Steven Saylor-Roma Sub Rosa - 09 -Ostatnio widziany w Massilli.pdf

(2328 KB) Pobierz
804163713.003.png
STEVEN SAYLOR
Cykl ROMA SUB ROSA

tom 9
O STATNIO WIDZIANY W M ASSILII
Księgozbiór DiGG
2012
804163713.004.png 804163713.005.png
bi tu es colere mores Massiliensis postulas?
Nunc tu si vis subigitare me, probast occasio.
Plaut, Casina (963-964)
804163713.006.png

ROZDZIAŁ 1
zyste szaleństwo! - burknąłem pod nosem. - Przeczuwałem, Dawusie, że
nie powinniśmy zjeżdżać z drogi. To mi dopiero skrót!
- Ale, teściu, słyszałeś, co mówił ten gość w tawernie. Droga do Massilii jest
niebezpieczna. Massylczycy tkwią zamknięci w mieście, a wojska Cezara są
zbyt zajęte obleganiem, by zawracać sobie głowę patrolowaniem dróg. Galijscy
bandyci zupełnie się rozzuchwalili i napadają na każdego podróżnego.
- Przydałby się nam teraz jakiś galijski bandyta. Przynajmniej wskazałby
nam kierunek.
Topografia okolicy rzeczywiście mogła przyprawić o ból głowy. Stopniowo
zapuszczaliśmy się w długą i wąską dolinę, której urwiste zbocza
niedostrzegalnie rosły po obu stronach jak z wolna unoszące głowy kamienne
olbrzymy, a teraz znaleźliśmy się otoczeni zewsząd niemal pionowymi
ścianami bladych wapiennych skał. Środkiem doliny wił się strumyk, teraz,
pod koniec długiego i suchego lata, niemal doszczętnie wyschnięty. Jego
kamieniste brzegi porastały niskie drzewa. Nasze konie stąpały ostrożnie
między ostrymi kamieniami i poskręcanymi dziwacznie korzeniami grubości
męskiego ramienia. Posuwaliśmy się naprzód bardzo powoli.
Tego ranka wcześnie wyruszyliśmy z tawerny i za radą gospodarza szybko
porzuciliśmy płaską, szeroką, precyzyjnie ułożoną rzymską drogę. Powiedział
nam, że dopóki będziemy się trzymać kierunku południowego i jechać po
prostu w dół, ku morzu, nie możemy nie trafić do Massilii. Zwłaszcza że tylu
wokół niej żołnierzy Cezara. Teraz jednak, kiedy słońce zaczynało się chować
za zachodnią ścianę doliny, powoli nabierałem podejrzenia, że facet zrobił nam
brzydki kawał. Cienie między głazami robiły się coraz głębsze, a korzenie
drzew, dziko rozrzucone po skalistym podłożu, zdawały się żyć własnym
życiem. Coraz częściej miałem wrażenie, że kątem oka widzę splątane gromady
węży wijących się wśród skał. Konie najwyraźniej miały to samo złudzenie,
gdyż raz po raz parskały, wierzgały, a nawet usiłowały atakować korzenie
kopytami.
Nie wiedząc, jakim sposobem znaleźliśmy się w tej dolinie, tym bardziej nie
potrafiłem powiedzieć, jak z niej wyjechać. Próbowałem się zorientować w
terenie (i w ten sposób dodać sobie ducha) - słońce zniknęło za urwiskiem po
naszej prawej ręce, dolina więc prowadzi nas na południe. Jedziemy w dół
strumyka, a zatem, prawdopodobnie, ku morzu. Na południe i w stronę morza,
- C
804163713.001.png
czyli dokładnie według wskazówek karczmarza. Ale gdzie, na Hades, jesteśmy?
Gdzie jest Massilia i obozująca pod nią armia Cezara? I jak mamy się wydostać
z tego kamiennego jaru? Najwyższe partie wschodniej ściany wąwozu
oświetlało teraz zachodzące słońce, barwiąc ich kredową biel krwistą
czerwienią. Odbity blask aż mnie oślepiał. Kiedy przymknąłem oczy, cienie
wokół nas wydały mi się jeszcze głębsze, a szemrząca po kamieniach woda
przybrała czarny kolor. Przez dolinę niosło się tchnienie ciepłego wiatru.
Obraz i dźwięki stały się niepewne i nierzeczywiste; w szumie liści słyszałem
ludzkie sapanie lub syk węży. Wśród skał zaczęły majaczyć dziwne zjawy:
wykrzywione twarze, poskręcane ciała, dziwaczne postacie, które równie
szybko się rozpływały. Pomimo ciepłego powiewu poczułem dreszcz. Jadący
obok mnie Dawus pogwizdywał melodię, którą poprzedniego wieczoru
śpiewał w tawernie wędrowny galijski pieśniarz. Po raz kolejny w ciągu
dwudziestu jeden dni naszej podróży z Rzymu zacząłem się zastanawiać, czy
mój niewzruszony zięć rzeczywiście nie czuje ani trochę strachu, czy po prostu
brak mu wyobraźni.
Nagle aż się wzdrygnąłem. Musiałem też ściągnąć wodze i wydać jakiś
okrzyk, ponieważ mój koń stanął jak wryty, a Dawus błyskawicznie dobył
miecza.
- Co się stało, teściu?
- Nic... - Zamrugałem, z lekka oszołomiony.
- Ale przecież...
- Nic się nie stało. Tylko... - Patrzyłem w mrok zalegający między głazami i
nisko zwisającymi gałęziami. Tam, wśród ulotnych zjaw i cieni, chyba ujrzałem
prawdziwą ludzką twarz i wpatrzone we mnie oczy. Oczy, które rozpoznałem...
- Co tam widziałeś, teściu?
- Wydawało mi się, że widzę człowieka.
Dawus wytężył wzrok, usiłując przebić ciemność.
- Bandytę? - spytał.
- Nie. Kogoś, kogo kiedyś znałem. Ale to byłoby... niemożliwe.
- Kto to był?
- Nazywał się Katylina.
- Ten buntownik? Ale przecież go zabito tak dawno temu! Byłem wtedy
jeszcze chłopcem.
- Nie tak znowu dawno, raptem trzynaście lat. - Westchnąłem. - Ale masz
rację. Katylina zginął w bitwie. Sam widziałem jego głowę... zatkniętą na tyce
przed namiotem wodza, który go pokonał.
- No, to nie mogłeś go widzieć tu dzisiaj, prawda? - W głosie Dawusa
zabrzmiała nutka niepewności.
- Oczywiście, że nie. Wieczorne światło, cienie liści na kamieniach,
wyobraźnia starego człowieka... - Odchrząknąłem. - Wiele o nim myślałem
804163713.002.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin