Sanderson Gill - Warto było czekać.pdf

(370 KB) Pobierz
Office to PDF - soft Xpansion
Gill Sanderson
Warto było czekać
ROZDZIAŁ PIERWSZY
To nie może być on! Na miłość boską, to przecież niemożliwe! Jan Fielding nawet nie
przypuszczała, że jej wakacje skończą się w taki sposób. Radosny nastrój, w jakim wróciła do
pracy, rozpłynął się w jednej chwili.
Telefon zadzwonił wcześnie rano, kiedy akurat się ubierała. Poczuła lekki niepokój – o tej
porze to może być tylko zła wiadomość.
Dzwonił jej szef, doktor John Garrett.
– Cześć, Jan, jak tam po wakacjach? Wypoczęta i gotowa do pracy?
– Oczywiście. Ale dlaczego dzwonisz? Przecież zaraz się zobaczymy. – Początkowe
uczucie niepokoju zamieniło się w lekkie podniecenie. Z pewnością wydarzył się wypadek.
Spojrzała na okienną szybę, o którą rozbijały się krople deszczu. Tak właśnie wygląda lato w
Krainie Jezior. Domyśliła się, o co chodzi.
– Już wiem, zbierasz ekipę ratunkową.
– Nie całą ekipę, to nie będzie konieczne. Dwójka doświadczonych piechurów utknęła na
szczycie Yeaton Pike i spędziła tam całą noc. Na szczęście mieli sprzęt biwakowy.
Powiadomili nas przez telefon, że schodzą na dół, ale kobieta chyba jest osłabiona.
Powiedziałem im, żeby poczekali na kogoś z naszych, kto sprowadzi ich przez Kelton
Downfall.
– To trudna droga dla zmęczonych i przemoczonych – zgodziła się Jan. – Bardzo
niebezpieczna podczas deszczu, zwłaszcza obok urwiska. Masz dla mnie jakieś zadanie?
– Chcę wysłać dwoje ludzi na górę, żeby pomogli im zejść. W takich warunkach
konieczne będzie schodzenie z linami. Myślisz, że dasz sobie radę?
Poczuła się lekko dotknięta.
– Pewnie, że dam sobie radę. A wizyty u pacjentów mogę załatwić później. Kto pójdzie
ze mną? Ty? – John Garrett był szefem miejscowej ekipy ratowników górskich.
– Tym razem nie ja – odparł z wahaniem. – Jestem już trochę za stary, a poza tym
skręciłem nogę w kostce. Przyjedź pod Kelton Brook, ktoś tam na ciebie będzie czekał.
– W porządku. Spotkamy się później w przychodni.
Odłożyła słuchawkę i spojrzała na leżący na łóżku niebieski uniform pielęgniarki.
Roześmiała się i sięgnęła do szafy po strój do wspinaczki. Jadąc swoim wysłużonym
landroverem w kierunku Kelton Brook, poczuła radość, że znów jest u siebie. W oddali
widziała spowity mgłą szczyt Sca Feli. Tak, to cudownie być w domu, znów pracować z
ludźmi, których się zna i kocha.
Przez dwa tygodnie rozkoszowała się słońcem i plażą na małej śródziemnomorskiej
wyspie. Wybrała niewielki, spokojny hotel. Nie miała ochoty na zabawy i imprezy do białego
rana. Parę lat temu takie rzeczy przestały ją interesować. Za to z przyjemnością odwiedzała
miejscowe restauracje, kosztowała wino i lokalne potrawy. Wybrała się na spacer do kilku
wiosek, przyglądała się białym domom i porównywała je z własnym, zbudowanym z szarego
207127955.001.png
kamienia, fotografowała gaje oliwne i zabytki. Ale przede wszystkim dużo spała i czytała.
Paru mężczyzn próbowało zaprosić ją na drinka. Sprawiało jej to przyjemność, ale
odmawiała. Nie miała ochoty na wakacyjny romans.
Dojechała wreszcie do Kelton Brook i zatrzymała się obok drugiego landrovera.
Zauważyła, że był to samochód Johna i trochę ją to zdziwiło. Pomyślała jednak, że musiał
komuś auto pożyczyć. Wyłączyła silnik, a wtedy mężczyzna siedzący w środku wysiadł. Był
wyższy od Johna. Pod głęboko nasuniętym kapturem nie widziała jego twarzy. Poczuła
pierwsze ukłucie niepokoju. Sylwetka wydawała się jej znajoma, ale z pewnością nie był to
żaden z ratowników. Nie lubiła pracować z obcymi. Niepokój narastał, jakby jakiś sygnał
usiłował przebić się do jej pamięci.
Mężczyzna usiadł obok niej i ściągnął kaptur. Już wiedziała. Poczuła tak silne duszności,
że o mało się nie osunęła. Nie, to przecież niemożliwe!
Chris. Doktor Chris Garrett. Mężczyzna, którego nie widziała od sześciu lat. I którego nie
chciała już więcej spotkać. Jej serce biło jak oszalałe, pojawiały się kolejne emocje i
wspomnienia. Zadawała sobie jedno pytanie: dlaczego on się tu pojawił? Kiedyś go kochała,
myślała nawet, że wyjdzie za niego za mąż. Do czasu, gdy...
Z trudem wciągnęła powietrze, a wtedy on spojrzał jej w oczy. Nie uśmiechał się, jego
głos był spokojny:
– Witaj, Jan. Dawno się nie widzieliśmy.
Nie wiadomo skąd znalazła siłę, by odpowiedzieć.
– Witaj, Chris. Rzeczywiście, długo się nie widzieliśmy. I miałam nadzieję, że tak
zostanie.
Mocnym szarpnięciem otworzyła drzwi, niemal wypadając na zewnątrz. Podbiegła na
brzeg potoku. W głowie tłukło jej się jedno pytanie: co Chris Garrett tutaj robi?
Patrzyła na spienioną wodę, tak samo wzburzoną jak jej umysł. Jak on mógł jej to zrobić?
Usłyszała za sobą kroki. Cliris stanął naprzeciwko niej. Uniosła głowę i spojrzała mu w oczy.
Zawsze był wysoki i dobrze zbudowany, ale teraz jego postać była jeszcze większa. Nie z
powodu tuszy, ale mięśni. Twarz jednak miał szczuplejszą. W kącikach oczu i wzdłuż
policzków pojawiły się zmarszczki. To nie była już twarz młodzieńca, którą tak dobrze
pamiętała. Wyglądał starzej, jak mężczyzna, który ma za sobą trudne doświadczenia. Ale jego
oczy nadal pozostały niewiarygodnie niebieskie.
Stali tak w milczeniu. Jan wiedziała, że on też uważnie się jej przygląda. Kiedy wreszcie
się odezwał, zadrżała na dźwięk tak dobrze znanego głosu.
– Gdyby to ode mnie zależało, nasze spotkanie wyglądałoby inaczej – powiedział. –
Czeka nas trudne zadanie, więc lepiej odłóżmy kłótnię na później.
– Nie widzę żadnego powodu do kłótni. – Starała się opanować drżenie głosu. –
Wyjaśniliśmy sobie wszystko sześć lat temu.
– Słusznie. Doskonale pamiętam. Idziemy razem na Kelton Dawnfall czy nie? Sam też
dam sobie radę.
– Mam ci pozwolić pójść samemu? To wyprawa ratunkowa, druga osoba jest konieczna.
Dostrzegła błysk złości w jego oczach.
207127955.002.png
– Zatem ruszajmy – odparł spokojnie. – Mam w bagażniku plecaki ze sprzętem.
Podeszli do samochodu. Jan sięgnęła po większy plecak, ale Chris wyjął go z jej rąk.
– Weź ten drugi. Jestem od ciebie silniejszy. Postanowiła, że nie będzie się spierać, ale
nie miała zamiaru rezygnować z przewodnictwa. Ruszyli w kierunku Kelton Dawnfall. Jan
narzuciła ostre tempo. Była młoda, wysportowana, wiedziała, że niewiele osób umiałoby
dotrzymać jej kroku. Ale Chris wcale nie zostawał w tyle. Blisko kilometr maszerowali w
milczeniu, aż wreszcie doszli do podnóża Kelton Dawnfall. Było to strome, skaliste zbocze
zakończone z jednej strony urwiskiem. Docierało tu niewiele słońca, a śliskie, porośnięte
mchem, wilgotne kamienie stanowiły śmiertelną pułapkę. Ale była to najkrótsza droga na
Yeaton Pike. Jan rozpoczęła żmudną wspinaczkę.
Zwolniła nieco tempo, by nadmiernie nie ryzykować, ale jakaś cząstka w niej chciała
koniecznie się przekonać, czy Chris będzie w stanie dotrzymać jej kroku, więc nadal szła dość
szybko. Po kilku minutach Chris się z nią zrównał.
– Jeżeli chcesz urządzać zawody, to przełóżmy to na inną okazję. To, co robisz, jest
niebezpieczne. Przypominam ci, że mamy sprowadzić na dół dwoje ludzi.
Miał rację, ale rozzłościło ją to jeszcze bardziej. Zwolniła jednak. Stopniowo ich kroki w
jakiś tajemniczy sposób dostroiły się do siebie i wkrótce zaczęli iść w jednym rytmie. Z
pewnością mogliby stworzyć świetny zespół ratowniczy.
Dotarli wreszcie do celu. Szczyt Yeaton Pike był dość płaski i wiatr dął tu z taką siłą, że
utrzymanie się na nogach stanowiło pewien wysiłek. Chris wskazał ręką na niewielkie
usypisko skalne, gdzie widoczna była czerwona plama. Jan domyśliła się, że to ubranie
któregoś z turystów.
Była to para czterdziestolatków, Paul i Dawn Kerriganowie.
– Przykro mi, że sprawiliśmy tyle zamieszania – odezwał się Paul. – Jestem wdzięczny,
że po nas przyszliście.
To były miłe słowa. Większość ludzi nie zdawała sobie nawet sprawy, że ratownicy
górscy pracują społecznie i nie dostają za swój wysiłek żadnego wynagrodzenia.
– Nie ma sprawy – odparł Chris. – Najważniejsze, jak się czujecie. Macie jakieś
obrażenia, siniaki, skaleczenia?
– Pośliznęliśmy się kilka razy, ale to nic poważnego.
– Jesteście przemarznięci, zmęczeni?
– Ze mną jest wszystko w porządku, nawet udało mi się w nocy zasnąć – wyjaśnił Paul. –
Ale Dawn nie zmrużyła oka.
Jan zdała sobie sprawę, że do tej pory kobieta się nie odezwała. Jej twarz była
przeraźliwie blada.
– Mam tu coś, co was rozgrzeje – odezwał się Chris, wyjmując z plecaka termos i dwa
kubki. – Ale najpierw zmierzę wam temperaturę i sprawdzę tętno.
Zajął się przemarzniętą parą, a po chwili spojrzał uspokajająco na Jan. Na szczęście nic
poważnego.
– Jest pani dość mocno wychłodzona – zwrócił się do Dawn. – Dobrze, że wezwaliście
pomoc. Pomożemy wam zejść na dół.
207127955.003.png
– Wezmę od pani plecak. – Jan wyciągnęła rękę. Dawn potrząsnęła głową.
– Nie, pani i tak ma swój – zaprotestowała słabym głosem.
Chris stanowczym gestem odebrał jej plecak.
– Będzie lepiej, jeżeli siostra Fielding go poniesie. Rzeczywiście, dla Jan nie był to żaden
problem. Na treningach i podczas górskich wypraw często dźwigała dużo większe ciężary.
Kiedy Paul i Dawn wypili gorącą, mocno osłodzoną kawę, ruszyli w kierunku Dawnfall.
Zanim zaczęli schodzić, Chris zdjął z ramion linę i kolejno obwiązywał w pasie wszystkie
osoby, najpierw Paula, Dawn i na końcu Jan, zostawiając pomiędzy nimi kilkumetrowe
odstępy.
– Schodziliście kiedyś w ten sposób? – zapytał.
– Tylko na kursie dla początkujących w Alpach, ale wtedy leżał śnieg – wyjaśnił Paul.
– To zbocze jest równie niebezpieczne – zapewnił go Chris, pomagając im zwinąć luźne
kawałki liny.
Zaczęli schodzić, idąc blisko siebie i trzymając linę w dłoniach. Gdyby któreś z nich się
obsunęło, pozostali byliby w stanie go utrzymać. Posuwali się bardzo powoli. Prowadziła Jan,
Chris szedł na końcu, ponieważ był najcięższy i najsilniejszy. Dawn szybko opadała z sił i
pośliznęła się kilka razy. Na szczęście nie było to groźne. Za każdym razem Chris
natychmiast pojawiał się obok niej, pomagał jej wstać i umiejętnie zachęcał do dalszego
wysiłku. Wreszcie dotarli do landroverów.
Chris pomógł im wsiąść do swojego samochodu.
– Odwiozę ich do przychodni – zwrócił się do Jan. – Szpital raczej nie będzie konieczny,
ale ich przebadam.
– Chyba twój wuj powinien ich obejrzeć, w końcu to on jest u nas lekarzem –
zaprotestowała Jan.
– Nie zapominaj, że to też mój zawód. Poza tym pracuję w waszej przychodni na
zastępstwie.
– Jak to! Będziemy razem pracować?
– Tak, przez najbliższych parę miesięcy. Jan osłupiała.
Do przychodni mieli pół godziny jazdy. Jan próbowała przez ten czas nie myśleć o tym,
co się stało. Miała wrażenie, że jej spokojne, poukładane życie wywróciło się do góry
nogami. I kompletnie nie wiedziała, jak sobie z tym poradzi. Wciąż zadawała sobie pytanie,
dlaczego Chris się tu pojawił. Przecież powiedział kiedyś wyraźnie, że nie chce jej więcej
widzieć. Ona też miała nadzieję, że nigdy go już nie spotka. To wszystko wydarzyło się sześć
lat temu. Jej uczucia nie zmieniły się przez ten czas. A jego?
Chcąc odegnać niemiłe myśli, włączyła głośno muzykę. Rozległ się głos Elli Fitzgerald.
Śpiewała o mężczyźnie, którego kocha. Naprawdę świetny wybór.
Nie była potrzebna przy badaniu Paula i Dawn, więc jedynie uścisnęła im ręce na
pożegnanie i przyjęła ich podziękowania. Potem wzięła prysznic, wysuszyła włosy i założyła
uniform. To pozwoliło jej odzyskać panowanie nad sobą. Znów jest Jan Fielding, pielęgniarką
społeczną. Wszyscy znają ją i szanują. Świetnie sobie ze wszystkim radzi. I na pewno nie
207127955.004.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin