Daveson Mons - Władca pustyni.pdf

(490 KB) Pobierz
4277161 UNPDF
MONS DAVESON
Władca
pustyni
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Oparty o ścianę ciemnowłosy mężczyzna podniósł wzrok znad
„Timesa" i rozejrzał się obojętnie po hali lotniska w Atenach.
Spojrzał także na Alicję, ale na pewno jej nie zauważył. Dla niego
była tylko obiektem zajmującym przestrzeń, która powinna być
pusta.
Alicja nie miała do niego o to żalu. Owszem, była atrak­
cyjną młodą kobietą o bujnych jasnych włosach, brzoskwi­
niowej cerze i niebieskich oczach, ale ten mężczyzna był
wyjątkowo przystojny. Mógł zawrócić w głowie każdej ko­
biecie i na pewno doskonale o tym wiedział. Ona sama także
nie mogła oderwać od niego wzroku.
Nagle przy wejściu zauważyła małe zamieszanie. Do hali
pewnym krokiem wszedł jakiś człowiek w towarzystwie
dwóch ochroniarzy. Mężczyzna miał na sobie tradycyjny
strój pustynnych plemion koczowniczych. Na długą białą
galabiję narzucił biały burnus w brązowe pasy, wielką chustę
na jego głowie przytrzymywał biało-brązowy sznur z mocno
skręconej wełny.
Nieznajomy, ten przystojniak, który czytał „Timesa" i nie
dostrzegał Alicji, wyszedł przybyłym na spotkanie.
- Ahmed!
- Hassan!
Rozmawiali ze sobą z ożywieniem w gardłowym arab­
skim języku.
Alicja na chwilę odwróciła od nich uwagę, bo z głośnika
popłynął miły kobiecy głos. Informował po angielsku, że
pasażerowie odlatujący do Kairu mogą już wsiadać do samo­
lotu.
- Boże wielki! Popatrz tylko na niego! - zawołała młoda
Amerykanka, którą Alicja poznała, czekając na przesiadkę.
Dziewczyna miała na imię Sally i razem z koleżanką je­
chała do Egiptu na wykopaliska.
- Przestań, proszę - mitygowała ją koleżanka. - Pamię­
tasz, co nam mówiono o Arabach? Nie wolno przyglądać się
mężczyznom. To niegrzeczne.
Może i niegrzeczne, lecz w tym wypadku na pewno zro­
zumiałe, pomyślała Alicja.
Ahmed, egzotycznie ubrany mężczyzna, który właśnie
przyszedł, odwzajemnił ich spojrzenie. Miał taki przenikliwy
wzrok, że nawet Sally musiała się odwrócić. Zarumieniła się
po cebulki włosów.
Tylko Alicja nadal mu się przyglądała. Oczywiście ukrad­
kiem. Była odważniejsza. Może dlatego, że towarzyszyła jej
ciotka Emilia, a może wyłącznie z tej przyczyny, że żaden
z mężczyzn nie zwracał na nią uwagi.
- Ależ on jest piękny - szeptała Sally. - Ma takie ostre
rysy. Przypomina mi jastrzębia.
- Na miłość boską, Sally - błagała ją koleżanka. - Prze­
stań się na nich gapić.
- Kate ma rację - mruknęła Alicja zdumiona własnymi
słowami.
Całe jej życie upłynęło wśród mężczyzn. Nie tylko się ich
nie bała, ale umiała sobie z nimi doskonale radzić. A jednak
ten młody mężczyzna o twarzy drapieżnego ptaka budził
w niej niepokój.
Nieoczekiwanie dla samej siebie Alicja pomyślała, że
gdyby ten pierwszy, ten od „Timesa", na nią spojrzał, zapew­
ne nie odwróciłaby wzroku. Ale on nawet jej nie dostrzegał.
Na pierwszy rzut oka było widać, że jest tu najważniejszy.
Wskazał palcem na podłogę. Jeden z ochroniarzy natych­
miast się schylił i podniósł jego teczkę.
Dlaczego sam jej nie wziął? zastanawiała się Alicja. Na
pewno nie jest ciężka. I dlaczego mnie to w ogóle obcho­
dzi?
Wzięła ciotkę Emilię pod rękę i wraz z innymi pasażerami
ruszyły do wyjścia.
Dwaj egzotyczni mężczyźni wsiedli do samolotu wej­
ściem przeznaczonym dla pasażerów pierwszej klasy. Zacho­
wywali się tak, jakby byli sami, jakby byli właścicielami tego
lotniska i wszystkiego, co znajdowało się w jego obrębie. Ich
ochroniarze także roztrącali wszystko i wszystkich, którzy na
czas nie usunęli im się z drogi.
No cóż, pomyślała Alicja, na szczęście nie muszę mieć
z nimi nic wspólnego.
W samolocie usadziła ciotkę Emilię przy oknie i prawie
natychmiast zapomniała o dziwnych ludziach z egzotyczne­
go kraju. Naprawdę nie musiała sobie nimi zaprzątać głowy.
Tym bardziej że prawdziwych powodów do zmartwień miała
co niemiara.
Jednego była pewna: słusznie postąpiła, wybierając się
w tę podróż. Nawet dziadek, choć nie chciał, żeby jechała,
niezbyt stanowczo jej się sprzeciwiał, tylko kazał bardzo na
siebie uważać. Był kiedyś w Egipcie i często opowiadał, jak
Arabowie traktują kobiety. Czasami nawet je porywają...
Alicja śmiała się z tych dziadkowych opowieści. Tłu­
maczyła mu, że to było dawno temu, że czasy się zmieniły,
Egipt się zmienił i ludzie na pewno też się zmienili. Dzia­
dek nie dał się przekonać. Twierdził, że wszystko mogło
się zmienić, ale ludzie w Egipcie na pewno nie. Zwłaszcza
mężczyźni.
Nawet gdyby dziadek jednak miał rację, to Alicja i tak
musiała jechać. Zresztą na lotnisku w Kairze miał na nią
czekać urzędnik z agencji, z którą współpracowali. Poza tym
miała przecież przy sobie ciotkę Emilię. Na wszelki wypa­
dek.
Stewardesa ogłosiła, że za chwilę wylądują w Kairze. Ali­
cja wyciągnęła szyję do okna. Przez krótką chwilę widziała
nawet piramidy. Miała nadzieję, że mimo wszystko zdoła je
zobaczyć z bliska. Piramidy i inne cuda Egiptu, o których
tyle czytała.
Na lotnisku kłębił się tłum ludzi mówiących głośno tym
gardłowym, całkiem niezrozumiałym dla Alicji językiem. Od
razu poczuła, że wylądowała na obcej ziemi.
- Do widzenia, Alicjo - powiedziała Sally, której bagaż
przyjechał pierwszym transportem.
- Mam nadzieję, że jeszcze się spotkamy - dodała Kate.
- Może w Luksorze.
- Do widzenia. - Alicja pomachała im ręką.
Z zazdrością patrzyła na grupę roześmianych młodych
ludzi, którzy wyszli po dziewczyny na lotnisko. Poczuła się
bardzo samotna i opuszczona. Ona musiała sama stawić czo-
Zgłoś jeśli naruszono regulamin