Dawson Smith Barbara - Zar.pdf

(1770 KB) Pobierz
5869926 UNPDF
5869926.001.png
5869926.002.png
Prolog
Londyn,styczeń1816r.
PoczątkowotenwieczórbyltakisamjakkaŜdyinnywstolicy.
Brand Villiers, piąty ksiąŜę Faversham, siedział wygodnie
rozparty w przeznaczonej dla specjalnych gości bawialni
ekskluzywnego burdelu ze śliczną dziewczyną na kolanach,
talią wytwornych kart w dłoni i kieliszkiem znakomitego
bordeaux pod ręką. Wielu męŜczyzn mogłoby mu
pozazdrościć. A jednak Brand odczuwał nieustającą nudę,
niezadowolenie,doktóregosamprzedsobąnawetniechciał
sięprzyznać.
śyciejestcudownejakcholeramruknął.
SirJohnGablerskrzywiłsięipodniósłwzrokznadkart.
Ocochodzi?Gablermiałpiegowatątwarzirozczochrane
jasne włosy. Trzymał w ustach cygaro. Wydawał się zbyt
młody na to, aby palić. Fular zawiązany miał tak, jakby nie
opanował jeszcze do perfekcji sztuki wiązania
skomplikowanychwęzłów.
NiemaniclepszegonaświecieniŜtrzymaniewramionach
pięknejkobietyoświadczyłBrandipogładziłokrytejedwabiem
plecy Jewel. Uśmiechnęła się i spojrzała na niego spod
półprzymkniętychpowiek.Jejciemneoczybłyszczałykusząco.
Była nową dziewczyną i Brand nie mógł się doczekać chwili,
kiedyskorzystazjejusług.MoŜewreszciezdołasiępozbyćtego
dręczącegopoczucianudy.
Jeszczeniejesttwoja.Jeszczeniewygrałeś.Gablerwymieniłdwie
karty.Kiedyspojrzałnate,któredobrał
BarbaraDawsonSmith
śar
5869926.003.png
zpuli,jegojasnoniebieskieoczyzabłysły.Ztriumfalnąminąrzucił
nastółtrzyasy.Spróbujtoprzebić,stary.Branduniósłwgórę
jednąbrew.
Całkiemnieźle.
Jewel, chodź tu! Dzisiaj będziesz naleŜała do mnie.
Gablerpokiwałnadziewczynępalcem.
Brandmocnootoczyłramieniemjejwąskątalię,adrugąręką
wyłoŜyłnapokrytyzielonymsuknemstolikcztery
króle.
Gabler aŜ otworzył oczy ze zdumienia, po czym opadł na
krzesłozminąnadąsanegodziecka.
A niech cię licho, Faversham! Powinienem był wie
dzieć, Ŝe tylko naiwniak siada z tobą do gry. Masz piekiel
neszczęście.
Brand musiał przyznać, Ŝe to prawda. Od lat znacznie
częściejwygrywałniŜprzegrywał.Odbardzomłodegowieku
doskonalił swój wrodzony talent do gry w karty i kości,
umiejętność odczytywania wyrazu twarzy przeciwnika,
kalkulowaniaszans,poleganianaswoiminstynkcie.Wiedział,
kiedy moŜe podjąć ryzyko, a kiedy lepiej spasować. Ale
powodzenie zawdzięczał nie tylko błyskotliwemu umysłowi.
Został ponadto obdarzony błogosławieństwem ktoś inny
mógłby powiedzieć, Ŝe przekleństwem nieustającego
szczęściawhazardzie.Niektórzynawetszeptalipokątach,Ŝe
zaprzedałduszędiabłu.
Nie widział powodu, Ŝeby prostować te pogłoski. JuŜ
dawnozrozumiał,Ŝeludziezawszewierząwto,wcochcą
wierzyć.
RozejrzyjsięzainnąpartnerkądołóŜkaporadziłGablerowi.Ta
ślicznotkajestmoja.Jewelwtuliłasięwniego,takŜewyczuwał
wszystkierozkosznekrągłościjejwspaniałegociała.Podosłonąstołu
wśliznęła dłoń w jego rozporek. A kiedy będziesz wychodził,
dokładniezamknijzasobądrzwi.Gablerzakląłpodnosem,odsunął
krzesło i ruszył do drzwi po błękitnym, puszystym dywanie.
Wychodząc
zgabinetu,zderzyłsięwdrzwiachzmęŜczyzną,którysiłą
wdarłsiędośrodka.
Strzechasiwiejącychkręconychwłosówotaczałaptasiątwarz
przybysza.KiedypospieszniezbliŜałsiędostołu,połysurduta
powiewałyzanimjakkruczeskrzydła.
Faversham!ChwałaBogu,Ŝecięznalazłem!
Trowbridge powitał go Brand z rozdraŜnieniem. Jeśli
sam tego nie widzisz, to pragnę zauwaŜyć, Ŝe jestem teraz
zajęty.
Wicehrabia Trowbridge obrzucił Jewel przelotnym spoj
rzeniem,alenieprzestałtrajkotać.
Muszęztobąporozmawiać.Wczteryoczy.TosprawaŜycia
iśmierci.
Dla ciebie nawet złamany paznokieć jest sprawą Ŝycia i
śmierci odparł zrezygnowany Brand i odsunął Jewel.
Postanowił go wysłuchać, wiedząc, Ŝe nawet Trowbridge
zazwyczajszanujeprawogentlemanadoprywatności.
Pospiesz się, kochanie. Jewel posłała mu pocałunek
pełnymi,obrzmiałymiwargami.Czekamnaciebie.
Ten miękki, zmysłowy głos jeszcze zwiększył narastające w
nimpodniecenie,więcBrandzrozdraŜnieniemzwróciłsięku
wicehrabiemu,gdytylkowyszlirazemdoholu.
Ocochodzi?Jeślitojedenztwoichkretyńskichpomysłów...
Nie! Przysięgam. Trowbridge wyciągnął z kieszeni
zgniecioną kartkę papieru. Ręka mu drŜała. Czytaj. To
przyszłozwieczornąpocztą.
Brand rozwinął kartkę i podszedł do stojącej na stoliku
lampy naftowej. Na białym papierze ktoś starannie wyka
ligrafowałdwasłowa:Będziesznastępny.
Spojrzałponownienaswegotowarzysza.
CóŜtojest,dodiabła?śart?
Nie.Trowbridgebyłroztrzęsiony.Toduch.
Duch?
Wicehrabia rozejrzał się po kompletnie pustym holu,
jakby obawiał się, Ŝe ktoś podgląda ich zza drzwi któregoś
zgabinetów.
11
BarbaraDawsonSmithśar
BarbaraDawsonSmith
Zar
5869926.004.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin