IV
RELACJE BLISKICH ZE ŚMIERCI, SPOTKANIA Z BOGIEM I JEGO MIŁOSIERDZIEM
O CIOCI ALI
27—28 VII 1967. Mówi Matka o swojej stryjecznej siostrze i najbliższej przyjaciółce. Obie pochodziły z rodzin katolickich, pielęgnujących wszelkie tradycje narodowe i religijne, ale praktycznie obojętnych religijnie, jak cała prawie inteligencja polska z przełomu XIX i XX wieku. Matka i ciotka jako pierwsze w rodzinie zaczęły szukać zbliżenia do Boga (starsza siostra Aliny, Jadwiga, dołączyła do nich później). W nawróceniu pomógł im ks. Detkens. Ciocia Ala była bardzo piękna. Życie miała wyjątkowo ciężkie, ale miała w sobie ogromny spokój i radość wewnętrzną. Każdy w chwilach ciężkich szukał u niej oparcia. Moja Matka (która własnych zalet w ogóle nie zauważała) uwielbiała ją. Ciotka zmarła nagle na serce, podczas pobytu w szpitalu.
— Chciałabym ci powiedzieć o cioci Ali. Otóż my wiemy, kiedy kto do nas ma przyjść (jeśli jest to ktoś nam bliski). Czekamy a często wychodzimy naprzeciw. Tak było i tym razem. Ciocia była witana i przyjęta jak królowa. Chciałabym, aby tylu ludzi chciało wyrazić ci wdzięczność w tym momencie, ilu — cioci.
U nas nazywa się ten dzień Narodzinami, Przybyciem, Spotkaniem. Nie wiesz nawet, z jakim utęsknieniem czeka rodzina, wszyscy najbliżsi, chcący przyspieszyć tę chwilę, aby nareszcie być razem. Jak dobrze jest mieć tu tylu przyjaciół!
Alina była zupełnie przygotowana i przeszła granicę bez bólu, bez lęku ani niepokoju. Szła do siebie, do domu, do bliskich i drogich sobie, nic dziwnego, że z radością zrzuciła ciało. To jest moment, córeczko, sekunda, to nie boli, o ile człowiek nie trzyma się kurczowo ciała i nie opiera się, a Ala miała taką pomoc i tyle miłości ją otaczało, że wbiegła po prostu w nasz świat. Jest szczęśliwa nieskończenie; zasłużyła sobie na miłość i szczęście, które ją otaczają.
Ala jest i będzie z nami (...). Mogę być z nią w każdej chwili, a i ona może być z każdym z nas. Teraz jest tu przy tobie. Prosi, żebyś nigdy nie płakała, a jeśli zatęsknisz, wołaj ją po prostu. Mówi do ciebie:
„Moje Kochanie Drogie! Jak mi dobrze! Dziękuj Jezusowi za Jego miłość do mnie! Tylko to; nic mi nie trzeba. To wy proście; powiedz wszystkim — pomogę. On jest taki dobry, że nie odmawia nam, gdy prosimy. Kochanie, wszystkie moje sny nie oddają nawet w przybliżeniu tej pełni miłości, w której tu żyjemy. Jakie szczęście, piękno, rozmach! Jaka swoboda! Szczęście, szczęście, szczęście! Nigdy nie potrafimy oddać Mu Jego miłości!"
Jak myślisz, czy ktoś w takiej chwili ma ochotę zajmować się sprawami pogrzebu, oglądać swoje ciało, wszystkie zabiegi, ceremonie urzędowe? Jeżeli coś odciąga i mąci radość, to rozpacz i ból żyjących. Trzeba wtedy pamiętać, że dla zmarłego — to święto, nowy świat, świadomość własnej nieśmiertelności i niezniszczalności.
— Przecież nie dla każdego?
— Naturalnie, że nie dla wszystkich. Są tacy, którzy długo nie wierzą, że „umarli" — myślą, że śpią. Gorzej, są tacy, którzy w ogóle nie wierzą w życie po śmierci i z uporem zaprzeczają mu, tak że sami pogrążeni są w mroku i niewiedzy, i wegetują, a nie żyją, bo własne ich myśli, ponure i złe, odgradzają ich od wszelkiej pomocy. To, z czym przyszli, otacza ich i nadal; dlatego tak ważny jest moment śmierci. Lęk, złość, nienawiść czy własne uprzedzenia otaczają takiego człowieka, a jeśli nie miał w sobie wcale miłości, skazany jest na pozostawanie z sobą samym bez pomocy. Trzeba bardzo prosić za takich nieszczęśliwych. Wujek Stefan (mąż jednej z ciotek, naukowiec, „europejczyk", mason, człowiek cyniczny, traktujący ludzi wierzących z politowaniem) jest bardzo nieszczęśliwy.
— Czy jest z wami?
— Nie, z nami być nie może; tu trzeba kochać i chcieć kochać więcej. Dobre, życzliwe myśli pomagają zrozumieć, gdzie się jest i dlaczego — one kierują człowiekiem i rozpędzają mroki. Modlitwy to nic innego. Wspólne zbiorowe modlitwy mają ogromną siłę — to wielka pomoc, dowód waszej miłości do tego, za kogo prosicie. Wasza miłość oręduje za takim biedakiem, a Pana naszego wzrusza wasza troska i wstawiennictwo. Jakże często daje się uprosić, zwłaszcza wtedy, kiedy proszą skrzywdzeni za tego, kto ich skrzywdził, a jeśli ofiara błaga o litość dla swego kata, przebaczając mu, może wyprosić niebo temu, kto się sam przez swoje zbrodnie potępił. Wtedy jest to prośba wspólna z Jezusem na krzyżu: „Ojcze, przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią", i Bóg wobec tej wspólnoty (z Jezusem) zawiesza swoją sprawiedliwość. Dla ofiary niesprawiedliwości lub zbrodni nie ma szybszej drogi do Serca Bożego, jak ta. Wielu jest takich męczenników w naszym narodzie i są naszą dumą i chwałą przed majestatem tronu Boga.
Jeżeli człowiek w życiu cokolwiek kochał bezinteresownie, ta miłość przyciąga doń podobnie kochających — wtedy już ma pomoc i opiekę. Wprowadzają go w swoje „koło" — koło wspólnej miłości — które powiększa się przez to i rośnie, a miłość tego „wprowadzonego" potęguje się ogromnie.
MARIANNA
9 XI 1969 r. Mówi Matka po otrzymaniu wiadomości o śmierci znajomej.
— O rodzinie i znajomych, tj. bliskich, wiemy, gdy mają tu przyjść i spotykają się zawsze z nami, o ile w ogóle zostaną dopuszczeni do naszego Życia. Ale, córeczko, znając dobroć i miłosierdzie Chrystusa, czyż można w to wątpić? Marianna jest szczęśliwa, że już „ma to poza sobą"; jest z mężem i rodziną. Przeżywa ogromnie spotkanie z całą rodziną. Na pogrzebie będzie obecna. Śmierć na serce jest tak łagodna, można powiedzieć naturalna, że takiej można życzyć każdemu; to przejście, którego się nie zauważa (fizycznie).
O śmierci
Widzicie, najważniejszą rzeczą jest nie sama chwila śmierci — która może być jednym momentem, jak u mnie, i później nie pamięta się go w ogóle — a przygotowanie człowieka do śmierci, jego dojrzałość, można powiedzieć gotowość. Natomiast w braku dojrzałości mieści się zarówno strach przed śmiercią, uleganie panice przed utratą ciała, zwierzęce pragnienie zatrzymania go — wtedy ciało stawia opór, bo człowiek zjednoczony z nim broni się przed zagładą, unicestwieniem, jak sądzi — broni się także świadomość człowieka. Człowiek boi się nieznanego, boi się też odpowiedzialności, spojrzenia prawdzie w oczy, spotkania ze sprawiedliwością, o ile szerzył zło.
Trzeba rozumieć nasz świat, swoją nieśmiertelność, swoją prawdziwą osobę — byt duchowy nie podlegający prawom materii, stosującym się jedynie do materii — rozumieć swoją niezależność od ciała. Poznali to ludzie, którzy w okresie wojny przeszli przez śledztwa, więzienia i obozy przezwyciężywszy wymagania „ciała", i ci nas łatwo zrozumieją, tak jak i wszyscy naprawdę wierzący. Kościół uczy nas prawdy, tłumaczy, przygotowuje; trzeba przyjąć prawdę. A ponadto trzeba po prostu żyć tak, jakby się miało umrzeć w każdej chwili — nie myśleć o tym, oddać swoje życie i śmierć w ręce Jezusa Chrystusa. Ja tak zrobiłam. Czyż On może zawieść czyjeś zaufanie?
Od urodzenia wiemy, że umrzeć musimy, a skoro nie rządziliśmy swoim urodzeniem się, nie możemy rządzić własną śmiercią.
— A samobójstwo?
— Samobójstwo jest przeciwstawieniem się (woli Boga), samowolnym dysponowaniem nie swoją własnością, i jako takie musi przynieść złe skutki dla danego człowieka.
Wracając do śmierci; jest ona zakończeniem egzaminu, a tylko egzaminujący wie, kiedy przestać pytać. Nasz „egzaminator" jest naszym Ojcem, Bratem i Przyjacielem. Zna nas i rozumie. Sam dał nam dla nas wybrane warunki, dlatego On wie, czego się po nas spodziewać. Nie należy się lękać. Ale jeśli człowiek „za życia" zrozumie, kim jest Chrystus — pokocha Go. Im więcej zrozumie, tym bardziej kocha. A dla kochającego nie istnieje strach —jest spotkanie się z Miłością. Szczęście, niewyobrażalne szczęście!
Kościół uczy nas tego i nic nie stoi na przeszkodzie istotom obdarzonym inteligencją, wyobraźnią, zdolnością logicznego wnioskowania w zrozumieniu sensu i celu naszego życia — nic oprócz egoizmu. Dlatego im dalej odejdziemy od egoistycznego sposobu użytkowania życia, tym dla nas lepiej, i temu służą na przykład zakony, a dla ludzi świeckich różnorodne służby jeżeli nie Bogu wprost, to społeczeństwu, narodowi, sztuce, wiedzy, prawdzie we wszystkich jej przejawach. Nie ma człowieka, który by nie znalazł służby sobie właściwej, gdyby tylko zechciał. Chodzi o wyrwanie się z poczwarki własnego egoizmu, który nie pozwala nam „rozwinąć skrzydeł". Trzeba stać się prawdziwie sobą. Dobrze, aby to następowało jak najwcześniej; wtedy człowiek może więcej pomóc innym. W przeciwnym wypadku jest pasożytem żerującym na wysiłkach i poświęceniu swoich bliźnich, sam nie dając nic, a zbierając — dla siebie. No cóż, przyjście tu w takim stanie jest wstydem, bo wszyscy wiemy, jakie kto miał możliwości.
„...TERAZ I W GODZINE ŚMIERCI"
8 II 1975 r. Matka odpowiada na pytanie pewnej osoby, jak można okazać miłość Maryi Pannie.
— Wszystkie swoje sprawy, każdy dzień i każdą chwilę niech ofiarowuje Maryi jako wyrównanie za wszystkie łaski otrzymane (...) i za zaoszczędzenie jej wielu ciężkich przeżyć i cierpień. Niech mówi z Maryją tak jak dziecko z matką, szczerze i prosto — że chciałaby Ją kochać, ale nie umie, że pragnie i potrzebuje Jej opieki, i prosi Ją o to, aby była przy niej. No i niech wszystko składa w Jej ręce. To wystarczy.
Do Maryi trzeba przystępować jak do Matki, bo to Jej największy tytuł do chwały na wieczność, że przez wierność i pełną ofiarną miłość stała się Współodkupicielką, Orędowniczką i Matką całej ludzkości. Macierzyństwo jest pojęciem największej bezinteresownej miłości — i taką jest właśnie Maryja, która niczego nie pragnie dla siebie, pragnie wyłącznie naszego szczęścia, które polega na połączeniu się w miłości z Jej Synem, naszym Zbawcą, Bratem i Panem. Kochając Maryję, nie można nie kochać Chrystusa. Oni są razem, a tylko poprzez miłość Matki najłatwiej nam (i najszybciej) wejść w krainę miłości, jaką jest królestwo Chrystusowe.
Ci, którzy nie zdołali w trakcie swojego życia osiągnąć dojrzałości do królestwa niebieskiego, są z chwilą śmierci jak dzieci strwożone i zagubione. Im jest potrzebna matka i oni właśnie najbardziej opieki Maryi potrzebują. Ona jest ich oparciem, usprawiedliwieniem i osłoną wobec sprawiedliwości Bożej pytającej: „Cóżeście ze swoim życiem zrobili? Jak je wykorzystaliście?" Lepiej wtedy schować się za Matkę i swoje sprawy pozostawić Jej. Matka zawsze jakieś usprawiedliwienie dla swojego dziecka wynajdzie, a jeśli już nic zrobić się nie da, to je osłoni sobą i będzie apelować do Miłosierdzia Bożego, które jest nieskończone. Tak, że kto z Maryją umiera i Ją o opiekę prosi, zginąć nie może.
Twój Ojciec, który tak szalenie Maryję Pannę kocha, mógłby Ci opowiedzieć o Jej miłości do ludzi. (...)
— Proszę o to.
Mówi Ojciec.
— Chcę Ci sam opowiedzieć, co dla mnie Maryja Panna uczyniła. Czciłem Ją od dziecka i uważałem za Matkę prawdziwą (Ojciec mój nie pamiętał swojej matki, która zmarła, gdy miał dwa lata). Wielekroć ratowała mi życie; ostatni raz, gdy z naszego domu zabierano wszystkich mężczyzn do Oświęcimia. Jej zawdzięczam, że mogłem umrzeć spokojnie, podczas gdy tylu ludzi ginęło w warunkach potwornych — upodlenia, pogardy, nienawiści i bez możności żalu, zastanowienia się nad sobą, bez pojednania się z Bogiem. Jej zawdzięczam to wszystko.
Umierałem spokojnie, bez bólu i nie w samotności, a w obecności Jezusa i Maryi (bo wiem, że powiedziano Ci, iż umarłem w nocy, po spowiedzi, sam). Otóż mogłem nie tylko wyrazić swoją miłość i żal za życie z dala od Niego, ale przekazać Jemu samemu dalszą opiekę nad wami, a więc umierałem bez lęku o was, bez poczucia winy, że was same pozostawiam bez zabezpieczenia i opieki. To Ona przyprowadziła swojego Syna do mnie. Gdy nadeszła śmierć ciała, Ona stanęła przy mnie i osłoniła swym płaszczem. To jest przenośnia i nie. Obecność Maryi przesłania wszystko, tak że sam moment przejścia staje się niezauważalny. Nie ma bólu ani rozdarcia, ponieważ szczęście Jej bliskości jest większe. Nie ma też lęku przed spotkaniem z Chrystusem, gdyż jest to spotkanie się Matki i Syna — dwu miłości przenikających się wzajemnie; towarzyszą im szczęście i radość, w które człowiek zostaje włączony tak jak dziecko w spotkanie rodziców. Oczywiste jest, że są to tylko porównania.
Tam gdzie jest Maryja, są: miłość, poczucie bezpieczeństwa i radość płynące z Jej niezmiernej czystości. Jeżeli możesz, mów o tym wszystkim, ponieważ śmierć w objęciach Matki jest tak niezwykłą łaską, że każdy z was powinien prosić nieustannie Maryję, aby raczyła być mu Matką teraz i w godzinę śmierci.
Ojciec mój był najbardziej prawym i szlachetnym człowiekiem ze wszystkich, jakich znałam. Był niepraktykujący, niemniej miał głęboką cześć i miłość do Maryi. Po kampanii wrześniowej, kiedy odnalazł nas żywych, powrócił do praktyk religijnych.
FILOZOF
1972 r. Mówi Bartek po śmierci mojego stryjecznego dziadka, pisarza, tłumacza, eseisty, krytyka literackiego, filozofa z wykształcenia (studiował w Niemczech), zamiłowania i z postawy życiowej. W przyjętym przez siebie sposobie myślenia odrzucał niestety Boga, gdyż nie potrafił uwierzyć, chociaż „ chciałby", jak mówił...
— Zabieram głos ze względu na twojego dziada, na którego pogrzeb idziesz jutro. Prosimy, żebyś była na całej Mszy świętej. Zrób to dla niego i módl się usilnie za niego; w jego imieniu proś o przebaczenie za odrzucanie Prawdy. On jest teraz bardzo nieszczęśliwy, i to nie dlatego, że jest sam — bo jest i będzie przy nim jutro cała wasza rodzina — ale widzisz, on nie chciał przyjąć prawdy Ewangelii, bo wydawała mu się za prosta, zbyt naiwna, a teraz widzi, że zmarnował swoje życie na dociekania i spekulacje filozoficzne i nie doszedł do poznania prawdy. A mógł sam innym ją dawać...
— Jaką prawdę?
— Prawdę, że miłość jest domem Boga (Bóg jest ukryty w tajemnicy miłości) — jednym słowem, działając z miłości bezinteresownej, zawsze spotka się Boga, jeśli nie wcześniej, to w momencie śmierci.
— Przecież wtedy poznaje się miłość Boga do nas?
— Tak, ale człowiek po śmierci widzi w sobie tyle zła, tyle niedociągnięć, zmarnowanych okazji i zdolności, a przede wszystkim moc głupstw, które zdziałał, a których wcale robić nie musiał; a jeśli miał dane duże zdolności, tym bardziej go to obciąża. Widzisz, prędzej Bóg usprawiedliwi człowieka, niż człowiek sam sobie wybaczy wtedy, kiedy zobaczy siebie w całej prawdzie, w pełnym świetle, bez żadnych „zasłon", którymi na ziemi osłaniamy się i kłamiemy przed sobą.
— Nie strasz mnie — przeraziłam się swoim przyszłym losem.
— Jeżeli kochasz tylko Boga, z całego serca, i twoja myśl jest zanurzona w Nim samym, tak że siebie już nie zauważasz w ogóle, a tylko jako Jego narzędzie, własność, Jego rzecz, którą On się posługuje i włada, wtedy rzeczywiście nie masz się czego obawiać, ale rzadko kto tak potrafi umierać, a przedtem — żyć. Ale przecież nie chcę cię straszyć, chcę, żebyś się przejęła jutrzejszym dniem i nie zmarnowała możliwości pomocy. To jest twój krewny i dlatego należy mu się pomoc od ciebie, tak uważam, zwłaszcza że sam wiem, jak się czuje człowiek, który mało rozumiał, a nagle postawiony jest wobec Prawdy, która mówi mu o sensie i celu jego życia, do którego powinien był sam dojść i służyć sobą w miarę sił i umiejętności.
Jeżeli będziesz kochała Chrystusa, Pana naszego, nie będziesz się bać sądu. A kochać Go możesz, nikt ci tego nie broni. Znasz Jego życie, Jego słowa, Jego śmierć i Jego plany zbawienia ludzkości.
Sumienie
— Wytłumaczę ci to tak. Gdy kochasz jakieś dobro, kochasz Jego samego w nim. Dlatego masz swoje miejsce w Jego królestwie, gdy na ziemi starasz się o Jego zejście na ziemię pracując nad szerzeniem Jego praw lub walcząc z tymi, którzy Jego prawa chcą zetrzeć z powierzchni ziemi; robisz to zgodnie ze swoim sumieniem, czyli w imię prawdy, w imię Boga. Ale jeżeli wybierasz „swoje" egoistyczne dobro i przez całe życie widzisz prawdę fałszywie, znaczy to, że coś z twoim sumieniem jest nie w porządku, że zapanowało w nim kłamstwo. Z zepsutym kompasem można zbłądzić, to zrozumiałe, ale sumienie to taki kompas, który tylko my sami możemy zdeprawować, uśpić lub zagłuszyć.
Nie chodzi tu o słowa, a o treść. Jeżeli ktoś tak pragnie poznać prawdę, że na to poznanie poświęca życie i nie dochodzi do niej, to przecież dowodzi, że albo ustał w pół drogi, albo poprzestał na półprawdach bojąc się, że za prawdziwe poznanie może zbyt drogo zapłacić; albo może nie prawda sama w sobie była mu celem, a on sam. Za kompromis płaci się u nas wstydem tym większym, im lepsze mniemanie miało się o sobie. Mówię to ogólnie. Jeżeli chodzi o twojego krewnego, jest kochany przez Boga tak, jak my wszyscy. Chodzi o to, żeby on to chciał zrozumieć i przyjąć, i w tym możesz mu pomóc. O to proszę i twoja rodzina również.
Po kilku dniach.
— Chcę, żebyś wiedziała, że twój dziad dziękuje wam i przeprasza za kłopoty w związku z jego śmiercią. Prosi o powiedzenie ci, że jest szczęśliwy, że nareszcie oderwał się od niesprawności swego umysłu i ciała, które czyniły takim ciężkim jego życie w ostatnich latach (zmarł w wieku 92 lat). Cała reszta jest radością.
— Dla niego? Skoro był niewierzący, a już na pewno niepraktykujący?
— Widzisz, ja to rozumiem i postaram się wytłumaczyć ci to. Co innego jest osobiste „samopoczucie", tj. sąd nad sobą samym, zobaczenie siebie najzupełniej obiektywnie — to jest chyba dla każdego, kto ma miłość własną, przeżyciem ogromnie bolesnym, wstrząsającym — ale jeżeli się przyjmie tę prawdę, to zobaczenie, że POMIMO TO byliśmy, jesteśmy i będziemy nieskończenie kochani, jest jeszcze większym, oszałamiającym zaskoczeniem. Człowiek jest nieprzyzwyczajony do miłości prawdziwej, takiej, która ogarnia go całego na zawsze, która płaci za jego wszystkie winy, usprawiedliwia, niczym się nie brzydzi, a tylko współczuje i wybacza. Takie są matki w ludzkich bajkach, a tu tak jest naprawdę i na zawsze.
Straszliwym bólem jest niemożność cofnięcia się, odrobienia błędów, oddania Bogu takiej miłości, jaką On daje nam — czyli pełnej i bezinteresownej. Jest wstyd: to tak, jak gdybyś zaczęła czcić króla wtedy dopiero, gdy widzisz go w chwale królewskiej, w potędze i mocy, ale wówczas gdy był on obok ciebie jako żebrak proszący cię o miłość, o pomoc, o trochę dobroci, odwracałaś się lub gorzej — wyśmiewałaś i pogardzałaś nim.
Nie możesz sobie wyobrazić, jaka jest wrażliwość duchowa człowieka, zupełnie nieporównywalna z jego życiem ziemskim, i jak bardzo jesteśmy odsłonięci (bezbronni) wobec własnych myśli. Nie można uciec od tego, co przynosimy ze sobą, w sobie. Jeżeli przyjmie się miłość Jezusa Chrystusa, tj. nie odrzuci się jej, a odpowie miłością — taką, na jaką nas stać, pełną zawstydzenia, nieśmiałą, niepewną, ale pragnącą Go — On nas przygarnia i włącza w miliony swoich dzieci, z których każde kocha „oddzielnie", zna i rozumie całkowicie i do dna (i każdemu z nas jest najbliższy i wzajemnie kochany do granic możliwości).
Jest szczęście i ból zarazem
Oczyszczanie się nasze jest szczęściem i bólem zarazem. Ból wstydu, żalu, ból widzenia siebie w prawdzie (można to nazwać „bólem osobistym", zależnym od naszej własnej głupoty, pychy i wyhodowanego przez nas w sobie zła). A szczęście jest bezosobowe; dotyczy zrozumienia, że istniejemy; że nigdy nic nie zginęło, nie zmarnowało się z dobra przez nas tworzonego; że jest Prawda jedna, niepodzielna, powszechna, że istnieje w niej sprawiedliwość i że Bóg jest nieskończenie dobry, a przede wszystkim miłosierny. Że znajdujemy się na progu świata miłości wzajemnej i Chrystus Pan pragnie, abyśmy się w tym świecie zanurzyli. Że Jego miłość do mnie jest równa miłości do najwyższych i najświętszych, a także, że tak jak ja jestem kochany, kochani są absolutnie wszyscy, najbardziej zabiedzony parias hinduski i najbardziej trędowaty Murzyn, słowem ci, którymi u was (na ziemi) tak łatwo pogardza się.
Wydaje mi się, że takie szczęście — radość myśli i uczuć, gdzie wola raz powiedziawszy „chcę kochać" zatrzymuje się na tej decyzji na wieczność, a cała energia dawniej skierowana na pokonywanie przeszkód przemienia się w działanie miłości („oddychanie", promieniowanie, przekazywanie innym miłości, życie nią) — że to jest stan nie do oddania; źle powiedziałem, nie stan, a istnienie, życie! Bo nie ma odpowiednika, nie mogę go porównać z niczym, przewyższa wszystko i „materia ziemska" ciała ludzkiego w ogóle nie zniosłaby takiego „ciśnienia", siły, radości życia. A to wszystko zawdzięczamy miłości Jezusa Chrystusa do nas! Ta miłość jest chyba największą z tajemnic Bożych.
Jednak mogę zrozumieć, że tacy pojedynczy ludzie, jak najbliższy nam ojciec Maksymilian Kolbe i dziesiątki tysięcy nieznanych dają sercu Chrystusa radość tak wielką, że wyrównują „rachunek" całej reszty niedojrzałych i nieudanych płodów rodzaju ludzkiego.
Dyspozycje
Po kilku tygodniach. Mówi Matka.
— Pytałam stryjka Kazia ...
— Czy możecie rozmawiać z ludźmi w czyśćcu?
— Widzisz, tu nie ma żadnych przegród, stref czy zamknięć. Jesteśmy tam i z tym, z kim i gdzie pragniemy być, tzn. jeśli spotkanie z tym kimś nie byłoby dla nas dużą przykrością, gdyż rozumiesz sama, że nikt nie chce się spotkać z nienawiścią. Ale z naszym stryjkiem widzieliśmy się wszyscy.
Stryjek przeprasza was za wszystkie kłopoty. Był już za słaby, żeby zrobić w domu porządek, dlatego też pozostawia wam wolną rękę wiedząc, że staracie się zabezpieczyć jakoś jego prace. (...)
Książki powinni wziąć ci, dla których będą one najbardziej pożyteczne. Co do książek, które stryjek lubił, możesz powiedzieć, żeby sprzedać, co się da, a resztę przekazać do ubogich bibliotek. (...) Stryjek cieszy się, że chcesz mieć jego starą lampę; niech ci służy. (...) Co do reszty, róbcie, co wam się podoba. Widzisz, tu nie jest dla nas ważne, co się stanie z pozostawionymi rzeczami (jako przedmiotami „materialnymi"; uwaga ta nie dotyczy dorobku naukowego czy artystycznego). Najlepiej, gdy mogą jeszcze być przydatne innym. (...) Niech każdy weźmie to, co mu się przyda, i tak będzie najlepiej. (...)
— Czy modlić się za stryjka? Czy potrzebuje modlitwy?
— Każdemu z nas potrzebna jest wasza pamięć, a modlitwa jest wyrazem troski waszej o nasze szczęście tu — jest przecież orędownictwem w naszej sprawie. W pierwszych chwilach po śmierci ciała jest ona szczególnym dowodem waszej łączności z nami, chęci pomocy, miłości czy po prostu więzów krwi, jest więc radością i pomocą; o tym trzeba pamiętać.
O NIEBIE I CZYŚĆCU
25—26 XI 1974 r. Mówi Matka o znajomej zakonnicy skrytce, Klarze.
— Możesz uspokoić Klarę. Nikt z jej rodziny — mówię o bliższych, bo o dalszych nie wiem — nie jest poza miłosierdziem Bożym, ale oczywiście wiele osób jeszcze się oczyszcza; ale w szczęściu! Przeczytaj jej to, co mówiłam ci o czyśćcu.
Tu jest ciągły wzrost, rośniecie i stałe rozwijanie się. Nie ma stagnacji, a więc nie ma też i jakiegoś stopnia, na którym się już na wieczność osiada w szczęśliwości lenistwa powiedzmy. Jednak świadomość nasza tu tak bardzo różni się od ziemskiej. O tyle więcej rozumiemy, a przede wszystkim istniejemy „w prawdzie", tj. bez przypuszczeń i wątpliwości. Wiemy więc, czego nam brak i dlaczego, tj. czegośmy w życiu na ziemi zaniedbali, co zniekształcili, popsuli sami, a także jak powinniśmy dążyć do pełni własnej osobowości, aby stać się bliższymi sercu naszego Pana. I tak działamy; mówię o nas, przebywających w królestwie Pana. Jeśli nie wiesz, jak to rozumieć, przypomnij sobie słowa Chrystusa do dobrego łotra: „Dziś jeszcze będziesz ze mną w raju". On (łotr) uznał, że zasłużył na karę i ulitował się nad umęczonym niewinnie, a to wystarczyło Chrystusowi Panu — natomiast, nie możesz mieć wątpliwości, że nie wystarczyło samemu odkupionemu „łotrowi". Chyba nie wyobrażasz sobie, że pozostał na wieczność takim, jakim był w chwili śmierci, prawda?
Widzisz, pod wpływem miłości każdy z nas rozwija się jak kwiat w słońcu, i tak jest z naszymi bliskimi również. W tym sensie pomoc nie jest potrzebna.
Sąd nad sobą
Sąd nad sobą każdy czyni sam w obliczu Boga i od tego nic nas uwolnić nie może, bo początkiem życia duchowego jest zobaczenie siebie takiego, jakim się jest w rzeczywistości, a więc w wyniku naszych własnych „starań". Widzi się wszystko: wpływy ludzkie, pomocne i szkodliwe nam, i naszą na nie reakcję; widzi się stałą opiekę i pomoc, a i to, żeśmy ją na ogół marnotrawili lub odrzucali, tak jak i wszystkie dary mające nam pomóc w rozwoju, ale „niewygodne " w życiu.
O Joannie
Na przykład obecnie Joanna (moja ciotka, siostra Matki) nie jest już zdolna do przyjęcia dobrowolnego żadnej pomocy duchowej, która by była jakąkolwiek, najmniejszą niewygodą jej ludzkiej natury, którą ona utożsamia z sobą. Ale to jest wynik tysięcy wyborów całego życia i to zobaczy już u nas. Ty nic tu nie pomożesz. Dlatego pozostaje jej już tylko bierne przyjmowanie cierpienia, którego w żaden sposób uniknąć się nie da.
Tak byśmy chcieli, żeby Joanna pojednała się z Kościołem, do którego należy, żeby żałowała tylu lat obojętności, lecz na to już chyba za późno... Tutaj wszystko zrozumie, ale jakie to będzie dla niej upokorzenie. Żal mi Joanny, jednak ona sama decyduje o sobie. Proszę cię, módl się za nią serdecznie i szczerze. Może sama cię poprosi o przyprowadzenie księdza, ale już jej więcej sama nie wspominaj o tym, bo Joanna zrozumie to inaczej — jako twoją złośliwość, a nie chęć przyjścia jej z pomocą. Wspomniałam o Joannie, bo teraz naszą troską jest ona. (W szpitalu odbyła spowiedź z całego życia).
Ujrzenie Chrystusa
Wracam do pytań i spraw Kl...
root00