Opowiadania wigilijne.doc

(1732 KB) Pobierz

W Lapońskiej wiosce - opowiadanie

http://swiateczne.blog.onet.pl/0

 http://img139.imageshack.us/img139/3388/x10mf5.gif 

Dawno ,dawno temu w jednej z wiosek w mroźnej Laponii urodziła się dziewczynka o imieniu... Martusia, gdy się rodziła, a była to noc bożego narodzenia jej mama siedziała w chatce i bardzo cierpiała nigdzie nie było lekarza i bała się, że dzidziuś może się nie urodzić zdrowy, w pewnej chwili przez okno na strychu do chatki tej pani wleciał mały aniołek

- dobry wieczór proszę pani - powiedział z uśmiechem na twarzy aniołek pani Iwona bardzo się zdziwiła i zapytała aniołka

- co ty tutaj robisz?

- Jestem aniołkiem, przyleciałem z nieba miałem zanieść Mikołajowi nową parę świątecznych skarpetek - by nie było mu zimno, ale zgubiłem drogę i przyleciałem zapytać czy nie wie pani gdzie on mieszka?

Pani Iwona dziwnie się poczuła...

- Nie wiem aniołku... nie wiem gdzie mieszka Mikołaj ale mogę pomóc ci szukać - tylko proszę - pomóż mi...Zaraz będę rodzić - a nigdzie nie ma lekarza mógłbyś sprawić by dzidziuś urodził się cały i zdrowy?

Aniołek uśmiechnął się lekko i spojrzał na kobietę

- oczywiście proszę pani

aniołek klasnął w swoje malutkie rączki i pani Iwona poczuła się lepiej

- to będzie dziewczynka - powiedział aniołek urodzi się dziś, w wigilię dokładnie o północy lekarz nie będzie potrzebny - powiedział aniołek ,  pani bardzo się uradowała

-dziękuje ci aniołku naprawdę dziękuje teraz powiedz - jak ja mogę pomoc tobie? Będziemy razem szukać – dopowiedziała

- nie - odpowiedział aniołek, wyjął zza swej anielskiej koszulki parę skarpetek dla Mikołaja oto skarpetki, o których mówiłem, dziś wigilia, więc chyba już nie znajdę Mikołaja w tą wigilie, przeżyje jakoś jeszcze w starej parze, za to daje je teraz pani, za 14 lat, gdy dzidziuś będzie już duży da je pani swojej córce a ona dowie się, co to są prawdziwe święta położył skarpetki na stoliku uśmiechnął się i zniknął.

Pani Iwona ze zdziwieniem popatrzała na stolik i szepnęła

- jeszcze raz dziękuje aniołku....

O północy na świat przyszła śliczna, zdrowa dziewczynka nadano jej imię Martusia, lata mijały.... Dziewczynka rosła pomagała mamie a że była jedyną córeczką miała pełno obowiązków. Niestety Martusia nie była jednak chętna do pracy, jak inne dziewczynki wolała biegać, bawić się i zjeżdżać na sankach... Mijały święta za świętami. Co roku wigilia była taka sama. Ojciec Martusi umarł jeszcze przed jej narodzeniem. I ona wraz ze swoja matką we wsi liczącej kilka chatek każdą wigilie spędzała samotnie. Mimo że jej mama była bardzo biedna zawsze jednak za ostatnie grosze kupowała coś Martusi nie były to wielkie rzeczy - kilka jabłek, lub orzechów, ale dziewczynka cieszyła się i z tego. Jednak nigdy nie lubiła się tym dzielić, była biedna i uważała ze skoro ona nie ma to inni też nie powinni mieć, ale w głębi serduszka była dobrą dziewczynką. Lata mijały...
Martusia była coraz starsza... Wreszcie nastał czas... 14 Wigilia od narodzenia dziewczynki... Pani Iwona wiedziała i pamiętała o przysiędze, jaką złożyła aniołkowi... Trzymała skarpetki w szafie, głęboko - tak by nikt ich nie znalazł. Wieczorem, tak jak zawsze Martusia i jej mama zasiadły do wigilijnego stołu, w chatce nie było oświetlenia - świeciła się tylko jedna świeczka.. Nie było choinki, ozdób. Na stole leżał tylko kawałek karpia, który otrzymali od sąsiada. Martusia zmówiła modlitwę i zaczęła jeść. Po kolacji wraz ze swoją mamą usiadły na ławeczce na strychu. Posłuchaj Martusiu - rzekła mama mam dla ciebie w tym roku prezent... Inny niż zawsze... Jest to prezent wyjątkowy - jedyny w swoim rodzaju... W tej chwili wyjęła skarpetki Mikołaja
- Proszę moja córeczko , to dla ciebie - Martusia podeszła i wzięła je do ręki zdziwiona

- Dziękuje - odpowiedziała...
- Ale... Skąd masz takie duże skarpetki?

- To tajemnica - odpowiedziała mama.

Chwilę później, po odśpiewaniu kolęd mama położyła się spać, Martusia poszła jej jeszcze raz podziękować. Zbliżyła się do łóżka

- Mamusiu... Jeszcze raz dziękuje za ten prezent , jest śliczny...

- Cieszę się ze ci się podoba - odpowiedziała mama

- Ale teraz muszę już spać... Mój aniołku , pójdziesz na dwór i zaniesiesz naszemu pieskowi kość , jeszcze dziś nic nie jadł...

-Dobrze odpowiedziała Martusia...

Ubrała się cieplutko i założyła skarpetki na nogi - ale duże – pomyślała, są tak wielkie, że spadają mi z moich stóp, dziwny prezent... Jednak związała je sznurkiem tak by nie spadały i wyszła na zewnątrz podeszła do budy i dała kość starej suczce, która od wielu lat pilnowała domku . Martusia spojrzała w niebo - pełne gwiazdek usiadła na chwilkę na śniegu i zamknęła oczka... Święta są cudowne - pomyślała. Nagle, gdy Martusia z zamkniętymi oczkami siedziała na śniegu usłyszała głos dzwonków i szelest sań.. Szybko otworzyła oczka i wstała.. Wyszła na środek zaśnieżonej ulicy i spojrzała zdziwiona przecież to nikt nigdy nie przejeżdża – pomyślała, kto może tędy przejeżdżać w noc wigilijną?
Nagle zobaczyła jak z lasku wyłania się rząd reniferów a za nimi zaprzężone sanie. Martusia stała bez ruchu zaskoczona sanie zbliżały się do wioski były coraz bliżej i bliżej... Wreszcie zatrzymały się obok Martusi.
W saniach siedział dziwny człowiek miał zielone ubranko i zieloną czapeczkę, stanął i wyskoczył szybko z sań , spojrzał na zegarek i otarł czoło z potu , podbiegł szybko do Martusi i zapytał

- Czy to ty jesteś Martusia?

- Tak... To ja – odpowiedziała szybko!

- Wskakuj na sanie nie mamy czasu! - powiedział w pośpiechu człowieczek a raczej istotka , gdyż był mniejszy i lekko inny niż ludzie, jego skóra była zielonkawa, uszy wydłużone.
- Ale... ja nie mogę - odpowiedziała Martusia

- Później ci wszystko wytłumaczę - odrzekł ''ktoś'' wziął ją za rękę i oboje znaleźli się w saniach.

- Ruszać! - krzyknął i w tym samym momencie renifery zaczęły biec Martusia czuła się dziwnie... Nie wiedziała, o co w tym wszystkim chodzi... Ale nie bała się...Sanie pędziły przez lasy Laponii..
Martusia siedziała obok ''ludka’’ zapytała

- Kim ty jesteś?

''Ludek'' odwrócił się do niej i uśmiechnął

- Jestem Serafin - jeden z elfów Mikołaja. Święty kazał mi odszukać dziewczynkę o imieniu Martusia, mieszkającą w twojej wiosce, więc wziąłem jego sanie i pojechałem po ciebie - myślałem, że zdarzę przed wigilią, ale po drodze spotkała mnie straszliwa burza śnieżna i zabłądziłem, dopiero po kilku dniach po ciebie przyjechałem. Nagle sanie uniosły się w górę i wraz z reniferami śmigały po gwieździstym niebie

- a raczej chciałem powiedzieć przyleciałem - dopowiedział Serafin . Martusia wystraszyła się spojrzała w dół - znajdowali się wysoko nad ziemią
- Mówisz prawdę? -zapytała

- Oczywiście , teraz lecimy do siedziby Mikołaja - odpowiedział z uśmiechem
- Ale dlaczego?-  zapytała zdziwiona Martusia

- Nie wiem , Mikołaj mi kazał - uśmiechnął się elf- wiem tylko jedno,  mamy ogromne spóźnienie.  Zabrałem Mikołajowi sanie, więc nie może rozwozić prezentów  a jest już wigilia - dodał- chyba stracę prace...

Posmutniał... Sanie pomknęły w smugach śniegu i zniknęły za horyzontem...
Tymczasem.... W pewnej dolinie w Laponii wśród gęstych lasów sosnowych...W miejscu, o którym wiedzą wszyscy, ale którego jeszcze nikt nie znalazł w jednej z chatek - z żółto brązowych ścianach odbywało się zebranie elfów kilkadziesiąt zielono skorych maluszków siedziało w ławkach obok siebie .Nagle do chatki wszedł Mikołaj ubrany jak zawsze w swój czerwony strój, jego broda jak zawsze długa sterczała na jego grubym brzuszku. Wyszedł na środek i zaczął przemawiać

- Moi kochani... Stała się rzecz straszna... Nasz mały Serafinek - zabrał sanie kilka dni temu by przywieść tu pewną dziewczynkę, która musi poznać prawdziwą tajemnice świąt… a do teraz go nie ma!!! Już noc wigilijna - od 2 godzin powinniśmy rozwozić prezenty, tymczasem nie mamy możliwości nawet się stąd wydostać. Wszystkie elfy spuściły główki ze smutkiem w oczach..

- Przykro mi... W tym roku dzieci niedostana od nas prezentów... Zasmucił się tez Mikołaj... Nagle wszyscy zgromadzeni usłyszeli charakterystyczny dźwięk dzwonków , oto zbliżały się sanie!!!! Wszyscy wybiegli na zewnątrz i spojrzeli w niebo

- To oni!!!!!! - krzyknął jeden z elfów

- To Serafin!!!!! - krzyknął inny
Tymczasem Martusia ujrzała cudowny widok , oto zbliżała się do wioski Mikołaja . Pośrodku doliny znajdowało się małe jeziorko, a wokół niego domki elfów i fabryka prezentów. Sanie szybko wylądowały, wianeczek elfów otoczył Martusie i Serafina. Dziewczynka nic nie mówiła  była tak zdziwiona. Nagle ukazał się jej oczkom Mikołaj

- Witaj Martusiu – powiedział i zaśmiał się ho ho ho
- Dobry wieczór - odpowiedziała...

- Zapewne dziwisz się, czemu wezwałem Cię do siebie, prawda?

- No... Tak - odpowiedziała...

- W dzisiejszą noc pojedziesz ze mną do dzieci - powiedział z uśmiechem. W mgnieniu oka elfy zapełniły sanie prezentami. Mikołaj i Martusia wskoczyli do sań. W tylnej części było tak wiele prezentów, że sanie ledwo oderwały się od ziemi ,poleciały z ogromną szybkością w świat była już 22.00
-Martusiu... Wiesz, co ty masz na stópkach? - zapytał prowadząc sanie

- To skarpetki, które mama dała mi dziś w prezencie - odparła- w prezencie?

- Aha - uśmiechnął się Mikołaj - musze ci coś powiedzieć Martusiu... - Te skarpetki to nie są zwykłe zimowe skarpety. To skarpetki, które mają w sobie niezwykłą moc... One pozwalają zajrzeć do wnętrza samego siebie  i poznać, jakim się naprawdę jest - mówił dalej.

- Ten, kto je nosi dowiaduje się, jaki naprawdę jest... I dzięki temu może się zmienić...

Martusia słuchała zdziwiona

- Ale.. Ja nic takiego nie doznałam.

- Tak ci się tylko wydaje- odparł Mikołaj

- Zamknij oczy moja droga...

Martusia wykonała polecenie .W tej samej chwili ogromny podmuch wiatru uderzył w sanie, dziewczynka wypadła i zaczęła spadać w dół... Zobaczyła tylko jak sanie oddalają się od niej, po czym straciła przytomność. Mikołaj uśmiechnął się i powiedział

- Dowiesz się Martusiu, jaki jest sens świąt.

Oczka dziewczynki powoli się otworzyły. Była w chatce - ale w bardzo bogatej i pięknie wystrojonej. Leżała w wielkim łóżku, obok znajdowała się choinka i masa prezentów.


 http://img201.imageshack.us/img201/2954/x83ol2.gif 

 

 

http://swiateczne.blog.onet.pl/0

Życzenie Tomka - lub też, pamiętajcie o swoim Aniele...

http://swiateczne.blog.onet.pl/0

 http://img136.imageshack.us/img136/7449/anj0026jj3.gif 

Wieczór Wigilijny w Ottawie, 2003. Mrok zapadł szybko. Za szybą widać gęsto padający śnieg - od czasu do czasu ostre uderzenie lodowatego wiatru. Mały Tomek siedzi sam w wielkim luksusowym domu. Od czasu rozwodu rodziców chłopcu przychodziło żyć raz to z ojcem, a raz to z matką, w ramach dzielonej opieki.

Tę Wigilię Tomek miał spędzić z ojcem. Niestety, kilka godzin temu ojciec Tomka, znany businessman, otrzymał pilny telefon o ważnej transakcji handlowej, która wymagała niezwłocznego wyjazdu. - Chcę być z Tobą, tato - prosi chłopiec - już dawno nie mieliśmy wspólnej kolacji. - Nie odjeżdżaj - błaga. Ojciec próbuje uspakajać - Tomku, ja naprawdę muszę pojechać, powstała nagle krytyczna sytuacja - wyjaśnia - mogę stracić firmę, a wtedy nie będziemy mieć pieniędzy no i domu. Przyrzekam, że to się nie powtórzy - dodaje, nie patrząc chłopcu w oczy. - Co byś powiedział, gdybyśmy wyjechali razem do Disneylandu, na przerwę zimową. - Obiecywałeś mnie to już poprzednio - wzdycha Tomek. - No tak, ale zawsze powstawały nieprzewidziane komplikacje w pracy - niecierpliwi się ojciec - zresztą, jak dorośniesz, to sam zrozumiesz. Zamawia taksówkę, szybko pakuje rzeczy i odjeżdża na lotnisko. Przed odejściem rozpakowuje jeszcze z pudełka Tomka ulubiony zestaw obiadowy pewnej firmy, jak również, opłaca telefonicznie kartą kredytową wizytę klowna. Przecież nie można zostawić dziecko w takim nastroju...

Chłopiec je niechętnie i powoli obiad. W końcu zostawia ledwie nadpoczęty - jakoś dzisiaj nie smakuje.

Dzwonek do drzwi. Otwiera. Wpada zdyszany klown. Kilka szybkich numerów - dmuchane baloniki, zwijane zręcznie w kształty zwierząt, chustki wyciągane z pustej ręki. Klown śmieje się ze swoich numerów - Tomek milczy i jest poważny. Zresztą klown będzie krótko. Spieszy się. W ten wieczór ma pełno zleceń, a czasu jest mało.

Chłopiec zostaje sam... Dokoła jest pełno zabawek, gier komputerowych, do wyboru setki kanałów telewizyjnych, telewizji kablowej i satelitarnej. Ale chłopca nic nie cieszy... Cisza go przytłacza... Czuje się przerażająco samotny...

Nagle, przypomina sobie jak to dawnymi radosnymi chwilami ukochana babcia Agnieszka radziła mu aby w trudnych chwilach modlił się do swojego Anioła. Tomek skupia myśli - Aniele, stróżu mój - szepcze gorąco - proszę żebyś przyprowadził do mnie Mamę i Tatę i żebyśmy znowu byli szczęśliwi. Anioł ocknął się z odrętwienia. Od wielu lat już nie był przywoływany. Ma ogromny zasób energii. Zastanawia się jak można zatrzymać samolot. - O tej porze roku, burza śnieżna wyglądać będzie na coś najzupełniej naturalnego - rozważa Anioł Tomka - muszę spróbować swoich sił. Wywołuje gwałtowną śnieżycę, która unieruchamia lotnisko. Samolot ojca nie może odlecieć. Nie mając wyboru - zrezygnowany bierze taksówkę i wraca do domu.

Kolej na matkę Tomka. Jak poruszyć serce kobiety? - zastanawia się Anioł - muszę pomyśleć o czymś bardziej subtelnym. Przylatuje do mieszkania matki, rozgląda się uważnie po pamiątkach z synem związanych. Wzrok jego pada na dużą, oprawioną fotografię, ustawioną wysoko na kredensie. Lekkim muśnięciem skrzydła potrąca ramkę - fotografia spada z półki, szkło ramki rozpryskuje się na podłodze. Kobietę ogarnia złe przeczucie, zostawia boyfrienda i jedzie zobaczyć syna.

Wchodzą - jedno, a za chwilę drugie, w krótkim odstępie czasu. Mały chlopiec jest szczęśliwy - taką szczęśliwością, gdy to oczy mówią wszystko, a język pozostaje niemy... Prosi rodziców aby pogodzili się i zostali. Rodzice, rozbrojeni łzami i prośbami syna, zostają. - Nie mamy żadnego prezentu dla Tomka - mówi matka, patrząc bezradnie, a zarazem z wyrzutem na ojca.

- Moim wymarzonym prezentem będzie jak się obejmiecie - Tomek rzuca spontanicznie - tak samo jak to robiliście gdy byłem mały. Sobie samym niezrozumiale, mężczyzna i kobieta, tak jakby lekko popychani niewidzialną siła, zbliżają się do siebie i obejmują.

Potem wspólnie ubierają choinkę i siedzą przy kominku patrząc w ogień. Jest cisza - ale tym razem bardzo ciepła cisza, którą harmonia ludzkich serc dać tylko może...

Dziecko przyjmuje to, jako najwspanialszy prezent - Dziękuję Aniele Stóżu - myśli Tomek - i przepraszam, że tak długo o Tobie nie pamiętałem. Anioł jest bardzo zmęczony ale ma miłe poczucie spełnienia - ciężko się napracował tego wieczoru, ale w końcu wszystko się udało...

                                                                   

Jerzy Metelski Ottawa w Kanadzie


 http://img142.imageshack.us/img142/6303/27641xq42huslhyom3.gif 

 

 

http://swiateczne.blog.onet.pl/0

Błażej Nowakowski - Opowiadanie wigilijne

http://swiateczne.blog.onet.pl/0

  http://img87.imageshack.us/img87/5494/3hvyo309ns9.gif 

Bliżej nieokreślony dźwięk budzika drastycznie wyrwał K. ze snu. Pierwszą rzeczą, która jej przyszła na myśl, był fakt, iż „kompozytor” tej melodyjki musiał mieć nieszczęśliwe dzieciństwo, skoro zemścił się na ludziach czymś tak niedorzecznym.

Szybko wyciągnęła rękę, wcisnęła przycisk i w sypialni zapanował błoga cisza. Otworzyła oczy i spojrzała na zegarek - 6:00 rano. Wstała, wzięła poranny prysznic, ubrała się i o 6:35 siedziała już w nowo umeblowanej kuchni spożywając śniadanie, na które składała się szklanka soku pomarańczowego i papieros z dopiero co otwartej paczki Marlboro. „Jasny gwint - pomyślała - od 2 lat nie jadam śniadań, a moje biodra nie zmniejszyły się ani o centymetr... stosowałam już chyba wszystkie możliwe diety i nic!!!”. Włączyła radio, spiker zapowiedział kolędę, a K. uśmiechnęła się szyderczo i powiedziała sama do siebie „no tak, dziś wigilia”.

Od śmierci babci, czyli od 6 lat nie obchodziła świąt. To babcia ją wychowywała, mama zmarła przy jej narodzinach, ojca nigdy nie poznała, zostawił mamę kiedy dowiedział się, że jest w ciąży. Babcia nigdy nie podejmowała jego tematu, a ona nie pytała. Mimo, że nie byli bogaci, zawsze miała to co chciała, była szczęśliwa. Babcia była osobą bardzo wierzącą i na taką starała się wychować wnuczkę. Co jej się zresztą udało, K. chętnie chodziła do kościoła, przyjmowała sakramenty i codziennie się modliła. Wszystko to skończyło się w dniu, w którym babcia doznała wylewu i wkrótce zmarła. Wówczas poczuła, że te modlitwy za zdrowie babci, chodzenie do kościoła nic nie dały, nie były nic warte, a Bóg, który miał być sędzią sprawiedliwym, zabrał jej najbliższą osobę! Po śniadaniu K. zaczęła szykować się do pracy. Po skończeniu studiów z zarządzania i marketingu, od razu znalazła sobie prace jako zastępca głównej księgowej w jednym z największych banków w Polsce. Pieniądze nie stanowiły dla niej problemu, na koncie zawsze miała zostawioną ładną sumkę na tzw. czarną godzinę. Wychodząc z domu musiała przejść przez salon, w którym na honorowym miejscu znajdowała się komoda, na której stało zdjęcie babci. K. zawsze idąc do pracy podchodziła, tuliła portret i całowała na pożegnanie. Sama nie wiedziała po co to robi, tłumaczyła sobie, że to na szczęście. Zakluczyła drzwi i wyszła na ulicę. Na dworze było zimno i ciemno, choć warstwa białego puchu, jaka w nocy przykryła miasto, sprawiła, że świat wydawał się jakby weselszy. O 7:16 miała tramwaj do centrum i nie musiała się spieszyć. Śnieg sięgał jej do kostek, wiec poruszała się raczej powoli, uważając, by przypadkiem nie poślizgnąć się na zasypanej, zamarzniętej kałuży. Przeszła przez ulicę i znalazła się na przystanku, na którym o dziwo nie było nikogo. Minutę później podjechała „8”, jedyna linia, która dowiezie ją pod sam bank. Na tej trasie jeżdżą od zawsze stare tramwaje, z podwójnymi siedzeniami, co jej nie bardzo odpowiadało, gdyż zawsze istniało prawdopodobieństwo, że ktoś może zechcieć się przysiąść. Weszła do środka i udała się na miejsce, na którym zwykła siadać. Z przykrością musiała stwierdzić, że na tym miejscu uciął sobie drzemkę jakiś starszy, gruby mężczyzna o niechlujnym wyglądzie. K. wyszeptała nieparlamentarny komentarz, spojrzała gniewnie w jego stronę, jakby wzrokiem chciała sprawić, aby zniknął. Niestety, mężczyzna dalej spał w najlepsze. Musiała więc iść, dalej. Zdenerwowana przeszła kilka metrów i usadowiła się na pierwszym, całkowicie wolnym siedzeniu. Gdy już zajęła miejsce poczuła, że coś ją uwiera, wsunęła pod siebie rękę i wyciągnęła... czyjś portfel. Pomyślała, że właściciel ma wyjątkowo pechowy początek dnia. Otworzyła go. W środku nie było nic, tylko dowód - stara zielona książeczka, już dość mocno zniszczona. Przystanek, na którym K. wysiada znajduje się 20 minut drogi od jej domu, więc mogła spokojne przestudiować swoje znalezisko. Zguba należała do pani M., kobiety już wiekowej (sądząc po dacie urodzin), ale niewątpliwie w młodości bardzo ładnej (sądząc po starym, biało-czarnym zdjęciu). Mieszkała ona gdzieś na obrzeżach miasta, przynajmniej tak się K. wydawało, bo nazwa ulicy nie była jej dobrze znana. Tramwaj zatrzymał się na właściwym przystanku, wiec wsadziła portfel z dokumentami do kieszeni kurtki, wysiadła i udała się prosto do swojego biura. Dzień mijał jej dziwnie ciężko. Lubiła, może nawet kochała swoją pracę, jednak dzisiaj strasznie się męczyła. Na dodatek cały czas dręczyły ją myśli o właścicielce portfela - Kim jest? Jak teraz wygląda? Jak to się stało, że zgubiła portfel? Postanowiła, że zaraz po skończeniu pracy, czyli około godziny 15:00 uda się do pani M. i odda jej zgubę. Jak postanowiła, tak zrobiła. Po pracy zadzwoniła po taksówkę, która zawiozła ją pod wskazany adres. To rzeczywiście były to dość głębokie przedmieścia, jedna ulica z 5 domami, a wokół same pokryte śniegiem łąki i pola. Latem musi tu być naprawdę pięknie - pomyślała. Dom, którego szukała, znajdował się na samym końcu. Był stary, z czerwonej cegły, ze spadzistym dachem. Na samym środku znajdowała się weranda, a dalej drzwi, pomalowane brązową farba, która już dawno się złuszczyła. K. powiedziała kierowcy, aby chwile poczekał, i nie czekając nawet na jego przytaknięcie ruszyła w stronę wejścia. Kiedy już do niego dotarła, kilkakrotnie energicznie zapukała. Po chwili było słychać powolne kroki a...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin