Dlaczego pies merda ogonem.rtf

(261 KB) Pobierz

DESMOND MORRIS

 

 

 

Dlaczego Pies Merda Ogonem

O czym mówi nam zachowanie psa

 

 

(Przełożyła Krystyna Chmiel)

 

 


Wstęp

 

W dziejach ludzkości tylko dwa gatunki zwierząt mogły swobodnie poruszać się po naszych domach: koty i psy, z tym że dawniej nieraz zabierano zwierzęta gospodarskie dla bezpieczeństwa na noc pod dach, ale były zawsze trzymane w jakiejś zagrodzie lub na uwięzi. W czasach bardziej nam współczesnych trzymamy w domach inne zwierzęta, na przykład rybki w akwariach, ptaki w klatkach, gady w terrariach —jednak zawsze w zamknięciu, oddzielone od nas szkłem lub kratami. Tylko psom i kotom wolno biegać po pokojach — prawie wszędzie, gdzie zechcą. Te bowiem zwierzęta cieszą się specjalnymi względami na mocy zawartego dawno układu.

Z przykrością trzeba stwierdzić, że przeważnie to my nie dotrzymujemy warunków tego układu. Nie da się ukryć, że koty i psy okazały się bardziej od nas lojalne i godne zaufania. Nawet te rzadkie sytuacje, kiedy ataku­ją nas, drapiąc lub gryząc, bądź też kiedy od nas uciekają, są zwykle spowodowane ludzką głupotą lub okrucieńst­wem. Gdyż, o wstydzie, one dotrzymały tej wielowiekowej umowy!

„Umowa" między człowiekiem a psem została zawarta około 10 000 lat temu. Gdyby sporządzono ją na piśmie, zawierałaby stwierdzenia, że w zamian za świadczenie nam pewnych usług zapewniamy psu pożywienie, wodę, dach nad głową, nasze towarzystwo i opiekę. Wachlarz usług świadczonych przez psy jest natomiast dużo szerszy i bardziej różnorodny. Wymagamy od nich, aby pilnowały naszych domów, broniły nas w niebezpieczeństwie, pomagały w polowaniach, tępiły szkodniki i ciągnęły nasze sanki. Specjalnie wytresowane psy potrafią także przenosić w pyskach ptasie jaja bez uszkodzenia skorupek, wykrywają węchem trufle lub narkotyki w bagażach pasażerów linii lotniczych, prowadzą niewidomych, ratują zasypanych w lawinach, tropią zbiegłych przestępców, uczestniczą w wyścigach, latają w kosmos i popisują się urodą na wystawach.

Czasem jednak wierne psy dawały się ludziom wy­korzystywać do barbarzyńskich celów. Gdy dzisiaj mówimy o „psach wojny", mamy na myśli najemników, którzy manifestując swoją męskość, specjalizują się w zabijaniu i torturowaniu.  Nazwa  ta jednak pochodzi  od psów specjalnie  tresowanych  do  atakowania pierwszej  linii nieprzyjacielskiej armii. Mówi o nich Szekspir, wkładając w usta Marka Antoniusza zwrot: „Spuśćcie z łańcuchów brytany wojny". Już bowiem w czasach rzymskich Galo wie używali do walki psów w obrożach najeżonych ostrymi jak brzytwa nożami.  Psy te,  wypuszczane przeciwko rzymskiej konnicy, siały w jej szeregach popłoch, gdyż kaleczyły koniom nogi.

Niestety, także obecnie mamy do czynienia z psami bojowymi. Wprawdzie walki psów są oficjalnie zakazane, ale dla potrzeb hazardu bądź zaspokojenia sadystycznych instynktów niektórych ludzi wciąż szczuje się na siebie specjalnie tresowane psy. To, że praktyki te zostały „zepchnięte do podziemia", nie oznacza bynajmniej, że nie istnieją.

Z kolei w niektórych państwach Wschodu psy są cenionym artykułem konsumpcyjnym. Nie była to nigdy główna forma ich użytkowania i stopniowo staje się coraz mniej popularna. Najbardziej upowszechniona była w Chi­nach. W języku chińskim wyraz „chów" oznaczał zarówno rasę „mięsnych psów", jak i potoczne określenie pożywienia w ogóle. Na szczęście i tam wiele psów nie trafiło do garnka, gdyż okazały się bardziej przydatne do innych celów.

Niepożądanym skutkiem ubocznym dużej popularności tych zwierząt we wszystkich zbiorowościach ludzkich stał się wzrost liczby psów bezpańskich. W niektórych regionach wałęsające się stada tych zdziczałych, żywiących się padliną czworonogów wyrobiły złą reputację wszystkim przed­stawicielom gatunku. Typowym tego przykładem są „psy pariasy" z Bliskiego Wschodu, które z przyjaciół człowieka stały się czymś wręcz przeciwnym. W niektórych religiach pies jest uważany za zwierzę „nieczyste". Sam wyraz „pies" wchodzi w skład wielu przekleństw i obelg, takich jak „psiakrew", „psiamać", „parszywy pies" czy „ścierwo sobacze". W niektórych grupach etnicznych, zwłaszcza w kręgu wyznawców islamu, już małym dzieciom wpaja się pogardę do psów, którą później trudno wykorzenić.

W zachodnim kręgu kulturowym stało się inaczej. Dawne obowiązki psów straciły na znaczeniu, natomiast pojawiły się nowe. Oczywiście, nadal wiele psów wykonuje niezmiernie odpowiedzialne zadania, ale liczebną przewagę mają już psy „towarzysze człowieka". Zjawisko to idzie w parze z rozwojem wielkich miast i powstaniem nowego typu człowieka — „mieszczucha". W środowisku wielkomiejskim psy użytkowe mają niewielkie pole do popisu, ale człowieka i psa łączy już tak silna więź, że nikt nie bierze nawet pod uwagę możliwości wyeliminowania go z życia społeczności ludzkiej. Wskutek tego, od czasu rewolucji przemysłowej, pojawiło się wiele nowych psich ras. Ustanowiono wtedy wzorce rasowe i zaczęto urządzać wystawy. Rozwinął się cały „przemysł" towarzyszący wystawom psów rasowych.

W tym samym czasie rodziło się coraz więcej kundli. Właściciele tych psów to ludzie, którzy chcą po prostu mieć wiernego przyjaciela, a w pogardzie mają szlachetne rasy. Zarzucają im, że zostały sztucznie wytworzone, mają nienormalne proporcje, a rozmnażanie w bliskim pokrewień­stwie doprowadziło je do degeneracji. Posiadacze psów rasowych nie zgadzają się z tym, dowodząc, że tylko cenne, rodowodowe okazy zasługują na troskliwą opiekę od­powiednią do ich potrzeb. Ich zdaniem ludzie trzymający kundle przyczyniają się do mnożenia zgraj bezdomnych włóczęgów, zanieczyszczających miejsca publiczne i kalają­cych dobre imię psiego rodu. Gdyby zaś wszystkie psy miały rodowody hodowlane, nie wzbudzałyby niechęci, a z powodu swojej wartości byłyby bardzo cenione.

W obu tych skrajnych poglądach tkwi ziarno prawdy. Praca hodowlana posunęła się tak daleko, że doszło do swoistego „przerasowania" niektórych psów, a w jego efekcie — do stanów patologicznych. Tak wiec psy o krótkich nogach, a długim tułowiu są szczególnie podatne na wypadanie dysku. Spłaszczenie części twarzowej pociąga za sobą trudności w oddychaniu, a innym cechom typowym dla danych ras towarzyszą schorzenia oczu lub stawów biodrowych. Hodowcy tych ras w obawie przed utratą popularności ukrywają wady, nasilające się w kolejnych pokoleniach. Zjawisko jest tym bardziej niekorzystne, że postęp w pracy hodowlanej prowadzi do dalszego przerysowania cech uważanych za typowe. Jeszcze sto lat temu buldogi miały stosunkowo długie nogi, a jamniki dużo krótszy tułów. To tylko dwa przykłady ras, w których prowadzono selekcję na jedną cechę, aż rozwinęła się w stopniu utrudniającym życie jej nosicielom. Ale i te psy można by łatwo doprowadzić do pierwotnego wzorca, gdyby pozostały nadal psami użytkowymi. Nie straciłyby przy tym nic ze swojej urody, a zyskałyby na zdrowiu i wytrzymałości. Tym sposobem łatwo można by uporząd­kować sprawy psów rasowych.

Z mieszańcami sprawa jest trudniejsza. Faktem jest, że wielu właścicieli opiekuje się nimi bardzo troskliwie, niemniej jednak często się zaniedbuje te zwierzęta z powodu ich znikomej wartości handlowej. Szczenięta sprzedaje się za grosze bądź rozdaje, a często też bywają porzucane lub maltretowane. Tylko do jednego schroniska dla zwierząt Battersea w Londynie trafia co roku około dwudziestu tysięcy bezdomnych psów, z których siedemdziesiąt sześć procent to mieszańce. Wielu psom udało się znaleźć nowych właścicieli, ale jeszcze więcej trzeba było uśpić. Szacuje się, że w samej tylko Wielkiej Brytanii codziennie uśmierca się dwa tysiące psów! Trudno znaleźć metodę bezpośredniego przeciwdziałania takim sytuacjom. Nadzieję można pokładać najwyżej w ogólnej zmianie stosunku do zwierząt.

Wyjątkowo niewdzięcznym zadaniem, jakie pies musi pełnić, jest zaspokajanie ludzkiej potrzeby agresji i dociek­liwości naukowców. Wiąże się to dla psa z cierpieniem. Ludzie uwielbiają swoje złe humory wyładowywać zgodnie z hierarchią społeczną. Tak więc szef „ustawia" swoich podwładnych, ci z kolei wyżywają się na niższych rangą, tamci na jeszcze niższych, od których niżej na drabinie społecznej znajdują się już tylko ich ufne psy. No, a bitemu czy kopanemu psu trudno zrozumieć, że odbija się na nim rykoszetem zgryźliwa uwaga wypowiedziana gdzieś w biurze. Czasem zaś „odreagowanie" na psach przykrości doznanych w miejscu pracy przybiera wręcz nieprzyzwoite rozmiary. Tylko brytyjskie Towarzystwo Opieki nad Zwierzętami rejestruje corocznie około czterdziestu tysięcy przypadków znęcania się nad psami.

Niewiarygodnie wiele okrucieństw popełniono również w imię nauki. Usprawiedliwieniem zadawanych psom cierpień miał być postęp nauki. W rzeczywistości większość bolesnych doświadczeń przeprowadzonych na psach nie zwiększyła zbyt wydatnie ogólnej sumy ludzkiej wiedzy. Tego rodzaju doświadczenia miały pewne walory poznawcze w począt­kowym okresie rozwoju medycyny, fizjologii czy zoologii, ale obecnie ich przydatność jest znikoma. Zwierzęta o tak dużej wrażliwości nerwowej jak psy powinno się więc pozostawić w spokoju, tylko trudno przekonać o tym kogo trzeba.

Właśnie wyżej wymienione przyczyny skłoniły mnie do napisania tej książki. Chciałem w niej udowodnić, jak dzięki prostej, bezpośredniej obserwacji lub nieszkodliwym eksperymentom można zrozumieć te zwierzęta i docenić ich wyjątkowe zalety. Psy mają nam naprawdę wiele do zaoferowania! Towarzyszą nam zarówno w zabawie, jak i wtedy, gdy doskwiera nam samotność i jesteśmy pogrążeni w smutku. Dbają o nasze zdrowie, wyciągając nas na długie spacery. Uspokajają nas, kiedy jesteśmy rozdrażnieni czy pełni niepokoju i napięcia. I przy tym wszystkim nadal pełnią swoje tradycyjne obowiązki, spośród których dwa są najważniejsze: ostrzeganie nas przed wtargnięciem intruzów na nasz teren oraz obrona przed bezpośrednią napaścią.

Ludzie, którzy nie lubią psów, sami nie wiedzą, co tracą. Tak samo zresztą jak ci, których psy po prostu nie interesują. Jasne jest, że tacy ludzie nie wezmą też do ręki tej książki, ale wskutek tego nie dotrze do nich pewna ważna informacja. Stwierdzono, że posiadacze psów lub kotów żyją na ogół dłużej niż ci, którzy ich nie mają. I nie jest to chwyt propagandowy miłośników psów, lecz naukowo udowod­niony fakt. Praktyka lekarska potwierdza, że towarzystwo psa, kota lub innego puszystego stworzonka działa na człowieka uspokajająco i powoduje obniżenie ciśnienia krwi, co zmniejsza ryzyko zawału czy wylewu. Głaskanie psa, drapanie kota za uszami czy inne tego rodzaju pieszczoty z ulubionym zwierzątkiem koją stres i tłumią w zarodku powszechne obecnie „choroby cywilizacyjne". Szczególnie w środowiskach miejskich daje się nam we znaki życie w nieustannym pośpiechu i napięciu. Napięcie to rozładować można najlepiej przez kontakt z przyjaźnie usposobionym psem lub kotem. Uświadamia to nam, że nawet w obłędnym kołowrocie naszej cywilizacji pozostało jeszcze trochę nieskażonej prostoty i bezpośredniości uczuć.

Jednak nawet ci, którzy zdają sobie sprawę z dob­rodziejstw, jakie niesie nam towarzystwo psa, często nie mają pojęcia o wielu właściwościach i zwyczajach tych zwierząt. Uważamy je za coś tak naturalnego, że szkoda nam czasu na zastanowienie się nad nimi. Nawet jeśli czasem zaciekawi nas, na przykład, jak duża jest wrażliwość psiego węchu, czy pies rozróżnia kolory, w jaki sposób potrafi odnaleźć drogę do domu, dlaczego merda ogonem na przywitanie albo skąd się biorą jego dziwne zachowania płciowe — przechodzimy zwykle nad tym do porządku. Gdybyśmy próbowali poszukać odpowiedzi na te pytania w popularnych poradnikach dla hodowców psów, przekonalibyśmy się, że prześlizgują się one po najbardziej podstawowych problemach, natomiast szczegółowo oma­wiają żywienie, pielęgnację psów, opiekę zdrowotną i charak­teryzują liczne psie rasy. Oczywiście, są to bardzo potrzebne informacje, ale chcielibyśmy także dowiedzieć się, dlaczego na przykład jedne psy wyją częściej niż inne, dlaczego w ogóle psy szczekają i zachowują się tak, a nie inaczej. Zdecydowałem się więc dostarczyć odpowiedzi na te podstawowe pytania w formie krótkich i prostych wyjaśnień. Sądzę, że tak zredagowana książka będzie pomocą w roz­wiązywaniu większości problemów pojawiających się w ukła­dzie człowiek—pies. Mam nadzieję, że jej lektura spowoduje wzrost naszej sympatii dla tego końcowego ogniwa ewolucji rodziny psowatych, które zawsze tak radośnie wita nas u progu naszego domu.


Gatunek „pies domowy

 

Czym szczególnym charakteryzuje się pies, że właśnie jego spośród czterech tysięcy dwustu trzydziestu sześciu gatunków innych ssaków człowiek wybrał sobie na towa­rzysza? Odpowiedź na to pytanie dla wielu może zabrzmieć szokująco, gdyż „najlepszy przyjaciel człowieka" w istocie jest przebranym w psi kostium wilkiem. I te właśnie charakterystyczne cechy psychiczne wilka pozwalają zro­zumieć specyficzną więź człowieka z psem.

Na pewno niektórym z nas trudno będzie przyjąć do wiadomości, że wszystkie nasze psy, od zabiedzonych bezdomnych kundli do wypielęgnowanych rodowodowych czempionów, od miniaturowych piesków chihuahua do potężnych dogów nie są niczym innym, jak tylko udomo­wionymi wilkami. Ciężko nam się z tym pogodzić, gdyż słowo „wilk" źle się nam kojarzy — wychowaliśmy się przecież na bajkach, których negatywnym bohaterem był dziki, groźny wilk. W pamięci utrwalił nam się wilk, który połknął Czerwonego Kapturka, przerażające wilkołaki czy też „wilk okropnie zły" z piosenki o trzech świnkach. Nie ma się więc co dziwić, że trudno uwierzyć nam, jakoby mały, milutki piesek, siedzący na dywanie i wpatrzony w nas rozkochanymi oczami, był tak bliskim krewnym owego ludożercy z kniei. Musimy jednak przyjąć tę nieprzyjemną prawdę do wiadomości, gdyż tylko wtedy będziemy w stanie zrozumieć przyczyny wielu zachowań psa, a także dlaczego właśnie pies, a nie na przykład małpa, niedźwiedź czy szop, został najlepszym przyjacielem czło­wieka.

Tu moglibyśmy zapytać, jak to możliwe. Te wszystkie rasy psów, różniące się tak znacznie budową, wzrostem i umaszczeniem, nie mogą przecież należeć do jednego gatunku! A jednak należą. W obrębie gatunku „pies domowy" istnieje znaczne zróżnicowanie, jest ono jednak tylko powierzchowne. Wszystkie rasy psów mogą się ze sobą łączyć i dawać płodne potomstwo. Różnice genetycz­ne osiągnięte w pracy hodowlanej są zbyt małe, aby doprowadzić do biologicznej izolacji którejkolwiek rasy. Oczywiście ratlerek płci męskiej, choćby najbardziej pobudzony zapachem suki doga w okresie cieczki, ma niewielkie możliwości działania. Jeśli jednak nasieniem tego ratlerka sztucznie zapłodnimy sukę doga, urodzi ona szczenięta. Jak dotąd nic nie wiadomo o rasach psów tak dalece niedopasowanych do siebie genetycznie, że niemożliwe byłoby ich skrzyżowanie. Tak samo nie ma żadnych trudności w kojarzeniu udomowionych psów z dzikimi wilkami. Takie krzyżówki również dają płodne potomstwo.

Toteż, mimo że pozory wskazywałyby na coś przeciwnego, psy wszystkich ras należą do tego samego gatunku. Bernardyn ważący około stu dwudziestu kilogramów jest trzystukrotnie cięższy od miniaturowego yorkshire teriera, a dog mierzący w kłębie około metra jest od tego małego pieska ponad dziesięć razy wyższy — niemniej jednak wszystkie one są bliskimi krewnymi. Nawet najmniejsze z nich wiedzą doskonale, że w swym małym ciałku mają wilczą duszę. Każdy, kto kiedykolwiek miał małego pieska, pamięta, że potrafi on tak samo jak duży głośno szczekać na listonosza lub nawet groźnie warczeć, jeśli uzna, że intruz wtargnął na jego terytorium. Inna sprawa, że czasem jest to piskliwy jazgot...

Kiedy na spacerze w parku mały piesek spotka psa należącego do którejś z dużych ras, zachowuje się tak samo jak on. Oba są przecież osobnikami dorosłymi, czemu więc miałyby się trzymać od siebie z daleka? Duży pies jest natomiast taką sytuacją mocno zdezorientowany, a jeśli atakuje go równocześnie większa liczba małych piesków — może nawet z godnością się wycofać. Właś­ciciel psa może być tym zgorszony, mylnie sądząc, że jego pupil okazał się tchórzem. Nic podobnego! Wielki pies nie boi się małego napastnika, lecz ma zakodowane, że tego wzrostu są szczenięta, a każdy normalny, zdrowy pies instynktownie wyhamowuje agresję w stosunku do szcze­niąt. Tu jednak sytuacja jest nietypowa, gdyż małe osobniki zachowują się wcale nie po szczenięcemu, toteż zakłopotany pies woli na wszelki wypadek zastosować unik.

Jeśli więc sześć milionów psów żyjących w Wielkiej Brytanii, czterdzieści milionów psów w Stanach Zjed­noczonych i równie wielkie ich liczby w innych częściach świata należą do tego samego gatunku, jak mogło dojść do wytworzenia się tak wielkich różnic między nimi? Odpowiedź jest prosta. Pies został tak dawno udomowiony, że było dużo czasu na prowadzenie pracy hodowlanej w różnych kierunkach. Z hodowli eliminowano zazwyczaj osobniki trudne do prowadzenia, zbyt nerwowe lub agresywne. Wskutek takiej selekcji zachowanie psów nabrało cech szczenięcych: stały się bardziej chętne do zabawy, łagodne i uległe. Dalsze zmiany zależały już od planowanego sposobu ich wykorzystywania. U tych, które miały być używane do szybkiego pościgu za zwierzyną, w drodze selekcji wykształciły się dłuższe nogi i smukła sylwetka. Psy przeznaczone do polowań pod ziemią musiały mieć nogi krótsze. Od piesków pokojowych wymagano, aby były na tyle małe i lekkie, by móc je z łatwością brać na ręce. Przy tym selekcja na karłowaty wzrost jest stosun­kowo łatwa do przeprowadzenia. Po prostu z każdego miotu do dalszej hodowli przeznacza się osobniki naj­mniejsze, przekazujące tę cechę potomstwu. Po kilku pokoleniach następuje już zauważalne zmniejszenie wy­miarów.

Kilkaset „czystych" ras wyodrębniono stosunkowo niedawno na skutek współzawodnictwa na wystawach psów. Dla każdej ż nich opracowano szczegółowe wzorce. Oficjalnie wyróżnia się sześć grup psów rasowych: psy myśliwskie, tropiące, pasterskie, obrończe i do stróżowania, teriery oraz psy ozdobne i pokojowe.

Do grupy psów myśliwskich zalicza się m. in. pointery, setery i retrievery, pomagające myśliwemu w wykrywaniu, płoszeniu i aportowaniu zwierzyny. Z kolei psy tropiące towarzyszą myśliwym poruszającym się pieszo lub konno śladem zwierzyny. Spośród nich psy gończe poruszają się szybciej i mogą towarzyszyć jeźdźcom, natomiast bassety, u których w drodze selekcji wykształciły się krótkie nogi, są odpowiedniejsze do tropienia zwierzyny przez myśliwych pieszych. Posokowce posługują się w swojej pracy zmysłem węchu, charty — raczej wzrokiem.

Grupa psów pasterskich, obrończych i do stróżowania obejmuje także rasy o specyficznej użytkowości, jak na przykład psy zaprzęgowe husky. Teriery służą do polowań na lisy i borsuki oraz do tępienia gryzoni; zwykle mają krótkie nogi, by móc ścigać zwierzynę w norach. Cechują się też niezależnym charakterem, gdyż zwykle pracują samodzielnie, bez przewodnika.

Psy ozdobne i pokojowe to rasy, które charakteryzują się znacznie mniejszymi wymiarami, czego dokonano w drodze selekcji. Niektóre z tych ras, jak pekińczyki i maltańczyki, mają już długą historię. Przez wieki pieski te były cenionymi pieszczochami ludzi bogatych i wpły­wowych. Wyspecjalizowały się w tej funkcji i tylko w tym celu były hodowane. Pozostałe rasy tych psów nie mogą się natomiast pochwalić równie arystokratyczną prze­szłością. Trzymane teraz już tylko jako psy do towarzyst­wa, jeszcze nie tak dawno wykonywały konkretne zada­nia. Tak więc dalmatyńczyk pierwotnie miał być eleganc­kim psem biegnącym obok powozu, w którym jechał jego pan. Buldog był zaprawiany do agresji w pokazach szczucia byków, a Ihasa apso to rasa psów specjalnie wyhodowanych w Tybecie do pilnowania pałacu dalaj-lamy. Psy tych ras hodowane są do dziś, lecz ich dawne obowiązki przeszły już do historii.

Dla tej wąskiej grupy psich arystokratów tło stanowią całe rzesze mieszańców, psów bezpańskich lub wręcz dzikich. Niektóre źródła szacują ich liczbę na około 150 milionów. Wśród nich są takie, które już dawno wróciły do trybu życia, jakie pędzili ich dzicy przodkowie. Są to na przykład australijskie psy dingo lub „śpiewające psy" z Nowej Gwinei. Inną grupę stanowią psy, które zostały opuszczone lub zdziczały dopiero niedawno, lecz przystosowały się już do życia na swobodzie, łącząc się w stada, przeważnie bytujące w pobliżu społeczności ludzkich i żywiące się odpadkami. Te grupy psów zaadaptowały się do życia na swobodzie, mimo że były wcześniej zwierzętami udo­mowionymi. Krzyżując się ze sobą w obrębie swoich stad tworzą odrębną populację. Trzecią kategorię stanowią psy porzucone przez ludzi, którym trudno przeżyć bez opieki człowieka i włączyć się do niezależnej psiej spo­łeczności. Ostatnią grupą, którą można tu wydzielić, są mieszańce, których właściciele kochają je i dbają o nie, przeciwstawiając „rasowym pieszczoszkom" nie­wątpliwe  zalety  swoich  psów.   Mieszańce,  według  ich miłośników,   są  bardziej  zbliżone  do  swego  dzikiego przodka, dzięki czemu dłużej żyją, są bardziej odporne na choroby,  rzadziej występują u nich wady fizyczne i takie patologie charakteru jak zbytnia nerwowość czy agresywność. Właściciele mieszańców wskazują na ich żywotność i zdolności przystosowawcze, będące efe­ktem heterozji. Pasja, z jaką ci ludzie stają w obronie swoich psów, jest godna podziwu, lecz niezbyt sprawiedliwa w stosunku do  psów rasowych.  Przecież i one,  bez względu na umaszczenie, wielkość i budowę, są równie bliskie dzikiemu przodkowi — mają „wilka za skórą" i całe nasze szczęście, że tak jest. Dlaczego — o tym za chwilę.

Na temat pochodzenia psa domowego wysunięto już trzy teorie. Pierwsza z nich zakłada istnienie „brakującego ogniwa". Miał nim być jakiś gatunek psa dzikiego, przypominający współczesnego dingo, który dał początek psom udomowionym, lecz w stanie dzikim został wytępiony przez ludzi pierwotnych. Z zootechnicznego punktu widzenia jest to wersja prawdopodobna, gdyż bywały już przypadki, że gdy jakiś gatunek zyskiwał swoje ulepszone, udomowione wydanie — hodowcy podejmowali wysiłki w kierunku eliminacji jego dzikich, „nie ulepszonych" krewnych, aby nie dopuścić do „skażenia" nowej rasy. Powszechnie było też wiadomo, że uprzednio udomowione psy, w miarę jak dziczały i kojarzyły się ze sobą w obrębie własnych stad, pod każdą szerokością geograficzną upodabniały się do siebie. Zarówno australijskie dingo, jak i „śpiewające psy" z Nowej Gwinei, azjatyckie psy pariasy czy psy towarzyszące Indianom obu Ameryk — reprezentują zbliżony pokrój i typ budowy. Na tej podstawie można by wyobrazić sobie, jak mógł wyglądać ich dziki, obecnie wymarły przodek. Niemniej jednak teoria „brakującego ogniwa" nie została zaakceptowana.

Druga teoria wywodzi różne rasy psów od dwóch różnych dzikich przodków — wilka i szakala. Wyznawcą i popularyzatorem tego poglądu był Konrad Lorenz, czego wyrazem stała się książka / tak człowiek trafił na psa. Późniejsze badania podważyły jednak teorię „podwójnego pochodzenia" psa jako niedostatecznie udokumentowaną. Szczególnie obserwacje szakali dowiodły, że różnią się one pod wielu względami zarówno od psów, jak i od wilków. Równoległe badania prowadzone na wilkach wykazały natomiast, że prawie pod każdym względem są one bardzo zbliżone do psów.

Ostatnio jednak przyjęto teorię, że wszystkie współczesne rasy w obrębie gatunku „pies domowy" zostały wy­prowadzone mniej więcej osiem—dwanaście tysięcy lat temu od jednego przodka, którym był wilk. Potwierdzają to wyniki szczegółowych badań anatomicznych i zachowań obu gatunków, przeprowadzonych w ostatnich dziesięcio­leciach. W takim razie — nasuwa się pytanie — dlaczego zdziczałe psy po kilku pokoleniach nie upodabniają się ponownie do wilków? Aby na nie odpowiedzieć, trzeba najpierw sprecyzować, jaki rodzaj wilka brał udział w ewolucji psa. Wilki, które oglądamy obecnie na filmach lub w ogrodach zoologicznych, pochodzą przeważnie z pomocnej strefy klimatycznej — tajgi syberyjskiej, skandynawskiej. Są to zwierzęta duże, o bardzo gęstym futrze. W południowej strefie ich występowania wykształciła się natomiast inna forma — mniejszy, o lżejszej budowie i delikatniejszym owłosieniu wilk azjatycki. Jest on bardziej zbliżony wyglądem do współczesnych dzikich psów i prawdopodobnie od niego pochodzi pies domowy.

Obserwacja życia wilczych watah na swobodzie dostar­czyła nam wielu wiadomości na temat prawdziwej natury tego rzekomego „zbója i łupieżcy". Okazało się, że jest to zwierzę żyjące we wzorowo zorganizowanej społeczności, w obrębie której istnieje ścisła hierarchia stadna, cały system naturalnych hamulców niepożądanych zachowań oraz wzajemna pomoc członków stada. Zdrową rywalizację poszczególnych osobników równoważy ich zdolność do współpracy w różnych dziedzinach — na przykład w trakcie polowania, obrony przed atakiem bądź w sezonie godowym. Szczenięta są karmione nie tylko przez swoich rodziców, a w obrębie watahy rzadko dochodzi do konfliktów między jej członkami.

Stadny tryb życia wilków jest bardzo zbliżony do organizacji pierwotnych społeczności ludzkich. Dlatego też już od początku powstała między tymi gatunkami silna więź. Zarówno wilki, jak i ludzie pierwotni żyli w gromadach zajmujących ściśle wyznaczone terytoria. Zakładali swoje siedliska w centralnych rejonach tych terytoriów, organizując stamtąd wypady w celu zdobycia pożywienia. Wilcze i ludzkie gromady potrafiły urządzać zbiorowe polowania na grubą zwierzynę, znały taktykę okrążania i zasadzek i wykorzystywały przy tym swój spryt. W obu społecznościach istniał podział pracy między męskich i żeńskich członków gromady, a także zorganizowany system opieki nad młodzieżą. Zarówno ludzie, jak i wilki posługiwali się kodem sygnałów mimicznych i gestów w celu uzewnętrznienia swoich nastrojów.

Społeczności o tak zbliżonym trybie życia na początku konkurowały ze sobą. Bezradne, osierocone szczenięta wilcze były prawdopodobnie zabierane do osad ludzkich jako potencjalna rezerwa delikatnego mięsa, ale przejś­ciowo służyły także za zabawkę dzieciom. Wśród ludzi przechodziły więc swoisty etap „socjalizacji" i wzrastały w przekonaniu, że nie są członkami społeczności wilczej, lecz ludzkiej. Toteż zaczynały brać udział w pilnowaniu obozu, podnosząc alarm, gdy ich czujne uszka złowiły jakiś podejrzany szmer. Pomagały także ludziom w polo­waniach, bo potrafiły zwietrzyć zwierzynę, zanim dostrze­gli ją ich nowi „towarzysze sfory". Ludzie, jako istoty inteligentne, szybko docenili ich przydatność i zamiast przeznaczać złapane szczeniaki do konsumpcji, pozwalali im żyć w swoich siedliskach, a z czasem tam się roz­mnażać. Oczywiście, osobniki zbyt agresywne czy nieufne, nie nadające się do współpracy z człowiekiem, szybko likwidowano. Stosując taką selekcję, wyhodowano całą populację osobników żyjących z człowiekiem w sym­biozie.

Mijały wieki, ale pierwotny, „wilkowaty" pies początkowo nie zmieniał swojego wyglądu. Co najwyżej pojawiały się sporadycznie mutacje barwy, na przykład umaszczenie czarne, białe, nakrapiane czy łaciate, które były mile widziane, gdyż ułatwiały rozróżnianie poszczególnych osobników.

W czasach przedhistorycznych nie było natomiast potrzeby różnicowania tego gatunku.

Dopiero wraz z rozwojem rolnictwa pojawiły się moż­liwości specjalizacji psów. Powstało zapotrzebowanie na psy stróżujące, gdyż coraz większego znaczenia nabierała ochrona mienia. Inne psy były potrzebne do polowania, a jeszcze inne — do pomocy przy wypasaniu stad. Tak powstały pierwsze „rasy", ale do setek psich ras znanych obecnie było jeszcze bardzo daleko. Dopiero w ciągu kilku ostatnich wieków nastąpiło znaczne przyspieszenie w doborze i selekcji hodowlanej, ale jeszcze w średnio­wieczu na terenie Europy było najwyżej około dwunastu typów psów użytkowych, każdy o konkretnym przezna­czeniu.

Burzliwy rozwój ras nastąpił dopiero w epoce rewolucji przemysłowej. Liczba psów przekroczyła już wtedy zapo­trzebowanie na nie, a używanie ich do walk i szczucia innych zwierząt zostało zakazane. Nadmiar psów trzeba było więc jakoś „zagospodarować". Zaczęło się od urzą­dzania, początkowo w osiemnastowiecznych gospodach, konkursów na „najpiękniejszego psa". W dziewiętnastym wieku na tej bazie rozwinęła się organizacja wystaw i ustalono szczegółowe wzorce rasowe. Brała w tym udział rodzina królewska, toteż hodowla psów rasowych i ich rywalizacja na wystawach stały się wielką pasją wielu ludzi.

W miarę postępującej urbanizacji człowiek, wyrwany ze swego dawnego, wiejskiego środowiska, potrzebował czegoś, co by je mu przypominało. Tym czymś stał się „pies -towarzysz". Ludziom uwikłanym w obłędny kołowrót życia miejskiego spacer z psem po parku dawał namiastkę kontaktu ze środowiskiem naturalnym. W sztucznym świecie asfaltu i betonu potrzeba takiego kontaktu jest silna i psy przeszły długą drogę ewolucji po to, by umieć tę potrzebę zaspokoić. To jest właśnie obecnie ich główna rola.


Dlaczego pies szczeka

 

Zajadle szczekający pies wydaje się nam groźny. Nic bardziej błędnego! Owszem, robi dużo hałasu, ale wcale nie szczeka „na nas". W języku psów szczekanie oznacza sygnał alarmowy, adresowany do innych członków stada, także jeśli jest to „stado" lu­dzkie.

Szczekanie oznacza: „Uwaga! Coś się dzieje!" W warun­kach życia na swobodzie sygnał ten daje szczeniętom hasło do ukrycia się, a osobnikom dorosłym — do wzmożonej czujności. U ludzi podobną rolę pełniło bicie w dzwony, uderzenia w gong czy trąbienie na alarm, że „ktoś obcy zbliża się do bram twierdzy". Taki sygnał nie precyzował, czy zbliża się przyjaciel czy wróg, ale pozwalał przedsięwziąć niezbędne środki ostrożności. Tak samo pies głośnym szczekaniem anonsuje zarówno powrót swego pana, jak też wtargnięcie złodzieja. Dopiero po zidentyfikowaniu przybysza następuje albo radosne przywitanie, albo frontalny atak.

Zde...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin