George Catherine - Wakacje w Wenecji.pdf

(447 KB) Pobierz
78685408 UNPDF
Tytuł oryginału: A Venetian Passion
Pierwsze wydanie: Harlequin Mills & Boon Limited, 2005
Harlequin Presents, 2005
Redaktor serii: Małgorzata Pogoda
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Opracowanie redakcyjne: Helena Burska
Korekta: Zofia Firek
Samolot z Londynu przyleciał punktualnie. Do-
menico Chiesa odnotował ten fakt jako jedyny plus
tego ranka. Gdyby ktokolwiek inny poprosił go o wyj­
ście po gościa na lotnisko, na pewno by odmówił.
Teraz, w hali przylotów lotniska Marco Polo, ob­
serwował w skupieniu strumień wysiadających, wy­
patrując młodej, samotnie podróżującej blondyn­
ki. W końcu udało mu się dostrzec drobną kobiecą
postać, w olbrzymim płóciennym kapeluszu i oku­
larach przeciwsłonecznych, które zasłaniały jej pół
twarzy. Ciągnęła za sobą małą walizkę na kółkach.
To mogła być ona.
- Czy panna Green? - zagadnął, zastępując jej
drogę.
- Tak.
Podniosła na niego wzrok.
- Witam w Wenecji - powiedział z lekkim ukło­
nem. - Jestem Domenico Chiesa z Grupy Forli.
Lorenzo Forli, dyrektor, prosił mnie, żebym po panią
wyszedł.
- Naprawdę? Jak to miło z jego strony. - Dziew­
czyna uśmiechnęła się, zaskoczona.
Z mojej tym bardziej, pomyślał ze złością.
- Chodźmy - burknął i pociągnął ją za sobą
© 2005 by Catherine George
© for the Polish edition by Arlekin - Wydawnictwo Harlequin
Enterprises sp. z o.o., Warszawa 2007
Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji
części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.
Wydanie niniejsze zostało opublikowane
w porozumieniu z Harlequin Enterprises II B.V.
Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne.
Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych
- żywych lub umarłych - jest całkowicie przypadkowe.
Znak firmowy Wydawnictwa Harlequin
i znak serii Harlequin Światowe Zycie są zastrzeżone.
Arlekin - Wydawnictwo Harlequin Enterprises sp. z o.o.
00-975 Warszawa, ul. Rakowiecka 4
Skład i łamanie: COMPTEXT®, Warszawa
Printed in Spain by Litografia Roses, Barcelona
ISBN 978-83-238-5026-7
Indeks 389994
ŚWIATOWE ŻYCIE - 73
6
CATHERINE GEORGE
WAKACJE W WENECJI
7
w stronę kasy przy wyjściu. - Musi pani mieć bilet na
vaporetto. Autobus wodny Aligaluna linii 1 odpływa
za moment.
Kupił bilet i wcisnął jej w rękę razem z planem
wskazującym, jak dotrzeć z placu Świętego Marka do
hotelu.
- Locandę Verona powinna pani znaleźć bez tru­
du - rzekł na zakończenie, jakby jak najszybciej
chciał się od niej uwolnić.
- Dziękuję. Do widzenia - odpowiedziała, uśmie­
chając się grzecznie.
- Przykro mi... - zaczął, ale dziewczyna już nie
słuchała.
Ciągnąc swój bagaż, śpieszyła do przystani. Wy­
glądało na to, że nie zależy jej na towarzystwie no­
wego znajomego.
Dotknęło go to do żywego. Wyszedł z pracy, kiedy
był tam szczególnie potrzebny; poświęcił jej swój
cenny czas, a ta młoda dama najwyraźniej tego nie
doceniła.
Tłumiąc gniew, wezwał wodną taksówkę, żeby
jak najszybciej wrócić do pracy.
Laura tymczasem, zupełnie nieświadoma emocji,
jakie wzbudziła, z podziwem śledziła trasę łodzi.
Była szczerze wdzięczna Forlemu za zorganizowanie
jej pobytu w Wenecji. Z przewodnika wiedziała, że ta
właśnie łódź płynie Canale Grande powoli, aby dać
turystom czas na podziwianie mijanej architektury.
Usiadła więc wygodnie, chłonąc wspaniale widoki
i starając się nie stracić ani sekundy ze swego krót­
kiego pobytu w Wenecji. Wzdłuż kanału przesuwały
się tymczasem kolejne palazzo, o delikatnej, niemal
koronkowej architekturze.
Laura nigdy przedtem nie była w Wenecji, a nie­
odparcie towarzyszyło jej wrażenie, że wszystko to
już kiedyś widziała. To uczucie déjà vu było oczywi­
ście skutkiem wszechobecnych mediów. Żadne mia­
sto na świecie nie było bowiem tak często filmowane
i fotografowane jak Wenecja.
Jej podniecenie wzrosło na widok słynnej wieży
z zegarem wznoszącej się nad placem Świętego
Marka. I kiedy tylko łódź przybiła do brzegu, Laura
jako jedna z pierwszych wysiadła i podziwiała ko­
lumnę z lwem. Zachwycił ją orientalny przepych
Bazyliki Świętego Marka i najchętniej natychmiast
wmieszałaby się w różnobarwny i wielojęzyczny
tłum turystów i zaczęła zwiedzanie, lecz przedtem
musiała jednak znaleźć Locanda Verona. Znajomość
włoskiego wyniosła ze szkoły i nigdy jeszcze nie
miała okazji wykorzystać jej w praktyce. Nie miała
jednak wątpliwości, że jeśli nawet zapyta o drogę,
to i tak nie będzie w stanie zrozumieć odpowiedzi.
Musiała poradzić sobie sama, z pomocą planu i zdaw­
kowych informacji pana Chiesy.
Poprawiła na ramieniu płócienną torbę i, ciągnąc
walizkę na kółkach, przeciskała się wśród turystów
i gołębi na drugą stronę wielkiego, zdobnego kruż­
gankami placu. Miała przejść przez słynną Mecerie,
gdzie sklepy kusiły turystów aż do Rialto. Wiedziała
z grubsza, że jej hotel znajduje się gdzieś poza
plątaniną wąziutkich uliczek zwanych calles, tam
gdzie kanały poprzecinane są słynnymi weneckimi
8
CATHERINE GEORGE
WAKACJE W WENECJI
9
mostami. I rzeczywiście, po dwóch nieudanych podej­
ściach, znalazła most, który doprowadził ją wprost
pod drzwi hotelu.
Locanda Verona okazała się małym pensjonatem
o ścianach w kolorze ochry, charakterystycznych
weneckich oknach i, co Laurę szczególnie ucieszyło,
zaskakująco przystępnych cenach jak na okolice pla­
cu Świętego Marka.
Po upale panującym na zewnątrz szczególnie miło
było wejść do chłodnego, wysoko sklepionego holu.
Za biurkiem recepcji siedziała tam sympatyczna ko­
bieta, która przedstawiła się jako Maddalena Rossi,
żona właściciela. Po załatwieniu rutynowych formal­
ności zaprowadziła Laurę do pokoju na najwyższym
piętrze.
- Pokój jest mały, ale ma pani własną łazienkę,
panno Green - oświadczyła signora Rossi, wpusz­
czając ją do środka. - Mam nadzieję, że będzie tu
pani wygodnie.
- Na pewno! - wykrzyknęła Laura z entuzjaz­
mem, na widok belkowanego sufitu, reprodukcji Bo-
ticellego na ścianie i nieskazitelnie czystego łóżka.
Signora Rossi z dumą otworzyła dwuskrzydłowe
oszklone drzwi, wychodzące na ukwiecony dach.
W dole rozpościerał się wspaniały widok: domki jak
z obrazka i mieniący się granatowo kanał.
Laura westchnęła z podziwu, a signora przypo­
mniała jej tylko, że pensjonat nie oferuje posiłków,
natomiast jest wiele miejsc, gdzie można coś zjeść,
a wszelkie informacje otrzymać można w recepcji.
Laura najpierw zadzwoniła do matki z informacją,
że dojechała szczęśliwie, a potem w błyskawicznym
tempie doprowadziła się do porządku. Wzięła prysz­
nic, wymodelowała włosy lokówką i wprawnie zrobi­
ła makijaż. Ubrana w prostą czarną sukienkę, którą
specjalnie zabrała na okazję samotnych wyjść w We­
necji, zeszła na dół. Powiedziała, dokąd idzie i,
zostawiwszy klucz w recepcji, wyruszyła do miasta.
Natychmiast ogarnął ją gwar i ciepło letniego wie­
czoru. Przeszła przez most nad kanałem i plątaniną
malowniczych uliczek wędrowała w stronę słynnej
„Cafe Florian", gdzie, jak wiedziała, można było
posiedzieć i za cenę kawy czy kieliszka wina po­
słuchać koncertu w wykonaniu miejscowej orkiestry.
Tym razem jednak, dla uczczenia swego pobytu
w Wenecji, Laura miała zamiar coś zjeść, bez wzglę­
du na cenę.
Kelner zaprowadził ją do stolika w kawiarnia­
nym ogródku, a ona, posługując się swym szkol­
nym włoskim, który ćwiczyła przez całą drogę
z hotelu, zamówiła wodę mineralną i kanapkę z se­
rem i szynką. Pomyślała, że później może zaszaleje
i zamówi jeszcze kawę, ale na razie wystarczało
jej, że tu jest i chłonie piękno tego wyjątkowego
miejsca.
Siedziała przy stoliku i jedząc, obserwowała
przesuwający się koło niej barwny, wielojęzyczny
tłum. Była tak tym pochłonięta, że w pierwszej
chwili nie usłyszała, jak tuż obok ktoś wymówił jej
nazwisko.
- Panna Green? - powtórzył niski męski głos.
- Buona sera.
10
CATHERINE GEORGE
WAKACJE W WENECJI
11
Laura odwróciła się gwałtownie i ujrzała Domeni­
ca Chiese, który jej się przyglądał.
- Dobry wieczór - odpowiedziała zaskoczona.
_ Mężczyzna uśmiechał się ciepło, co stanowiło
spory kontrast z niecierpliwością i opryskliwością,
jakie zademonstrował na lotnisku.
- Najpierw zajrzałem do hotelu - wyjaśnił. - Si­
gnora Rossi powiedziała mi, że tu mogę panią zna­
leźć. Mam nadzieję, że jest pani zadowolona z po­
koju?
Zapewniła go, że tak. Dopiero teraz zwróciła
uwagę, jak przystojnym mężczyzną jest jej rozmów­
ca. Domenico Chiesa był szeroki w ramionach
i szczupły w biodrach, znakomicie ostrzyżony
i doskonale ubrany. A ponieważ nie miał teraz na
nosie ciemnych okularów, zauważyła głęboki błę­
kit jego oczu i wyraz niekłamanego zadowolenia
z siebie.
- Byłam tak pochłonięta obserwowaniem placu,
że pana nie zauważyłam - powiedziała.
- A ja panią przestraszyłem. Więc, w drodze
rekompensaty, czy mogę pani zaproponować kawę
albo kieliszek wina?
Laura zawahała się przez moment, a potem pomy­
ślała: czemu nie?
- Dziękuję - rzekła. - Miałabym ochotę na caffè
macchiato, jeśli można.
- Pani akcent jest czarujący - powiedział, przy­
siadając się do niej. Przedtem jednak zapytał: - Per­
messo!
Nie miała innego wyjścia, musiała się zgodzić.
Ale czy jakakolwiek kobieta przy zdrowych zmys­
łach odrzuciłaby towarzystwo tak czarującego męż­
czyzny? Szczególnie w piękny, księżycowy wieczór,
kiedy jest sama, a obok gra muzyka?
- A więc jakie są pani pierwsze wrażenia
z Wenecji? - zapytał, kiedy kelner przyniósł im
kawę,
Laura rozejrzała się po rozjarzonym światłami,
pełnym życia Piazza San Marco.
- Widziałam to już niezliczoną ilość razy w kinie
i w telewizji, a mimo to Wenecja na żywo zapiera
dech.
- Cieszę się, że moje miasto się pani podoba.
- Trudno, żeby było inaczej - westchnęła, popija­
jąc kawę. - Przyjaciółka radziła mi, żeby najpierw
przyjść tutaj.
- Dobry pomysł - przyznał. - Ale proszę mówić
do mnie Domenico.
- Dobrze. Ja mam na imię Laura - uśmiechnęła
się w odpowiedzi.
- A jakie masz plany na jutro, Lauro?
- Chciałabym sobie pochodzić po twoim niezwy­
kłym mieście i zwiedzać.
- Jeszcze kawy?
- Była znakomita, ale już dziękuję.
- Ale nie odmówisz mi kieliszka proseccol
Znów musiała się zgodzić. Uspokoiła się jednak
w duchu, że Domenico działa zapewne w myśl pole­
ceń swego zwierzchnika. Fen wspominała, że Loren-
zo wyznaczy kogoś, kto pomoże jej jak najlepiej
zorganizować te krótkie wakacje. Chociaż trudno
12
CATHERINE GEORGE
WAKACJE W WENECJI
13
było sobie wyobrazić, że Domenico Chiesa jest czyim-
kolwiek podwładnym, tyle miał w sobie dumy i pew­
ności siebie.
- Salute! - powiedział, wznosząc kieliszek. - Czy
dobrze znasz signora Forli?
- Widziałam go dwa razy u mojej przyjaciółki.
Jest mężem jej siostry. A ty mieszkasz w Wenecji?
- Od urodzenia. A gdzie ty mieszkasz?
- Mój dom rodzinny jest w Gloucester, ale pracu­
ję i mieszkam w Londynie.
- A co robisz? - zapytał i z ujmującym zaintere­
sowaniem słuchał, jak opowiadała o pracy analityka
Banku Inwestycyjnego Docklands.
- Jestem pod wrażeniem - rzekł, dopijając wino;
potem z westchnieniem podniósł się z miejsca. Mu­
siał wracać do swych obowiązków.
Laura została, żeby posłuchać orkiestry.
- Dzięki za kawę i wino - rzekła na pożegnanie.
- Buona sera, Laura - ukłonił się i odszedł.
- Dobranoc - odpowiedziała i z lekkim rozbawie­
niem patrzyła, jak odchodził.
Domenico Chiesa miał w sobie jakąś typową dla
włoskich mężczyzn butną arogancję; zdążyła to już
zaobserwować. Jednak nie odbierało mu to wrodzo­
nego czaru i wdzięku.
Wezwała kelnera, bo zgubiła gdzieś swój rachunek.
- // conto, per favore? - zapytała.
- Scusa? - Kelner był zdziwiony.
Myślała, że nie zrozumiał, przeszła więc na an­
gielski, lecz okazało się, że rachunek został już
w całości zapłacony.
Zaskoczona, dała kelnerowi napiwek i powoli
pomaszerowała w kierunku swego hotelu.
Następnego dnia obudziła się wcześnie i wpat­
rując się w plamy słońca na ciemnych belkach sufitu,
nie bardzo mogła sobie przypomnieć, gdzie się znaj­
duje. Naraz się uśmiechnęła. W Wenecji! Wyskoczy­
ła z łóżka i przeciągnęła się błogo, patrząc na wspa­
niały widok za oknem.
Przede wszystkim musiała pomyśleć o śniadaniu.
To, co zjadła poprzedniego wieczoru, z trudem mog­
łoby udawać kolację, a głód dawał już o sobie znać.
Miała wyrzuty sumienia, że Domenico za nią
zapłacił, z drugiej strony jednak, jego wygląd wska­
zywał, że dobrze zarabia, więc z pewnością było go
na to stać. Może zresztą działał w imieniu Lorenza
Forli i miał na to fundusze?
Zeszła na dół w dżinsach i białej koszulce; zapyta­
ła signorę Rossi, gdzie najlepiej iść na śniadanie
i zaraz znalazła mały, przytulny bar. Zamówiła kawę
i croissanta z migdałami. Jedząc, pilnie studiowała
swój przewodnik. Postanowiła, że pochodzi po skle­
pach i rozejrzy się po stoiskach z pamiątkami, bo
musiała przecież kupić jakieś prezenty. Podchodziła
do tego metodycznie, jej zasoby finansowe były dość
ograniczone.
Przedpołudnie okazało się wyczerpujące. Wraca­
jąc, zjadła coś na stojąco w jakimś barze, bo prze­
czytała w przewodniku, że wtedy mniej się płaci, niż
siedząc przy stoliku. Po powrocie do hotelu nie miała
już siły na nic, wzięła więc prysznic i położyła się
z książką.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin