Palmer Diana - Specjalista od miłości.pdf

(407 KB) Pobierz
254559357 UNPDF
DIANA PALMER
SPECJALISTA OD MIŁOŚCI
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Z trudem tłumiąc śmiech Amelia Glenn wysiadła z windy na czternastym piętrze
chicagowskiego biurowca i szczelniej zacisnęła poły beżowego płaszcza. Gdyby tylko mogli
ją teraz zobaczyć znajomi z pracy! Nareszcie jakieś urozmaicenie po biurowej nudzie w
firmie handlującej urządzeniami dla rolnictwa. Doprawdy, przyjaciółka mogłaby ją częściej
prosić o takie przysługi.
Lśniące bransolety zadzwoniły tak głośno na przegubach jej rąk, że wywołało to
zainteresowanie dwóch spieszących do windy biznesmenów. Ciekawe, jak zareagowaliby,
gdyby nagle rozchyliła płaszcz... Maszerowała korytarzem, szukając drzwi z numerem 1411,
kryjących siedzibę biura, do którego miała dostarczyć specjalne przesłanie. Najlepiej
zrobiłaby to Kerrie, lecz ta zachorowała i ich wspólna przyjaciółka, Marla Sayers, poprosiła o
przysługę właśnie ją, Amy. Nie było to nic nadzwyczajnego, po prostu chłopak Marli chciał
zrobić kawał swojemu szefowi i wszyscy zgodnie uznali, że tylko Amelia ze swoją wspaniałą
figurą może godnie zastąpić Kerrie. Rzeczywiście, zgrabna i opalona Amy mogłaby nawet w
środku zimy reklamować kostiumy plażowe. Kiedy szła tanecznym krokiem, z długimi
włosami spływającymi ciemną falą na ramiona, jasnymi oczami w oprawie ciemnych rzęs,
patrzącymi z twarzy o klasycznych rysach, z łatwością można by ją wziąć za świeżo rozkwitłą
nastolatkę. Przekraczając próg biura ze zdziwieniem stwierdziła, że nie ma w nim nikogo.
Widocznie sekretarka poszła na lunch, pomyślała. Po raz pierwszy w życiu miała wykonać
takie zadanie, więc postarała się o najbardziej uwodzicielski uśmiech, na jaki ją było stać i
wziąwszy głęboki oddech, śmiało pchnęła drzwi gabinetu prezesa. Najwyraźniej trafiła na
małe zebranie. Potężnie wyglądający mężczyzna w koszuli, bez marynarki, ze skupioną miną
pochylał się nad jakimiś wykresami rozłożonymi na blacie dębowego biurka. Sprawiał
wrażenie surowego i nieprzystępnego. Dwóch innych mężczyzn, wyglądających przy nim na
chuderlaków, stało po obu stronach, z uwagą chłonąc każde jego słowo. Amy nie spodziewała
się, że prezes Wentworth Carson okaże się typem kulturysty. Poza tym drobnym szczegółem
wszystko zgadzało się z opisem, jaki przekazała jej Marla. Miała przed sobą biznesmena w
każdym calu, o nienagannych manierach, ale kompletnie obojętnego na kobiece wdzięki. Bez
trudu rozpoznałaby go w tłumie, a przecież w żadnym wypadku nie można by go nazwać
przystojnym. Miał wydatny nos, krzaczaste brwi i twardo zarysowany podbródek. W ogóle
bardziej wyglądał na zapaśnika niż na szefa wielkiej korporacji budowlanej. - Słucham panią?
- Zmierzył ją przenikliwym spojrzeniem ciemnych oczu, przesłoniętych opadającym na czoło
pasmem niesfornej czarnej czupryny.
Amy odpowiedziała mu przewrotnym uśmiechem i ze słowami: „Mam przesłanie dla
pana” - odrzuciła płaszcz. Dwóch mężczyzn przy biurku dosłownie zamarło z wrażenia,
wpatrując się w nią szeroko otwartymi oczami, w których pojawił się wyraz niekłamanego
podziwu. Natomiast ich potężny towarzysz wyprostował się i po prostu spiorunował ją
wzrokiem. Amelia miała niezły głos, choć z pewnością nie stanowiłaby zagrożenia dla
śpiewaczek słynnej Metropolitan Opera. Nucąc melodię urodzinowej piosenki i
uwodzicielsko kręcąc biodrami, aż zalśniły cekiny kostiumu wschodniej tancerki, który skąpo
okrywał jej ciało, ruszyła ku ciemnowłosemu mężczyźnie.
Jednak Wentworth Carson trwał nieporuszony jak skała. Co gorsza, miał taką minę,
jakby chciał wyrzucić nieproszonego gościa przez okno. Amy potraktowała to jako
wyzwanie. Roześmiała się gardłowym, namiętnym śmiechem, jak prawdziwa tancerka
uniosła ramiona w górę, podzwaniając bransoletami i podbiegła ku niemu zmysłowo
wyginając ciało. Przezroczysta spódnica zawirowała wokół zgrabnych nóg, a krągłe piersi
nęcąco uwydatniły się pod spiralnymi ozdobami stanika.
- Sto lat, kochanie! - Tym okrzykiem, pełnym uczucia, zamierzała zakończyć swój
występ, ale nagle coś ją podkusiło i niespodziewanie dla samej siebie wspięła się na palce, by
złożyć na twardych, kształtnych wargach mężczyzny najbardziej ognisty pocałunek, na jaki ją
było stać. Z równym powodzeniem mogłaby całować posąg. Zwalista postać nawet nie
drgnęła. Oczy patrzyły bez mrugnięcia. Trwało to moment, a potem nagle strząsnął ją z
siebie, jakby parzyło go dotknięcie kobiecego ciała.
- Co ma oznaczać ten głupi dowcip? - zapytał chłodnym tonem.
- To po prostu życzenia urodzinowe - odpowiedziała lekkim tonem, starając się nie
ujawniać swoich prawdziwych odczuć. Większość ludzi przyjmowała takie żarty pogodnie -
jednak ten facet wyraźnie nie miał poczucia humoru albo nie lubił żartów swojego kolegi.
Amelia była zdegustowana, lecz musiała spełnić misję do końca.
- Od kogo? - nalegał Carson, ignorując rozbawione spojrzenia towarzyszy.
- Od pańskiego współpracownika, Andrew Dedhama.
- W takim razie sam sobie zrobił dowcip - wycedził prezes ze zjadliwą satysfakcją. -
Nie obchodzę dzisiaj urodzin.
Amy nie posiadała się z oburzenia. - Jak to? Dlaczego w takim razie nie sprostował
pan omyłki na samym początku? - prychnęła wściekle. - Chyba nie myślał pan, że przyszłam
tu z ulicy, żeby wcisnąć wam magazyny do prenumeraty, co? Z dezaprobatą uniósł krzaczaste
brwi.
- Nie interesują mnie tego typu magazyny –warknął.
- A szkoda. Mógłby się pan z nich dowiedzieć, jak postępować z kobietami, bo chyba
ma pan z tym kłopoty.
Choć wydawało się to niemożliwe, Amy odniosła wrażenie, że urósł jeszcze o kilka
centymetrów.
- Proszę zachować swoje uwagi dla siebie. Daję pani pięć sekund na opuszczenie
mojego biura - w przeciwnym wypadku wniosę przeciwko pani skargę o obrazę moralności.
- Nie jestem prostytutką - zaperzyła się, sięgając po płaszcz. - Nawet gdybyś nią była,
do głowy by mi nie J przyszło, żeby skorzystać z twoich usług - parsknął pogardliwie, - A
teraz proszę, drzwi są tam.
Amy zatrzęsła się z wściekłości. Wyrzuca ją jak psa! Co ją podkusiło, że dała się
namówić Marli na ten dowcip!
- Kiedy już pan będzie miał urodziny, panie Lodowcu - rzuciła od drzwi - mam
nadzieję, że tort ze świeczkami wybuchnie i rozsmaruje się panu na twarzy!
- Oby tylko pani z niego nie wyskoczyła - wycedził.
- Wykluczone - odparła ze słodziutkim uśmieszkiem. - Przy takiej liczbie świeczek
zdążyłabym się spalić żywcem.
Tę celną uwagę zaakcentowała potężnym trzaśnięciem drzwiami. Biegła korytarzem,
drżącymi rękami zaciskając poły płaszcza. Przy wyjściu natknęła się na sekretarkę, zdążającą
do windy z tacą pełną filiżanek parującej kawy.
- Czy pani chciałaby się zobaczyć z prezesem Carsonem? - zapytała kobieta z miłym
uśmiechem. - Przepraszam, musiałam wyjść, ale zaraz to załatwimy. Właśnie niosę im kawę
na zebranie.
- Nie, nie trzeba, już się z nim widziałam - westchnęła smętnie Amy. - Współczuję
jego żonie - dodała szczerze.
- Żonie?
Amelia odwróciła się z ręką na klamce drzwi wyjściowych.
- Nie jest żonaty?
- Skądże! - roześmiała się sekretarka. - Jeszcze nie znalazła się dość odważna, żeby
spróbować. - Chyba rozumiem, co ma pani namyśli - mruknęła Amy.
ROZDZIAŁ DRUGI
Wściekłość dosłownie rozsadzała Amelię, kiedy z rozmachem otwierała drzwi do
biura Marli. W dodatku, z powodu gorącego chicagowskiego lata, pod płaszczem dosłownie
spływała potem. Niebieskie oczy przyjaciółki popatrzyły na nią spod jasnej grzywki.
- I jak poszło? - zapytała z uśmiechem.
- Ten Wentworth Carson - prychnęła Amy, zdzierając z siebie płaszcz i gorączkowo
szperając w szafie koleżanki w poszukiwaniu spódnicy i bluzki - jest. najbardziej zimną rybą,
jaką znam. Do tego wygląda jak wielka zimna ryba i ma takież poczucie humoru. Marla, która
znała Amelię prawie od roku, kiedy ta skromna dziewczyna z Georgii przybyła do Chicago,
nigdy nie widziała jej tak wściekłej.
- Andy mówił coś zupełnie innego - zdziwiła się.
- Ciekawe... W dodatku Carson wcale nie obchodził urodzin, a przynajmniej tak
powiedział - kontynuowała Amy, z furią wciągając na siebie skromną biurową spódnicę i
bluzkę. - Mało tego, insynuował, że jestem prostytutką i wyprosił mnie z biura twierdząc, że
nie życzyłby sobie takiej ozdoby swojego urodzinowego przyjęcia jak ja. Nienawidzę tego
faceta! - krzyknęła, wciskając nieszczęsny kostium tancerki głęboko do szafy.
Ramiona Marli trzęsły się od powstrzymywanego śmiechu.
- I co zrobiłaś? - wyjąkała wreszcie.
- Pocałowałam go. Marla z trudem łapała powietrze.
- Oczywiście to go jeszcze bardziej wkurzyło - po wiedziała Amelia, wyciągając
szczotkę i gwałtownymi ruchami rozczesując pasma potarganych włosów.
- Sam mnie sprowokował tą swoją arogancką miną.
Mógłby się chociaż uśmiechnąć! Nie wyobrażam sobie, żeby jakaś kobieta pocałowała
go z własnej woli, chyba żeby jej za to zapłacono. Marla wreszcie zdołała złapać oddech.
- Ten facet jest niesamowity. Tak mi przykro...
Gdyby Kenie nie zachorowała, oszczędziłabyś sobie przeżyć.
- Za żadne skarby bym się do niego nie zbliżyła. On jest... jest...
- Wielką zimną rybą, tak?
- Właśnie!
- Andy chyba tego nie przeżyje, kiedy dowie się o wszystkim - westchnęła
przyjaciółka. - Mam nadzieję, że Wentworth Carson nie jest zawzięty, bo w przeciwnym
wypadku mój biedak znajdzie się na bruku.
- Co go podkusiło, żeby sobie żartować z takiego faceta? - zastanawiała się Amy. - Nie
Zgłoś jeśli naruszono regulamin