Galitz Cathleen - Jon i Tara.pdf

(594 KB) Pobierz
Galitz Cathleen - Jon i Tara - Klan Fortuneów 05
Cathleen Galitz
Jon i Tara
Tytuł oryginału
Her Boss's Baby
107003810.001.png 107003810.002.png
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Tara Summers wygładziła nieistniejące fałdy na wytwornej
różowej sukience. Wybrała ją specjalnie na tę okazję. Ale teraz,
stojąc przed frontem niewielkiego budynku więziennego, nie
mogła pozbyć się obawy, że sukienka jest stanowczo zbyt krót-
ka. Zdecydowała się na taki strój, gdyż uważała, że nada jej on
wygląd ponętny i profesjonalny zarazem. Badawcze spojrzenia,
jakimi obrzucali ją strażnicy, dowodziły, iż udało sięjej osiągnąć
przynajmniej jeden z celów.
Żeby tylko spodobało się Jonowi, pomyślała i przygryzła
dolną wargę.
Wciąż prześladowała ją groteskowość sytuacji, w której się
znalazła. Ironia losu. Pięć lat wcześniej wszystko wyglądało
dokładnie odwrotnie. To Jonas Goodfellow jak dzielny rycerz
przybył, by wydobyć ją i swoją młodszą przyrodnią siostrę
z więzienia. Tara miała wtedy dopiero siedemnaście lat. Skoń-
czyła właśnie szkołę średnią. I niedługo później została wraz
z Ellen aresztowana za picie alkoholu. Dzięki pomocy Jonasa
znalazła się na wolności. Padła mu wtedy w ramiona i zalała się
łzami.
Wśród szlochów i łkań wyznała powody tak niesłychanego
zachowania. Rozpaczliwie potrzebowała pracy, by wspomóc
chorego, owdowiałego ojca. A w jej wieku, bez doświadczenia,
bez wyższego wykształcenia, życie wydało się jej całkiem bez-
nadziejne.
Poruszony jej smutną sytuacją, Jonas chusteczką starł łzy
z jej policzków i zaproponował pracę. Uruchamiał właśnie
własny interes i szukał kogoś, kto odbierałby telefony i pilnował
sklepu, gdy on będzie w podróży. A pensja, którą zapropono-
wał, przekroczyła jej najśmielsze oczekiwania. Dzięki niej Tara
mogła nie tylko ocalić godność ojca, ale wystarczyło tych pie-
niędzy jeszcze na to, by mogła opłacić sobie studia w szkole
wieczorowej.
- Nigdy tego nie będziesz żałował - przyrzekła, energicznie
potrząsając jego ręką.
Para błyszczących zielonych oczu i ironiczny uśmieszek
przywołały Tarę do rzeczywistości.
- Jest pani pewna, że tak słodka młoda osoba jak pani na-
prawdę powinna wnosić kaucję za niedoszłego mordercę...?
Tym bardziej że może pani spędzić ten czas z tak przystojnym
młodzieńcem jak ja?
Policjant za kontuarem znacząco wypiął pierś. Wyglądał na-
prawdę sympatycznie. Był mniej więcej w jej wieku i miał miłą,
chłopięcą twarz. Był porządnym amerykańskim chłopcem. Ta-
kim, z jakimi - zdaniem jej ojca - powinna była umawiać się
na randki. Ojciec przy każdej sposobności przypominał jej, jak
bardzo pragnął móc brać na kolana całą bandę wnucząt.
Nim odpowiedziała, wzięła głęboki oddech.
- Ciekawa propozycja. Ale teraz proszę zaprowadzić mnie
do Jonasa.
Bez względu na to, jak bardzo beznadziejnie sprawy wyglą-
dały, nie zamierzała porzucić Jonasa w potrzebie. Mogła w ten
sposób odpłacić mu za jego uprzejmość i wielkoduszność.
A także udowodnić, że nie jest już dziewczynką, którą musiał
przed laty ratować z opresji.
Gdy weszła za strażnikiem do więzienia, poczuła na ramio-
nach gęsią skórkę. Wcale nie była pewna, czy był to tylko skutek
zimna panującego w ponurym wnętrzu. Niespokojnie zerkała
przez kraty, usiłując przebić wzrokiem półmrok.
Kim jest ten nieogolony mężczyzna, siedzący na krawędzi
pryczy z głową ukrytą w dłoniach, myślała.- Przecież nie jest to
zawsze zadbany, zawsze elegancki, zawsze panujący nad sobą
Jonas Goodfellow.
Subtelny zapach jej perfum wyrwał go z głębokiej melan-
cholii. Uniósł głowę. Jego niebieskie oczy wpatrywały się w nią
z taką siłą, że przez chwilę wydało się jej, że byli tylko we
dwoje.
Kim jest ten różowy anioł? - pomyślał Jonas, wpatrując się
w nią. - Przecież na pewno nie jest to ta przestraszona nastolat-
ka, którą zatrudniłem do odbierania telefonów tych kilka krót-
kich lat temu.
I rzeczywiście. Miał przed sobą kobietę dorosłą. W pełni
świadomą, jakie wrażenie robi na mężczyznach, którym musiało
zdawać się, że oto stoi przed nimi modelka z okładki, ich skry-
wane marzenie.
Jonas jęknął głucho. Trudno jest stanąć w obronie honoru
damy, gdy siedzi się za kratkami. Przeciągły gwizd z sąsiedniej
celi i towarzyszące mu uwagi sprawiły, że Tara oblała się górą-
cym rumieńcem. Młody strażnik krzyknął gniewnie, lecz nie-
wiele to pomogło.
Nigdy przedtem Jonas nie czuł tak silnej potrzeby trzaśnięcia
kogoś w pysk. Upokorzenie i oburzenie rozpaliły mu krew.
- Twoje szczęście, że jesteś tak daleko - zawołał do męż-
czyzny w sąsiedniej celi. - Inaczej miałbyś wielkie trudności
z gwizdaniem przez zęby.
W odpowiedzi usłyszał niezwykle rozbudowaną wiązankę
przekleństw. Ale gdy strażnik otwierał celę Jonasa, mężczyzna,
na wszelki wypadek, odsunął się od krat.
Przykro było Jonasowi, że Tara widziała go w takiej sytuacji.
Pożałował, że zadzwonił właśnie do niej, że kazał młodej se-
kretarce jechać z San Francisco aż do Teksasu. Niestety, Jonas
nie miał rodziny, prócz ojczyma i przyrodniej siostry Ellen,
która lada tydzień spodziewała się dziecka. W stanie, w jakim
była, należało oszczędzać jej wszystkich niepotrzebnych emo-
cji. A ojczym... Jonas wolałby umrzeć na krześle elektrycznym
niż poprosić go o jakąkolwiek przysługę. Choć nawet gdyby
poprosił, nie zmieniłoby to niczego. Nicolas Goodfellow i tak
na pewno odmówiłby pomocy. Tak jak nie chciał mieć nic
wspólnego z dorastającym Jonasem i młodą żoną, która stale
zabiegała choćby o cień uczuć z jego strony. Aż do swojej
śmierci.
- Dziękuję, że przyjechałaś - powiedział Jonas, gdy drzwi
celi otwarły się. - Twój widok to prawdziwa rozkosz dla mych
oczu.
Skrępowany sytuacją i otoczeniem, Jonas powstrzymał się
od chwycenia jej w objęcia. Ona nie miała takich zahamowań.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin