D071. Delacorte Shawna - Nie ma odwrotu.pdf

(445 KB) Pobierz
14431760 UNPDF
ROZDZIAŁ PIERWSZY
- Nasz pan Danforth to chyba niezły balownik, pośliznął się na korku od szampana i' zleciał na łeb
na szyję ze schodów we własnym domu. - Sara spojrzała na kartę choroby pacjenta. - Lewa noga
złamana w dwóch miejscach, trzy żebra pęknięte, zwichnięte ramię, liczne zadrapania i skaleczenia
oraz rana głowy, która spowodowała utratę wzroku.
Sara J ane Morrison siedziała przy biurku Elizabeth Cameron. Jej włosy jak zwykle upięte były w
ciasny kok. Na jasnej delikatnej twarzy nie było ani śladu makijażu. Skończywszy czytać, odłożyła
historię choroby na biurko, obok swych okularów, i spojrzała na Elizabeth.
- Czy utrata wzroku jest trwała? - zapytała.
- Walter uważa, że jest pięćdziesiąt procent szans, aby pacjent znowu widział bez interwencji
chirurga. Chce poczekać jeszcze trzy miesiące. Potem ewentualnie zdecyduje się na operację, ale to
bardzo ryzykowne. Nie należy się spieszyć. Ja nadal będę odbywała z nim cotygodniowe sesje
terapeutyczne, ale największa robota przypadnie tobie. To ty będziesz z chorym cały czas.
- Masz jakieś pojęcie, jak długo to może potrwać?
- Trudno powiedzieć. Jeśli uda nam się przebić przez skorupę jego milczącego uporu i skłonić go
do konstruktywnej współpracy, może tylko tydzień. W przeciwnym razie ...
- Rozumiem. - Sara skinęła głową. - Kim on jest z zawodu?
- Architektem i to chyba całkiem niezłym. Jak na swoje trzydzieści cztery lata odniósł ogromny
sukces.
- O la la! - Sara zmarszczyła nos i wykrzywiła twarz w bolesnym grymasie. - Przecież wzrok jest
niezbędny do wykonywania tego zawodu. Założę się, że dla niego w ogóle jest niezbędny do życia
- przystojni znajomi, najmodniejsze, szyte na miarę, ubrania, rozrywki w rodzaju tenisa czy
żeglarstwa ... Jego dom to też pewnie istne cacko. I miałby już nigdy tego nie zobaczyć ... Ależ
musi 9Yć wściekły.
- Owszem. I bardzo sfrustrowany. To ogromnie energiczny człowiek, przywykły do podejmowania
decyzji i odpowiedzialności za wszystko, co się wokół niego dzieje. Nie zdziw się, że będzie z tobą
walczył i nie licz na współpr3;cę z jego strony.
- No cóż - rzekła Sara wstając i wygładzając swą kilka numerów za dużą koszulę - wygląda na to,
że czeka mnie ciężka robota.
Sara wjechała pontonowym mostem na wyspę Mercer i bez kłopotu, na południowym jej krańcu,
znalazła poszukiwany adres. Ukryty wśród drzew nad brzegiem jeziora duży dom zdawał się
wtapiać w tło. Budowniczy nie zrównał terenu i pozostawił stare drzewa. Dziewczyna zauważyła
także baterie słoneczne i liczne okna, również w dachu.
Podjechała na półkolisty podjazd i z walizką w ręku podeszła do masywnych podwójnych drzwi.
Stała w nich tęga kobieta pod sześćdziesiątkę.
- Witam, panno Morrison. - Uśmiechnęła się i wytarła ręce w fartuch. .:... Doktor Cameron uprze-
dzała, że przyjedzie pani dziś rano. Jestem Edith Haggarty, gospodyni i kucharka pana Danfortha.
- Nie wiedziałam - zdziwiła się Sara. - Myślałam, że pan Danforth mieszka sam. Ja ...
- Ależ tak, wszystko się zgadza - mówiła Edith, prowadząc Sarę do holu. - Ja przychodzę tu tylko
dwa razy w tygodniu, by posprzątać i coś ugotować. W ten sposób jestem pewna, że przynajmniej
od czasu do czasu pan Danforth zje coś porządnego - dodała konspiracyjnym szeptem. - On tak
ciężko pracuje. Kiedy jest zajęty, żywi się tylko pizzą czy podobnym paskudztwem, które
przynoszą mu z restauracji. Oczywiście, teraz wszystko będzie inaczej. - W oczach Edith pojawiły
się łzy. - Jak to się skończy? Czy odzyska wzrok?
Sarze spodobała się ta szczera serdeczna kobieta.
Była najwyraźniej bardzo oddana swemu chlebodawcy. To dobrze świadczyło o panu Danforcie.
- Myślę, że wszystko będzie dobrze. - Sara uśmiechnęła się uspokajająco. - Lekarze są pełni
nadziei. I proszę do JPnie mówić po imieniu.
Na twa&; starszej kobiety pojawiła się ulga.
- Chodźmy, pokażę ci twój pokój, zanim pojawi się pan Danforth. Nie znosi bałaganu. Wszystko
musi być zawsze na swoim miejscu.
- Naprawdę? To znakomicie ułatwi mi pracę. Szczególaie teraz wszystko musi mieć swoje miejsce.
Nie tylko meble, ale i drobne przedmioty: koszule w szafie, skarpetki w szufladach, talerze w
szafkach i jedzenie w lodówce.
Edith zaprowadziła Sarę do dużego jasnego pokoju gościnnego. Wnętrze było umeblowane ze
smakiem, miało osobną łazienkę i wyjście na taras. Wyglądało jednak jak z innych czasów, z innej
epoki. Sara czuła się w nim niespokojnie, było tu coś zmysłowego, tyle różnych kształtów i woni.
Antyczne łóżko z baldachimem przykryte było koronkową kapą, poduszki i kołdra także ozdobione
koronką. Wszystko w delikatnych przytłumionych barwach; odrobinę mocniejszych niż pastelowe.
W malutkich antycznych wazach leżały pachnące saszetki i suszone płatki kwiatów.
Na ścianach wisiały fotografie w kolorze sepii, celowo przycjemnione i oprawione w stare ramki.
Zdjęcia w większości przedstawiały w rozproszonym świetle nagie kobiety w plenerze. Jedno z
nich, wiszące naprzeciwko łóżka, ukazywało młodą parę kąpiącą się nago w jeziorze. Była to
jedyna fotografia przedstawiająca więcej niż jedną osobę.
Sara spojrzała na zegarek i przyspieszyła rozpakowywanie. Wacie zjawi się za trzy godzinr . Akurat
wystarczy, by rozejrzeć się po domu.
.
Wade Danforth siedział niedbale na krześle naprzeciwko doktora Waltera McKendricka. Miał przy
sobie laskę, ostatnie. wspomnienie po złamanej nodze. Jego złotobrązowe włosy były potargane,
mi twarzy widniał czterodniowy zarost, ale nawet ponura, zgnębiona mina nie była w stanie ukryć
doskonałych, znakomicie wyrzeźbionych rysów. Zielone oczy patrzyły martwo w przestrzeń.
Lekarz zajrzał do karty choroby.
- A więc ortopeda już wypuścił pana z rąk. Wkrótce i ta laska nie będzie panu potrzebna.
- To wspaniale, doktorze. - Wade zacisnął usta.
- Będę ją mógł zamienić na białą. A może powinienem sprawić sobie psa przewodnika?
- Panie Wade, po co do tego wracać. Mówiłem panu, że jest ogromn8.t szansa na odzyskanie
wzroku. Musimy tylko trochę poczekać. Jeśli nie będzie poprawy, rozważymy inne możliwości.
- Cholera jasna! - Wade z furią chwycił laskę i rzucił ją na biurko lekarza. - Mam dość tego
protekcjonalnego tonu!
W gabinecie na chwilę zapadła cisza. Doktor z uwagą przyglądał się swemu wybuchowemu
pacjentowi. Później wziął słuchawkę i odezwał się swYm zawodowo opanowanym tonem:
- Proszę przysłać do mnie doktor Cameron.
Po paru minutach w gabinecie zjawiła się wysoka kobieta pod pięćdziesiątkę. Elizabeth Camero n
była szpitalnym psych0logiem i pomagała doktorowi McKendrickowi znaleźć sposób na przypadek
Wade'a. Odbyła już z chorym kilka spotkań, które w swym raporcie określiła jako "niezbyt
produktywne z powodu totalnego braku współpracy ze strony pacjenta" .
- Dzień dobry; Wade.
W odpowiedzi Wade tylko coś wymamrotał.
- Dzień dobry, doktorze. - Elizabeth zwróciła się do lekarza. - Chciał mnie pan widzieć?
- Tak, doktor Cameron. Chciałem, by przedstawiła pani Wade'owi przebieg dalszej terapii.
Zwalniamy go dziś po południu.
- Wszystko pięknie - przerwał im kwaśno Wade.
- Mówcie dalej o mnie, jakby mnie tu wcale nie było. Skoro was nie widzę, to i pewnie nie słyszę,
co?
- Pomogła ci ta mała awanturka? - zapytała z zawodowym spokojem doktor Cameron.
- A owszem.
- To dobrze. Jeśli nie masz nic przeciwko temu, przejdziemy do rzeczy. Twoja firma
ubezpieczeniowa, w porozumieniu ze mną, sfinansuje osobę, która przez pewien czas będzie cię
uczyć i przystosowywać do ...
- Finansujecie mi niańkę?! - wrzasnął z niedowierzaniem Wade. - żeby mnie ubierała, karmiła i
prowadziła za rączkę, bym nie wpadał na własne meble i nie wsadzał palca do kontaktu - dodał i
wściekły wybiegł z gabinetu.
Lekarze wrócili do rozmowy.
- Poszło lepiej, niż myślałam .. To niesamOWicIe sfrustrowany człowiek. Sara będzie miała pełne
ręce roboty.
- Myślisz, że da sobie radę? Jest taka młoda. Ktoś starszy i bardziej doświadczony chyba lepiej by
tu pasował.
- Nie bój się, Sara jest znakomita. Co z tego, że ma tylko dwadzieścia dziewięć lat, skoro już nie z
takimi dawała sobie radę. Tu potrzebny jest ktoś równie twardy i uparty jak Wade. Będzie musiała
wykazać cierpliwość i zdecydowanie, współczuć mu, ale bez okazywania litości.
Walter zauważył, jak ciepło doktor Cameron opowiada o swej młodej pracownicy.
- Długo ją znasz, prawda?
- Sarę Jane Morrison poznałam dziesięć lat temu - odparła z uśmiechem Elizabeth. - Miała
dziewiętnaście lat, była w Seattle od miesiąca i żyła z dnia na dzień, szukając mieszkania i stałej
pracy. Pracowała już na dwóch tymczasowych półetatach w jakichś restauracjach i przyszła do
szpitala, szukając trzeciego zajęcia. Przez pomyłkę weszła do mojego gabinetu.
Miała okropne dzieciństwo. Rodzice bez przerwy powtarzali jej, jaka jest pospolita, zwyczajna i
niezdarna, że nic z niej nie będzie. W wieku siedemnastu lat, Zaraz po skończeniu liceum, zmusili
ją do .małżeństwa z pięćdziesięcioletnim rolnikiem, któremu potrzebna była młoda żona. Chciał
synów do roboty. Powiedzieli jej, że musi się zgodzić, bo przecież nic nie umie i nic lepszego już
jej się nie trafi. Dali jej aż za jasno do Żrozumienia, że nie mają zamiaru jej dłużej utrzymywać.
- Takich ludzi... - Walter McKendrick tylko pokręcił głową ze zdumienia. - Ta Sara musi być silna i
zdecydowana, że udało jej się wybrnąć z takiej sytuacji i zrobić coś ze swoim życiem.
- Dokładnie. I właśnie dlatego da sobie radę z Wade'em. Lubi trudne sytuacje i umie wygrywać.
Zna i rozumie złość i frustrację targające Wade'em.
Ona była taka sama, kiedy tu zaczynała. Zmusi Wade'a, by się nie poddawał. Nie jest łatwo
walczyć, kiedy rozpadło się całe twoje życie. Czasami potrzebna jest pomoc kogoś obcego, coś
więcej niż troska rodziny i przyjaciół. Potrzebny jest ktoś, kto spojrzy na sytuację z dystansu, ale
równocześnie zrozumie to, co się w poszkodowanym dzieje, co kryje się pod zewnętrznymi
objawami.
- Chodźmy, pani doktor. - Walter wstał i podszedł do Elizabeth. - Postawię ci filiżankę tego, co
nasza stołówka uparcie nazywa kawą. Ktoś powinien to w końcu wziąć (lo laboratorium i zbadać.
Chociaż może lepiej nie - dodał po chwili zastanowienia. - Czasem lepiej nie wiedzieć.
- Z przyjemnością, panie doktorze - odparła z uśmiechem Elizabeth.
- Jak Sara znalazła się sama w Seattle? - zapytał Walter w drodze do windy.
- Po roku nadal nie była w ciąży, więc "uroczy mąż" wyrzucił ją z domu. Pojechała do Montany,
potem do Colorado i w końcu wylądowała w Seattle. Znalazłam jej przyzwoite mieszkanie, przez
dwa lata pracowałam z nią' w grupach terapeutycznych i przygotowywałam do jej obecnego
zajęcia. Była bardzo pojętna, chętna i szybko się uczyła. .
Walter był szczerze zainteresowany Sarą. Widywał ją wielokrotnie, ale właściwie nic o niej nie
wiedział. - I wtedy namówiłaś ją na pracę z niewidomymi?
- To nie ja. T o była jej własna decyzja, wiążąca się zresztą z prze,szłością. Sara' wciąż uważa, że
jest brzydka. Pracę z niewidomymi uznała za znakomite rozwiązanie - nie widzą jej, nie grozi jej
więc upokorzenie czy niechęć z ich strony. Ma dość pewności siebie, by być znakomitą pracownicą,
ale za mało, by czuć się kobietą. Mogę się tylko domyślać, przez jakie piekło przeszła z tym
draniem. - W głosie Elizabeth słychać było złość. - Jej wspomnienia są wciąż tak bolesne, że przez
dwa lata terapii nie udało mi się rozbić skorupy, w której się zamknęła. Może gdybyśmy miały
więcej czasu ... ale Sara już dłużej nie chciała. Na razie bolesne wspomnienia są silniejsże. Do dziś
robi się czerwona, kiedy ktoś powie coś o seksie czy w ogóle o jakichkolwiek bliskich stosunkach
między mężczyzną a kobietą:Dotykałyśmy tego tematu w naszych rozmowach, drzwi zostały już
nieco uchylone, więc jest nadzieja, że ona podświadomie nadal nad tym pracuje. Walter
McKendrick kiwnął głową.
- Może kiedyś spotka jakiegoś porządnego młodego człowieka, któremu naprawdę będzie na niej
zależało, który będzie na tyle dojrzały i inteligentny, by wiedzieć, że zewnętrzne piękno nie jest
najważniejsze, który powoli zdobędzie jej miłość i zaufanie.
Winda zatrzymała się na parterze i Elizabeth z Walterem ruszyli ku stołówce.
- Sara nie jest brzydka. Ona po prostu celowo ukrywa się pod tymi bezksztahnymi ubraniami i
kokiem starej panny. Moim zdaniem robi to po to, by zniechęcić ewentualnego wielbiciela. No i
jeszcze te okulary w grubej oprawie. - Elizabeth konspiracyjnie nachyliła się do Waltera. - To
zwykłe szkło. Sara ma znakomity wzrok. Okulary to jeszcze jedna bariera między nią a światem
zewnętrznym. - Lekarka potrząsnęła głową z rezygnacją. - Sara to wielka zagadka, ale bez
wątpienia odpowiednią osoba do tej pracy.
Sara uznała, że jeśli ma pomóc Wade'owi poruszać się po domu, musi najpierw sama dobrze go
poznać. Zaczęła . od drzwi wejściowych. Hol był wysoki, otoczony galerią z drzwiami do pokoi na
pierwszym piętrze. W.salonie potwierdziły się jej obawy - wzrok rzeczywiście był niezbędny
Wade'owi do życia. Pokój był pięknie i bogato urządzony - z ogromnym kominkiem z naturalnego
kamienia, figurkami z kryształu i lampami Tiffany'ego. To o takich wnętrzach ludzie mówią -
musisz to sam zobaczyć.
Na parterze był też stołowy oraz kuchnia z aneksem jadalnym. Duże drzwi balkonowe wychodziły
na taras, . na którym zainstalowano wannę.
Sara weszła po zewnętrznych schodach na górny taras. Przez chwilę podziwiała zapierający dech w
piersiach widok na jezioro Waszyngton, po czym przez drzwi balkonowe zajrzała do dużej sypialni
i pracowni z deską kreślarską i licznymi półkami. Na szczycie schodów zatrzymała się na chwilę i
spojrzała w dół. To tu zdarzył się wypadek Wade'a.
Zeszła na dół zewnętrznymi schodami i w towarzystwie Edith obejrzała resztę parteru. Oprócz jej
pokoju był tam jeszcze jeden pokój gościnny, gabinet, łazienka, pralnia, za kuchnią pomieszczenia
dla służby i drzwi do garażu. Z dolnego tarasu schodziło się pomostem wprost do małej zatoczki, w
której zacumowany był jacht.
- T o pewnie jacht pana Danfortha? - z niepokojem zapytała Sara.
- O tak. Pan Danforth wprost go uwielbia. Usłyszawszy to Sara na moment zamknęła oczy.
Tego się obawiała ...
Edith wróciła do swych zajęć w kuchni, Sara zaś ruszyła na zwiedzanie piętra.
Wolno przeszła przez sypialnię i pracownię Wade'a.
To właśnie miejsce mogło jej powiedzieć o nim więcej niż cały dom. Tu naprawdę mieszkał i
pracował. Tu była jego samotnia.
Pracownia była jasno oświetlona oknami w dachu.
Na ścianach wisiały zdjęcia, liczne nagrody i dyplomy. Sara przyjrzała się im uważnie. Zdjęcia
przedstawiały domy, które zaprojektował. Nagrody i dyplomy wychwalały jego dokonania - troskę
o środowisko, wykorzystanie energii słonecznej i warunków naturalnych. Pasja i oddanie, z jakimi
Wade podchodził do swojej pracy, były oczywiste.
Na desce kreślarskiej leżał jakiś rozpoczęty projekt.
N a półkach stały książki z dziedziny architektury, sztuki i ochrony środowiska.
W drzwiach do sypialni Sara na moment przystanęła. Przeszył ją jakiś dziwny dreszcz. Wszędzie
czuło się obecność Wade'a. Pokój był męski, a mimo to delikatny i ciepły. Z każdego kąta
promieniowała niewątpliwie męska zmysłowość.
Na toaletce, odbijając się w lustrze, stała trzydziestocentymetrowa szklana statuetka, wyobrażająca
postać kobiety. Na ścianach wisiały liczne szkice i kilka obrazów, zarówno oryginały, jak i
reprodukcje.
Jeden szkic szczególnie przyciągał wzrok. Przedstawiał dwa splecione w uścisku ciała. Sara
podeszła bliżej. Dopiero wtedy zobaczyła nie tylko, że szkic przedstawia kobietę i mężczyznę, ale
także, co robią.
Szybko odwróciła wzrok. Z zakłopotania serce waliło jej jak młotem. Była pewna, że zaczerwieniła
się jak burak. Wiedziała, że ludzie często uważają nagość za sztukę, czego wyrazem mogły być na
przykład fotografie w pokoju, w którym miała zamieszkać. Ale to ... ta para ze szkicu ... oni się po
prostu ...
Jakaś dziwna ciekawość kazała jej otworzyć oczy. Jeszcze raz spojrzała na szkic. Nie było w nim
właściwie nic wulgarnego, raczej tylko zmysłowość. Sara rozejrzała się znów po pokoju. Szkic
zdawał się stanowić kulminację wszystkich nastrojów, jakie przepełniały tę sypialnię. Wade
Danforth musi być bardzo zmysłowym mężczyzną, i to w ścisłym znaczeniu tego słowa.
Sara znowu poczuła się dziwnie. Jeszcze nie spotkała swego pacjenta, a już tak na nią działał -
była zdenerwowana i niespokojna. I był to niepokój, jakiego jeszcze nigdy nie doświadczyła i nie
rozumiała.
Znów spojrzała na szkic i posmutniała. Przez moment zazdrościła ludziom, którzy potrafią czuć
się tak swobodnie i akceptować własne ciało, którzy przeżywają rzeczy, o których ona mogła
tylko czytać, a których nigdy nie doświadczy.
Myślami cofnęła się dwanaście lat, do czasów, które mogla tylko nazwać piekłem na ziemi.
Poczuła, jak krew odpływa jej z twarzy. Drżała i w gardle jej zaschło.
Cóż niezwykłego jest w tym pokoju, że wywołał w niej takie straszne wspomnienia? Nieśmiało
wyciągnęła rękę i dotknęła kapy na łóżku. Znowu zadrżała i szybko cofnęła się.
Co jest takiego w tym mężczyźnie, którego przecież nawet jeszcze nie widziała, że nie tylko
wywołał bolesne wspomnienia, ale i sprawił, że poczuła także coś innego, czego sama nie potrafiła
określić?
Sara przystanęła na szczycie schodów i spojrzała w dół na salon. "Praktycznym okiem omiotła
wnętrze i nagle uświadomiła sobie, że jedynymi naprawdę seksualnymi przedmiotami w całym
domu są fotografie w pokoju gościnnym i ten szkic w sypialni. Poza tym wszystko jest w
znakomitym guście. To dziwne. Może Edith coś tu wyjaśni.
Usłyszawszy pytanie Sary, Edith Haggarty wybuchnęła serdecznym śmiechem.
- Nie gniewaj się, Saro. Ja tylko tak. Po prostu te rzeczy są w domu już tak długo, że nie zwracam
na nie uwagi. T e zdjęcia w pokoju gościnnym, to miał być żart.
- Żart? - zdziwiła się Sara.
- Pan Danforth miał ciotkę, starą pannę, szalenie zasadniczą. Zawsze miała o coś do niego
pretensje. Kiedy przyjechała tu do Seattle w odwiedziny, kupił te fotografie i powiesił w pokoju
gościnnym. Ciotka była tak zaszokowana, kiedy zobaczyła te nagie postacie, że wyjechała po
dwóch dniach, zamiast po tygodniu. Szczególnie obrażona poczuła się fotografią wiszącą
naprzeciwko łóżka, tą z kobietą i mężczyzną. Pan Danforth specjalnie tak ją powiesił, żeby była
pierwszą rzeczą, którą zobaczy po obudzeniu i ostatnią przed zaśnięciem. Przed wyjazdem zdążyła
jeszcze powiedzieć, że naga kobieta nie jest widokiem właściwym dla oczu kogoś tak młodego jak
on oraz że fakt, iż kobieta i mężczyzna pozują nago do fotografii, jest- grzechem przeciwko
moralności i przyzwoitości.
Sara wraz z Edith parsknęły śmiechem, wyobraziwszy sobie tę rozwścieczoną kobietę.
- A ten dziwny rysunek w sypialni?
- Ach, to. To oryginalny rysunek piórkiem wykonany przez Aberdeena, wiesz, tego, który miał tę
ogromną wystawę. Zdaje się, że jest bardzo cenny. Aberdeen jest przyjacielem pana Danfortha.
Kiedyś był tu na przyjęciu i stworzył ten szkic. Pan Danforth kazał go oprawić i powiesił nad
barkiem w salonie. Powiedział, że to współczesna wersja obrazów, jakie dawniej wisiały nad barem
w saloonach. Jego obecna przyjaciółka nie przepada za nim, więc wyniósł go do sypialni. Ona
chyba po prostu była o ten rysunek zazdrosna. Ciekawe, jak znosi go w sypialni ... - Edith urwała,
uświadomiwszy sobie, że zdradza przecież prywatne tajemnice swego chlebodawcy.
Sara zaczerwieniła się, usłyszawszy tę aluzję.
- Powiedziałaś "jego obecna przyjaciółka" ... Jak często pan Danforth je zmienia?
- Teraz już rzadziej, ale w poprzednim domu, po śmierci żony ...
- Jego żona nie żyje? - zdziwiła się Sara.
_ Niestety. To było straszne. Zaledwie w rok po ślubie Julia, tak miała na imię pani Danforth,
zginęła w wypadku samochodowym. Oboje byli tacy młodzi. On właśnie kończył studia. Myślę,
że właśnie dlatego tak dużo pracował, żeby zapomnieć. Po roku zaczęły pojawiać się kobiety, w
dzień i w nocy, jedna za drugą. Praca jednak zawsze była dla niego najważniejsza. Z obecną
przyjaciółką jest od kilku miesięcy. To chyba rekord. Ma pewnie dość kawalerskiego życia i
chętnie by się ustatkował. Musi tylko znaleźć odpowiednią kobietę·
Zgłoś jeśli naruszono regulamin