Rutledge Cynthia - Syn miliardera.pdf

(469 KB) Pobierz
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Cynthia Rutledge
Syn miliardera
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Kaitlyn Killeen delikatnie rozpinała koszulę mężczyzny. Nawet nie
spytała go o imię, nie widziała takiej potrzeby. Wyglądała na zupełnie
spokojną, chociaż dłonie drżały jej nieco, gdy zsuwała koszulę z jego
szerokich ramion.
Nawet nie drgnął. Przysięgłaby jednak, że w jego orzechowych oczach
zatliło się pożądanie. Jej serce zaczęło szybciej bić.
Wcześniej nie miała czasu, by przyjrzeć się nieznajomemu, ale teraz
otaksowała go uważnym spojrzeniem - smukłe, muskularne ciało bez
grama tłuszczu, złociste włosy na szerokim torsie. Przedtem wydawało
jej się, że miał około trzydziestki, ale teraz doszła do wniosku, że był
mniej więcej w jej wieku. Nie mógł mieć więcej niż dwadzieścia pięć
lat. I był niesamowicie przystojny. Siedział przed nią rozluźniony i
pewny siebie, czego Kaitlyn szczerze mu zazdrościła.
- Nie wyglądasz na osobę, która prowadzi siedzący tryb życia -
zauważyła, zawierając w tym na pozór obojętnym stwierdzeniu podziw
dla jego wspaniałego ciała.
- Dużo... - Zawahał się na moment. - Ostatnio dużo pracowałem na
świeżym powietrzu.
Zerknęła na niego z ciekawością. Dałaby sobie głowę uciąć, że
zamierzał powiedzieć zupełnie co innego. Na przykład coś o
uprawianiu sportu. To jednak zabrzmiałoby trochę bez sensu.
Bezrobotni raczej niczego nie trenują, a kilka chwil wcześniej, gdy szli
na górę, zdradził jej, że nie ma pracy i jest kompletnie spłukany.
Podobno zostało mu zaledwie dwadzieścia dolców.
Wyciągnęła koszulę ze spodni mężczyzny i rzuciła ją na krzesło. Lekko
przesunęła dłońmi po jego brzuchu, czując teraz wyraźniej zapach
wody kolońskiej. Jej serce znowu zaczęło zachowywać się dziwnie,
chociaż Kaitlyn nie zamierzała dopuścić do siebie żadnych emocji.
Zrobi to, co musi, ale na tym jej rola się zakończy.
Jej palce dotknęły płaskiego i opalonego brzucha tuż nad klamrą od
paska. Mężczyzna wciągnął powietrze z głośnym syknięciem.
- Przepraszam - powiedziała, podnosząc na niego wzrok. Ich
spojrzenia spotkały się.
- Nie ma za co. Po prostu to miejsce jest trochę bardziej wrażliwe.
Zawahała się. Nie była pewna, czy on nadal chce, by się nim
zajmowała. Jednak nieznajomy inaczej zrozumiał jej wahanie.
- Nie musisz tego robić, jeśli nie masz ochoty - zaproponował. -
Przecież nawet mnie nie znasz.
- Ty też mnie nie znasz - odparła, siląc się na lekki ton. - Skąd wiesz,
czy potem nie będziesz żałować?
- Mam nadzieję, że nie. - Uśmiechnął się po raz pierwszy. - Poza tym
trochę cię znam, to znaczy przynajmniej wiem, jak masz na imię.
Kąty, prawda?
- Kaitlyn - poprawiła odruchowo. Wprawdzie ojciec i bracia zawsze
nazywali ją „Kąty", ale to zdrobnienie było dobre dla dziecka, którym
nie była ani teraz, ani nigdy. Los nie dał jej takiej szansy.
- Jestem Clay Reynolds - powiedział nieznajomy, chociaż o nic go nie
pytała.
Nie rozumiała, czemu się jej przedstawiał. Przecież za kwadrans stąd
wyjdzie i więcej się nie zobaczą, po co więc zawracać sobie głowę?
- Dobra, bierzmy się do roboty - rzuciła ostrzejszym tonem, niż
zamierzała. - Nie mogę spędzić tu z tobą całej nocy.
Uśmiech znikł z jego twarzy. Gwałtownie odsunął jej ręce i wstał,
sięgając po koszulę.
- Nie powinienem tu przychodzić. To był zły pomysł. Zawstydziła się
swojej szorstkości.
- Nie odchodź - niemal krzyknęła, chwytając go za ramię. - Zostań,
proszę.
Zajrzał jej głęboko w oczy.
- Naprawdę jesteś pewna, że chcesz to robić? Kaitlyn zdobyła się na
wymuszony uśmiech.
- Tak, jestem pewna.
Kwadrans później Clay McCashlin zszedł na parter, nie spuszczając
wzroku z idącej przed nim dziewczyny, która właśnie przed chwilą
opatrzyła go jak najlepsza pielęgniarka. Nieznajoma intrygowała go.
Starannie oczyściła poranioną skórę, usunęła piasek i żwir, które
wbiły się w ciało, nałożyła bandaże, a wszystko to z niezachwianym
spokojem. Żadnych zalotnych spojrzeń, wieloznacznych uśmiechów,
żadnych kobiecych sztuczek. W swoim życiu rzadko spotykał
nieprzystępne kobiety, bardzo rzadko.
A może po prostu przestał już wywierać wrażenie na płci pięknej?
Nonsens. Nie powinien oceniać wszystkiego przez pryzmat zerwanego
narzeczeństwa. Wprawdzie Lynda pragnęła wyłącznie jego pieniędzy, a
nie jego samego, ale to nie oznaczało jeszcze, że każdy związek musiał
się równie źle skończyć. Niemniej jednak przez ostatnie pół roku Clay
nawet przez moment nie myślał poważniej o jakiejś kobiecie.
Przeniósł spojrzenie na dopasowane spodnie Kaitlyn. Ależ ona
zgrabna... Pamiętał też doskonale, jak materiał bluzki pięknie opinał
się na jej piersiach, gdy pochylała się nad nim.
Była ubrana na zielono, co podkreślało odcień jej oczu ' i
harmonizowało z rudymi włosami. Clay niezbyt lubił ten kolor, ale
tym razem uważał, że płomienna fryzura dodaje dziewczynie uroku.
Kaitlyn miała bardzo jasną cerę i regularne, klasyczne rysy. Dla wielu
mężczyzn nie stanowiłaby ideału urody, a przecież emanował z niej
jakiś nieuchwytny czar. I był taki moment, gdy Clay, pomimo
naprawdę dokuczliwego bólu, miał ochotę ją pocałować.
Założę się, że strzeliłaby mnie na odlew. Dziewczyna z ikrą. To mi się
podoba.
- I co? Poskładała cię jakoś do kupy? - Ojciec Kaitlyn stał u podnóża
schodów, uśmiechając się niepewnie.
Clay widział, że Frank Killeen wciąż czuje się winny. Próbował mu
tłumaczyć, że przecież nic wielkiego się nie stało, ale bez rezultatu.
- Jestem jak nowo narodzony - zapewnił.
- Moim zdaniem ma pęknięte żebra. - Kaitlyn posłała ojcu wymowne
spojrzenie. - Uważam, że powinien obejrzeć go lekarz.
- O, nie! - zaprotestował szybko Clay. Nie miał przy sobie pieniędzy na
prywatne leczenie, a w książeczce ubezpieczeniowej widniało jego
prawdziwe nazwisko. Tylko dowód miał fałszywy. Gdyby wydało się,
kim jest, musiałby zwijać się stąd natychmiast. - Nie ufam lekarzom -
dodał wyjaśniająco.
- Doskonale rozumiem - przytaknął Frank, poważniejąc nagle.
Również Kaitlyn dziwnie posmutniała, a ojciec niezgrabnie poklepał ją
po ramieniu. - Ale jeśli sądzisz, że trzeba go zabrać do...
- Nic mi nie jest - uciął zdecydowanie Clay.
- No, nie wiem, nie wiem... Naprawdę nieźle cię poturbowałem.
Powinienem był przynajmniej zwolnić. W końcu znak „stop" stoi tam
nie bez powodu.
- Nie ma o czym gadać, każdemu mogło się zdarzyć. Naprawdę, to nic
poważnego, trochę mnie pobolewa, ale przejdzie za parę dni. - Clay
sięgnął zdecydowanie po torbę i chciał ją przerzucić przez ramię, ale
ruch wywołał taki ból w boku, że skrzywił się mimo woli. Szybko
przełożył torbę do drugiej ręki. - Dzięki za pomoc. Powiedzcie mi tylko,
gdzie jest najbliższy motel.
Frank przyglądał mu się w zamyśleniu.
- Najbliższy? W całej okolicy jest tylko jeden, w dodatku w remoncie.
Tego Clay nie przewidział.
- Są jeszcze motele w Vickersville - wtrąciła Kaitlyn. - To niedaleko,
dwadzieścia parę kilometrów. Frank spojrzał na córkę z dezaprobatą.
- Przecież tyle to on nie przejedzie - wytknął jej. - Poza tym jego motor
najpierw trzeba dać do warsztatu, żeby się upewnić, czy wszystko w
porządku. Zresztą i tak nie mógłby prowadzić. Skąd wiemy, że nie
doznał wstrząśnienia mózgu?
- To co proponujesz? - spytała chłodno.
- Nie proponuje, tylko już zdecydowałem - odparł z naciskiem Frank. -
Zostaje u nas. Potrąciłem go i teraz jestem za niego odpowiedzialny.
- Ja to widzę trochę inaczej... - zaczął Clay, ale Frank po prostu wyjął
mu torbę z ręki.
- Zostajesz u nas i koniec. Żadnych dyskusji. Kaitlyn zmarszczyła
brwi.
- Gdzie zamierzasz go położyć? Tylko pokój Bena jest wolny, ale nie
możesz...
- Czy ja mówiłem coś o pokoju Bena? - przerwał jej ojciec.
- Nie chciałbym robić kłopotu... - wtrącił z kolei Clay, ale Frank
przerwał mu również:
- Żaden kłopot. Mamy tu takie dodatkowe pomieszczenie nad
garażem, spodoba ci się. Oczywiście, żadnych luksusów tam nie
znajdziesz. Jak będziesz chciał się wykąpać, musisz skorzystać z
naszej łazienki.
Clay nie dał po sobie nic poznać, chociaż był mocno zaskoczony tym,
co usłyszał. Do tej pory tylko jeden raz w życiu korzystał ze wspólnej
łazienki, gdy jako dzieciak pojechał na obóz. Niesamowite. W świecie,
w którym się obracał, coś takiego byłoby nie do pomyślenia. Umiał
jednak docenić wspaniałomyślność Franka.
- Dzięki.
- Ale to klitka! - zaprotestowała Kaitlyn. - W dodatku czuć tam
benzyną i smarem!
Clay bardzo nie lubił pchać się gdzieś, gdzie nie był mile widziany,
jednak tym razem nie miał żadnego wyboru.
- Mnie to nie przeszkadza. Przecież chodzi zaledwie o kilka dni. Jak
tylko dostanę pracę, znajdę sobie jakieś lokum.
- Nie ma pośpiechu - powiedział uspokajająco Frank.
- Najpierw musisz się z tego wylizać, a potem pomyślimy o pracy.
- Nie wiem, czy znajdziesz pracę w Shelby. - W głosie Kaitlyn słychać
było powątpiewanie. — A co właściwie chciałbyś robić?
- Obiło mi się o uszy, że zakłady elektroniczne szukają pracowników -
odparł, starając się nie zdradzić, jak wielką wagę do tego przywiązuje.
Musiał dostać tę pracę, po prostu musiał! Inaczej całe śledztwo na
nic. - Twój ojciec już mi obiecał, że szepnie za mną słówko.
- Chcesz pracować dla McCashlina? - spytała Kaitlyn, akcentując
ostatnie słowo. - Dlaczego?
Frank zdenerwował się i zacisnął zęby, aż zadrgał mu mięsień na
policzku.
- Dość, Kąty!
- W porządku. Przepraszam, pójdę zrobić kolację. - Odwróciła się na
pięcie i ruszyła do kuchni.
- I postaw dodatkowe nakrycie - krzyknął za nią ojciec.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin