartka nr 1? Nie widzę tam absolutnie nic takiego, co Abałkin mógłby chcieć ukryć. Wszystko wprawdzie zreferowane jest znacznie dokładniej, ale przecież o tego rodzaju szczegóły nikt nie będzie zwracał się do ośrodka. Można zwrócić się do KOMKON-u 1, tam to wszystko jest w aktach. A o tym, czego nie wiedzą w KOMKON-ie, łatwo się dowiedzieć na Pandorze, wśród Progresorów, którzy albo przylatują tu na przeszkolenie, albo zwyczajnie wylegują się na Diamentowej Plaży u stóp największych w zamieszkanym Kosmosie piaszczystych wydm...

Dobra, Bóg z nią, z tą kartką nr 1. Chociaż odnotowałem sobie w pamięci, że nadal nie rozumiem, po co ona w ogóle jest potrzebna, i na domiar te wszystkie szczegóły. A jeśli już sporządzono ją z taką pieczołowitością, to dlaczego ani słowem nie wspomniano o rodzicach.

Stop. To akurat najprawdopodobniej nie powinno mnie obchodzić. Za to bardzo ciekawe, czemu kiedy wrócił na Ziemię, nie zarejestrował się w KOMKON-ie? Można to objaśnić następująco - załamanie psychiczne. Wstręt do swojej pracy. Progresor na granicy załamania psychicznego wraca na ojczystą planetę, której nie widział co najmniej od ośmiu lat. Dokąd pojedzie? Moim zdaniem do matki w takim stanie iść nie wypada. Abałkin nie wygląda na słabeusza, a raczej, wyrażając się ściśle, nie powinien wyglądać. Nauczyciel? Czy Opiekun? To możliwe. To całkiem prawdopodobne. Wypłakać się na przyjaznym ramieniu. Wiem po sobie. I to raczej Nauczyciel niż Opiekun. Bo jednak Opiekun to w pewnym sensie kolega, a Abałkin z odrazą myśli o swojej pracy... Stop. Stop, powiadam! Co się ze mną dzieje? Spojrzałem na zegarek. Na dwa dokumenty straciłem trzydzieści minut. A do tego nawet ich nie przestudiowałem, zaledwie przejrzałem. Zmusiłem się do koncentracji i nagle zrozumiałem, że sprawa wygląda kiepsko. Znienacka uświadomiłem sobie, że w ogóle nie interesują mnie rozważania na temat, jak odnaleźć Abałkina. Znacznie bardziej chciałbym zrozumieć, dlaczego tak koniecznie trzeba go odnaleźć. Oczywiście niezwłocznie ogarnęła mnie złość na Ekscelencję, chociaż prosta logika podpowiadała mi, że szef z pewnością udzieliłby mi wszelkich niezbędnych wyjaśnień, gdyby to mogło pomóc w poszukiwaniach. A jeżeli nie wyjaśnił mi, dlaczego trzeba szukać i znaleźć Abałkina, jasne jest, że to dlaczego nie ma żadnego związku z problemem jak.

W tym momencie zrozumiałem jeszcze jedną rzecz. A raczej nie tyle zrozumiałem, ile wyczułem. A nawet może nie tyle wyczułem, ile zacząłem podejrzewać. Cała ta bezsensowna teczka, ta ilość papieru, cała ta pożółkła pisanina nie dadzą mi nic, oprócz być może jeszcze kilku nazwisk i niebywałej ilości nowych problemów, które w dalszym ciągu nie mają żadnego związku z odpowiedzią na pytanie jak.


1 czerwca 78 roku

Pokrótce o zawartości teczki

 

Do godziny 14.23 zakończyłem opis zawartości teczki.

Większą część zawartości stanowiły dokumenty napisane, jak zrozumiałem, ręką Abałkina.

Po pierwsze, było to sprawozdanie z uczestnictwa w operacji “Wymarły Świat” na planecie Nadzieja - siedemdziesiąt sześć stron, zapisanych wyraźnym, zamaszystym pismem, bez poprawek. Przejrzałem pobieżnie te stronice. Abałkin opisywał, jak wraz z Głowanem Szczeknem poszukując jakiegoś obiektu (nie zorientowałem się jakiego) spenetrował opuszczone miasto i jeden z pierwszych nawiązał kontakt z niedobitkami nieszczęsnych tubylców.

Piętnaście lat temu Nadzieja i jej straszliwy los była na Ziemi tematem numer jeden jako groźna przestroga dla wszystkich zamieszkanych planet Wszechświata i jako świadectwo najbliższej w czasie i największej co do swojej skali ingerencji Wędrowców w losy innych cywilizacji. Teraz uważa się za stwierdzone ponad wszelką wątpliwość, że w ciągu swego ostatniego stulecia mieszkańcy Nadziei utracili kontrolę nad rozwojem techniki i w praktyce nieodwracalnie zakłócili równowagę ekologiczną. Przyroda uległa zniszczeniu. Odpady przemysłowe, odpady powstałe w wyniku obłąkanych i rozpaczliwych eksperymentów mających na celu poprawę sytuacji do takiego stopnia zatruły planetę, że tamtejsza ludzkość, porażona całym kompleksem schorzeń genetycznych, skazana została na całkowite zdziczenie i nieuniknione wymarcie. Struktury genetyczne na Nadziei oszalały. Właściwie, o ile mi wiadomo, do tej pory nikt na Ziemi nie wykrył mechaniki tego szaleństwa. W każdym razie jeszcze żaden biolog nie skonstruował modelu tego procesu. Szaleństwo genetycznych struktur. Z zewnątrz wyglądało to jak gwałtowne, nieliniowe w czasie przyśpieszenie tempa rozwoju wszystkich, choćby elementarnie złożonych organizmów. Jeżeli zaś chodzi o ludzi, do dwunastu lat rozwijali się mniej więcej normalnie, następnie zaczynali gwałtownie dorośleć i jeszcze gwałtowniej starzeć się. Szesnastoletni wyglądali na trzydziestopięcioletnich, a dziewiętnastoletni umierali ze starości.

Rzecz jasna, że taka cywilizacja nie miała żadnej historycznej perspektywy, ale wtedy pojawili się Wędrowcy. Po raz pierwszy, o ile nam wiadomo, aktywnie zaingerowali w wydarzenia na obcej planecie. Teraz już można uważać za stwierdzone, że udało im się ewakuować przeważającą część ludności Nadziei przez tunele międzyprzestrzenne i najprawdopodobniej uratować. (Dokąd wyprowadzono te miliardy nieszczęsnych, chorych ludzi, gdzie się obecnie znajdują i co się z nimi stało - oczywiście nie wiemy i najpewniej dowiemy się nieprędko).

Abałkin uczestniczył tylko w samym początku operacji “Wymarły Świat”, i rola, którą mu wyznaczono, była wystarczająco skromna. Chociaż jeżeli spojrzeć na to z innego punktu widzenia, był pierwszym (i na razie jedynym) Progresorem-Ziemianinem, któremu zdarzyło się pracować w parze z przedstawicielem niehumanoidalnej rozumnej rasy.

Przeglądając to sprawozdanie stwierdziłem, że Abałkin wymienia tam sporo nazwisk, ale odniosłem wrażenie, że dla mnie interesujący może być tylko Szczekn. Wiedziałem, że na Ziemi przebywa obecnie misja Głowanów, i chyba warto się dowiedzieć, czy nie ma wśród nich tego Szczekna. Abałkin pisał o nim tak ciepło, że nie wykluczałem możliwości przyjacielskiego spotkania. W tym momencie miałem już odnotowane w pamięci, że Abałkin miał szczególny stosunek do “braci mniejszych” - Głowanom poświęcił kilka lat życia, na Gigandzie został psiarzem... i w ogóle...

W teczce było jeszcze jedno sprawozdanie Abałkina - z przebiegu operacji na Ligandzie. Moim zdaniem cała sprawa była mało istotna - łowczy jego wysokości herzoga Alajskiego załatwiał po protekcji posadę w banku swojemu biednemu krewniakowi. Łowczym był Lew Abałkin, a ubogim krewniakiem - niejaki Korniej Jaszmaa. W tym sprawozdaniu, o ile udało mi się zauważyć, nie było ani jednego ziemskiego nazwiska. Zogga, Naton-Giga, stalmistrze, pancermistrze, ich wysokości, konferentz-dyrektorzy, hofdamy... Odnotowałem w pamięci tego Kornieja, chociaż było jasne, że raczej mi się nie przyda. Drugie sprawozdanie liczyło dwadzieścia cztery strony i więcej żadnych sprawozdań Lwa Abałkina w teczce nie było. Wydało mi się to nieco dziwne i postanowiłem pomyśleć o tym kiedyś później - dlaczego z niezliczonych sprawozdań zawodowego Progresora do teczki 07 włożono tylko te dwa i akurat te dwa?

Obydwa sprawozdania były napisane według formuły “Laborant”, i, moim skromnym zdaniem, niezmiernie przypominały szkolne wypracowania z gatunku “Jak spędziłem wakacje u dziadka”. Pisze się takie sprawozdania z ogromną łatwością, czyta z nieopisanym trudem. Psychologowie (którzy siedzą w sztabach) domagają się, aby sprawozdania zawierały nie tyle obiektywne dane o faktach i wydarzeniach, ile absolutnie subiektywne odczucia, osobiste wrażenia i strumień świadomości autora. Przy tym formuły sprawozdania (”laborant”; “generał”, “artysta”) autor nie może wybrać sam, jest ona narzucona z góry z jakichś zagadkowych psychologicznych racji. Zaprawdę istnieje na świecie zwyczajne, bezpardonowe kłamstwo, istnieje także statystyka, ale nie zapominajmy, przyjaciele, i o psychologii!

Nie jestem psychologiem, w każdym razie nie z wykształcenia, ale pomyślałem, że być może i mnie uda się wyłowić z tych sprawozdań coś użytecznego dla pogłębienia wiedzy o osobowości Lwa Abałkina.

Przeglądając zawartość teczki co i rusz trafiałem na podobne, a nawet powiedziałbym, identyczne i kompletnie niezrozumiałe dokumenty - niebieskawe arkusze grubego papieru z zieloną obwódką i monogramem wytłoczonym w lewym górnym rogu. Monogram przypominał chińskiego smoka, a może pterodaktyla. Na każdym takim arkuszu znajomym mi już zamaszystym pismem, czasem piórem, czasem flamastrem, a kilkakrotnie nie wiadomo dlaczego laboratoryjnym pisakiem, ktoś wykreślał “Tristan 779”. Niżej widniał zawsze ten sam zawiły podpis. O ile można było sądzić z dat, arkusze te wkładano do teczki poczynając od 60 roku, mniej więcej raz na trzy miesiące, tak że teczka w jednej czwartej składała się właśnie z tych arkuszy.

Jeszcze dwadzieścia dwie strony zajmowała korespondencja między Abałkinem i jego zwierzchnikami. Ta korespondencja nasunęła mi pewną myśl.

W październiku 63 roku Abałkin kieruje do KOMKON-u 1 raport, w którym wyraża nieśmiałe na razie jeszcze zdziwienie z powodu przerwania operacji “Głowan w Kosmosie”, przerwania bez konsultacji z nim, Abałkinem, chociaż operacja przebiegała z powodzeniem i dalsze jej perspektywy rysowały się znakomicie.

Nie wiadomo, jaką odpowiedź otrzymał na swój raport Abałkin, ale w listopadzie tegoż roku pisze rozpaczliwy list do Komowa, prosząc o wznowienie operacji “Głowan w Kosmosie”, i jednocześnie bardzo ostre w tonie oświadczenie do KOMKON-u, w którym protestuje przeciwko skierowaniu jego, Abałkina, na kurs dokształcający. (Przy tym nie wiadomo dlaczego, wszystko to robi w formie pisemnej, a nie zwyczajną drogą).

Jak wynika z następnych faktów, korespondencja nie dała żadnego rezultatu i Abałkin jedzie na Gigandę. Trzy lata później, w listopadzie 66, ponownie pisze z Pandory do KOMKON-u i prosi, aby skierowano go na Saraksz w celu dalszej pracy z Głowanami. Tym razem prośba jego zostaje spełniona, ale tylko połowicznie. Jedzie na Saraksz, ale nie nad Błękitną Żmiję, tylko do Chonti jako nielegalny działacz związkowy.

Z kursu szkoleniowego w lutym i sierpniu 67 Abałkin jeszcze dwukrotnie pisze do KOMKON-u (do Badera, a potem do samego Gorbowskiego), zwracając uwagę na nonsensowność wykorzystywania jego, znakomitego specjalisty od Głowanów, w charakterze rezydenta. Ton jego listów staje się coraz ostrzejszy, na przykład listu do Gorbowskiego trudno nie nazwać obraźliwym. Bardzo chciałbym się dowiedzieć, co odpowiedział czarujący Leonid Andriejewicz na ten wybuch furii i obraźliwej pogardy.

Przebywając już w Chonti jako rezydent, w październiku 67 Abałkin wysyła do Komowa swój ostatni list - szeroki plan forsowania kontaktów z Głowanami, proponuje w nim między innymi stałą wymianę misji wyłącznie Głowanów do zoopsychologicznych prac przeprowadzanych na Ziemi itd., itp. Nigdy specjalnie nie interesowałem się tą dziedziną, ale mam niejasne wrażenie, że obecnie ten plan znajdu je się w stadium realizacji. A jeżeli tak, to sytuacja istotnie jest paradoksalna - plan jest realizowany, a jego autor tkwi jako rezydent w Chonti albo w Imperium.

W ogóle cała ta korespondencja wywarła na mnie przykre wrażenie. Dobrze, powiedzmy, że nie jestem specjalistą, nie znam się na Głowanach, nie mogę wypowiadać się w tej kwestii, możliwe zresztą, że plan Abałkina jest całkiem trywialny i nie ma sensu używanie takich wielkich słów jak “autor”. Ale sprawa nie tylko na tym polega! Chłopak najwidoczniej jest urodzonym zoopsychologiem. “Zainteresowania - zoopsychologia, teatr, etnolingwistyka...” “Uzdolnienia - zoopsychologia, krenologia teoretyczna...” A mimo to robię z niego Progresora. Nie przeczę, istnieje duża grupa Progresorów, dla których zoopsychologia jest chlebem powszednim. Na przykład dla tych, którzy pracują na Leónidzie albo właśnie z Głowanami. Ale nie, chłopca zmuszają do pracy z humanoidami, jest rezydentem, bojówkarzem, chociaż od pięciu lat krzyczy na cały KOMKON: “Co ze mną wyprawiacie?” A potem jeszcze dziwią się, że jest na granicy wytrzymałości psychicznej!

Oczywiście Progresor to taki zawód, w którym żelazna, powiedziałbym nawet, wojskowa dyscyplina jest absolutnie konieczna. Progresor nieustannie musi robić nie to, na co ma ochotę, a to, co mu rozkazuje KOMKON. Na tym polega Progresor. I zapewne rezydent Abałkin jest znacznie cenniejszy dla KOMKON-u niż Abałkin zoopsycholog. Ale pomimo wszystko jest w tej historii coś niestosownego, dobrze byłoby porozmawiać na ten temat z Gorbowskim albo z Komowem... I cokolwiek tam wykonał ten Abałkin (a z pewnością nieźle narozrabiał), jak Boga kocham, jestem po jego stronie.

Zresztą to wszystko nie ma nic wspólnego z moim zdaniem.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin