Brian Kate (Scott Kieran)
Ksiezniczka i zebraczka
Prolog
Nocne niebo w Los Angeles wydawało się ciągnąć w nieskończoność. Rozsyłało swoje
ciepło całemu światu, przetaczając się nad oceanem i sięgając krajów na drugim
brzegu. Wyobraziłam sobie, że powietrze, którym właśnie oddycham, przypływa znad
Vinelandii - miejsca, o którym tyle wiem, ale którego nigdy nie widziałam.
Ledwo mogłam uwierzyć, że stoję na tym balkonie i patrzę na znajome niebo -
jedyną znajomą rzecz wokół mnie.
Zniknęły moje dżinsy (na ich miejsce pojawiła się długa do ziemi, czarna
jedwabna suknia), włosy miałam rozjaśnione (z myszo-watego brązu na złocisty
blond), czarny plastikowy zegarek zastąpiły sznury rubinów. Mogę sobie
wyobrazić, co powiedziałaby na ich widok moja mama: „Mój Boże, Julio, spójrz na
siebie. Jedna taka bransoletka kosztuje więcej, niż ja zarabiam w ciągu pięciu
lat".
Oczywiście w tym dniu nie jestem Julią. Jestem kimś zupełnie innym.
I nie chodzi nawet o suknię, włosy czy bransoletki. Zerknęłam szybko na Markusa
Ingvaldssona, syna ministra kultury Vinelandii. Stał obok mnie na balkonie i
patrzył na Pacyfik. Miał potargane przez wiatr włosy, które opadały mu na twarz,
a rękawy jego smokingu wydawały się odrobinkę za krótkie. Spojrzałam na jego
dłonie, piękne, z długimi szczupłymi palcami. Na środkowym palcu nosił złoty
sygnet, który przekazywano sobie w jego rodzinie od wielu pokoleń. Od wielu
pokoleń!
Jedyną rzeczą o tak długiej historii, jaką kiedykolwiek miałam, były używane
łyżworolki, kupione na wyprzedaży.
Markus podchwycił moje spojrzenie i zaczął się uśmiechać. Na jego lewym policzku
pojawił się mały uroczy do-łeczek.
No i znowu się rozklejam. To bardzo źle. Synowie zagranicznych dygnitarzy
powinni być sztywni, nudni i pretensjonalni. Nie mogą mieć szerokich ramion ani
dołeczków! No bo... bo przecież...
A ja nie powinnam się w kimś podobnym zakochiwać.
Według mojej mamy, że nie wspomnę o czasopismach i programach w telewizji,
zakochiwanie się w facetach to właśnie to, co wszystkie szesnastolatki powinny
robić. Ale kiedy chcesz utrzymać średnią i jednocześnie znaleźć sposób, żeby nie
zostać eksmitowaną, nie masz za dużo wolnego czasu na durzenie się w nowym
przystojniaku w szkole. Tak więc osiągnęłam mój wiek - szesnaście lat - bez
chłopaka, prawdziwej miłości, a nawet bez faceta, z którym mogłabym pójść do
kina.
Markus uśmiechnął się szerzej, dołeczek się pogłębił, a ja zamrugałam, a potem
zrobiłam krok do tyłu, żeby móc podziwiać widok, jaki roztaczał się z balkonu.
Widziałam światła Palisades i prawie mogłam dostrzec w ciemnościach fale Oceanu
Spokojnego. Tyle razy brodziłam w jego wodach, biegałam po ścieżce rowerowej,
która ciągnie się wzdłuż plaży, kładłam na piasku i próbowałam równo się opalić,
choć nigdy nie wychodziło to tak, jak powinno.
Wewnątrz, za oszklonymi drzwiami, które prowadziły do sali balowej, grał kwartet
smyczkowy, a mężczyźni w smokingach od Armaniego i kobiety w obwieszonych
klejnotami jedwabnych sukniach wirowali w tańcu. W powietrzu unosił się zapach
świeżych kwiatów i drogich perfum. Każdy z obecnych był rozluźniony i spokojny.
Każdy, oprócz mnie. Jak mogłam być spokojna? Wpadłam w niezłe tarapaty.
Jeszcze chwilę temu tańczyliśmy z Markusem walca. Inni tancerze zeszli z
parkietu, żeby na nas patrzeć, podziwiając wdzięk, z jakim się poruszaliśmy.
Nawet to nie była prawda. W zwyczajnym życiu nie poruszam się z wdziękiem.
Wpadam na szafki, potykam się o krawężniki, oblewam się kawą. Ale nie dziś
wieczorem.
Nagle przeszedł mnie dreszcz, chociaż bryza wiejąca od morza była ciepła i
delikatna.
- Zimno ci? - spytał Markus, przysuwając się do mnie.
- Nie - odparłam głosem, który ćwiczyłam przed lustrem. Mój kot gapił się na
mnie zdziwiony, podczas gdy ja próbowałam opanować ten subtelny akcent. -
Wszystko w porządku.
Mimo to Markus położył rękę na mojej dłoni opartej o balustradę. Ledwo mogłam
oddychać - miałam wrażenie, jakby w moim brzuchu zalęgło się pięćdziesiąt
ruchliwych motyli.
Nie popsuj tego, powiedziałam sobie. Ze wszystkich sił starałam się zachować
spokój i zmusić serce do wolniejszego bicia.
- Tu jest... jest pięknie - wydusiłam lekko drżącym głosem.
- Tak - zgodził się Markus. - Pięknie.
I wtedy zrobiłam najgłupszą rzecz w moim życiu: spojrzałam mu w oczy.
Wiedziałam, że to numer stary jak świat, czułam to każdą komórką ciała, ale
ciemnoniebieskie oczy Markusa były bardziej niezwykłe od nieba, Oceanu
Spokojnego i od wszystkich pięknych rzeczy i ludzi razem wziętych, których dziś
widziałam.
Ugięły się pode mną nogi.
Markus odwzajemnił moje spojrzenie i znowu się uśmiechnął, a potem dotknął
mojego policzka.
- A ty - dodał cicho - też jesteś naprawdę piękna.
Dobra, zaraz zwymiotuję na niego i zemdleję. Ale przecież to nie byłoby w stylu
księżniczki.
Księżniczki nie powinny się też rumienić. Niestety, w tym momencie czułam, że
nie ma na mnie nawet skrawka skóry - od
czubka głowy do stóp — który nie byłby jaskrawoczerwony. Czy ten wieczór będzie
najlepszy w moim życiu, czy najgorszy?
- Markusie... - zaczęłam i urwałam. -Tak?
- Nic. - Przygryzłam wargi.
- Chcesz wrócić do sali?
- Nie. - O Boże! Powiedziałam to za szybko. Czy księżniczka powinna odpowiadać
tak gorliwie? - Zostańmy tu jeszcze kilka minut - dodałam, mając nadzieję, że
mój ton jest bardziej swobodny.
Pogłaskał mnie po twarzy i odgarnął za ucho kilka kosmyków włosów. Złapałam się
mocniej balustrady.
- Na pewno dobrze się czujesz? - zapytał, a po chwili zacisnął usta i zmarszczył
brwi. — Wiem, o co chodzi — powiedział poważnie. Do tej pory nie był tak
poważny.
Zaparło mi dech.
- W... wiesz? - Głos mi się załamał. Skinął głową.
- To przez to, że wcześniej rozmawiałem z inną kobietą, prawda?
Spojrzałam na niego rozszerzonymi ze zdumienia oczami. Z jednej strony poczułam
ogromną ulgę, że Markus nie ma zielonego pojęcia, o co chodzi, a z drugiej
strony zupełnie nie wiedziałam, o czym on mówi. Jaka kobieta?
- Zapewniam cię, że Fróken Vandelkoff nic dla mnie nie znaczy - ciągnął.
Jaka Fróken? Skinęłam lekko głową, starając się zachować taką samą powagę jak
on.
I znowu się pojawił - idealny, zawadiacki uśmiech Markusa.
- A poza tym ona ma sześćdziesiąt pięć lat. I podejrzewam, że jest moją daleką
krewną.
Nie mogłam się powstrzymać i zaczęłam chichotać. I nic mnie nie obchodzi, czy
księżniczki chichoczą, czy nie.
Markus także się roześmiał i nim się zorientowałam, objął mnie i przyciągnął do
siebie.
- Jesteś taka... inna niż zwykle - wyszeptał, a jego usta były tak blisko, że
czułam na twarzy jego oddech.
- Yhm... - zgodziłam się, bo bałam się odezwać. - Cały ten wieczór jest taki
nierealny — mruknęłam wtulona w jego pierś.
- A to źle? - zapytał delikatnie Markus.
Zanim zdołałam odpowiedzieć, pochylił się i mnie pocałował. To był pocałunek z
gatunku tych jedynych w swoim rodzaju. Jak w filmach. (W tych dobrych, a nie
tych prostackich z Freddiem Prinzem juniorem). To był taki pocałunek, po którym
zapominasz o farbowanych włosach, o starych butach, o zawiadomieniach o
eksmisji. Wszystko inne przestaje mieć jakiekolwiek znaczenie.
Staliśmy i patrzyliśmy na siebie.
Och, Markusie, pomyślałam, gdybyś tylko wiedział, kim jestem i co ci zrobiłam,
nigdy więcej byś mnie nie pocałował.
Od: ksiezniczka@vinelandia.org Do: rozkolyszswiat@aol.com
Więc wszystko ustalone! Za tydzień przyjeżdżam do Ameryki! Czy to
nie wspaniałe? Wreszcie spotkam cię osobiście i usłyszę, jak grasz.
Nie mogę się doczekać. Nie mogę w to uwierzyć!:-)
Całuję.
C.
Od: rozkolyszswiat@aol.com Do: ksiezniczka@vinelandia.org
C!
dziewczyno - żałuję, że nie powiedziałaś mi, jak naprawdę się
nazywasz... moja kapela naprawdę napaliła się na ten festiwal... to
będzie pełen odlot... i to po prostu rewelacja - spotkać dziewczynę
z innego kraju!!! to znaczy, że twoi rodzice pozwolili ci przyjechać na
koncert???
siema słonko!
rechot
11
Rechot!
Nie martw się. Moja przyjaciółka Ingrid przyjedzie do Ameryki razem ze mną. Ona
jest bardzo sprytna i znajdzie sposób, żebyśmy dostały się na koncert. Możesz
liczyć na to, że się zjawimy! Nie mogę się doczekać...
Drzwi się otworzyły. Podniosłam wzrok znad laptopa. Ech! Jeden z głównych
problemów księżniczek (oprócz kołtunów po tiarze, uwierzcie mi, znacznie gorsze
niż po ciężkiej nocy) to królowe. Czyli matki. Moja właśnie stała w progu i
wyglądała na bardzo zmęczoną w satynie w kolorze lawendy.
Nie mam na myśli satynowej sukni balowej. Księżniczki i królowe nie wkładają
takich rzeczy poza, rzecz jasna, balami, uroczystościami i bardzo ważnymi
kolacjami. To była satynowa koszula nocna. Tak, zgadza się. Członkowie rodziny
królewskiej noszą koszule nocne i piżamy jak zwykli ludzie. I czasem rano
budzimy się ze śliną zaschniętą w kącikach ust (oczywiście mamy służbę, która
dba o to, żebyśmy nie pokazali się w takim stanie publicznie).
Moja mama stała w progu. Nie była zaśliniona, ale miała pod oczami ciemne worki.
Przez ostatnich kilka miesięcy opiekowała się moją babcią, która ma cukrzycę.
Ostatnio mama praktycznie bez przerwy jest zmęczona.
- Co robisz? - spytała, opierając się o framugę.
— Nic. — Zmniejszyłam okienko z maiłem, zamknęłam lap-top i odłożyłam na
mahoniową szafkę nocną.
Mama zmarszczyła brwi, weszła do pokoju i usiadła na moim łóżku. Kalifornia, mój
kot, miauknął ze złością i zeskoczył na podłogę. Kalifornia to pers, potwornie
rozpieszczony. Tak jak ja ma najlepszą opiekę w tym dwumilionowym kraju. I w
przeciwieństwie do mnie naprawdę mu się to podoba.
- Twój ojciec się spóźni. Wiesz, miał dziś wieczorem wrócić z Anglii -
westchnęła mama, przygładziła kok w kolorze popielatego blondu i rozejrzała się
po pokoju, jakby nie wiedziała, co jeszcze powiedzieć.
- Spóźni się, super - przewróciłam oczami. - To prawdziwy szok.
Zapadła niezręczna cisza.
- Jeśli się nudzisz, mogłybyśmy posłać kogoś do wypożyczalni wideo - powiedziała
w końcu. - Nie wiem, czy dosiedzę do końca filmu, ale gdyby trafiło się coś
krótkiego...
Kiedyś, kiedy ojciec wyjeżdżał, lubiłyśmy spędzać razem wieczory. Kucharka
robiła nam czekoladowe koktajle mleczne, a my oglądałyśmy amerykańskie programy
z satelity albo wysyłałyśmy służącego po amerykański film. Robiłyśmy tak tylko
wtedy, gdy ojca nie było. On uważa, że amerykańskie filmy „uczą złych wartości".
Ja uważam, że Ameryka jest cudowna, tak zupełnie inna od Vinelandii, pełna
modelek i astronautów, i gangsterów, i ludzi próbujących porwać prezydenta.
Jeszcze kilka miesięcy temu siadywałyśmy z mamą w naszym domowym kinie i
oglądałyśmy razem jakiś amerykański film. Ale to się skończyło.
- Jak chcesz. Nie mam ochoty na film - powiedziałam. - Miałam zamiar wcześniej
się położyć. - Udałam ziewnięcie.
- No dobrze, kochanie, jak chcesz. - Nie potrafiła ukryć ulgi, a ja gdzieś w
środku poczułam delikatne znajome kłucie.
Wyglądało na to, że z każdym dniem coraz bardziej oddalamy się od siebie. Ona
jest zajęta opieką nad swojąmatką, a ja pisaniem maili. I współczułam sobie,
czego mama zupełnie nie rozumiała. Wyszła za tatę, gdy miała tyle lat co ja,
szesnaście, i przegapiła wszystkie te niesamowite przygody, jakie powinna
przeżyć każda nastolatka. Ale jej to najwyraźniej nie przeszkadza. Uważa, że
film z Joshem Hartnettem to wystarczająca przygoda dla księżniczki i zawsze,
kiedy narzekałam na nudę, wyglądało, jakby czuła się winna.
Więc po pewnym czasie przestałam mówić to, co myślę. No i ukrywałam mój związek
z Rechotem.
Właściwie to było całkiem fajne - byłam jak Buffy, która musiała ukrywać przed
mamą swoje sekretne życie pogromczy-ni wampirów i całą historię z Aniołem (tyle
że ja nie zabijam wampirów ani nic w tym stylu).
Mama odchrząknęła:
- Carino, tata naprawdę chciałby być teraz z nami. Mam nadzieję, że to
rozumiesz.
- Aha. Tak jakby chciał być tutaj przez mniej więcej całe moje życie.
- Carino, to nie jego wina. Nad Anglią przechodzi front burzowy i odrzutowiec ze
względów bezpieczeństwa nie mógł wystartować. Spędzi noc u królowej i poproszono
go, żeby został na jej jubileuszu, więc zjawi się dopiero jutro wieczorem.
- Ja chciałam jechać na jubileusz królowej! Skuli Boiler będzie tam grał!
- To ten zespół z liderem czcicielem demonów?
- Mamo -jęknęłam, przewracając oczami. - Błagam. W dzisiejszych czasach każdy ma
tatuaż z pentagramem. Nie ośmieszaj się.
Kilka miesięcy temu moja przyjaciółka Ingrid przemyciła mi w pudełkach po muzyce
poważnej kilka kompaktów z gotyckimi kawałkami. To było tak mocne, że nie mogłam
uwierzyć. Wyobraźcie sobie, jakie to fantastyczne być tak głośnym i mrocznym i
jeszcze mówić, co się chce.
Gotycka księżniczka Vinelandii. Podobałoby mi się to. Brzmi nieźle.
Podniosłam z podłogi ćwiczenia z biologii i przewróciłam kilka kartek, udając,
że czytam o budowie komórki, podczas gdy mama zapatrzyła się w dal. Miałam
nadzieję, że zaraz sobie pójdzie i będę mogła wrócić do mailowania.
Ale jakoś nie spieszyło jej się do wyjścia.
- Ingvaldssonowie będą na balu w ambasadzie w Stanach - powiedziała. Spróbowała
się uśmiechnąć. Wyszło to bardzo nieszczerze. - Markus też.
Niewiarygodne. Jadę aż do Ameryki i nadal nie mogę pozbyć się Markusa.
Rodzice Markusa i moi są dobrymi przyjaciółmi. Ojciec to hrabia Vasty i minister
czegoś tam. Bawiliśmy się razem z Markusem, kiedy mieliśmy po jakieś cztery
lata. On lubił drewniane klocki, a ja wolałam brokatowe kredki.
Markus nie jest złym facetem, ale nasi rodzice przez całe lata próbowali nas
spiknąć. Markus to taki chłopak, o jakim matki marzą dla swoich córek. Ma
nienaganne maniery i zawsze śmieje się grzecznie, gdy ktoś opowie kiepski
dowcip. To chłopak, którego kobiety w średnim wieku uważają za „świetną partię".
Innymi słowy, absolutnie i totalnie nudny.
Zwłaszcza gdy go porównać z Rechotem. Rechot jest niesamowity, seksowny i
autentyczny. Śpiewa piosenki z intrygującymi tekstami i nie przejmuje się specjalnie przestrzeganiem reguł.
- Nie chcę rozmawiać o Markusie.
- Kochanie, on po prostu chce cię lepiej poznać.
Nie cierpię, kiedy mama mówi do mnie „kochanie". To mi tylko przypomina, jaka
jest uporządkowana, jakie uporządkowane i nudne jest całe moje życie. Pokręciłam
głową i zaczęłam obgryzać paznokcie.
- Proszę, przestań obgryzać paznokcie. To bardzo nieeleganc-ki nawyk.
Kolejna rzecz. Mam dość bycia elegancką. Chcę nosić porwane dżinsy z agrafkami.
Chcę parskać śmiechem. Chcę się garbić. Przestałam obgryzać paznokcie.
...
yumi93